czwartek, 25 czerwca 2015

Urodziny. [JuHaku]

Dla tess. z okazji urodzin. Wszystkiego najlepszego, pierdoło! XD <3


Judal zerknął na idącego koło niego Hakuryuu i widząc jego spokojne, niemal kamienne oblicze, nachmurzył się jeszcze bardziej. Co to niby miało być? Dlaczego Hakuryuu tak się zachowywał? Jakby nigdy nic? I dlaczego akurat dzisiaj?!
Tak. Dzisiaj był ważny dzień. Chyba najważniejszy dla… dla całej ludzkości, ba, dla całego wszechświata! Nie było ważniejszego dnia, niż ten! Właśnie ten! Dzień urodzin Judala! A Hakuryuu zapomniał. Zapomniał jak nic. To było jak… jak… Hakuryuu nie zapominał. Hakuryuu niczego nie zapominał, on pamiętał najdrobniejsze detale, wszystkie terminy, daty urodzin, imienin, rocznice, pewnie nawet pamięta, kiedy dokładnie wypadł mu pierwszy mleczny ząb! A teraz? Ni chuja. Nie pamiętał. Nie pamiętał najważniejszej daty!
Judal mógł się przypomnieć. Jasne, że mógł się przypomnieć. Głośno upomnieć się o to, co jego, co mu się należało i to tak, że poszłoby mu w pięty! Z tym, że Judal miał swoją dumę. Oooo, dumę to on miał i w życiu, nigdy w życiu nie da w nią godzić. Choćby nie wiadomo co, choćby miał zostać olany przez wszystkich, a zwłaszcza przez Hakuryuu.
- Co ty właściwie chcesz kupić? – burknął, wciskając dłonie w kieszenie. A może to jakiś dziwny pomysł Hakuryuu? Może chce mu coś kupić? Zabrać na jakąś idiotyczną kolację, tak, żeby Judal miał co wyśmiać i zepsuć jego starania? Cóż, biorąc pod uwagę charakter Judala, czy aż tak powinien się dziwić, że Hakuryuu nie stara się jakoś wybitnie uczynić ten dzień… specjalnym?
- Łóżko – wyjaśnił, kierując się do wielkiego centrum handlowego.
Łóżko? Łóżko na urodziny? Na cholerę mu łóżko, do diabła?
- A po cholerę jakieś łóżko? – prychnął. Łóżko będzie kupował. A na romantycznego kebaba z budki już go nie stać. Oczywiście. No jasne. Łóżko ważniejsze, niż facet.
- Bo chcę mieć nowe. – Dlaczego te spokojne odpowiedzi Hakuryuu zawsze były takie wkurwiające? Dlaczego im bardziej on był spokojny, tym bardziej Judal nie? I na co mu zasrane łóżko?! Gdyby to było jeszcze łóżko dla niego, dla Judala, to zrozumiałby. Ale na co Hakuryuu nowe?
- Przecież twoje jest w porządku – powiedział lekceważąco, rozglądając się po wystawach sklepowych. Może powinien sam sobie coś kupić, skoro jego chłopak miał go najwyraźniej w dupie? Nieee, to też będzie poniżej jego godności, jak jakaś nagroda pocieszenia. A Judal nie potrzebował żadnej, zasranej nagrody pocieszenia. Niczego nie potrzebował!
Weszli do sklepu meblowego, kierując się do części z meblami sypialnianymi. Hakuryuu był dziwnym typem, zawsze chodził w milczeniu, gapił się, oglądał i Judal nigdy nie wiedział, czego ten właściwie szukał. Odpowiedzi „Musi pasować”, „To po prostu musi być to” niewiele mu wyjaśniały, a jeszcze mniej pomagały w tym, by mógł mu zaproponować coś, co on, Judal uważa za świetne. Hakuryuu szukał po prostu… chuj wie czego. I tak było za każdym razem.
- Jakie chcesz kupić? – spytał nieszczególnie zainteresowany, oglądając jakąś lampkę stojącą na stoliku nocnym. Gdy tylko ją dotknął, spadł z niej abażur, no cholera.
- Nie psuj, bo będziemy płacić – odezwał się Hakuryuu podnosząc abażur i patrząc na Judala z tym jeszcze bardziej denerwującym go uśmieszkiem.
- Ty tu chciałeś przyjść, ty płacisz – prychnął z ironicznym uśmiechem.
- Płacę tylko za swoje łóżko – oświadczył.
Skąpiec.
- To może wybrałbyś w końcu jakieś? Nie mam ochoty szlajać się cały dzień, bo ty nie wiesz czego chcesz! – Przewrócił demonstracyjnie oczami, żeby dać mu do zrozumienia, jak bardzo jest tym wszystkim niezadowolony. Jednak uśmiech Hakuryuu tylko się poszerzył, a on sam złapał Judala za rękę i pociągnął za sobą.
- Może łóżko wodne? Tak żebyś mógł się bawić w piratów? – zakpił, gdy znowu został olany,
- Żebyś mi potem wmawiał, że masz chorobę lokomocyjną i to ja mam przyjść do ciebie? Zapomnij.
- Ej, to brzmi, jakbym był jakąś pieprzoną babą z bólem głowy! – warknął, niemal czując, jak leci mu para z uszu, gdy Hakuryuu wyszczerzył do niego zęby w uśmiechu.
Obejrzeli chyba wszystkie łóżka w całym salonie, i w następnym i jeszcze następnym, a ten cholerny Hakuryuu kaprysił jak…. jakby był co najmniej Judalem! To mu nie pasowało, tam nie ten kolor, to za duże, tamto za małe, a tamto to już w ogóle…
