środa, 26 grudnia 2012

01. My, narodzeni ze strachu...



Czerwona szminka przesunęła się po pełnych ustach. Potarła wargami o siebie i przyjrzała się sobie w lustrze. Poprawiła kosmyk blond włosów, a zielone oczy błysnęły zadowoleniem w obiciu. Przesunęła dłońmi po błękitnej sukience, układając ją lepiej i biorąc niedużą, wyszywaną cekinami torebkę, wyszła z łazienki. Torebka w jej dłoni była cięższa, niż powinna być, ale o tym nie wiedział nikt, prócz właścicielki. Żadna z osób, którą mijała i do której się uśmiechała, nie wiedziała nic o zawartości jej torebki. I dobrze. Bardzo dobrze. Przyjęła od kelnera wysoki kieliszek z musującym, zimnym szampanem i spokojnym krokiem kierowała się w pobliże bufetu.
Jej uśmiechy były promienne i zmysłowe, długie rzęsy pozwalały na rzucanie przeciągłych spojrzeń i odwracały uwagę od czujności i chłodnej analizy.
Biznesmeni, przedsiębiorcy, politycy.
Same szychy i grube ryby umilający sobie nudny, napięty czas pod przykrywką przyjęć charytatywnych. Tym razem było to przyjęcie nowo mianowanego burmistrza miasta, nie zmieniało to jednak faktu, że jak każde takie spotkanie to również gromadziło słodko-gorzką śmietankę towarzyską, o której zwykły szary człowiek nie miał nawet pojęcia.
Prawy polityk broniący zażarcie praw mniejszości i uciskanych, prowadzący na boku nielegalny handel bronią.
Poprawna, elegancka pani burmistrzowa, która gościła w swoim łóżku większą część dzisiejszych gości.
Uczciwy właściciel fabryki bawełny, dający pracę tysiącom ludzi i świetne warunki pracy. I nikt nie wie, o jego udziale w przemytach narkotykowych za morze.
Kilku biznesmenów mających powiązanie mafijne, paru szpiegów zabawiających swoich wrogów, dwóch czy trzech jej kolegów po fachu…
Och, ta śmietanka była naprawdę słodko-gorzka.
Ale nikt z nich nie był jej celem. Nie dzisiaj.
- Ach, kochana, już myślałem, że nas opuściłaś! – odezwał się z ulgą i pretensją w głosie, czterdziestopięcioletni właściciel kliniki plastycznej. Wysoki, nieco już otyły, łysiejący, co udawało mu się maskować rozlicznymi zabiegami.
Jej cel na dzisiaj.
- Ależ skąd, panie Tatsumi – zaśmiała się dźwięcznie. – Po prostu nieco zgłodniałam. – Wsunęła między usta koreczek i posłała mężczyźnie wiele mówiące spojrzenie. Ukryła uśmiech satysfakcji, gdy mężczyzna poluźnił krawat, a jego oczy rozbłysły źle krytym podnieceniem.
- Może się przewietrzymy? – spytał, oferując jej ramię.
- Chętnie. – Zmrużyła zmysłowo oczy, biorąc go pod rękę. Milczała, gdy wcale nie skierowali się w kierunku tarasu. Za dobrze znała te gierki.
Westchnęła przeciągle, gdy drzwi męskiej toalety zamknęły się z trzaskiem, a ona została przyparta do ściany.
Mimo wewnętrznej niechęci, wydała z siebie pomruk aprobaty, gdy usta mężczyzny dotknęły jej szyi, a dłonie przesunęły się po udach mnąc materiał długiej, wąskiej sukienki.
Oddała pocałunek i pozwoliła mu na chwilę naprawdę niezłego zapomnienia.
Ostatniego.
Zacisnęła oczy, gdy w pomieszczeniu rozległ się stłumiony huk wystrzału.
Wypuściła ciężko powietrze, gdy ciało mężczyzny ciężko się o nią oparło.
- Od kogo jesteś? – wyrzęził.
Odepchnęła go od siebie, nie chcąc pobrudzić się krwią. Zatoczył się, łapiąc za bok, który postrzeliła.
- Nie kazał przysyłać pozdrowień. – Uśmiechnęła się słodko, celując w jego serce i oddając strzał, a następny w wątrobę.
Schowała pistolet, poprawiła sukienkę i wyszła z łazienki.
Jej praca dobiegła końca, teraz musi tylko opuścić przyjęcie, zanim ktokolwiek zdąży pomyśleć, że kogoś brakuje.
