wtorek, 10 marca 2015

5. Per aspera ad astra. [EnAli]



Alibaba potarł spoconą dłonią po spodniach, zastanawiając się, skąd to nagłe zdenerwowanie. Fakt, dopiero co robili sobie dobrze na parkingu przed jego mieszkaniem. Jeszcze chwilę temu wygenerował z siebie tyle zawstydzających rzeczy, że starczyłoby, żeby na wieki zakopał się po ziemią. I najważniejsze, Kouen prowadził samochód jakby nigdy nic, jakby nic się nie stało i po prostu sobie jechali. No tak, Saluja, nie było się czym denerwować, co się z tobą dzieje, że zachowujesz się jak rozhisteryzowana nastolatka, która robiła to po raz pierwszy.
Chrząknął, myśląc rozpaczliwe nad czymś, o czym mógłby zacząć mówić. Alibaba należał do tego rodzaju ludzi, którzy nie potrafią długo usiedzieć w ciszy. Robiła się ona dla nich zbyt męcząca, dlatego szybko zagłuszali ją własną gadaniną, czy ktoś miał na nią ochotę czy nie. Ale teraz… Alibaba chyba nigdy nie zrozumie, co Kouen w sobie ma, że tak go peszy.
- Zdałeś egzamin z filozofii? – zapytał cichym, mruczącym głosem Kouen, skręcając w prawo i nawet nie spoglądając na Alibabę. A Alibaba gapił się na jego profil czując, jak delikatne dreszcze muskają jego kręgosłup. Czy ten facet musiał mieć taki głos? Który stawiał na jego ciele wszystkie włoski i uruchamiał zdecydowanie nieprzystojny tor myśli…
- Hej, smarkaczu.
Alibaba zamrugał, dopiero teraz rejestrując, że przecież Kouen nie mówi sobie od tak, w przestrzeń (Kouen nigdy nie mówił ot tak), tylko zwraca się do niego i najwyraźniej żąda jakiejś odpowiedzi. W każdym razie tak mówiło zniecierpliwienie wypisane na jego twarzy.
- Eeee… co?
Kouen posłał mu jego chmurne spojrzenie.
- Egzamin. Zdałeś?
- Egzamin? Zda…
Alibaba szukał w głowie czegoś, co pasowałoby do tego, o co Kouen go pytał. Egzamin. Jaki egzamin? Czy on miał… Aaa… Miał. Egzamin z filozofii. Do którego Kouen pomagał mu się przygotować, bo przecież Kouen był cholernym znawcą całej historii i wiedział o filozofii wszystko, co tylko człowiek może wiedzieć. A czego z cała pewnością nie wiedział Alibaba, a już zwłaszcza nie rozumiał. Gdyby nie fakt, że Kouen przybiera ten morderczy wyraz twarzy za każdym razem, jak zadaje mu się jakieś oczywiste pytanie, czy mówi się, że czegoś się nie rozumie, byłby całkiem niezłym nauczycielem. W każdym razie Alibaba zdał.
- Zdałem – odpowiedział. – Na pięć. Możesz pękać z dumy nad moim geniuszem.
Brew Kouena powędrowała do góry w prześmiewczym geście.
- Spierałbym się, czy to akurat twój geniusz tutaj zaważył.
- Ranisz mnie tymi oszczerstwami – prychnął urażony. – Wykładowca mało nie zemdlał z zachwytu, gdy zacząłem mówić o Aberlardzie i tłumaczyć cały spór…
- Naprawdę?
- No przecież to nieistotne, że sam nic nie rozumiem, nie wiem skąd ta kpina – oburzył się, zakładając ręce na piersi. – Ważne, że wiedziałem, tak? Odpowiedziałem, tak? Kogo obchodzi, co to jest umiarkowany realizm pojęciowy czy wszystkie te inne dziwne nazwy w języku, którego normalny człowiek nie jest w stanie nawet wymówić. Czemu jakiś durny empiryzm nie może się po prostu nazywać doświadczeniem? I kogo obchodzą poglądy jakiegoś Kierkegaarda na temat egzystencji? Ludzie tak sobie komplikują życie i po co?
Wbił spojrzenie w Kouena, mając wrażenie, że tan roześmiał się pod nosem. Jednak mężczyzna spokojnie prowadził samochód, mając pobłażanie wymalowane na twarzy. Dupek.