- Może to? – zastanowił się na głos, przyglądając się łóżku ze zmarszczonymi brwiami.
- Jest zajebiste, bierz je! – niemal jęknął zdesperowany, leżąc na owym łóżku i modląc się w myślach, by już nigdzie nie chciał go ciągać. Niech śpi nawet pod domem z tektury, byle już mogli pójść coś zjeść, cokolwiek, a potem wrócili do domu! Judal już nic nie chciał, tylko wrócić do domu!
Hakuryuu jednak za nic sobie miał jego dobre rady, tylko uwalił się na łóżku koło niego. Zerknął na Haku, który marszczył brwi z zamkniętymi oczami. Cholerny, seksowny drań, gdyby tylko Judal nie był taki wkurzony, że zmarnowali już tyle czasu, to pewnie byłby się n niego rzucił tutaj, teraz, nie przejmując się obsługą sklepu. Ale nie, nie będzie tak dobrze, Hakuryuu nic dzisiaj nie dostanie, nic! Nic mu się nie należało, za takie traktowanie jego osoby!
- Całkiem wygodne – wymruczał w końcu. – Co myślisz? – spojrzał na niego i Judal nie mógł się pozbyć wrażenia, że ten jest naprawdę ubawiony. Aż się zdenerwował, bo w końcu nie dość, że ten drań o nim dziś nie pamiętał, to jeszcze go głodził, wybrzydzał, a na koniec pytał o zdanie. A łóżko było naprawdę świetne, szerokie, na co najmniej kilka osób, z porządną ramą z ciemnego drewna, po prostu brać. Kupować. Brać mógł Haku Judala, ale teraz jedyne co może brać, to małego w rękę.
- Kup je – powiedział z naciskiem. – A jak nie chcesz go kupić, to szukaj dalej sam, ja idę poszukać czegoś do jedzenia! - Podniósł się, kompletnie poirytowany i wkurzony zachowaniem Hakuryuu, tym, że go tak męczył i tym, że nawet słowa mu nie powiedział. Nic! A zbliżał się już wieczór! Jak tak dalej pójdzie, to w końcu nie zdzierży i sam spierdoli ten dzień do końca, prowokując Hakuryuu do kłótni. Och, z wielką przyjemnością by mu coś powiedział, bo o Saluji to kurwa pamięta, o nim wiecznie pamięta, o wszystkich pamięta i o wszystkich martwi. A Judala to najlepiej mieć gdzieś. Nawet nie w dupie! Bo Judal już nawet nie chciał, o, taki był wkurzony, taki! Niech sobie zasrany Hakuryuu kupuje łóżko i ćwiczy na nim biceps prawej ręki, niech z nią nawet ślub weźmie!
Judal odbierał swojego wspaniałego kebaba, gdy dołączył do niego Hakuryuu. Uznał, że jego cierpliwość na dzień dzisiejszy sięgnęła swojego limitu i chociaż dla Hakuryuu starał się nie być tak paskudnym, jak dla reszty świata to właściwie teraz już mógł być. Dlatego nawet nie odezwał się słowem, nie zwracał na niego uwagi, całkowicie skupiając się na swoim kebabie. Rozważał nawet pójście sobie w cholerę, gdy Haku kupował jedzenie dla siebie, ale uznał, że chce patrzeć na to, jak Hakuryuu się stara pozyskać jego uwagę.
Jednak Haku nawet tu, nawet teraz, nawet w urodziny musiał mu robić na złość i już Judal nie wiedział, kto kogo olewa bardziej. Judal Hakuryuu, czy Hakuryuu jego focha.
Chciał, naprawdę chciał go ignorować, jednak gdy tylko zerknął na niego, tak na chwilę tylko, Haku także na niego spojrzał, a jego oczy aż błyszczały rozbawieniem.
Kurwa.
- Wracam do domu – warknął, podnosząc się od stolika.
- Nie możesz – odezwał się Haku.
- Bo, do diabła, co?! – nie wytrzymał, warcząc na niego.
- Bo muszę kupić pościel. Musisz mi pomóc.
Judal miał szczerą ochotę rzucić w niego resztkami swojego kebaba. Ale poszedł. Pomógł mu wybrać nową pościel. I nawet nową szafkę. I nawet kazał mu kupić najbardziej paskudny budzik, jaki kiedykolwiek widział. A Haku go kupił. Gdy wracali do domu, a właściwie do mieszkania Judala, był już tak poirytowany, wkurwiony i w ogóle na „nie”, że Hakuryuu miał szczęście, że się nie odzywał całą drogę. A może szkoda? Mógłby go wtedy z czystym sercem udusić. Gdy znaleźli się w bloku, na piętrze, gdzie mieszkał Judal, Hakuryuu złapał go za rękę, przyciągając do siebie. Judal odchylił się, mierząc go wkurzonym spojrzeniem.
Usta Hakuryuu tylko zadrgały.
- Nie mogę złożyć ci życzeń? – spyta wyraźnie ubawiony, co tylko bardziej wkurzyło Judala. Teraz? TERAZ?! Teraz to już Judal nie chciał! Żadnych życzeń, niczego!
Zrobił unik, gdy Hakuryuu próbował go pocałować i wbił w niego rozeźlone spojrzenie. Jeszcze czego! Jeszcze czego!