Skinęła głową szatniarzowi i podążyła windą w dół, na parking. Gdy tylko winda się rozsunęła, ściągnęła błyskawicznie wysokie buty i pobiegła czym prędzej do swojego samochodu. Rzuciła buty na siedzenie, a małą torebkę z pistoletem do drugiej, dużej torebki. Ściągnęła blond perukę i siatkę, pozwalając swoim włosom opaść na ramiona i plecy. Rozsunęła zamek sukienki i już chciała ją zdjąć, gdy czyjeś ramie złapało ją znienacka przez połowę ciała, blokując zaplatane w materiał sukienki ręce, a dłonią zatykając jej usta.
- Dla kogo pracujesz? – syknął jej do ucha pełen złości głos.
Mruknęła w jego rękę. Mężczyzna zdjął dłoń z jej twarzy.
- Nie wiem, o czym mówisz – warknęła, starając się odwrócić i dowiedzieć się, kto nie dość, że ją zaatakował, to jeszcze najwyraźniej o wszystkim wiedział.
- Nie udawaj, kretynki – warknął, ściskając ją mocniej. – On był mój! Pytam, kto cię nasłał?
Pchnął ją na samochód. Uderzyła w niego ramieniem, poprawiając sukienkę. Chciała sięgnąć po pistolet, ale było już za późno.
- Opowiadaj – powiedział lodowato jej napastnik, celując w nią bronią.
- Czemu to cię tak ciekawi? – Zmrużyła oczy, przepatrując się mężczyźnie. Był wysoki, w idealnie skrojonym garniturze, a długie włosy luźno spływały na plecy. Musiał być gościem, naprawdę dziwne, że go nie zauważyła. A powinna, był na tyle przystojny, że żadna kobieta nie przeszłaby koło niego obojętnie.
Ale nie zauważyła go. Ba, nie znała go. Nie miała pojęcia, dla kogo mógłby pracować.
- To był mój cel, chce wiedzieć, kto jeszcze dał zlecenie na tego faceta – powiedział wolno i dobitnie, nie spuszczając z niej wzroku. I pistoletu.
Nie miała czasu wymyślić jakiejś dobrej wymówki. Dźwięk policyjnych syren sprawiły, że napięła się cała niczym spłoszone zwierzę.
Jasna cholera…
Mężczyzna rozejrzał się czujnie, nie przestając w nią celować.
- Zostaw samochód – rozkazał, chowając pistolet.
- Ale…
- Zostaw i chodź. – Wbił w nią lodowate spojrzenie jasnych oczu.
Sięgnęła po torbę, wrzuciła do niej perukę, założyła buty i pobiegła za nim, zapinając sukienkę.
Wycie syren było coraz głośniejsze chyba zajechali już pod wyjście. Nie miała pojęcia, jak on chciał ich z tego wyciągnąć. Ku jej zdumieniu podszedł do jednego z wejść dla personelu i wepchnął ja mało delikatnie do środka i pociągnął schodami w górę. Ciekawe skąd miał klucz… Wyszli w ciemnym zaułku prosto na lodowatą noc.
Policyjne syreny wyły jak szalone, a ona pierwszy raz od naprawdę dawna czuła pełznące w kierunku żołądka przerażenie. Nie zwykła polegać na innych. A jak ten gość jest policyjną wtyczką? A jak dostał zlecenia na nią? Szlag by to.
- Zakładaj.
Zamrugała i cofnęła się, gdy wylądowała na niej… marynarka? Ściągnęła ją z głowy i patrzyła, jak facet podchodzi do czarnego motocyklu.
Kurwa.
Wsunęła ręce w rękawy.
- Pospiesz się – powiedział zniecierpliwiony.
- Poczekaj chwilę! - Wyciągnęła pospiesznie szkła kontaktowe z oczu, a następnie rozdarła szwy wąskiej sukienki.
- No co? – warknęła, widząc jego spojrzenie na swoich nogach.
Usta mężczyzny wykrzywiły się w uśmiechu.
- Nic. Wsiadaj. – Kiwnął głową na miejsce za sobą.
Zawahała się. Nie powinna mu ufać. Nie powinna ufać nikomu, tego nauczyło ją długie życie na ulicy, a potem jako płatnej zabójczyni.
- Aż tak chcesz dać się złapać? – Zmrużył oczy, które były chłodne i nieprzeniknione.
Ignorując złe przeczucia, siadła za nim, obejmując go mocno w pasie.
- Jak chcesz ich ominąć? – spytała, tuż przed tym, zanim zagłuszył ją ryk silnika.
Chyba parsknął śmiechem.
- Nie zamierzam.
Jasna cholera…
Motocykl wyskoczył z zaułka tak gwałtownie, że wątpiła by ktokolwiek był w stanie rozeznać się w tym, co się dzieje. Zanim policja ruszyła za nimi, oni byli daleko w przodzie.