Alibaba wbił zbuntowane, wkurzone spojrzenie w przednią szybę i dopiero po chwili ogarniając, że zrobiło się absolutnie ciemno. Jakby jechali przez… las?
- Gdzie my jedziemy? Nie wygląda to jak centrum? – zapytał, przyklejając nos do bocznej szyby, starając się coś dostrzec.
- Jestem mordercą i właśnie wiozę cię do lasu.
Alibaba zamarł i obejrzał się na Kouena, którego twarz była poważna i jakby wyrzeźbiona w kamieniu.
- Haha, bardzo śmieszne – powiedział kąśliwie, lecz aż się wzdrygnął, gdy bezemocjonalne spojrzenie Kouena wbiło się w niego. A może on faktycznie jest jakimś pieprzonym mordercą? – pomyślał w panice Alibaba, czując, że nie może oddychać. Jednak w oczach Kouena szybko mignęło rozbawienie, co tylko dodatkowo wkurzyło Alibabę.
- No naprawdę, poczucie humoru to ty masz wisielcze – zawarczał pod nosem i teraz już wiedział, że się nie przesłyszał, a Kouen po prostu tłumi śmiech.
- Powiesz mi, gdzie jedziemy? – wyburczał, chcąc jak najszybciej przerwać zadowolenie z siebie Kouena.
- Jedziemy do mnie – odpowiedział ze spokojem.
- Aaa… Ale jak to? – miałknął. – Mieliśmy coś zjeść.
- Mam w domu jedzenie. Nie umrzesz z głodu.
- Aaa… o-okej…
Kouen zerknął na niego czujnie.
- Nie chcesz?
- Co nie chcesz? – zapytał szybko, nie potrafiąc zapanować nad zdenerwowaniem.
- Jechać do mnie.
- Ja…
Kouen zatrzymał samochód, patrząc na niego intensywnie, aż Alibaba poczuł, że znowu zaczyna się peszyć. Czemu on wiecznie mu tak robił?
- Ktoś… ktoś może za nami jechać. – Odchrząknął, czując niepewność w swoim głosie.
- Nikt tędy nie jeździ. To prywatny teren – odpowiedział lakonicznie, marszcząc brwi.
- O-och…
- Jeżeli nie chcesz…
- Nie! – zaprotestował gwałtownie Alibaba, odnosząc wrażenie, że z jakiegoś powodu Kouen wymyka mu się z rąk… - Po prostu… zaskoczyłeś mnie. To wszystko. Jedźmy, bo umieram z głodu.
Kouen bez słowa zmienił bieg i ruszył. Alibaba czuł jak zimny pot płynie mu po plecach. Ten drań… ten drań go kiedyś wykończy. Czemu wiecznie robi rzeczy, których Alibaba by się po nim nie spodziewał? Saluja miał wrażenie, że wszystkie wątpliwości, jakie kiedykolwiek go dręczyły, zaatakowały go właśnie bezlitośnie i w taki sposób, że musiał dać im upust.
- Hej… Mam pytanie – mruknął z wahaniem.
- Słucham.
Hmmm…
- Czy ty… hm, nie masz jakiejś żony? Gromadki dzieci? – Alibaba umilkł, gdy Kouen przeniósł na niego kamienne spojrzenie. – No co? – jęknął cicho.
- Nic. – Kouen przeniósł spojrzenie na drogę. – Zastanawiam się, jakie masz o mnie zdanie.
- H-hej! To nie tak! – zaprotestował gwałtownie. – Po prostu próbuję się czegoś o tobie dowiedzieć.
- I dlatego od razu zakładasz najgorsze?
- Weź się postaw w mojej sytuacji – zdenerwował się. – Nadziany gość nagle się tobą interesuje i z niezrozumiałych powodów nie chce ci odpuścić… Co byś sobie pomyślał?
Kouen zerknął na niego, a kącik jego ust wygiął się ku górze.
- Że mam niezłego farta.
Alibaba niemal nadął się z oburzenia. No co za… co za patafian! On do niego poważnie, z duszą na ramieniu, a ten sobie jaja z niego robi!
- Bardzo śmieszne – wyburczał pod nosem, zakładając ręce na piersi.