- Judal… - zaczął rozbawieniem. I co się cieszył, no kurwa co?!
- Do widzenia! – Wcisnął w ręce Hakuryuu siatki, które niósł i ruszył do mieszkania, otwierając gwałtownie drzwi. I niemal się przewrócił w progu, gdy zaatakował go hałas. Gdyby nie stojący zaraz za nim Haku byłby się serio wypieprzył, gdy Saluja rzucił mu się na szyję bełkocząc jakieś życzenia czy ki diabeł.
Och. Och…
- … i dużo dzieci z Hakuryuu!!! – Alibaba poklepał go z rozmachem po plecach, aż Judal pomyślał, że zaraz odbije mu płuca. Spojrzał na Hakuryuu, który patrzył na niego z tym swoim uśmieszkiem i aż go skręciło z ochoty, by ubić cholernego drania. Dupek! Cholerny, podstępny dupek! Nic mu nie powiedzieć! Nic, kurwa!
Ale Judal jest gość, potrafi się zachować nawet w ekstremalnych warunkach, dlatego wyśmiał bezlitośnie Saluję i jego życzenia, zabierając swój prezent i idąc dalej. Właściwie to wypierdoliłby wszystkich gości i poszedł spać, bo wcale nie chciało mu się słuchać tych wszystkich życzeń, ale tak właściwie przeszło mu nieco po pierwszym drinku, po drugim było już całkiem znośnie, a po pierwszym wypitym litrze to już w ogóle było prze! Nawet Saluja był jakby piękniejszy od tej wódki, Sinbad mniej denerwujący, gdy wyrywał wszystkie panny, a Kouha to już w ogóle był takim pociesznym misiem, gdy wywijał nożem, krojąc ten tort w kształcie kutasa. Nawet nie śmiał się za bardzo z Saluji, gdy przyszedł Kouen razem z Muu i Saluja chciał skisnąć z zazdrości, powkurzał go tylko trochę, tak, żeby było mu śmieszniej, bo od gnębienia tego głupka zawsze było mu śmieszniej! I Judal już nawet zapomniał, że chciał ich wszystkich wygonić, bo w sumie całkiem dobra była ta impreza, nawet jak Kougyoku łączyła się z naturą na balkonie do doniczek z kwiatkami, nawet jak stara prukwa z sąsiedztwa groziła policją i nawet wtedy, gdy Saluja rozpierdolił mu lampę korkiem od szampana. Wcale nie był zły, bo przecież Kouen zapłaci i kupi mu nawet fajniejszą, bo przecież Saluja jest biedny jak mysz kościelna pod miotłą i wizja tego, jak będzie za to pokutował swojemu alfonsowi była taka zabawna, że aż się spłakał z tej radości i tak po prawdzie to chyba się trochę upił.
Wślizgnął się do kuchni, czując, że szumi mu w głowie zarówno od wypitego alkoholu jak i dudniącej muzyki. Musiał… musiał chwilę odsapnąć, tylko chwilę, niech wszyscy się tam bawią, a Judal tylko chwilę tu posiedzi, zrobi sobie zajebistego drinka i za chwilę wróci przerywać Saluji romantico z Kouenem, gdy błagał go na kolanach i przebaczenie…
Mało nie zszedł na zawał, gdy okazało się, że w kuchni już ktoś jest i siedzi w ciszy na parapecie. No tak. Hakuryuu, mógł się spodziewać, że chłopak prędzej czy później ulotni się z imprezy. Hakuryuu potrafił czasem przyimprezować, ale w gruncie rzeczy zwykle trzymał się na uboczu.
- No i co tu tak siedzisz? – spytał zaczepnie, podchodząc do niego. Chwilowo jego plany na drinka poszły w zapomnienie. Hakuryuu często uśmiechał się tak subtelnie, tak jak teraz, tak jakby znał wszystkie tajemnice świata, ale nie chciał mu o nich mówić. To było czasami takie denerwujące i co z tego, że ten uśmiech był taki ładny.
- Odpoczywam – odpowiedział spokojnie, zsuwając się z parapetu i opierając o niego. Judal podszedł do niego, zakładając ręce na piersi i patrząc na niego z kpiną.
- Łóżko ci było potrzebne, oczywiście. – Uśmiech Haku poszerzył się nieco, a jego uczy zmrużyły się delikatnie.
- Spodobało mi się, kupię je – stwierdził, łapiąc Judala za szlufkę od spodni i przyciągając bliżej siebie. Mmm, czemu ten drań pachniał tak dobrze, że właściwie zapomniał, co chciał mu nawtykać za dzisiaj?
- Twoje stare też było niczego sobie – zamruczał, poruszając brwią, a Hakuryuu zaśmiał się cicho, tak nisko, mrucząco, że Judala aż przeszły delikatne dreszcze. Haku sięgnął ręką do kieszeni i wyjął małe pudełeczko, podając mu je.
- To prezent ode mnie – wyjaśnił, gdy Judal uniósł brwi.
- Pudełko z prezerwatywami? – uśmiechnął się złośliwie, biorąc prezent do ręki.
- Tych dostałeś aż nadto – parsknął, zakładając ręce na piersi. – Otwórz.
