niedziela, 22 marca 2015

6. Per aspera ad astra. [EnAli]



Alibaba obudził się, czując ruch koło siebie. Uchylił jedną powiekę, przyglądając się Kouenowi idącemu w stronę łazienki. Gołe pośladki Kouena. Szlag. Wcisnął nos w poduszkę, czując, że zaczynają go palić koniuszki uszu. W żołądku zalęgły mu się chyba jakieś gigantyczne motyle mutanty, bo miał wrażenie, że wszystko mu tam podskakuje i fruwa. Zewsząd bombardowała go obecność Kouena. Jego ciepło, jego zapach i mógłby tak po prostu leżeć i leżeć, i już nigdy nie wstawać, nie wyrywać się z tego przedziwnego, pełnego jakiegoś pokrętnego odurzenia stanu.
Czy to właśnie tak… Czy tak się czuł człowiek zakochany? Jak na najdzikszym rollercoasterze?
Abgwyyy… Pokręcił gwałtownie głową, zarzucając na nią kołdrę. Czuł się… czuł się jak jakiś totalny, durny szczeniak i co więcej, nie było mu z tym źle.
Zesztywniał, słysząc odgłos otwieranych drzwi. Po chwili rozległy się ciche, ostrożne kroki, aż łóżko nie ugięło się pod czyimś ciężarem. Kouen wsunął się pod kołdrę i Alibaba sam nie wiedział, czy ma dać jakiś znak życia, czy jednak dalej bezpiecznie siedzieć sobie pod kołdrą... Wychylił się, zerkając jednym okiem na Kouena.
Jyyy!
Mężczyzna wpatrywał się z niego czujnie i nieruchomo, jak tygrys na polowaniu. Alibaba schował się na powrót pod kołdrę czując, że dudni mu serce, a durny uśmiech sam ciśnie mu się na usta.
I co on miał, u licha, teraz zrobić? Nananana, jak tu teraz spojrzeć Kouenowi w oczy i nie spłonąć burakiem jak jakaś dziewica? No, Saluja, bądź facet, podejdź do tego spokojnie i z rozwagą. Gość cię zaprosił do siebie, przeżyliście najlepszy seks na świecie, chyba na siebie lecicie, więc co ty robisz pod tą kołdrą, no co?
- Zamierzasz się udusić?
Alibaba wzdrygnął się gwałtownie, gdy Kouen w końcu przerwał tę napiętą ciszę, a jego głos był spokojny, rozważny i nieco przyśmiewczy jak zwykle.
- Może… Może ja lubię? – spytał w poduszkę.
No dobra, Saluja, już i tak jesteś beznadziejnie zadurzonym idiotą, gorzej przecież nie będzie.
- Dusić się?
Alibaba wychylił się zza kołdry, gapiąc się na Kouena. Jego oczy były uważne i takie jakieś… jaśniejące. Alibaba dopiero teraz zauważył, jak wymowne potrafi być spojrzenie Kouena. Jak ono wiele mówi. Jak wiele mówi, odkąd Alibaba przestał unikać nazywania tego, co w tych oczach czaiło się już od dłuższego czasu. Coś w dołku zaciskało ku się konwulsyjnie, gdy analizował wszystkie sytuacje i wydarzenia, które miały miejsce, a które po prostu wolał ignorować. Wszystkie te spojrzenia Kouena, gesty, słowa, jego zachowanie… Czemu ignorował to, że Kouen komunikuje wszystkim innym, a nie słowami?
Ze strachu. Alibaba wiedział, że to był strach. To wszystko rysowało się zbyt pięknie, zbyt dobrze, by nie tkwił w tym jakiś haczyk. Nie wiedział, kiedy coś się w Kouenie zmieniło, kiedy przestali być dla siebie tylko partnerami do seksu, kiedy pojawiło się coś więcej… Nie wiedział kiedy, ale za to wiedział, że Kouen to facet, dla którego łatwo stracić głowę. I którego zarazem ciężko jest rozgryźć. A to było niebezpieczne, groźne. I dlatego bronił się przed tym, co rodziło się w nim samym. Nie zniósł by, gdyby Kouen po prostu bezlitośnie przeszedł po nim.
Kouen otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak zamknął je szybko, marszcząc brwi. Alibaba dobrze wiedział, że Kouen nie jest dobry w słowach, w wyrażaniu własnych emocji słowami. I w jakiś dziwny sposób rozczulał go fakt, że mimo wszystko to właśnie on próbuje… cały czas próbował… A Alibaba był taki durnym, zawziętym kretynem…
Westchnął, przymykając powieki. To chyba w końcu ten czas, żeby przestać utrudniać i robić uniki.
- Co jemy? – spytał układając się wygodniej. Zerknął na Kouena, który gapił się na niego z dziwnym wyrazem twarzy. Aaaaa… a może jednak nie…
- Znaczy – odchrząknął – chyba, że pracujesz dzisiaj.
- Nie pracuję – odpowiedział, nie spuszczając z niego spojrzenia, co zaczynało wprawiać Alibabę w zakłopotanie.
- Aha… To dobrze. To ten… opierdalamy się? – zaśmiał się nerwowo, nie wiedząc, jak ma sobie poradzić z tym intensywnym spojrzeniem Kouena.
Coś na kształt cienkiego kwiku opuściło jego gardło, gdy Kouen podniósł się jednym ruchem i już chwilę potem Alibaba leżał uwięziony pod gorącym ciałem. Serce galopowało mu jak oszalałe, gdy wpatrywał się w pociemniałe oczy Kouena. Mężczyzna pochylił się i dotknął jego ust swoimi, a Alibaba nie był w stanie powstrzymać cichego westchnienia, co Kouen najwyraźniej potraktował jako przyzwolenie.