Kouen poklepał go po nodze, a po chwili dłoń mężczyzny już tam pozostała. Alibaba przygryzł wewnętrzną stronę policzka, zastanawiając się, czy robi mu się gorąco ze zdenerwowania czy bardziej z podniecenia.
Przestał się nad tym zastanawiać i nad faktem, że wystarczył jeden gest, a mięknął w nim cały opór… Nie myślał już o tym, bo właśnie wyjechali z lasu na żwirowany podjazd. Alibaba miał wrażenie, że oczy wychodzą mu na wierzch, gdy patrzył na ogromną rezydencję. O kurwa…
Gdy wjechali przez kutą bramę, Alibaba rozglądał się po oświetlonym terenie. Po prawej stronie zamajaczył bielony budynek z zielonym dachem. W sam raz do zamieszkania przez normalnych ludzi…
- Tam mieszkasz? – wyjąkał, wskazując na budynek.
Powiedz tak, powiedz, że tam mieszkasz, powiedz, że tam…
- Nie. To są stajnie dla koni.
Nie… Ale jak to nie? Jak to stajnie dla koni? Dlaczego konie Kouena żyły w lepszych warunkach niż on, biedny student?
- Dla koni? – zapiał.
- Każdy z nas ma swoje konie – wyjaśnił, wjeżdżając na małe rondo przed wejściem do rezydencji.
- Każdy z was? – kwiknął, zaciskając dłonie na fotelu.
- Każdy z mojej rodziny.
- Każdy z twojej rodziny?!
- Zaciąłeś się? – Kouen zerknął na niego.
- Mieszkasz z rodziną?!
- Tak.
- I nic mi nie powiedziałeś?! – spytał, czując, że jego stan nazywa się fachowo chyba „przedzawałowy”…
- Niby kiedy miałem to zrobić? – zmarszczył brwi.
- Może między „Alibaba jesteś taki cudowny”, a „Alibaba weź mnie dzisiaj ty”?! – zapiał panicznie.
Usta Kouena zadrgały.
- Czy my uprawialiśmy ten sam seks?
- O bogowie… - Alibaba schował twarz w dłoniach.
- Wystarczy Kouen… - zamruczał.
- O Salomonie! – zawołał dramatycznie.
- Nie wiedziałem, że jesteś taki religijny.
- O kurwa!
- Może już wystarczy? Chyba byłeś głodny.
Nie! Nie wysiadaj! Nie wysiadaj! Nie… Wysiadł. Alibaba zacisnął mocno powieki. Nie, no nie, dlaczego. Kouen otworzył mu drzwi samochodu, a Alibaba nie chcąc wychodzić na jeszcze większego durnia po prostu wysiadł.
Słodki Salomonie, przecież on nigdy nie był w takim… takim domu! A jak coś zepsuje? Przecież do końca życia się nie wypłaci. Na pewno zwykła wycieraczka była więcej warta niż Alibaba kiedykolwiek posiadał w swoim życiu…
Kouen prowadził go pogrążonymi w mroku korytarzami i Alibaba czuł się jak w jakimś okropnym filmie grozy, których nigdy nie oglądał, żeby nie mieć potem koszmarów.
Zmrużył oczy, gdy Kouen zapalił światło, a pomieszczenie zalała jarzeniowa jasność. Kuchnia. Zwykła, normalna kuchnia. Nowocześnie urządzona, ale kuchnia jak kuchnia. Alibaba z wahaniem usiadł na jednym z wysokich krzeseł, przy wysepce na środku pomierzenia, przyglądając się nerwowo, jak Kouen krząta się przy kredensie. To… nie mieli służby? Alibaba wolałby, żeby nie mieli. Naprawdę by wolał.
- Obudzimy twoją rodzinę, jak będziemy się tutaj trzaskać – mruknął cicho, jakby do siebie. Jednak Kouen najwyraźniej miał słuch absolutny, bo odpowiedział:
- Mamy pokoje daleko od siebie i wspólnych pomieszczeń, żeby sobie nie przeszkadzać. Nie przejmuj się, wszyscy śpią.
Alibaba zajęczał pod nosem. Cholera.
Kouen postawił przed nim talerz kanapek, ale Alibaba miał tak ściśnięty żołądek, iż miał wrażenie, że nie da rady nic przełknął.