Judal odwiązał wstążkę i otworzył pudełko, zaglądając do środka. Na wyściółce leżała srebrna bransoletka z kilkucentymetrową blaszką. Na pewno będzie pasować go tych licznych bransolet i rzemyków, które już nosił na obu nadgarstkach. Na blaszce był jeszcze grawer. W języku francuskim. No pewnie. Bo on taki, kurna, geniusz. Jak mógł o tym zapomnieć, w końcu każdy rzępolił w tym dziwnym języku, oczywiście.
- No serio? – Spojrzał pobłażliwie na Hakuryuu, jednak ten uśmiechał się wyraźnie rozbawiony, jakby spodziewał się takiej reakcji.
- Na drugiej stronie.
Judal wyjął bransoletkę, patrząc pod spód.
Jestem odpowiedzialny, za to, co oswoiłem.
Gapił się na napis, zastanawiając się, co to niby jest i co to ma znaczyć… A po chwili spojrzał na chłopaka, unosząc ironicznie brew.
- Co ja jakiś zwierz, żeby mnie oswajać? – zakpił, patrząc z pobłażaniem na Hakuryuu. – Chomik twój czy co?
- Może być i chomik. – Hakuryuu znowu się zaśmiał tak… tak jakoś, że aż Judalowi zrobiło się dziwnie. – Ale mój. – Przyciągnął go do siebie, obejmując w pasie i przyciskając do siebie. Judal też objął go z wahaniem za szyję, dziwnie zdezorientowany tą chwilą, tym ciepłem, zapachem Hakuryuu, alkoholem szumiącym w głowie. Czuł się trochę tak, jakby nie do końca ogarniał co się dzieje, lecz ta nagła bliskość, intymność o dziwo nie była mu nie miła. Zwykle nie robili takich rzeczy, Judal sobie z tego pokpiwał, nawet, jeżeli mu to nie przeszkadzało, a Hakuryuu do specjalnie wylewnych nie należał, więc…. Zerknął na bransoletkę, którą dalej trzymał w dłoni, przytulony policzkiem do włosów Hakuryuu i gapił się na napis, który z jakiś powodów Hakuryuu tam umieścił. Im dłużej na niego patrzył, tym bardziej docierało do niego to, co Hakuryuu mógł mieć na myśli. Nie byli dobrzy w wyznania. Ani on, ani Haku nie mówili zbyt wiele o swoich uczuciach, ale to, choć brzmiało nietypowo, to… było ważne. Judal zapierał się przed takimi rzeczami, odwracał kota ogonem, ignorował, ale z jakiś powodów coś dziwnego przewróciło mu się w żołądku. Nagle stał się przeraźliwie świadomy tego, jak mocno obejmują go ramiona Hakuryuu, że czuje nie tylko jego ciepło, ale mocne bicie jego serca i że nie może… nie potrafi powiedzieć nic uszczypliwego, że nie chce tego, że… Hakuryuu jest… że…
Dlaczego? Dlaczego ten Hakuryuu wiecznie musiał robić mu takie rzeczy, tak się zachowywać, tak mu robić… w środku… dziwnie? Tak beznadziejnie miękko i tkliwie i budził w nim rzeczy, o które Judal nawet się nie podejrzewał.
Odsunął się nieco przycisnął wargi do jego ust. Hakuryuu oddał ten dziwnie spokojny i miękki pocałunek, rozchylając przyzwalająco wargi. Judal objął go ciaśniej, pomrukując, gdy Haku przyciągnął go jeszcze bliżej, gładząc po plecach. Ten zmysłowy, słodki pocałunek był zupełnie inny od tego, co zazwyczaj robili i Judal z przerażeniem odkrył, że wszystko mu drży od środka, jak jakiejś głupiej pannie. Ale tylko Hakuryuu, tylko on potrafił robić z nim takie rzeczy, tylko od potrafił go tak całować, że Judal zapominał nawet o pożądaniu, o całym świecie i liczyły się tylko te cudowne wargi i delikatne pieszczoty.
Odsunęli się od siebie i Hakuryuu oparł się czołem o jego czoło. Judal nie chciał otwierać oczu, miał wrażenie, że prócz tego, że płonie całe jego ciało, płonie mu też twarz, co uznał za zdecydowanie zbyt ciotowate, by móc teraz spojrzeć Haku w oczy. Jednak ten chyba tego nie oczekiwał, po prostu dotykając go delikatnie i pocierając nosem o jego policzek. Szlag, nie cierpiał jak mu tak robił, gdy wprawiał go w to okropne drżenie.
- Tooo… - odezwał się lekko ochrypłym głosem. – Kiedy wypróbujemy twoje nowe łóżko? – Uchylił jedną powiekę, zerkając na Haku.
- Za kilka dni. – Haku uśmiechnął się szeroko, wsuwając mu dłonie w tylne kieszenie spodni. Oooch, och, to mu się podobało, Hakuryuu w końcu robił coś z sensem. – Do tego czasu możemy męczyć twoje. – Ugryzł go delikatnie w wargę.
- Możemy męczyć moje, popieram – odpowiedział, oddając ugryzienie, ciągnąc go za kosmyki włosów. Aż sapnął, gdy Haku obrócił go gwałtownie i posadził jednym ruchem na parapecie.
- Albo właściwie łóżko nam nie potrzebne – stwierdził, a jego oczy zabłysły takim seksownym blaskiem, że Judal aż zamruczał w myślach, uśmiechając się szeroko. – Wszystkiego najlepszego – pożyczył, przyciągając go do namiętnego pocałunku.
No! I to były porządne życzenia!