Saluja czuł, jak ta mała inwazja na jego osobę wywołuje stosowną reakcję. Przesunął dłonią po plecach Kouena przyciągając go bliżej. Kouen oderwał się od niego, a jego oczy lśniły mieszaniną tłumionych emocji, które sprawiały, że Alibaba nie mógł oddychać. Uniósł głowę łącząc na powrót ich usta, a pocałunek był namiętny, ale niezwykle zmysłowy i delikatny, tak różny od tych wcześniejszych.
Cichy pomruk wydobył się z piersi Kouena, gdy Alibaba wsunął palce we włosy na jego karku. Dobrze wiedzieć, że nie tylko on, Alibaba, miał słabe punkty, które Kouen bezwzględnie potrafił wykorzystywać.
- Chcesz wracać? – wymruczał Kouen, przesuwając nosem po jego szyi i uchu.
Alibaba nie musiał pytać, o co Kouenowi chodzi. Doskonale wyczuwał tę niedopowiedzianą część. Czemu czytanie Kouena nie było wcześniej takie proste? Czemu wcześniej nie potrafiłby stwierdzić, że Kouen po prostu chce, żeby Alibaba został tutaj, w jego domu, że chce, żeby go poznał? Może wymagało to tego wszystkiego, co się stało? Może Alibaba należał do tego rodzaju ckliwych idiotów, którzy potrzebowali potwierdzenia?
- Niekoniecznie. Możemy zostać. Jeżeli chcesz.
No, powiedz. Powiedz mi. Ja, a teraz ty, powiedz mi, powiedz, czego pragniesz, czego chcesz, czego oczekujesz. Chcę to wiedzieć, więc powiedz mi.
Błyszczące, aksamitne oczy spojrzały prosto w jego własne i chociaż czuł, jak ciepło zalewa jego policzki, nie potrafił odwrócić się od tego, co w nich było.
- Chcę – powiedział, całując go po raz kolejny.
- Ale musisz mnie nakarmić – mruknął, czując, jak jego myśli są rozpraszane przez gorące dłonie.
- Myślisz czasem o czymś innym, niż jedzenie? – spytał Kouen, przygryzając delikatnie szyję Alibaby.
- Aha… Zdarza mi się… Czasem… - wymamrotał. Salomonie, jak można mieć tak zdolne ręce i usta?
- Ciężko uwierzyć.
Oooch, język też miał zdolny…
- Na przykład teraz wcale nie myślę o jedzeniu…
- Nie?
- Zdecydowanie nie – jęknął, gdy palce Kouena przebiegły po jego boku.
- Interesujące. A o czym?
- O brzydkich rzeczach – sapnął, gdy biodra Kouena otarły się o niego.
- Jak bardzo?
Alibaba zadrżał, gdy mrukliwy głos rozbrzmiał przy jego uchu, a gorący język przesunął się po wrażliwym płatku.
- Bardzo – zapewnił, czując, jak napięte mięśnia drżą pod jego dłońmi. Kouen ocierał się o niego powolnymi ruchami, a Alibaba czuł, jak ciśnienie dudni mu w uszach. Objął go nogami w pasie, poddając się kołyszącemu rytmowi. Dłoń Kouena zamknęła się na ich członkach i Alibabie wystarczyło kilka chwil, by całe rozkoszne napięcie znalazło swoje ujście. Kouenowi też najwyraźniej niewiele było trzeba, jego płytki, urywany oddech uspokajał się przy uchu Alibaby.
- Jak tak dalej pójdzie, to nie wyjdziemy w końcu w tego łóżka – parsknął, sunąc opuszkami palców po zagłębieniu kręgosłupa Kouena. Mężczyzna zamruczał coś niewyraźnie, chyba nie mając szczególnej ochoty się ruszać. Nie żeby Alibabie przeszkadzał jego gorący ciężar i gżenie się z nim w łóżku. Jedna skoro już tu są, to wypadałoby zrobić coś innego, prócz leżenia w wygodnym łóżku.
- Idę pod prysznic – odezwał się Alibaba, próbując wysunąć się spod mężczyzny, jednak ten tylko mruknął coś pod nosem. – No weź, muszę iść zapolować na jedzenie, kto nas nakarmi, jak ty się wylegujesz?
Kouen uniósł się na łokciach, całując do w usta.
- Lodówka to taki ciężki przeciwnik – stwierdził, a kącik jego ust uniósł się ku górze z lekką kpiną.
- Żebyś, cholera, wiedział – prychnął, starając się go zepchnąć z siebie.
- Idź, ja muszę zadzwonić w parę miejsc, zajmie mi to chwilę. – Odsunął się, kładąc się obok.
- Na pewno nie musisz pracować? – spytał, podnosząc się do siadu.
- Na pewno. Idź polować, zanim umrzesz z głodu.
- Hahaha, no bardzo zabawne – prychnął, idąc do łazienki.
Wziął szybki, orzeźwiający prysznic, żeby jak najszybciej pozbyć się wszystkich nieprzystojnych myśli z Kouenem w roli głównej. Ale i tak nie mógł zapanować nad tymi dziwnymi, rozpalającymi jego policzki rumieńcami, gdy myślał o tym… o tym wszystkim. Miał wrażenie, że ktoś go uderzył czymś zbyt ciężkim w głowę i teraz ma problem, żeby powrócić na właściwą orbitę rozsądku. Bujał za to radośnie w obłokach i nawet nie potrafił sobie wmawiać, że dorosłemu facetowi nie wypada się zachowywać jak zakochana nastolatka.