sobota, 10 listopada 2012

Część 5 „Stajesz się odpowiedzialny za to, co oswoiłeś. Oswoić - znaczy stworzyć więzy.”*



Jestem, żyję, nie umarłam! Przynajmniej na razie. Postaram się na dniach ponadrabiać zaległości czytelnicze.
A oto ostatnia część opowiadania. Nie wiem czy nie schrzaniłam, ale cóż, tak miałam w głowie i tak musi zostać.
Dla wszystkich, który polubili małego Kurosia i jego zacnych opiekunów! Dzięki Wam za wszystkie komentarze przez cały ten czas. <3

~*~

Część 5 „Stajesz się odpowiedzialny za to, co oswoiłeś. Oswoić - znaczy stworzyć więzy.”*

Po przesłuchaniu Asako, Daiki był naprawdę pełen dobrej nadziei, że rzecz skończy się szybko, bezboleśnie i po prostu zmiotą z powierzchni ziemi tego irytującego wrzoda. Życie jest jednak nieprzewidywalne, a on nie przewidział, że ktoś może go aż tak wyprowadzić z równowagi. Nie przewidział, że ten cholerny gnój, powołany na świadka, wyjedzie z czymś takim.
On się niemoralnie prowadzi, kurwa jego mać?
Gdy usłyszał, jak Kuroko Masashi bredzi coś, o ograniczaniu dostępu do chłopca, co oczywiście było kompletną bzdurą, bo Aomine nie dostał od niego żadnej wiadomości, poczuł, jak jego irytacja wznosi się na całkiem nowy poziom. Ale gdy ten kretyn pieprznął z grubej rury, że Aomine sprowadza do siebie mężczyzn, miał ochotę skoczyć w jego kierunku i z miejsca udusić.
- Co to, kur… - umilkł gdy Kasamatsu wstał gwałtownie, kopiąc go boleśnie.
- Sprzeciw! To są ohydne pomówienia!
Sprzeciw? Zabić, kurwa, gnoja!
- Oddalam – zarządziła sędzina. – Żądam wyjaśnień, panie Kasamatsu.
- Mój klient nie prowadzi się niemoralnie – powiedział, a Aomine, mimo wściekłości, był pełen podziwu dla jego opanowania. – Jest funkcjonariuszem policji, ma świetną opinię, ale z całym szacunkiem, Wysoki Sądzie, chyba każdy człowiek ma znajomych, którzy go odwiedzają bez względu na to, czy mają dzieci, czy ich nie mają.
- Ale nie każdy z nich utrzymuje niemoralne kontakty z nimi – odezwał prawnik Kuroko.
- A przepraszam, skąd pan czerpie informacje, jakie kontakty i zażyłości łączą mojego klienta z jego przyjaciółmi? – warknął.
- Proszę o spokój – powiedziała twardo sędzina. - Podtrzymuję sprzeciw. Przypominam wszystkim, że zeznania są składane pod przysięgą, a tu jest sąd i nie będzie tolerowania żadnych krzyków. Proszę kontynuować.
Kasamatsu usiadł na swoim miejscu.
- Chcieli podważyć twoją dobrą opinię – mruknął do Aomine. – Chyba na tym chcieli bazować, gdyby sędzina była bardziej czepliwa i skora do podejrzeń nie byłoby tak łatwo.
- Niech się wpychają – prychnął opryskliwie.
- Aomine. – Zacisnął silnie dłoń na jego nadgarstku, patrząc na niego stanowczo. – Za chwilę powoła cię na świadka. Pamiętaj, nie daj się ponieść i sprowokować, bo wszystko spieprzysz, rozumiesz?
- Tak, tak, rozumiem – warknął.
- Dziękuję, pani Kuroko – odezwała się sędzina. – Powołuję na świadka pana Aomine Daiki.
Kasamatsu klepnął go w ramię, posyłając mu ostatnie ostrzegawcze spojrzenie.
- Panie Aomine – zaczęła sędzina – gdzie znajduje się teraz chłopiec?
- Tetsu? Tetsu jest teraz w przedszkolu – mruknął, patrząc dziwnie na kobietę.
- Proszę się nie denerwować, chciałam się tylko upewnić – uśmiechnęła się.
- Łatwo pani mówić – burknął, po czym odchrząknął. – Pani sędzinie.
- Proszę nam opowiedzieć, jak chłopiec trafił pod pana opiekę.
Aomine westchnął i zaczął opowiadać.
- Czy opieka nad dzieckiem jest dla pana problematyczna? – spytała, gdy skończył.
- Czy to jest podchwytliwe pytanie? – Zmarszczył brwi. Zerkając kątem oka na Kasamatsu dostrzegł, jak ten przesuwa dłonią po twarzy.