_________________

Cytat, a właściwie parafraza, pochodzi z Małego Księcia.

niedziela, 14 czerwca 2015

Razem ze mną obok mnie. [JuHaku]



Upał i uczelnia to dla mnie za dużo. Stanowczo za dużo, mój mózg się przegrzał i zwiesił. Nie wiem co, ale ta piosenka. Koniecznie. A ja idę spać. Klik


~~*~~

I całą noc do rana i w dzień
Opowiadałbyś mi
Co u ciebie a u mnie nie


Słońce schowało się już za budynkami i przyjemna, chłodna szarość zaczynała ogarniać okolicę. Przeniósł spojrzenie na Hakuryuu, który usiadł naprzeciwko niego na balkonie, wzdychając cicho. Judal wiedział, że chłopak jest zmęczony, a to siedzenie na balkonie nie jest tylko próbą spędzania wspólnie czasu, a po prostu chwilą relaksu. Gdzie mogli posiedzieć, niewiele mówiąc, zapalić papierosa i odprężyć się. Często tak siadali, popatrując na siebie, czasami o czymś rozmawiając, czasami nie, czasem bezsensownie gapiąc się przed siebie aż nie zapadła noc a oni drżeli od jej chłodu.
Hakuryuu opierał się o barierkę z zamkniętymi oczami i Judal przez dłuższą chwilę po prostu wpatrywał się w niego, w to spokojne oblicze, które było tak ważne. Czemu on z nim jest? Czemu jeszcze nie odszedł? Judal nie wiedział, ale doskonale zdawał sobie sprawę jak nie doskonałym partnerem jest, jak Hakuryuu jest naiwny, trzymając go przy sobie. Ale mimo że nie było im łatwo... byli. Haku pracował jak szalony, by jakoś mogli przetrwać. On sam też pracował, łapał się jednej pracy, drugiej, trzeciej… kiedyś sprzedawał siebie. Ale Haku tego nie chciał. Kiedyś zapłacił i… zabrał ze sobą. Był jego? Jego na własność? Czy mógł do kogoś należeć?
- Przespałem się z kimś.
Hakuryuu utworzył oczy, patrząc na niego bez słowa. Judal też patrzył i czekał. Czekał, właściwie samemu nie wiedząc na co. Na coś. Cokolwiek. Hakuryuu wstał i wszedł do mieszkania. Nasłuchiwał, czy to już, czy może już Hakuryuu miał dość, czy to może już się spakuje i go zostawi. Czy to może już ta pora, gdy nie dadzą dłużej rady. Judal nie wiedział czemu to robi, czemu ciągle, regularnie sprawdzał granice Hakuryuu, czekając aż w końcu… coś się stanie. Tylko co?
Hakuryuu nie wyniósł się. Nie spakował. Nie zostawił. Wrócił na balkon. Tam gdzie siedział. Wyciągnął papierosa i rzucił mu paczkę. Judal bez słowa obracał ją w dłoniach, patrząc co jakiś czas na Hakuryuu. W końcu wyciągnął papierosa i też zapalił, zaciągając się. Zapiekło go nieco w język, ale ten trujący dym w jakiś dziwny, toksyczny sposób dawał odprężenie. Spojrzał na Haku, gdy wyczuł, że ten się na niego patrzy. Twarz Hakuryuu nie wyrażała niczego. Powinna? Nie powinna? Nie powinien być zły? Nie jest zły? Czy jest? Co myśli? Czego pragnie?
Judal nie wiedział.
Zaciągnął się mocno, klękając na płytkach i przysuwając się do Hakuryuu. Uchylił wargi, gdy Judal przywarł do nich swoimi, i wciągnął dym z jego ust. Dotknięcie zmieniło się w pocałunek. Trujący posmak papierosa osiadł na językach, które ocierały się o siebie w leniwej, spokojnej pieszczocie. Dłonie głaskały skórę, a ciała odnajdywały swoje ułożenia.
- Kocham cię…


A gdybyś tu przy mnie dziś był
Chociaż wiatr już tuli mnie
I usiadłbyś na piasku gdzieś
Bo na trawie lubisz mniej