Kouen zajął się swoimi sprawami, więc Alibaba udał się na parter, żeby poszukać czegoś do jedzenia. Skoro Kouen pozwolił mu się porządzić lodówką, Alibaba nie zamierzał odmawiać.
Naprawdę się dziwił, że tak łatwo udało mu się odnaleźć kuchnię i nie zgubić z dziesięć raz w tym rozległym domiszczu. Powinni tu rozdawać mapki dla odwiedzających.
Przez chwilę gapił się na zawartość luksusowej lodówki, po czym stwierdził, że po prostu zrobi im kanapki. Wolał nie ryzykować, że przypadkiem puści to pomieszczenie z dymem. Przecież nie wypłaciłby się do końca życia i wnuki jego wnuków musiałyby spłacać jego długi. O ile kiedykolwiek trafiłyby mu się jakieś wnuki.
Wyciągając kilka rzeczy z lodówki, odwrócił się, zamykając ją łokciem i niemal wrzasnął na całe gardło, o mało co nie wypuszczając z rąk wszystkiego, co trzyma, gdy się okazało, że ktoś za nim stoi.
Kilkunastoletni chłopak przyglądał mu się uważnie, marszcząc brwi. Alibaba poczuł, że kompletnie stracił język w gębie i po prostu stał jak ten idiota, dokumentnie sparaliżowany i niezdolny do tego, by wydusić z siebie jakiekolwiek słowo.
- Cześć – odezwał się chłopak, przechylając głowę na bok, patrząc teraz na niego z zainteresowaniem i dziwnym zamyśleniem.
- Cześć – wyjąkał Alibaba, obronnie przyciskając ser, szynkę i pomidora do własnej piersi, jakby te miały uchronić go przed każdym niebezpieczeństwem świata. A w każdym razie na pewno przed nieznajomym.
- Kim jesteś?
- J-ja… eee… Kouen… Bo…
- Jesteś dziwką mojego brata? – spytał z ciekawością, mrużąc powieki.
Alibaba mało się nie przewrócił.
O kurwa.
Jak… jak on niby miał wyjaśnić całą sytuację? Co on tu niby robi i rządzi się w czyjejś lodówce? Że wyjada czyjeś pomidory? Że niby kim jest? Matką, żoną czy kochanką Kouen? A może zaginioną siostrą? Szlag, nie jest babą, no co się z nim dzieje? Przyjacielem? To chyba nie pasowało do ich aktualnych relacji. Więc ma wypalić, że… co, Kouen go puka? Ale wtedy wyjdzie, że chłopak ma rację. To może, że puka go z większym uczuciem, niż puka się dziwkę? Ale czy chłopak w ogóle nie jest za młody, żeby słuchać takich rzeczy? Czy Alibaba może tak demoralizować dzieci? O Salomonie, ratuj, zanim Alibaba popełni jakiś ciężki i niewybaczalny grzech i na zawsze zbruka niewinność tego dziecka…
- Kouha.
Chłopak podskoczył na dźwięk swojego imienia i dotyku ręki na ramieniu. Alibaba podskoczył razem z nim, o mało nie schodząc na zawał, gdy zaskoczyła ich obecność Kouena.
Mężczyzna przez chwilę mierzył chłopaka kamiennym spojrzeniem, a Kouha wyglądał jak psiak, który kładzie po sobie uszy. Dopiero po chwili do Alibaby dotarło, że ten cały Kouha musi być bratem Kouena. Byli… byli do siebie bardzo podobni, chociaż Kouen oczywiście pozbawiony był nastoletnich rysów twarzy. Alibaba zastanowił się przez chwilę, czy jak był nastolatkiem, to mógł wyglądać jak jego młodszy brat…
- Bracie. – Kouha zaśmiał się, a ręka Kouena potarmosiła lekko jego włosy. – Kiedy wróciłeś?
- Wczoraj – odpowiedział spokojnie Kouen, przenosząc spojrzenie na Alibabę, który skulił się nieco, nie panując nad rumieńcami.
Wzrok Kouhy też powędrował w jego stronę i chłopak już, już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, pewnie zapytać o to samo brata, o co zapytał Alibabę, ale jedno twarde spojrzenie Kouena wystarczyło, by chłopak zamknął je ze stukiem zębów. Sekundę później jednak rozchmurzył się. Co z nim było?
- To jest Alibaba – odezwał się Kouen, podchodząc do Saluji i wyciągając z jego dłoni to, co trzymał. – Mój gość.
No tak. Był gościem. Czemu sam na to nie wpadł? Czemu pogrążył się w zawiłościach dziwnych relacji, zamiast po prostu powiedzieć, że jest gościem Kouena, jest znajomym i… i tak wyszło?
Kouha zerknął na Alibabę, a szeroki uśmiech wypływał na jego usta.
- Gość… - powtórzył za bratem dziwnym tonem, który sugerował, że zrozumiał więcej niż powinien. Co tylko pogłębiło zakłopotanie Alibaby, a na co Kouen zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi.
- Hakuei wróciła? – spytał Kouen, wyciągając chleb.
- Też wczoraj – przytaknął Kouha, usadawiając się na jednym z wysokich krzeseł. – Ale pojechała z samego rana z Ryuu. Mogę z wami zjeść? Koumei znowu gdzieś przepadł, musisz go poszukać. – Posunął w ich stronę talerzyk z masłem.