- Nie, panie Aomine, to nie jest podchwytliwe pytanie. – Miał dziwne wrażenie, że tej cholernej babie chce się śmiać. On nie widział tu nic śmiesznego.
- Nie – powiedział po chwili wahania. – Teraz nie jest to dla mnie problematyczne.
- Teraz?
- Tak.
- Może pan to rozwinąć?
Skrzywił się.
- Jestem kawalerem, który nie planował w najbliższej przyszłości dzieciaków. Na początku, tak, to było problematyczne, ale po jakimś czasie przestało być. – Wzruszył ramionami.
- Czy opieka nad dzieckiem nie koliduje z pana karierą zawodową?
- Nie, mam elastyczne godziny pracy, mogę je odpowiednio dostosowywać.
- Czy ktoś panu pomaga? – spytała.
Aomine przez chwilę się zawahał. Nie miał ochoty mieszać w to Kise. Naprawdę tego nie chciał. Dostrzegł kątem oka, jak Kasamatsu kiwa głową.
- Tak – odpowiedział.
- Kto?
- Przyjaciel i przyjaciółka – wyjaśnił, czując, że zdecydowanie lepiej będzie, jak wspomni też jakąś kobietę. Najwyżej Momoi go zabije.
- Jak wygląda ta pomoc?
- Pomogli nam załatwić przedszkole, pilnują małego, gdy zatrzymają mnie czasem obowiązki w pracy, gotują.
- Gotują? – Uniosła brew.
- Proszę mi wierzyć, Wysoki Sądzie, nie chciałaby pani spróbować niczego, co wyszło spod mojej ręki – mruknął.
Sędzina przez chwilę milczała. No co, do cholery?, poruszył się niespokojnie.
- Dobrze. Czy chłopiec dobrze się z panem czuje?
- Musiała by pani spytać jego. – No i co się ten cholerny Kasamatsu krzywi?
- Rozumiem, ale w pana odczuciu?
- Myślę, że dobrze – powiedział ostrożnie.
- A jak się pan ustosunkuje do zdania drugiej strony o ograniczaniu kontaktu z chłopcem panu Kuroko?
Aomine zjeżył się.
- Niczego nikomu nie ograniczałem – powiedział dobitnie. – Nie dostałem żadnych wiadomości na ten temat.
- Żadnych? – Uniosła brwi.
- Żadnych.
- Sprzeciw. Mój klient próbował się skontaktować telefonicznie z panem Aomine, ale ten nie odbierał telefonów.
- Skoro tak dobrze śledzicie moje życie osobiste, trzeba było zapukać do drzwi – warknął Daiki.
- Proszę o spokój!
- Bo jest pan nieodpowiednim kandydatem do opieki nad moim bratankiem – odezwał się Kuroko.
- Panowie, proszę o spokój!
- O tak, by ty jesteś idealny, podstępna hieno, zwietrzyłeś dobre pieniądze i zainteresowałeś się nagle małym chłopcem? – wysyczał.
- Sprzeciw! To są pomówienia!
- Spokój! – Sędzina uderzyła młotkiem. – Bo was wyproszę, panowie. – Powiodła groźnym spojrzeniem po wszystkich. – Panie Aomine, o jakich pieniądzach pan mówił?
- Może ja wyjaśnię? – odezwał się Kasamatsu wstając i gromiąc Aomine spojrzeniem.
- Proszę – machnęła ręką.
- Kuroko Tetsuya ma zapisany pokaźny majątek rodzinny. W gruncie rzeczy najważniejsze są udziały w firmie, która zaczęła przynosić dochody. W związku z tym, udziały, które są w posiadaniu chłopca, poniosły bardzo znacznie swoją wartość. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, pan Kuroko i jego firma mają problemy finansowe…
- Sprzeciw! To nie ma nic wspólnego ze sprawą!
- Oddalam sprzeciw. Proszę kontynuować.
- Jak mówiłem firma ma problemy finansowe, które majątek należący do chłopca, jak mniemam, mogłyby je podreperować.
- Sprzeciw, to są tylko fałszywe domysły!
- Podtrzymuję. Chce pan coś jeszcze dodać?
- Tak. Chciałbym tylko, żeby Wysoki Sąd zwrócił uwagę na to, kto odpowiedział na telefony opieki społecznej i kto bez względu na siebie i swoje życie osobiste, zaopiekował się chłopcem, nie wiedząc nawet o tym, jakim majątkiem chłopiec dysponuje. Dziękuję.
- Dziękuję. – Kiwnęła głową. – Sąd chciałby się zapoznać z tymi danymi, panie Kasamatsu, proszę je dostarczyć do mnie. Ponad to, chciałabym porozmawiać z chłopcem.