Zatrzasnął za sobą drzwi mieszkania mając ochotę tylko i wyłącznie paść na łóżko i spać. Po prostu spać. Zatrzymał się czujnie przed kuchnią, patrząc do środka. Jakaś ciężkość zaległa w jego żołądku. Szczątki rozbitych szklanek leżały na stole i podłodze, poznaczone krwią. Ścieżka czerwieni na płytkach była niczym neonowy drogowskaz, którego nie dało się przeoczyć. Nie odczytać.
Przeszedł po szkle i zatrzymał się koło okna, czując, że serce bije mu wyjątkowo silnie. Judal siedział wciśnięty między ścianę a szafkę, drżąc na całym ciele. Hakuryuu aż się skrzywił na widok jego rąk. Ten Judal…
Sięgnął po papierowe ręczniki leżące na kredensie i kucnął. Judal nie patrzył na niego, nigdy nie patrzył w takich sytuacjach, chyba nawet go nie widział. Oderwał spory kawałek papieru, przyglądając się jego ranom. A więc się skaleczył. A resztą sama poszła. Owinął pokaleczoną dłoń, a krew zaraz wsiąknęła w biel. Odchylił jego ręce, zaciskając zęby na brzydkie, krwawe zadrapania na przedramionach… Je też owinął, spokojnie i delikatnie, wyczuwając drżenie na ciele Judala.
Nigdy nie pytał. Po prostu nie pytał. Widział, że Judal miał ciężko ze swoją rodziną, że na ulicy nie lądowało się przez przypadek, ale nie pytał. Nigdy nie wypytywał. Nie pytał też i o to. O żadną ranę, o żadną kroplę krwi, o żadne skaleczenie. Nie pytał.
Wstał, rozglądając się za miotłą. W ciszy uprzątnął potłuczone szklanki, starając się nie zastanawiać, co się stało. Czy po prostu się stłukła, a może był zdenerwowany, czy to był przypadek, czy potrzeba?
Stanął znowu przed Judalem. Chłopak już nie drżał, wpatrywał się przed siebie, a prowizoryczne opatrunki wyglądały jeszcze gorzej, gdy nasiąkły krwią. Kucnął, wsuwając dłonie pod jego pachy i postawił go jednym ruchem na nogi. Judal wtopił się w jego objęcia, niemożliwie bezwładny i oddany jak nigdy. Przycisnął go na moment do siebie, pocierając policzkiem o jego włosy, po czym posadził go na krześle. Judal był już przytomny, lecz mimo to bez słowa poddawał się jego opiece, gdy robił mu opatrunki. Szło mu to coraz lepiej. Powinien się cieszyć ze swoich postępów czy wręcz przeciwnie?
- Po co?
Uniósł wzrok, patrząc na umęczone, a zarazem nieprzeniknione oczy Judala, mogąc się tylko domyślać, co się dzieje za nimi, w jego głowie.
- Też mi pomagasz – powiedział po prostu, owijając spokojnie bandażem jego zdrapane do krwi przedramiona. To była prawda. Pomagali sobie nawzajem. Pomagali sobie zawsze, nawet gdy nie wiedzieli, że potrzebują, że ktoś musi…
- Kocham cię…


I trzymaj mnie za rękę gdy śpię
Spać po prawej lubię mniej
A gdy będzie źle nie puść mnie