- Możesz – odmruknął Kouen, krojąc wprawnie pomidora.
Alibaba w milczeniu zabrał się za smarowanie kanapek, nie mając pojęcia co mógłby powiedzieć. Nagle poczuł się, że chyba przytłaczają go te odwiedziny i nie wie, jak ma zachowywać. Wziął ogórka, żeby go pokroić, przysłuchując się ich rozmowie, samemu się nie udzielając.
Cholera, chyba pierwszy raz zdarzyło się, że nie wiedział co mówić. Był niepoprawną gadułą, a teraz czuł się dziwnie skrępowany. Kouen który ma rodzinę, który spędza z nią czasem czas… To było takie dziwne. Zresztą, o czym miał z nimi mówić, skoro w ogóle ich nie znał? Wolał sobie po prostu w milczeniu na nich popatrywać. Ciekawe ile w ogóle rodzeństwa ma Kouen, z tego, co mówili, wychodziło na to, że ich rodzina jest spora… A może… może mieszkają tu teściowie?
Zaklął, gdy omsknął mu się nóż, kalecząc mu palec.
- Ała – syknął, machając ręką.
- Nawet krojenie jest za trudne? – zakpił Kouen, łapiąc jego nadgarstek i przyglądając się krwawiącemu skaleczeniu.
- To przez przypadek! – wyburczał z oburzeniem, ale Kouen go nie słuchał tylko pociągnął do zlewu odkręcając zimną wodę i wkładając jego rękę pod strumień.
- Zapamiętam, żeby nie dawać ci noża – uśmiechnął się krzywo. – Ciamajdy wszystkim robią sobie krzywdę.
- Hej, bez takich mi tutaj – warknął.
- Haha… Hahahaha!
Alibaba obejrzał się w stronę Kouhy, który siedział na krześle z dziwnym, szerokim uśmiechem na twarzy. Alibaba zadrżał widząc jego błędne oczy utkwione w zlewie.
- Hahahaha! – roześmiał się ponownie, zsuwając z krzesła.
Kouen szybkim ruchem złapał za ścierkę i rzucił nią w Alibabę.
- Owiń rękę – polecił, odwracając się do niego tyłem i stając na drodze brata. – Kouha. – Powiedział jego imię twardo i władczo, zaciskając dłoń na jego ramieniu.
Kouha chyba nie wiele sobie z tego robił, tylko chichotał jak opętany, a jego uśmiech jeszcze się powiększał, o ile to w ogóle możliwe…
- Kouha! – niemal warknął, potrząsając nim lekko. Kouha popatrzył na niego, śmiejąc się i śmiejąc, a ten śmiech cichł z wolna, aż chłopak zaczął wpatrywać się w brata z przerażeniem na twarzy.
- B… bracie…
- W porządku – mruknął, kładąc dłoń na jego plecach i popychając go lekko. – Poczekaj na mnie – rzucił do Alibaby prze ramię.
Alibaba gapił się jak zmartwiały na Kouena wyprowadzającego z kuchni brata. Co to… co to niby było?
Aż usiadł ciężko na stołku, zaciskając palce na ścierce. Okej. To było… to było dziwne. I straszne. I… czy brat Kouena był no, chory? A może oni wszyscy mają nie po kolei w głowie czy coś? O szlag…
Nie minęło kilka minut, jak Kouen wrócił do kuchni z kamiennym wyrazem twarzy. Podszedł po prostu do niego, łapiąc za rękę i odwijając ścierkę.
- Chyba przeżyjesz – stwierdził.
- Uhm – mruknął potakująco. – Ja… mogę o coś spytać? – Spojrzał niepewnie na Kouena, który zerknął na niego z bliska.
- Możesz – odpowiedział, odwracając się i szukając czegoś w szafkach.
- Czy… z Kouhą wszystko dobrze? – spytał nieśmiało, zezując na niego.
- Tak. – Najwyraźniej znalazł to, czego szukał, bo stanął znowu przed nim i spokojnie zakleił mu palec plastrem.
Milczeli, gdy Kouen robił im kanapki i gdy je jedli. Zastanawiał się, czy miał prawo zadać jeszcze jakieś pytanie, czy może wtrącać się w sprawy Kouena na tyle i czy ten w ogóle będzie chciał się nimi dzielić. Chciał się parę razy odezwać, ale koniec końców rezygnował, nie chcąc być nachalnym. Gdyby Kouen chciał mu coś powiedzieć, to chyba by powiedział, prawda?
- Poszukamy Koumei’a – odezwał się Kouen, gdy umył już wszystkie naczynia.
Alibaba kiwnął głową, zsuwając się z krzesła.
- To też twój brat? – spytał, nie mogąc pohamować ciekawości, gdy wyszli już na korytarz.
- Tak, też młodszy.
- Więc ty jesteś najstarszy? – zgadnął, rozglądając się po gustownie urządzonym domu. Czuł się bardziej jakby trafił do jakiegoś dworku, niż do normalnego domu. Wszystko tu było eleganckie i wyglądało na drogie i antyczne.
- Dokładnie – przytaknął.
Znowu zapadło między nimi milczenie, a Alibaba dwoił się i troił, by wymyślić jakiś temat.
- Gdy żył nasz ojciec – odezwał się w końcu Kouen – był znaną osobistością.
- Już nie żyje? Przykro mi – mruknął Alibaba, łapiąc go za rękaw w nie do końca kontrolowanym odruchu. Kouen nie skomentował tego, tylko złapał jego dłoń w swoją, a Alibabie poczerwieniały policzki. To ten… że o co chodzi?