~*~

Kurwa. Kurwa, kurwa! Ile to jeszcze potrwa? Co ten cholerny babsztyl może chcieć od małego smarkacza?
- Aominecchi, uspokój się.
- Nie uspokoję się – warknął, nadal krążąc po korytarzu.
- Stój. – Kise zagrodził mu drogę, kompletnie ignorując mordercze spojrzenie. – Nerwy tutaj nic nie pomogą – powiedział, patrząc na niego z powagą. – Przesłuchanie dopiero się zaczęło…
- A mnie szlag trafia! – warknął Daiki.
Kise westchnął i uśmiechnął się lekko.
- Rozumiem, że się martwisz…
- Nie martwię się – syknął, zaciskając zęby.
- Oczywiście, że się martwisz – powiedział spokojnie. – Ja też się martwię. Ale nie ma sensu podminowywać się samemu, Aominecchi. – Przeczesał palcami grzywkę mężczyzny z uspokajającym uśmiechem, który szybko zniknął, tak jak dłoń, którą odprowadził wzrok Aomine. – Naprawdę powinieneś się uspokoić – zaśmiał się nieco nerwowo, pocierając dłoń o spodnie, by pozbyć się z niej powidoku czyjegoś spojrzenia.
- Kise ma rację – odezwał się siedzący na krześle Kasamatsu, który przyglądał się im od dłuższej chwili. – Uspokój się, Aomine, bo jak sędzina cię takiego zobaczy, to uzna cię za niezrównoważonego.
- Spieprzaj – warknął w jego stronę.
- Siadaj i uspokój się. A my z Kise przyniesiemy ci kawę. – Pociągnął Ryoute za ramię. Kise obejrzał się, patrząc jak Daiki ciężko siada na krześle i pociera twarz. Zamrugał zaskoczony, gdy został pchnięty gwałtownie na ścianę.
- Kasama…
- Czemu mi nie powiedziałeś? – spytał Kasamatsu, mrużąc oczy.
- Czego? – spytał Kise nieco panicznie, zastanawiając się gorączkowo co zrobił.
- Nie rób z siebie kretyna – syknął. – Czemu mi nie powiedziałeś, że jest coś między tobą a Aomine?
- Miedzy mną a… - powtórzył bezwiednie. – Co? Żartujesz? Nic nie ma! – Zamachał gwałtownie rękami, próbując się odsunąć. Ramię Kasamatsu uniemożliwiło mu ucieczkę.
- Robisz sobie jaja, czy naprawdę jesteś tak ślepy? – spytał twardo, nie spuszczając go z oczu.
- Ja nic… Ja tylko… - próbował coś powiedzieć, a w jego oczach mieszały się panika i prośba.
- Ty tylko coś – dokończył za niego bezlitośnie. – A on?
- Nie wiem – pokręcił gwałtownie głową. – Nic.
- Czyli ślepy – westchnął ze znużeniem odsuwając się.
- Kto jest ślepy? – jęknął.
- Ty, gamoniu – prychnął. – Chodź po tę kawę, zanim twój chłopak rozniesie cały korytarz w drobny mak.
- Kasamatsu, to nie jest zabawne! – zawołał za odchodzącym mężczyzną.

~*~

- Podoba ci się tutaj? – spytała z uśmiechem sędzina, patrząc na chłopca.
Tetsu pokiwał głową obracając w dłoni kredkę i rozglądając się po ładnym, kolorowym pokoiku..
- Chciałam z tobą porozmawiać, możesz sobie rysować – zachęciła go, a Kuroko z wahaniem wrócił do swojego rysunku.
- Pewnie wiesz, czemu musiałeś tu przyjść?
Chłopiec kiwnął głową.
- Wiesz? – dopytała.
Przerwał rysowanie i popatrzył na nią spokojnie.
- Wiem, Dai mi mówił – powiedział nieco spiętym głosem.
- Nie musisz się bać, naprawdę – uśmiechnęła się. – Chciałam cię zapytać o kilka rzeczy, to bardzo ważne.
- O co?- spytał, machając nogami i przechylając głowę.
- Lubisz Aomine, prawda?
Twarz chłopca rozjaśniła się.
- Lubię – dopowiedział. – Dai kupił mi pieśka! – pochwalił się.
- Tak? Dużego?
- Nieee, małego! Ale jak będzie bardzo duźy, to mówi, że damy go Kisi – uśmiechnął się.
- Rozumiem. A jak ma piesek na imię?
- Tetsiu.
Zaśmiała się cicho.
- A czy Aomine mówił ci, że przyjechał twój inny wujek? – spytała delikatnie.
Reakcja była natychmiastowa. Chłopiec odłożył kredkę i powiedział twardo i płaczliwe zarazem:
- Nie chcę.
- Spokojnie, nikt cię nie chce zabierać – zapewniła cierpliwie. – Właśnie dlatego chciałam cię zobaczyć, wiesz? Żeby dowiedzieć się, co ty byś chciał.
- Chcę z Daim – powiedział od razu, pociągając nosem.
- Oczywiście – uśmiechnęła się uspokajająco. – Ale muszę cię zapytać też o drugiego wujka. Tylko zapytać.
Chłopiec kiwnął głową.
- Znasz go w ogóle?
- Nie – mruknął chłopiec, bawiąc się kredką.
- A widziałeś go kiedyś?
- Nie.
- A Aomine wcześniej widywałeś?
Kuroko pokręcił głową, pociągając nosem.
- Dobrze. Może chciałbyś ciasteczko, co? – spytała, sięgając do torebki. – Zawsze je kupuję jak rozmawiam z takimi chłopcami jak ty. – Uśmiechnęła się podając mu woreczek. – Są w zwierzątka.
- Kisia mi takie kupuje! – powiedział, uśmiechając się szeroko i sięgając po ciasteczko.