Palce Kouena delikatnie złapały jego brodę, aż Alibaba miał okazję zmierzyć się z czujnym, badawczym spojrzeniem mężczyzny.
- Nie chcesz tu być?
Alibaba pokręciło głową.
- To nie to… Po prostu…
- Powiedz.
- Zaskoczyłeś mnie. To mnie… zakłopotało.
- Jakbym powiedział, przyjechałbyś?
Alibaba otworzył usta, lecz zamknął je szybko. Przyjechałby? Wiedząc, że Kouen mieszka z rodziną?
- Nie wiem – powiedział oględnie, jednak złapał za koszulę mężczyzny mając wrażenie, że Kouen może chcieć się odsunąć. A nie chciał, by się odsuwał.
Kouen nie odsunął się. Pochylił się i Alibaba uchylił zapraszająco wargi, gdy dotknęły ich usta Kouena. Czuł się jakby wisiał nad jakimś cholerną przepaścią, a Kouen był jedynym ratunkiem przed upadkiem, jedyną znaną osobą i rzeczą w pobliżu.
- Jedz – zamruczał Kouen, odsuwając się nieznacznie.
I Alibaba jadł, czując rozluźniającą obecność Kouena koło siebie. Jak na razie byli tylko oni. Czy to ważne gdzie?
Sypialnia Kouena była przestronna i chyba robiła za miejsce, gdzie spędzał dużo czasu. Regały wypełnione po brzegi książkami, niewielki stolik zawalony jakimiś papierami, wygodne fotele. I łóżko… A właściwie wielkie łoże, w którym bez problemu zmieściłaby się szóstka osób. Cóż, Kouen nie żałował sobie, jeżeli chodziło o wygodę.
Alibaba udał się pod prysznic, gdy Kouen oświadczył, że musi wykonać jeszcze kilka telefonów. Co miał do załatwienia o tej porze? Tego Alibaba nie wiedział, dlatego szybko ulotnił się do łazienki, która wygodną i luksusem nie różniła się od innych pokojów.
Ciepły prysznic nieco rozjaśnił jego myśli i pomógł uporać się ze zdenerwowaniem. Kouen zabrał go do swojego domu. To chyba aż nazbyt czytelny znak, że mężczyzna nie traktuje go jak przedmiot w swoim życiu. Powinno być to pocieszające, jednak tworzyło w głowie Alibaby jeszcze większy zamęt i panikę. Próbował się w tym wszystkim odnaleźć, jakoś poukładać to wszystko, ale nie był w stanie. Chociaż… Chociaż wiedział jedno. Jeżeli teraz nagle Kouen postanowiłby odejść, pozostawić Alibabę samemu sobie… złamałby mu serce. Alibaba nie ukrywał przed sobą, że to wszystko, co trzymał wewnątrz siebie, co starał się trzymać po kontrolą i tak w końcu wylazło i uczepiło się desperacko Kouena. Jeżeli teraz Kouen zniknie… Alibaba otrząsnął się z tych myśli. Nie, póki co Kouen tu był. Był z nim, na wyciągnięcie ręki. Tak blisko i tak dostępny jak nikt nigdy…
Alibaba wszedł do pokoju Kouena, przyklepując wilgotne po prysznicu włosy. Zamknął cicho drzwi za sobą i oparł się o nie, przyglądając się rozmawiającemu przez telefon Kouenowi. Mężczyzna chodził po pokoju, niecierpliwym gestem przeczesując włosy. Opadł w końcu na łóżko, rozwiązując krawat. Alibaba sam nie wiedział czemu jego serce zaczęło nagle dudnić, jakby miało wielką ochotę po prostu opuścić jego klatkę piersiową. To… To Kouen. To jego wina, że Alibaba czuł się tak, jak się czuł. Ten facet zbyt go pociągał. Zachowywał się jak niewyżyty nastolatek? I co z tego, skoro Kouen był kimś, kogo bogowie musieli stworzyć po to, by nie wychodził z łóżka. I to raczej nie z powodu chronicznej śpiączki. Wręcz przeciwnie.
Nawet nie wiedział, kiedy ruszył się z miejsca. Kiedy postawił jeden krok, następny i kolejny, gapiąc się na Kouena, który za zmarszczonymi brwiami notował coś w telefonie.