- Już dawno. W każdym razie byliśmy wtedy mocno na świeczniku. I gdy Kouha miał kilka lat, został porwany.
- Porwany? – wyjąkał Alibaba.
- Ktoś go porwał dla pieniędzy, których naszemu ojcu nie brakowało.
Alibaba obserwował go kątem oka, jak marszczy brwi, a jego twarz jest kamienna i taka… straszna. Musnął kciukiem wierzch jego dłoni, na co palce mężczyzny zacisnęły się nieco mocniej.
- Mój ojciec zapłacił. Ale trzymali go kilka dni. Nie wiemy dokładnie, co mu zrobili, Kouha nigdy tego nie powiedział i nie wiadomo, czy w ogóle cokolwiek pamięta.
Zatrzymali się przed jakimiś drzwiami, a Alibaba po prostu wpatrywał się w niego, próbując sobie wyobrazić, co musieli przeżywać, skoro nawet teraz, po tylu latach, wspomnienia budziły w Kouenie złość.
- W każdym razie na widok krwi traci rozum.
- Boi się jej? - spytał, przygryzając wargi.
- Nie, nie boi się jej. – Spojrzał na Alibabę. – On ją lubi.
Zadrżał i był więcej niż pewien, że Kouen to poczuł. Cholera, co trzeba zrobić człowiekowi, żeby krew tak na niego działała? To było… to było przerażające.
- Przepraszam – wymamrotał. – Skaleczyłem się i niepotrzebnie… Wiesz…
- Nie mówię tego, żebyś przepraszał. – Zmarszczył groźnie brwi. – Nie wiedziałeś. Chciałem tylko, żebyś go nie oceniał.
- Nie oceniam go. – Spojrzał spokojnie w oczy Kouena. – Byłem zaskoczony i trochę… zdezorientowany, ale nie oceniałem go. I teraz też tego nie robię. To okropne, co mu zrobili…
Umilkł, nie wiedząc, co wypada w takiej sytuacji powiedzieć i co Kouen sobie myślał, bo w dalszym ciągu po prostu milczał z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Gdy Alibaba zaczął się denerwować, że jednak powiedział coś nie tak, albo nie powiedział czegoś, mężczyzna uniósł dłoń i musnął palcami jego policzek. Po czym obrócił się, otwierając drzwi i pociągnął go za sobą.
Alibabie mało szczęka nie uderzyła o podłogę. O… o rany.
- Tu… tu są same książki? – wyjąkał, rozglądając się po wielkiej… nie, gigantycznej bibliotece! Alibaba był więcej niż pewien, że nigdy nie widział tak wielkiej, ba, że większość ludzkości nigdy nie widziała takiej!
- Owszem – przytaknął, prowadząc go między wysokie regały.
O rany… Alibaba rozglądał się, czując, jakby był w jakimś muzeum czy coś. Dwupoziomowa biblioteka i po prostu same… same książki. Jeny, ciekawe czy Kouen przeczytał je wszystkie. Alibaba wątpił, czy za całe swoje życie przeczytał chociaż jedną półkę całego takiego regału.
Kouen prowadził go między tymi wszystkimi regałami, jakby doskonale wiedział, gdzie idzie. Alibaba już po paru krokach stracił kompletnie orientację i myślał o tym, jak to się dzieje, że Kouen się tutaj nie gubi.
- Twój brat tutaj jest? – zagadnął.
- Za pewne. Zazwyczaj tutaj pracuje.
Alibaba mruknął potakująco, gdy wychodzili po szerokich schodach na górne piętro.
- Przeczytałeś je wszystkie? – zadał kolejne pytanie, widząc tytuły w jakiś obcych językach.
- Większość.
- O rany… A ja nie czytałem nawet lektur w szkole - wymamrotał pod nosem Alibaba, a Kouen zerknął na niego z uśmieszkiem drgającym na ustach.
- No i jest – powiedział Kouen, a Alibaba dopiero teraz zauważył stolik pod oknem, przy którym siedział… a właściwie spał Koumei.
- Chyba jest zmęczony – odezwał się niepewnie Alibaba, gdy podchodzili do niego.
- Bo pracuje zamiast spać. Albo śpi tutaj. – Kouen westchnął i złapał za oparcie krzesła, ciągnąc je w swoją stronę, a Koumei praktycznie zleciał z niego, otwierając gwałtownie oczy.
- Ajć, ajć – syknął, masując kolana. – Nie da się budzić człowieka normalnie? – burknął, zerkając na Kouena, któremu drgała brew.
Alibaba starał się stać niewidzialny, zwłaszcza, że Kouen w dalszym ciągu trzymał jego dłoń, co nagle zaczęło go peszyć. Zarumienił się, gdy spojrzenie Koumei’a przeniosło się na niego, a mężczyzna uniósł brwi, przenosząc wzrok na brata.
- To Alibaba – powiedział spokojnie Kouen. – A to Koumei. Dlaczego znowu śpisz w bibliotece? – Zmrużył oczy.
- Wiesz, ile mamy pracy? – Koumei poprawił ubranie i zaczął porządkować papiery na stoliku. – Musimy zmienić strategię firmy, zyski zaczęły spadać, a konkurencja nie śpi. Tylko skąd ja mam wziąć pieniądze na nowych ludzi i premię? Twoje nowe inwestycje dużo nas kosztują, bracie…
- Zwrócą się – przerwał mu wywód Kouen. – Daj im trzy miesiące.