~*~

Kise w milczeniu obserwował, jak stopa Aomine porusza się nerwowo. Myślał, że jego przyjaciel jest zły? Tak myślał. Ale mylił się. Daiki stał się zły dopiero, gdy na korytarzu pojawił się Kuroko Masashi razem ze swoim prawnikiem. Gdy Aomine ich zobaczył, Kise złapał go za ramię tak mocno, że aż jemu samemu zdrętwiały palce. Spojrzenie Aomine, które mu rzucił, było tak dziwne, tak bardzo innego od tego, co znał, zbyt wyglądające na to, co by chciał, że coś mu wirowało w żołądku. A to nie był stanowczo czas na osobiste odkrycia i konfrontacje. Później. Kise pomyśli o tym później. I może nawet z nim porozmawia. Jak się zbierze, rzecz jasna.
- Do cholery, ile to jeszcze będzie trwać – wywarczał Daiki i jakby na jego życzenie, drzwi sali przesłuchań dla dzieci otworzyły się. Wszyscy wstali, gdy pojawiła się sędzina.
- Dai, patrz! Narysowałem to siam! – Tetsu podbiegł do niego machając rysunkiem.
- Jest świetny – wykrztusił, klepiąc do po policzku i patrząc na obrazek, na którym bardzo po dziecinnemu narysowany był on sam, Kise, mały Tetsu, Kagami i nawet kundel.
- Sąd zamierza zweryfikować swoje informacje zanim podejmie decyzję – odezwała się sędzina. – Ogłaszam pół godziny przerwy.
- Chodźcie – mruknął Kasamatsu, patrząc na Kuroko i jego prawnika. – Aomine weź dzieciaka i chodźcie.
Daiki starając się pohamować zdenerwowanie, wziął na ręce Tetsu, próbując się skupić na tym, co mu chłopiec opowiada.
To było najgorsze pół godziny w jego życiu. Nigdy wcześniej nie odczuwał takiego… strachu. Wiedział, do cholery, wiedział, że mają najwięcej szans, że wszystko jest w porządku, ale jak tak patrzył na tego smarka i sobie myślał, że może go nie mieć, to coś ciężkiego ściskało mu żołądek. Nigdy by się o to nie podejrzewał, nigdy nie myślał, że może się tak nad sobą roztkliwiać, że może być tak żenująco… miękki. Ale był. I do licha, miał to gdzieś.
- Sąd, zapoznawszy się z obiema stronami i wszystkimi informacjami, podjął decyzję, że z dniem dzisiejszym, pełne prawo do opieki nad Kuroko Tetsuyą otrzymuje pan Aomine Daiki. Sąd uważa, że pan Aomine najlepiej nadaje się na opiekuna chłopca, a ponad to, popiera zdanie Opieki Społecznej, że zmiana otoczenia miałaby zły wpływ na chłopca, który i tak został już poddany traumie po stracie rodziców. Niniejszym uważam sprawę za zamkniętą.

~*~

Kise zamknął cicho drzwi do pokoju. Tetsu zasnął wyjątkowo szybko, najwyraźniej i jego zmęczyło przesłuchanie. Przez chwilę niezdecydowany patrzył na napięte plecy Aomine, który stał przy oknie i wyglądał na zewnątrz. Kise widział, jak przez całe popołudnie i wieczór, coś kłębiło się w jego przyjacielu, ale mocno starał się to hamować. Nawet nie zareagował, jak Numer Dwa na ich widok zasikał podłogę ze szczęścia. A to znaczyło, że stanowczo coś było nie tak.
- Aominecchi?
Daiki drgnął. Ryouta popatrzył za okno, gapiąc się przez chwilę na jeżdżące samochody.
- Wiesz, tak sobie myślę… – odezwał się ochryple Aomine. – Nawet gdyby ta cholerna sędzina podjęła inną decyzję, ja…
Z głośnym, szeleszczącym westchnieniem oparł dłonie na parapecie pochylając głowę.
- Szlag… To wszystko jest takie popieprzone. Wszystko się tak zajebiście pogmatwało..
Kise milczał, nie mając odwagi mu przerwać.
- Gdyby ten skurwysyn próbował go zabrać, ja… Kurwa mać! – uderzył otwartą dłonią w parapet.
Kise z wahaniem położył dłoń na jego ramieniu.
- Uczucia nie jest takie złe, Aominecchi – powiedział łagodnie, uśmiechając się lekko.
Daiki uniósł głowę i przez chwilę patrzył na niego. Kise nie wiedział, czego jego przyjaciel szuka, nie umiał stwierdzić, co kryje się za tą niebieską uważną głębią jego oczu. Wiedział tylko, że jego własne serce dudni, jakby chciało za wszelką cenę utorować sobie drogę przez żebra.
- Ale cholernie frustrują – powiedział ochryple, a pociemniałe, głębokie oczy znalazły się nagle blisko Kise. Zbyt blisko, by uznał to za normalność. Zadrżał, gdy palce dotknęły jego policzka.
- Aomnie…
- Nie gadaj – mruknął niemal dotykając jego ust własnymi. – Choć raz nic nie gadaj.