Hakuryuu często mamrotał przez sen i rzucał się w łóżku. Judal zdążył już do tego przywyknąć. Często słuchał nerwowego mruczenia, z którego próbował coś zrozumieć, ale nigdy mu się nie udawało. Przyzwyczaił się, że Haku skopuje z siebie pościel, a potem, gdy się uspokaja szuka jej drżąc z chłodu. Nauczył się słuchać oddechu Hakuryuu, wsłuchiwać się w jego spokojny rytm, delikatny, cichy szmer, który jakimś niepojętym sposobem działał na niego uspokajało. Gdy słyszał jego oddech, wszystko było w porządku, na swoim miejscu, odpowiednie, mógł usnąć, mógł spać, bo Hakuryuu był obok.
Otworzył czujnie oczy, wpatrując się w wiercącego się w pościeli Hakuryuu. Sięgnął dłonią i ściągnął z jego nóg kołdrę, w którą zawsze zaplątywał się w takich chwilach, która w niczym nie pomagała. Żołądek mu się ścisnął, gdy doskonale widział, co za chwilę nastąpi. Haku pocił się, jakby temperatura skoczył o kilkanaście stopni a tej nocy był przyjemnie chłodno. Jęknął boleśnie i w Judalu wszystko ścisnęło się konwulsyjnie. Złapał jego dłoń, gdy potarł nią mocno twarz, odpychając się stopą o materac. Trzymał mocno jego dłoń, by nie zrobił sobie krzywdy tak jak kiedyś, tak jak już raz mu się zdarzyło…
A potem Hakuryuu zaczął krzyczeć.
Krzyczał tak przeraźliwie, że Judal aż zacisnął zęby i powieki. Hakuryuu zawsze krzyczał tak boleśnie, tak niemal nieludzko, że mroziło mu to krew w żyłach. Nie wiedział, co chłopak śni, nigdy o tym nie rozmawiali, ale z wykrzykiwanych przez niego słów, błagań i próśb, Judal domyślał się co to może być. Zacisnął niemal do bólu dłoń na jego ręce, wiedząc, co za chwilę nadejdzie, co było najgorsze dla nich obu…
- Mamo… dlaczego… - złamany szloch, jaki wydzierał się z gardła Hakuryuu sprawiał, że miał ochotę zabić tę sukę, kimkolwiek była. Gdziekolwiek była. Zabiłby ją bez mrugnięcia okiem. Rozszarpałby jej gardło tak, jak ona rozszarpuje Haku.
Uniósł się, gdy Hakuryuu w tym rozpaczliwym krzyku drapał palcami bliznę na twarzy, gdy wbijał mocno paznokcie we własną skórę, zastawiając na niej różowe pręgi. Objął go z całej siły, jego i jego ramiona, zakleszczając go w swoim uścisku, mocno przyciskając plecami do swojej piersi. Hakuryuu wił się i szarpał, szlochając i krzycząc do osób, których Judal nawet nie znał, ale to były demony Hakuryuu, więc nie musiał ich znać, wystarczyło że o nich widział.
Nie miał pojęcia, ile tak trwali, ile siły musiał włożyć, by go utrzymywać, ile mruczących bzdur powiedział do jego ucha. Gdy Haku zaczął się uspakajać, obaj byli zalani potem. Ciało Hakuryuu robiło się miękkie i bezwładne w jego ramionach, wtulające się w niego w nieskrępowany, ufny sposób, który miał miejsce tylko w takie noce, tylko wtedy.
Pocałował miękko bok jego szyi, poluźniając uchwyt. Hakuryuu oddychał coraz spokojniej, coraz wolniej. Judal z przymkniętymi powiekami opierał policzek o jego spocone słowy, czując delikatne głaskanie na swoich ramionach.
- Kocham cię…


Karmelowa skóra Twoja
Porysował czas ramiona
Ocieramy się o siebie
Razem ze mną obok mnie


Wyciągnął ramiona, w które Judal się wsunął, przylegając do niego i mrucząc wprost do jego ucha.
- Za długo śpisz – zamarudził, gryząc jego płatek. Hakuryuu zaśmiał się cicho, całując jego szyję, dłoni gładząc dół pleców Judala.
- Lubię.
- Powinieneś bardziej lubić mnie, niż spanie. – Spojrzał na niego ze zmarszczką naburmuszenia między brwiami, którą Hakuryuu z uśmiechem potarł palcem.
- Kto tak powiedział? – Pociągnął go za kosmyk włosów. Hakuryuu lubił włosy Judala, gdy ten je rozpuszczał, gdy takie splątane ocierały się o jego skórę, gdy Judal wyglądał, jakby dopiero wstał z łóżka. Taki…
- Ja – oświadczył, gryząc jego dolną wargę.
Hakuryuu sunął dłonią wyżej, podnosząc jego bluzkę i ciesząc się miękkością i gładkością jego skóry.
- …słodki. – Zerknął na Judala, który patrzył na niego w osłupieniu, co szybko wykorzystał, całując jego wargi.
- No chyba jesteś nienormalny – stwierdził opryskliwie, siadając na jego biodrach.
Uniósł brew, gładząc jego uda, z delikatnym uśmiechem na ustach, który chyba nie spodobał się Judalowi, bo pochylił się nad nim, patrząc mu groźnie w oczy.
- Nie jestem słodki.
- Słodki. I mój – odpowiedział, wsuwając palce we włosy chłopaka i przeczesując je delikatnie. Przyciągnął go do pocałunku, zanim zdąży się rozkręcić w obronie własnej i nici będą z ich kilku wolnych, wspólnych godzin. Wolał je spożytkować w inny sposób. Całe szczęście nie trzeba było Judala długo namawiać. Zresztą, czy jego kiedykolwiek trzeba było namawiać?
Westchnął cicho, czując wargi chłopaka sunące po jego szyi i ramieniu. Nie wiedział, czemu Judal tak bardzo lubił pieścić akurat tę stronę jego osoby, która do najatrakcyjniejszych nie należała, ale robił to za każdym razem, za każdym razem z tym samym zafascynowaniem.
Więc poddawał się temu. Tym pieszczotom, tym ich wspólnym pocałunkom, temu dotykowi, delikatnemu, albo mocnemu i twardemu, zależy od okoliczności. Nie mówili nic, rzadko odzywali się do siebie w takich sytuacjach. Po prostu patrzyli, na swoje reakcje, na potrzeby, chwytali westchnienia we własne usta, własnymi dłońmi dawali rozkosz… Tylko w tej chwili, tylko na tym własnym skrawku świata. Tylko ich. Tylko razem. Tylko tutaj i teraz, w tej chwili jedności i wspólnoty, w tej chwili, gdy usta otwierały się w krzyku, gdy…
- Kocham cię…

niedziela, 7 czerwca 2015

Truskawki, historia... czekolada! [EnAli]



Dla tess.~

Kiri, teraz twoja kolej. Przepraszam, dzisiaj u mnie duży upał, poprawię jak odpocznę. :p