- Trzy miesiące, trzy miesiące - zamarudził pod nosem, klikając coś na komputerze. – Wiesz, co znaczy trzy miesiące na rynku? Oczywiście, że wiesz, a dalej każesz mi tyle czekać – westchnął dramatycznie, zamykając laptopa.
- Koumei. Idź spać.
- No idę, idę, przecież i tak nie dasz mi pracować. A sam harujesz jak wół, czy ty bierzesz kiedyś wolne? Nie!
- Dzisiaj mam wolne – odpowiedział spokojnie Kouen.
Koumei ponownie spojrzał na Alibabę, mrużąc powieki.
- Zadbaj, żeby nie zajmował się pracą – zwrócił się do Alibaby, po czym zabrał swoje rzeczy i ruszył do wyjścia.
- J-jasne – mruknął niewyraźnie Alibaba.
Kouen westchnął, opierając się o regał za nim, pocierając palcami skroń.
- Może wolisz dzisiaj odpocząć? – zagadnął Alibaba, a Kouen przeniósł na niego uważne spojrzenie.
- Odpoczywam – stwierdził.
- Uhm – mruknął, a Kouen pociągnął go w swoją stronę, obejmując ręką w pasie.
Alibaba poczuł się dziwnie zawstydzony, a Kouen wyglądał na zadowolonego, muskając palcami jego policzek. Pochylił się, całując jego usta, a Alibaba rozchylił wargi, łapiąc za jego koszulę. Mmmm, jak Kouen będzie mu tak robił, to chyba prędko nie wyjdą z tej biblioteki…
- Co myślisz? – zamruczał Kouen, muskając delikatnie jego wargi.
Alibaba doskonale wiedział, o co Kouen pytał. Pogłaskał jego policzek, czując jakieś przewrotne zadowolenie, gdy Kouen nie wyglądał na niezadowolonego z tego gestu.
- Masz naprawdę piękny dom – stwierdził. – A twoi bracia wyglądają na fajnych. Jesteście bardzo podobni do siebie. Masz jeszcze jakieś rodzeństwo?
- Jeszcze troje.
- To musi wam być fajnie w tyle osób, taka duża rodzina, to zawsze zabawniej. – Uśmiechnął się.
- A ty? Masz rodzeństwo? – spytał Kouen, przesuwając dłonią po jego plecach.
- Dwóch przyrodnich braci. Ale nie dogadujemy się. – Wzruszył ramionami i nawet nie wiedział, że odwraca wzrok, dopóki Kouen nie złapał delikatnie jego brody i nie odwrócił w swoją stronę. Nie wspominał, że to bardziej Cassim był jego bratem, wolał niepotrzebnie nie irytować Kouena.
- Rozumiem – mruknął, całując go, po czym złapał za jego rękę i pociągnął za sobą.
- Gdzie idziemy? – spytał, gdy opuścili już bibliotekę.
- Pokaże ci stajnie, w których chciałeś zamieszkać.
Alibaba naburmuszył się na tę otwartą kpinę. Co za dziad, no co za dziad.
Gdy już dotarli do owych stajni, Alibaba stwierdził, że owszem, te konie zdawały się mieć lepsze warunki, niż co poniektórzy studenci. Jakie to dołujące.
- O bogowie! – zawołał wystraszony, gdy z jednego z boksów wychyliła się czarna, końska głowa, dotykając jego ramienia.
- Spokojnie, bo go wystraszysz. – Kouen pogłaskał dłonią konia.
Wystraszysz, wystraszysz, ciekawe kto tu kogo wystraszy bardziej…
- Dużo ich tu macie? – zapytał, wyciągając niepewnie dłoń, by koń mógł ją powąchać.
- Kilka. Poczekaj tu na mnie i nie daj się zjeść. – Uśmiechnął się do niego złośliwie.
- Dupek – warknął pod nosem. – I co się gapisz? – burknął do konia, który wyciągał głowę, żeby go obwąchać.
Alibaba rozglądał się, dostrzegając coraz więcej zwierzaków w boksach. Sam nigdy nie jeździł konno i jakoś sobie nie wyobrażał siebie na grzbiecie takiego nieobliczalnego stworzenia.
Odwrócił się, słysząc głośne uderzenie kopyt i… dziewczęcy pisk? Uchylił jedne z drzwi boksu i stanął w miejscu w osłupieniu. Na słomianej wyściółce siedziała śliczna dziewczyna, a koło niej stał  jasno umaszczony koń, a ona… zaplatała mu warkoczyki na ogonie?
- Aaa! – pisnęła zaskoczona, gdy go zauważyła. – Kim jesteś? Co tu robisz? – Złapała obronnie za widły.
Alibaba uniósł spanikowany ręce w górę, żeby czasem nie zadźgała go nimi.
- J-ja…
- Ty!
- Jestem… jestem z Kouenem – wydyszał, gdy prawie przyciskała mu widły do piersi.
- Przyszedłeś z bratem? – zamrugała zdziwiona.
- No tak. – Podrapał się po karku z nerwowym uśmiechem. – Zaprosił mnie.
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, po czym ukłoniła się nisko.
- Przepraszam! Przepraszam!
Słodki Salomonie…
- Przestań, przestań! – zawołał, czując się jak skończony głupek. – Nie chciałem cię wystraszyć, myślałem, że coś się stało i dlatego… To twój koń? – zapytał, mając nadzieję, że jakoś uda mu się z tego wybrnąć.
Bogowie, nie ma to jak udane pierwsze spotkanie z siostrą Kouena, no po prostu geniusz! Alibaba jesteś geniuszem! Ciesz się, że nie oberwałeś tymi cholernymi widłami.