Czy to takie proste? Czy to takie łatwe, ot tak, kogoś pożądać? Czy to takie nieskomplikowane sięgnąć… i mieć? Tylko dla siebie? Każdego dnia, o każdej porze? Dla siebie, na wyłączność… zawsze.
Kouen podniósł na niego spojrzenie, gdy Alibaba stanął przed nim, wyciągając mu telefon z dłoni. Odrzucił telefon gdzieś na łóżko. Kouen wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, za pewne się wkurzyć, że mu przeszkadza, jednak Alibaba po prostu usiadł na jego kolanach. Kouen zamarł; wyczuł, jak całe jego ciało zamiera czujnie. Uśmiechnął się w duchu sam do siebie, nawet nie zastanawiając się, co owa reakcja może znaczyć - po prostu wsunął palce we włosy mężczyzny i przylgnął wargami do jego ust. Tak jak chciał, tak jak pragnął. Nie tak, jak Kouen sterował pocałunkiem, ale tak, jak Alibaba chciał pocałować Kouena. Zaskoczone usta Kouena były miękkie i jakieś takie pełne oddania, jakby mężczyzna jeszcze nie wiedział, co się działo i Alibaba mógł po prostu zatopić się w tym delikatnym uczuciu rozedrgania, jakie go ogarnęło. Minęło zaledwie kilka chwil, zanim Kouen się ocknął. Ciepła, stanowcza dłoń spoczęła na plecach Alibaby, przyciągając go bliżej gorącego ciała, które tak go wabiło.
Oderwał się od ust, które zaczynały przejmować inicjatywę i oddychając płytko, spojrzał w pociemniałe oczy Kouena. Zadrżał. W oczach Kouena lśniło coś, co było nie tylko pożądaniem i Alibaba zdał sobie nagle sprawę, że domyśla się, co to może być, ale jest zbyt wielkim tchórzem, by chociaż próbować to nazywać, by móc to zaakceptować. Tak było łatwiej, prościej.
Przesunął palcami po bladym policzku, opuszkami muskając wrażliwe wargi, które uchyliły się pod jego dotykiem. Miękkie, wąskie, pełne stanowczego uporu usta, które chciał ponownie pocałować. Objął dłońmi twarz Kouena, przyciskając wargi do jego warg. Zamruczał, gdy te odpowiedziały chętnym pocałunkiem. Brakowało mu tchu, tlenu, ale to nie było ważne. Jak mógł wcześniej obywać się bez tych pocałunków? Jak mogli tego nie robić?
Dłonią musnął kark Kouena, zjeżdżając nią niżej, by poodpinać guziki koszuli. Chciał go dotknąć. Tak bardzo chciał go dotknąć, poczuć elektryzujące ciepło na własnej skórze. Alibaba uniósł się na kolanach, zsuwając koszulę z ramion mężczyzny i z góry patrząc na aksamitne, jaśniejące pragnieniem oczy. Pchnął go delikatnie w pierś i Kouen opadł na pościel. Alibaba pochylił się nad nim, przylegając policzkiem do jego policzka. Nie wiedział, co go opętało, dlaczego tak bardzo chce… pragnie… tej bliskości. Właśnie teraz. Właśnie z nim. Po prostu tego pragnął, jak jeszcze nigdy w życiu z nikim. Fakt, że Kouen nie protestował, nie odsuwał się, tylko zdawał się wszystko akceptować, sprawiał, że Alibaba nie potrafił nad tym zapanować, choćby bardzo chciał. A nie chciał.
Splótł palce z palcami Kouena po obu stronach jego głowy, przymykając oczy, gdy wilgotne wargi zaczęły wytyczać palącą ścieżkę na jego ramieniu i szyi.