~*~

Szczęście jest rzeczą ulotną. To stan, który nie trwa w nieskończoność. To stan, który właściwie jest tylko krótkimi rozbłyskującymi momentami, niczym fajerwerki, w życiu człowieka. Ono poniekąd wytycza drogę człowieka. Od jednego rozbłysku szczęścia do następnego, od drugiego do trzeciego i kolejnego, kolejnego i tak przez całe życie w poszukiwaniu tych rozbłysków, które nadają sens życiu.
Szczęście nie jest dane człowiekowi na zawsze. To rzecz, o którą trzeba dbać, o którą trzeba się troszczyć, którą trzeba pielęgnować. W którą trzeba wierzyć, nawet gdy na chwilę skrywa się przed naszymi oczami, a może zwłaszcza wtedy.
Jednak Kise nie myślał o takich rzeczach, ani o sile radości, ani o ulotności i kruchości. Świat Kise był w tym momencie jednym, gigantycznym rozbłyskiem, który oślepiał i burzył krew w żyłach. Jego własne szczęście obejmowało go tak zaborczo, że niemal tracił dech. I bujał nadal w obłokach, gdy rozdzwonił się telefon Aomine, gdy ten wychodził na jakąś nieistotną w tym momencie akcję, zostawiając go ze słodką obietnicą dokończenia tego, co się zaczęło.
Nie myślał o tym wszystkich, gdy zamiast spać, szczerzył się niezwykle idiotycznie do sufitu.
A gdy nad ranem rozdzwonił się jego własny telefon wyrywając go z płytkiego półsnu, przekonał się, jakim głupcem był, jakim naiwniakiem, że nie zdał sobie wcześniej sprawy, jak bardzo szczęście bywa kruche.
- Panie Kise, jest pan tam? – nieco niepewny głos pielęgniarki.
- Tak, tak, jestem… - powiedział odruchowo, czując, jak coś wewnątrz niego rozlatuje się w drobny mak. – Jak to się stało? – przełknął ciężko ślinę.
- Przywieziono ich ze strzelaniny, niestety, nie znam żadnych szczegółów…
Kise rozłączył się, nim kobieta zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej.
Strzelanina. Operacja. W jednej chwili gwałtownie opuścił obłoki, a twardy mur rzeczywistości huknął mu obuchem w łeb. Kise nie wiedział, dlaczego zadzwoniono do niego, nie wiedział czemu to właśnie on. Nie wiedział, że dawno temu, to właśnie jego Aomine wpisał jako swoją najbliższą rodzinę, którą należy informować, gdyby coś mu się stało.
Kise nie wiedział, ale nie miało to znaczenia.
W pierwszej chwili chciał iść, rzucić wszystko, potrząsnąć tymi wszystkimi lekarzami, że jak nie zrobią wszystkiego, co mogą, to stanie się coś strasznego, o czym Kise nawet nie chciał myśleć.
Ale nie, nie mógł. Kise nie był sam. Miał pod opieką kogoś ważnego, kogoś, na kim Aomine naprawdę zależało, kogoś, dla kogo, tak jak dla niego, Aomine był naprawdę ważny.
Próbując wyjaśnić Kuroko, co się stało, czuł, jak panika ściska mu płuca, jak łapie za gardło i niemal zazdrościł Tetsu możliwości dania upustu emocjom w płaczu. Ale on nie był dzieckiem. Co więcej, był za dziecko odpowiedzialny. I mimo że było to przerażające, błogosławił tę milczącą naturę chłopca.
- Proszę pana, na razie nic nie wiemy, trzeba czekać.
- Ale ile to, do cholery potrwa? – czuł, że zaczyna się irytować. Czy do licha nikt nie potrafił udzielać jasnych i klarownych odpowiedzi?
- Kise, uspokój się – odezwał się ostry, nieco zniecierpliwiony głos.
- Midorimacchi – westchnął z ulgą.
Midorima zmierzył go wzrokiem, zaciskając usta i na dłuższą chwile zatrzymując spojrzenie na trzymającym się spodni Kise chłopcu.
- Chodź, powinieneś napić się kawy – rzucił i odwrócił się kiwając na Kise ręką.
Kise przeżył w swoim życiu wiele momentów, które można by spokojnie uznać za straszne i przerażające. Wiele razy towarzyszył mu strach podczas lotów. Ale to był strach kontrolowany. Nigdy nie przypuszczał, że strach może być taki, że tak może wyżerać człowieka od środka, że tak boli strach o innych. Nie wiedział, co by było, gdyby Midorima siłą nie posadził na krześle, nie wcisnął mu z zmartwiałe ręce diabelnie mocnej kawy i nie objechał z góry na dół za zachowywanie się jak kretyn. Midorima jak chciał, był straszliwym dupkiem, ale i dobrym przyjacielem. Wmuszając w Ryoute i Tetsu szpitalne śniadanie, powiedział wszystko co wie.
Handel narkotykami, większy przerzut dilerów, akcja policja, strzelanina. Jedna ofiara śmiertelna, kilka osób rannych, dwie na blokach operacyjnych. Ale żyje. Będzie żył. Tak mówił ten pieprzony Midorima! Gdyby nie kamizelki, byłoby naprawdę źle, bo strzały padły naprawdę z bliska.