- Uhym – mruknęła, gładząc bok zwierzęcia. – Ma na imię Vinea.
- Jest śliczna – stwierdził, uśmiechając się ze zdenerwowaniem.
Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie.
- Naprawdę przyszedłeś z moim bratem? – Zlustrowała go wzrokiem.
- Naprawdę, haha…
Jak tak dalej pójdzie, to nabawi się szczękościsku.
- A on gdzie jest? – spytała, mrużąc powieki. Cholera, robiła to dokładnie tak samo jak Kouen…
- Poszedł… a właśnie wraca… - umilkł gwałtownie, gdy zauważył, że Kouen prowadzi za sobą dwa konie.
Nie… Nie… Dobrzy bogowie, nie…
- Nie dałeś się pożreć? – zakpił Kouen, a Alibaba nie miał nawet siły, żeby mu odpysknąć.
Kouen, nie zrobisz mi tego…
- Co ty tu… - Kouen spojrzał do boksu, marszcząc brwi na widok swojej siostry.
Dziewczyna skuliła się, łapiąc dłonią za grzywę klaczki i patrząc niepewnie na brata.
- Kougyoku…
Dziewczyna skuliła się jakby bardziej, a Alibaba spojrzał na Kouena z zaskoczeniem. Czy ona się go bała? Czy on terroryzował własną siostrę? Bez jaj…
Kouen wszedł do boksu, kładąc na ziemi to, co przyniósł.
- Osiodłaj ją – polecił. – Przyda jej się spacer. Poczekamy na zewnątrz.
Twarz Kougyoku rozpromieniła się i dziewczyna szybko zabrała się do oporządzania swojego konia.
- Kouen… - zaczął Alibaba, gdy wyszli na zewnątrz. – To nie oznacza to, o czym myślę?
Kouen zerknął na niego, a jego usta wykrzywił uśmieszek. O bogowie…
- Ja nigdy nie jeździłem konno! – powiedział spanikowany.
- To będziesz miał okazję – stwierdził, poprawiając siodło jednego z koni.
- Ale… Ale ja nawet nie wiem jak na to wejść!
- Nie „to” – spojrzał na niego groźnie. – Ma na imię Agares i módl się, żeby cię po tym nie zrzucił z grzbietu.
Alibaba pobladł. Kouen… Kouen chce go zabić. Normalnie chce go zabić i upozorować wypadek.
- Nie mdlej, dzieciaku, żartowałem. – Przyciągnął go do siebie, całując w usta. – Jest spokojny i nic ci nie będzie.
- Czemu jakoś ci nie wierzę? – wydukał, na co Kouen tylko uśmiechnął się pod nosem.
- Już jestem! – zawołała radośnie Kougyoku, wyprowadzając swojego konia. – Jedziemy, gdzieś dalej bracie? Czy tylko tutaj? Vinea zaczyna się już nudzić. – Pogłaskała klaczkę, na co ta fuknęła jej powietrzem w ucho.
- Jeszcze za wcześnie dla niej, musi dobrze wygoić kontuzję. Pojeździmy tutaj, Alibaba nigdy nie jeździł konno.
- Mówisz, jakby to było coś hańbiącego – powiedział naburmuszony.
- Mogę cię nauczyć! – zaproponowała Kougyoku. – To dziecinnie proste.
Taaa, jasne, dla kogoś, kto pewnie jeździł od dziecka, na pewno.
Dziewczyna bez problemu wspięła się na konia, siadając po damsku z nogami po jednej stronie. Alibaba zerknął na Ageresa i przełknął ślinę.
- Chodź tutaj – polecił Kouen, obniżając strzemię. – Prawa noga tutaj. Złap się siodła i wybij się z lewej nogi.
- Nie dam rady – stwierdził Alibaba, bo nagle się okazało, że te konie wcale nie są takie małe na jakie wyglądają. Czemu one mają tak wysoko ten grzbiet, do licha.`
- Nie przesadzaj.
- No mówię ci, że nie dam rady! – wkurzył się. – Nie wybiję się tak wysoko.
- To cię podsadzę.
- Jak babę?!
- No ktoś tu musi robić za mężczyznę.
- Nienawidzę cię – warknął Alibaba, gdy ręce Kouena złapały go w pasie.
- Oczywiście. – Pocałował go w kark, a Alibabę aż przeszły ciarki.
- Drań – mruknął tylko, mając wrażenie, że Kouen zaśmiał się pod nosem.
Z pomocą Kouena udało mu się siąść w siodle, ale czuł się w nim totalnie niepewnie i miał wrażenie, że w każdej chwili zostanie zrzucony. Kougyoku zdawała się nie mieć takich problemów, tylko radośnie jeździła po specjalnym padoku, jak człowiek, który naprawdę urodził się w siodle. Tak samo zresztą jak Kouen, który wyglądał jak jakiś antyczny wojownik, albo jakiś król, aż Alibaba zarumienił się kilka razy na swoje niezbyt przystojne myśli. Spędzili dłuższy czas jeżdżąc konno, a właściwie to oni jeździli, bo Alibaba modlił się tylko, żeby nie spaść. Ageres niezwykle spokojnie wszystko znosił i nie zabił go tak, jak obawiał się tego Alibaba. Niemniej wątpił, by kiedykolwiek udało mu się osiągnąć w tym taką perfekcję, jaką miała jego dwójka nauczycieli.
- I tak strasznie było? – zapytał Kouen, gdy wracali do domu.
Alibaba czuł, jak drżą mu nogi od siedzenia w siodle i cały czas miał wrażenie, że chodzi jak kaczka.