Czuł, jak zaczyna ogarniać go niepohamowane podniecenie, jak jego ciało reaguje na każdy najdrobniejszy dotyk. Chciał więcej. Chciał jeszcze więcej. Chciał wszystko, co Kouen może mu dać. Bez hamulców i masek. Gest za gest, pocałunek za pocałunek, obnażenie się za obnażenie…
Usta Kouena odnalazły jego wargi. Zęby przygryzły delikatnie wargi, wyrywając ciche westchnięcie z gardła Alibaby. Silna dłoń złapała jego nadgarstki i Alibaba znalazł się na plecach, wciskany w materac przez gorące, rozpalone ciało. Zajęczał, gdy Kouen ugryzł go w ucho. Boleśnie. Gorączkowa żądza ogarniała całą jego istotę, biodra same podrygały do góry, by ocierać się o drugie ciało – twarde i równie rozpalone. Zacisnął mocno powieki, gdy wargi Kouena musnęły jego sutek, a gorący język przesunął się wokół niego. Och, Salomonie, czy może być lepiej?
Poddał się wszystkiemu. Wszystkiemu, co dawał mu Kouen, każdemu dotykowi, każdemu pocałunkowi, każdej pieszczocie, raz silnej i gwałtownej, raz delikatnej i subtelniej. Czuł jak kropelki potu spływają mu po czole, jak ciało nad nim pachnie piżmem i podnieceniem. Zagryzł wargi, gdy poruszające się w nim palce otarły się o najwrażliwsze miejsce…
Usta Kouena dotknęły jego ust, dłoń wolno odgarnęła włosy, wargi sunęły po policzku, szczęce, brodzie… Gorący oddech parzył, parzył całą skórę. Zajęczał, czując dotyk ust na wrażliwej skórze za uchem, poruszając biodrami w rytm dotykających go palców.
- Popatrz… - cichy, niski szept rozbrzmiał w jego uchu. Alibaba otworzył oczy, natrafiając na głębię oczu Kouena, która go pochłonęła, wessała, w której się zatracił. Jęknął, czując, jak mężczyzna wsuwa się w niego. Przesunął paznokciami po spoconych plecach.
Muśnięcia ust na jego powiekach.
- Patrz…
Ochrypły szept.
Alibaba patrzył.
Patrzył, patrzył, patrzył i już nie wiedział, gdzie się kończył, gdy zaczynał, gdzie była jego przyjemność, a gdzie przyjemność Kouena. Były tylko oczy Kouena pełne pożądania, pragnienia i… i dziwnego zagubienia i zaskoczenia, które Alibaba sam czuł, chociaż nie miał pojęcia dlaczego. Policzek Kouena wtulił się w jego własny, ciało przywarło do ciała. Alibaba obejmował go tak, jakby od tego miało zależeć jego życie, jakby miał utonąć, jeżeli puściłby swoją kotwicę…
Głośny, ochrypły okrzyk wyrwał się z jego gardła, gdy zaskoczyło go gwałtowne, rozszalałe spełnienie. Drżał w ramionach Kouena, który jęknął zaraz po nim, wbijając się w niego gwałtownie.
To było tak, jakby ktoś go nagle wyrwał z jego własnego ciała i stał się tylko samym czuciem i istnieniem… Jakby poza nimi na świecie nic już nie istniało. Jakby w tym wielkim wszechświecie byli tylko oni. Razem. Zawsze.
Coś dławiącego trzymało jego gardło. Coś je ściskało i nie chciało puścić. Gdy ciało Kouena zsunęło się z niego, by nie przygniatać go swoim ciężarem, Alibaba podążył za nim, nie zastanawiając się, jak może zostać to odebrane i czy jest miękkim idiotą. Gorące, silne ramiona zamknęły go w swoich ramionach, a Alibaba wciągał głęboko zapach, który poznałby na końcu świata. Na samym jego krańcu.

___________
H.: Żyjecie? ^^””” Poprawię błędy później, wieczorem, jak znajdę chwilę. q-q

5 komentarzy:

  1. ODDYCHAJ, YAZU, ODDYCHAJ... *bierze inhalator do łapki* Wdech, wydech, wdech, wydech... Daj mi minutkę *wyciera krew i ślinę z biurka* *idzie umyć ścierkę* *wraca średnio ogarnięta, ale z fangirlem w oczach*
    DOM KOUENA. Ja wiedziałam, że tam pojadą. JA TO KURNA WIEDZIAŁAM. Aluś, kabaczku, po prostu jesteś po uszy zakochany. Mój ty blond tchórzu, takie piękne branie inicjatywy ;////; A Kouen się po prostu poddał, cóż innego miał zrobić, gdy jego najukochańszy smarkacz mu sam na kolana włazi ;33 Kurwa jakie to jest piękne... Idę usunąć wszystko co mam z Magi. Mnie jest kurwa wstyd, żeby stawiać moje ,,to'' obok tego dzieła ;////; Weny, Hibuś, pisz dalej bo chyba się uzależniłam. A wolisz nie wiedzieć, jak potrafi wyglądać fujoshi na głodzie xD