Czy można dostać trzy kulki i żyć?
- Oczywiście, że tak – warknął z rozdrażnieniem Midorima, przeczesując włosy dłonią. – Jedna przeszła przez ramię, druga utkwiła między żebrami.
- A trzecia? – przełknął ciężko ślinę.
- Nie wiem – przyznał z wahaniem. – Gdzieś pod obojczykiem.
Tętnice. Płuca. Serce.
Kise nawet nie wiedział, że żołądek podszedł mu do gardła, dopóki Midorima nie szarpnął go za koszulę i nie chwycił za kark pochylając nad umywalką.
Gdy Aomine trafił w końcu na sale, pogrążony we śnie, owinięty bandażami, pod Kise ugięły się kolana.
Był. Żył.
Objął mocniej chłopca, który przywarł do niego i siąkał nosem.
Godziny mknęły jak zaklęte. To zwalniały, to przyspieszały jak szalone, by za chwilę stanąć i dobić w miejscu niczym burza, która waha się czy przyjść, czy jeszcze podenerwować innych swoim widokiem.
Kise poprawił się na krześle, czując, że zaczyna drętwieć. Opierający się o niego Tetsu zamrugał oczami, unosząc głowę.
- Śpij, obudzę cię – mruknął cicho, poprawiając włosy chłopca. Tetsu wygiął usta i pokręcił głową.
Nie miał ani siły, ani nie widział sensu by się spierać. Nie chciał niszczyć tego opanowania, zwłaszcza, że chyba nie poradziłby sobie, gdyby ta cienka granica, która najwyraźniej trzymała chłopca w spokoju, pękła. Gdyby to się stało, chyba sam by się rozpłakał. Pozwalał mu więc czuwać i starał się nie go budzić z krótkich drzemek, w które wpadał.
Gdzieś nieco po południu Aomine obudził się po raz pierwszy. Na tyle długo, by dostał coś do picia, zobaczył go lekarz i mógł ponownie zapaść w sen.
Drgnął gwałtownie, gdy Aomine sapnął cicho i poruszył się. Kuroko wyprostował się jak struna na kolanach Kise, tak jak on, wbijając wzrok w Daikiego.
- Kurwa… Czuję się jak gówno – wymamrotał, otwierając oczy, nieco zamroczone jeszcze snem i bólem.
Kise nie był chyba w stanie nic powiedzieć. Pieprzy głupoty. Czyli żyje. Ten cholerny kretyn żyje…
- Która godzina? – spytał Daiki.
- J-jakoś… Jakoś po piątej – wykrztusił.
Aomine przeniósł wzrok na nich i milczał. Kise puścił Tetsu, pozwalając mu wejść na łóżko, gdy wyciągnął ręce przez siebie.
Chłopiec przesunął się w górę i przysiadł na stopach tuż koło ramienia mężczyzny.
- Cześć, smarku – uśmiechnął się lekko
- Ćeść – wymruczał Tetsu, pociągając nosem.
- Hej, chłopie, coś ty taki, hę? – próbował się uśmiechnąć, zażartować, lecz coś ciężkiego ściskało go w piersi, gdy patrzyły na niego te wielkie, jasne oczy…
- Czemu jesteś taki chory? – spytał chłopiec, dotykając jego twarzy.
- Jestem policjantem, pamiętasz? – wymruczał, a chłopiec pokiwał głową. – No właśnie. I łapię złych ludzi. A ci… A ci byli bardzo źli, Tetsu i dlatego muszę tu trochę zostać.
Chłopiec oparł policzek o jego czoło, obejmując jego głowę rączkami i pociągnął nosem. Daiki wzdrygnął się lekko, gdy ciepłe stróżki popłynęły po jego skroni.
- Ej, mały, nie becz, nic mi nie jest…
Kise odwrócił głowę w kierunku okna, słysząc ciche, miękkie tony w głosie Aomine. To było tak intymne, tak… tak ważne, że Ryouta czuł, jak coś paskudnie mokrego i gniotącego łapie go za gardło. Napięcie powoli ustępowało, ulga niosła ze sobą wilgotne, rozedrgane uczucia radości i ciepła.
Zerknął w kierunku łóżka, patrząc z duszącym uczuciem w gardle, jak dłoń Aomine przysuwa się po plecach chłopca, jak on sam mruczy coś do niego cicho. Spojrzenie ciemnoniebieskich oczu spoczęło na nim, pełne po brzegi uczuciami, których ktoś taki jak Aomine nigdy by nie powiedział. Wymowne, ciepłe spojrzenie tylko dla niego. Tylko tu i teraz. Ręka mężczyzny drgnęła lekko, nie na tyle mocno, by uznać to za zaproszenie, ale ani nie za lekko, by był to przypadek.
Kise zrozumiał. I wiedział.  Wiedział o wszystkich niewypowiedzianych sprawach, o których mówiły mu te głębokie, aksamitne oczy i palce splatające się z jego własnymi.

_____________________

* „Mały Książe”.

Słowem końcowym: Taaaak, no i koniec. Ciekawa jestem jak Wam się podobało bądź nie. Ja byłam w miarę zadowolona, jak to napisałam, zobaczymy czy nadal będę po Waszej ocenie. XP
Co do planów na przyszłość. Chwilowo wpadłam w twórczy dołek, więc nie wiem kiedy i co się pojawi. Chciałabym skończyć pozaczynane opowiadania zanim wrzucę coś nowego, no ale cóż, różnie to bywa. >.>