- Dopóki nie zacząłeś poganiać Ageresa było całkiem nieźle – prychnął. – Mógł mnie zrzucić!
- Złapałbym cię.
- Jasne. Prędzej byś pozwolił mi spaść i miał z tego ubaw.
- Może trochę.
Alibaba posłał mu wkurzone spojrzenie, po czym westchnął krótko.
- Fajna ta twoja siostra – stwierdził. – Chociaż myślałem, że zadźga mnie widłami.
- Kougyoku ma problem z nawiązywaniem kontaktów – mruknął Kouen, wchodząc do domu. – Przesiaduje cały dzień w stajni z końmi.
Alibaba zerknął na niego i nawiedziła go myśl, że Kouen naprawdę… troszczy się o swoją rodzinę. Mógł się złościć, marszczyć groźnie, milczeć wyniośle, ale to była po prostu… kouenowa wersja troski. Alibaba widział to teraz wyraźnie, że on o każdym z nich myśli, o każdego się martwi, marszcząc złowrogo te swoje brwi. I Alibaba uważał, że to cudowne. Że jego rodzeństwo ma naprawdę szczęście, mając kogoś takiego jak Kouen, kto nad nimi czuwa…
- Co? – mruknął Kouen, zauważając, że Alibaba mu się przygląda.
- Nic. – Chłopak pokręcił głową, uśmiechając się lekko.
- Masz… - zaczął, jednak w tym momencie rozdzwonił się jego telefon. Przez chwilę mu się przyglądał z chmurnym wyrazem twarzy.
- Odbierz – powiedział Alibaba. – Może to coś ważnego.
Kouen spojrzał na niego uważnie.
- Poczekaj w kuchni, zaraz wrócę.
Alibaba poszedł zatem do kuchni, mając wrażenie, że jakiś taki głupi uśmiech nie chce zejść z jego twarzy. Zatrzymał się na progu, gdy zauważył, że w kuchni ktoś jest. No szlag, ta kuchnia jak nic była jakaś przeklęta.
- Em, dzień dobry – przywitał się nerwowo, gdy czarnowłosa kobieta spojrzała na niego pytająca. – Ja… eee… Mam na imię Alibaba. Jestem z Kouenem. Jakby co.
Alibaba, ty mistrzu zawierania znajomości…
- Z Kouenem? – Kobieta uniosła brew.
- No… tak. Z nim.
Alibaba poczuł się niepewnie, gdy twarz kobiety rozjaśniła się w uśmiechu.
- A więc przywiózł cię Kouen? – spytała, podchodząc do niego i zapraszając go do kuchni. – To niezwykłe. Może masz ochotę coś zjeść? Albo napijesz się czegoś?
Alibaba nie wiedział, co w tym takiego niezwykłego, a radosny uśmiech kobiety wprawiał go w zakłopotanie.
- Ee, może być… woda.
- Jestem Hakuei, zostajesz na obiedzie, prawda? Właśnie gotuję, pewnie jesteś głodny. Jeździliście konno?
- No tak… - Alibaba nie wiedział, na co odpowiada, ale kobiecie najwyraźniej tyle wystarczyło.
- To usiądź sobie, musisz jeszcze chwilę poczekać. To mój brat, Hakuryuu.
Alibaba dopiero teraz dostrzegł chłopaka siedzącego przy stole, który patrzył na niego z jakąś taką ponurą miną.
- Cześć – mruknął, a chłopak skinął głową.
- A Kouen gdzie jest? – spytała Hakuei, mieszając coś na patelni.
- Rozmawia przez telefon – odpowiedział, siadając przy stole.
Hakuryuu opierał twarz o dłoń, patrząc ze znudzeniem w ścianę. Alibaba zastanawiał się, skąd chłopak może mieć taką nieładną bliznę na twarzy. Wyglądał z tym trochę…. strasznie. Zresztą chyba wszyscy Renowie byli straszni.
- Alibaba, powiedz mi…
Saluja zerknął na kobietę.
- Zostajesz też na kolacji, tak?
O bogowie… Miał ochotę schować się pod stół, bo odnosił dziwne wrażenie, że ta kobieta zrozumiała znacznie więcej niż powinna, a przecież on nic takiego nie powiedział!
- Zostaje.
Alibaba obrócił się, patrząc na Kouena stojącego w drzwiach. Hakuei uśmiechnęła się szeroko.
- Tak właśnie myślałam. To dobrze.
Alibaba nie wiedział czy to dobrze i czemu kobieta uważa, że to dobrze. Ale gdy Kouen spojrzał na niego, a Alibaba zobaczył tam dużo… dużo rzeczy. stwierdził, że w sumie to zostanie na tej kolacji i że to naprawdę będzie… w porządku.


______________________
H.: Z góry przepraszam za Renów, mam świadomość, że raczej nie oddałam zbyt dobrze ich charakterów, ale mam nimi problem i dużo bardziej wolę ich oglądać niż o nich pisać. Mimo wszystko mam nadzieję, że nie raziło to jakoś bardzo. ^^ Jeżeli chodzi o sam rozdział, to pewnie był on jednym z tych o wszystkim i o niczym, ale dla mnie z wielu względów był potrzebny i osobiście uważam, że Alibaba musiał trochę poznać Kouena, zwłaszcza od tej troszkę innej strony, a że Kouen mało mówi, tylko czyni, tak więc Alibaba mógł poznać na własnej skórze. A ja cóż, ja właśnie tak to widziałam. Mam nadzieję, że jakoś to wyszło. :D