    OdpowiedzUsuń
  2. TAK!! TAK!!! JESTEM NA TAK!!! Wow…. Potrzebuję chwili żeby dojść do siebie….dłuższej chwili….
    Biedny Alibaba, zawał w tak młodym wieku, ale co się tu dziwić skoro imperator Kouen postanowił zabrać go do domu pełnego jego krewnych. xD. To nic że teraz śpią, w końcu nastanie świt i złooo się przebudzi. xD Już jestem ciekawa tego spotkania, choć zawsze może się blondynek owinąć w kokon i udawać że go tu nie ma ;D. No i powinnam dodać że zabiera go do domu pełnego drogich, kruchych przedmiotów. Najwyżej spłaci go w naturze (nie, żeby już tego nie robił xD)
    „Jestem mordercą i właśnie wiozę cię do lasu” – buhaha sama bym mu uwierzyła. Z tą jego wieczną miną wyrachowanego zabójcy. Ale to twój prywatny zabójca Alibabo więc nie wypuszczaj go z łapek^^
    Dalej o mało nie zeszłam (zjechałam) z tego świata ( po krześle). A ja myślałam, że lepiej już nie można opisać stosunku EnAli. *-* To było takie czułe, delikatne, porywające,a zarazem gwałtowne, namiętne, z pasją....Chyba całkiem zatraciłam się w tym. Jedynie co mogę teraz to paść na kolana i bić pokłony.
    Czy to nie był przypadkiem pierwszy raz kiedy Alibaba sam z własnej woli przejął inicjatywę i tak aktywnie brał udział? Nie mówiąc, że Kouena trudno zaskoczyć, a teraz mógł tylko obserwować i w końcu odzyskać władzę. Ach…. Oni są dla siebie stworzenie… muszą teraz sami to zrozumieć. *-*
    Dobra, trzeba wracać do rzeczywistości… o ile się jeszcze da. xD Czeeekam na więcej ;)
    P.S. Bóg Kouen?… tez się przyjmie!… (prawie jak Pain) Choć osobiście wolę Wielkiego Imperatora xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeprasza, że dopiero teraz. TT__TT <333
      Taaa Alibaba biedactwo jeszcze nie zdaje sobie sprawy co go czeka, jak już rodzina Kouena się obudzi, na razie jeszcze się łudzi, że to przetrwa bezurazowo. XDDDDD Myślę, że Alibaba wolałby udawać, że go nie ma hahaha XDD Ja też, bo się lekko obawiam tych scen XD
      Awwwwww dziękuję ;////////////////////////; Cieszę się, że się podobały, ja się zawsze pipram w tych emocjach, ale ja naprawdę to lubię, chociaż pewnie zbabiam ich przy tym nieco ^^""""
      W sumie... to fakt, Alibaba pierwszy raz tak przejął kontrolę i w ogóle, pewnie dlatego Kouen był taki zaskoczony XDDD
      O więcej postaram się niedługo! I jeszcze raz dziękuję! <3

      Usuń
  3. Cholera, więcej, WIĘCEJ. Nie mogę, zaraz zejdę *stara się głęboko oddychać* Padam na pysk, jak się wyśpię to tu wrócę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę później niż planowałam, ale jestem.
      "Judal z miną pana rzucającego słudze ochłap mięsa wsypał kilka płatków do miski." - jakbym widziała mojego brata, co z tego, że to ja zapieprzałam do sklepu po te płatki. Jak się o tym czyta to bawi, jak samemu się doświadcza takiego okrucieństwa to już tak fajnie nie jest ;-;
      "- Nie ma ukochanego chomika, pytałem o to Sina. Ale za to ma idiotę, który postanowił go ignorować." - tak Aliś, jesteś skończonym idiotą i jełopem, weź ty wreszcie zrozum, że powinieneś rzucić się Kouenowi w ramiona i przepraszać za swoją skrajną głupotę D:
      "Skończyły ci się płatki." - tak, płatki są najważniejsze, płatki to jest priorytet xD
      Cassim jest mi w sumie obojętny, niech się tam szwęda, byle nic nie popsuł.
      Oczywiście, że Alibaba przyzwyczaił się do Kouena! Tak powinno być, oni są dla siebie stworzeni. Ta para jest po prostu idealna. Aliś, skończ już z tym bezsensownym fochem i wracaj do niego.
      Opis pierwszego spotkania? Nie przepadam za wspominaniem takich rzeczy, męczą mnie, ale to było, muszę przyznać, całkiem przyjemne.
      "Ech… Czy ten cholerny Kouen da mu kiedyś spokój?" - pewnie, że nie. Co to w ogóle za durne pytanie, Aliś?
      Ten władczy wkurzony Kouen - no i co durny Alibaba narobił? D: Masz teraz swoją karę, ty niedojdo.
      Opowiadanie bajek było zaskakująco, spodobało mi się.
      "Kouen wydał tutaj chyba fortunę, żeby anulować cały mój grafik" - czemu ty jeszcze nie widzisz jak on cię kocha, jak można być tak ślepym, cholerny jełopie? D:
      "Ma facet gest, czemu nie siedzisz w jego spodniach?" - ja też sobie zadaję to pytanie.
      "Ale będę z nim, zostanę z nim tak długo, jak będzie się dało. Nawet jako jego utrzymanek, nawet jako jego dziwka" - Judal, ja jestem pewna, że Sindbad cię nie zostawi, przestań już, te feelsy ;-;

      "Był takim kretynem…" - owszem, kretynem jakich mało.
      "Kouen.
      O dobrzy bogowie, tylko nie to, tylko nie to, nie, nie, nie." - a właśnie, że TAK. Zabieraj go stamtąd, Kouen, i wybij mu w końcu z głowy te durne myśli.
      Aliś, co to za wybuch, czego się tak wyżywasz na biednym Kouenie. On chce dobrze, to ty żeś sobie coś ubzdurał, wracaj tam zaraz do niego, słyszysz?
      "-Za co pijemy?
      - Za życie, które ma w dupie ludzi" - czyli za to co zwykle *wznosi szklankę*
      Alibaba, jak można mieć aż tak słaby łeb? Znaczy, ja wiem, że ty się łatwo upijasz, ale jedna flaszka na dwóch i taki mocny kac?
      Ten pocałunek taki piękny, o matko, rozpływam się.
      Nie mogę, od tego momentu do końca to jest cudowne, rozpływam się, jestem jedną wielką, ale za to bardzo szczęśliwą plamą ;-;

      Kouen gotuje dla Alibaby, jakie to kochane i nad czym ten dureń się jeszcze zastanawia? Aliś, on dla ciebie gotuje, to musi być prawdziwa miłość! xD
      Alibaba, no skończ już wymyślać takie głupoty, naprawdę.
      Gdzie ty mi do łazienki spieprzasz, jełopie, dawaj mi te piękne seksy. Ej no, wracaj ;-;
      Cassim, idź sobie, nie psuj ich miłości.
      Ale wyciągać tak człowieka z domu zanim coś zje? Tak się nie robi, to jest największe okrucieństwo, w końcu jedzenie to rzecz święta! D:
      "Doskonale wiem, kiedy ktoś chce tego, co ja." - przyczep Alibabie taką tabliczkę z napisem "własność Kouena" xD Każdy będzie się bał go dotknąć.
      W ogóle, Cassim, idź w cholerę, nie masz żadnych praw do Alisia, on należy tylko do jednej osoby (nie licząc mnie, ale mnie się, oczywiście, liczy w innym sensie).
      Te seksy w samochodzie były niesamowite, o rany, mój mózg gdzieś wyparował, zrobiła się ze mnie jeszcze większa plama niż wcześniej, taka rozmemłana papka.

      Już nie bardzo mam siłę rozpływać nad piątym rozdziałem, ale był naprawdę dobry. I ten Alibaba atakujący Kouena. Potem już tylko starałam się pamiętać o tym, żeby oddychać xD Czytanie tego naprawdę działa na człowieka.

      Usuń