~~*~~

Zanurzył truskawkę w śmietanie, po czym wsunął ją do ust, przyglądając się, jak Kouen szpera w swojej biblioteczce. Jak mu się tak w ogóle chciało? Było tak gorąco, że Alibaba najchętniej nie robiłby nic, prócz siedzenia na łóżku, nawadniania się i cieszenia delikatnym wiaterkiem wpadającym przez uchylony balkon. Może powinien go zamknąć jednak? Będzie mu wtedy bardziej gorąco czy mniej? To chyba było już bez różnicy.
- Czego szukasz? – zagadnął, machając beztrosko bosą stopą. Podziwiał samozaparcie Kouena. Jemu by się nie chciało. Za nic.
- Nie ważne – burknął ten, odwrócony do niego plecami. Alibaba wzruszył ramionami, biorąc do ręki kolejną truskawkę.
- Jeżeli szukasz tej książki, którą czytałeś wczoraj, to sobie ją pożyczyłem – poinformował, szukając w misce jakiegoś ładnego owocu. Mmm, nie było niczego lepszego niż pyszności, gdy tak bardzo nic ci się nie chciało.
- Słucham?
Zerknął na Kouena, który wpatrywał się w niego nieco zmrużonymi oczami. Alibaba przełknął, zastanawiając się przez moment, dlaczego upał tak negatywnie wpływał na kamienną mimikę Kouena. Marszczył się i marszczył cały czas aż w końcu będzie wyglądał jak zwiędnięta marchewka i to dopiero będzie! Zwłaszcza, że Alibaba jeszcze długo będzie taki piękny i młody i nawet te okropne piegi na jego nosie, które pokazały się pod wpływem słońca, będą wyglądać dużo lepiej niż Kouen!
- Chciałem ją poczytać dzisiaj wieczorem, skoro wczoraj tak bardzo cię pochłaniała, że nie zwracałeś na nic uwagi – stwierdził, maczając truskawkę w śmietanie i jedząc ją, popatrując na Kouena. Ten zmarszczył się jeszcze bardziej, wyglądając naprawdę niekorzystnie. A może to już ten czas, gdy Alibaba powinien zacząć kupować Kouenowi na urodziny kremy przeciwzmarszczkowe?
- Idź po nią.
- Hę? – mruknął, wpychając kolejną truskawkę do buzi. Ten Kouen głupi czy co?
- Idź po nią. Teraz. – Kouen zbliżył się do niego, z drgającymi dłońmi jak wtedy, gdy w pobliżu był Sinbad, a Kouen bardzo chciał go udusić. No ale przecież swojego kochanka nie będzie dusił, no nie? Kouena chyba nie kręci nekrofilia?
- Ale Kouen – mruknął niepocieszony.
- Teraz powiedziałem – warknął.
- Ale mi ciepło!
- Nie interesuje mnie to.
- Ale moje truskawki!
- Popilnuje ich.
- Ale Kouen, nogi mnie bolą!
- Zaraz zaboli coś innego.
- Ale…
- Idź. Teraz!
Alibaba miauknął niepocieszony, zostawiając miskę na łóżku, samemu zsuwając się z niego. Ten Kouen to był okropny. Co Alibaba z nim jeszcze robił, no co? Kouen traktował go przecież tak okropnie! Był taki bezduszny, ciągle mu rozkazywał, krzyczał na niego, na nic mu nie pozwalał… Kto normalny tkwiłby w takim związku? Zwłaszcza, że ten zamiast się z nim kochać całą noc wolał czytać jakąś durną książkę! Bo ciekawa! Ciekawa! Jakby Alibaba nie był w ogóle ciekawy! Przegrać z książką…
Wszedł do swojego pokoju, biorąc opasłe tomisko i powlekł się z powrotem do sypialni. Kouen przekładał coś na regale i Alibaba znowu się naburmuszył. Kouen bardziej dbał o ten papier z odzysku zamiast o niego.
- Proszę – burknął, podając mu książkę i maszerując od razu na łóżko, a tam… - Gdzie moje truskawki?! – zapiał, oglądając się oburzony na Kouena.
- Nie ma – powiedział po prostu, kładąc się na łóżku.
- Jak to nie ma? – zdenerwował się. Nie dość, że jest dla niego taki zły to jeszcze głodem go morzyć chce, no do licha!
- Nie ma – oświadczył otwierając książkę i totalnie go olewając. Alibaba aż nadął się z irytacji i zabierając miskę, wymaszerował z pokoju. No co za drań! Kompletny nieczuły drań! Może Alibaba powinien zacząć się puszczać na boku, żeby ten w końcu zareagował? Bo już mu zaczynało brakować inwencji. A może Kouen przez ten upał nie może i dlatego jest taki nieznośny? Bo wstydzi się powiedzieć, że odzywa się u niego starość?
Z westchnieniem dosypał sobie truskawek, które tym razem potraktował czekoladą. Skoro już Kouen taki zajęty to Alibaba sam zadba o cukier w swoim życiu. A co! Był samowystarczalnym mężczyzną!
A może Kouen ma depresje? A może mu smutno, że nie może w tym upale i dlatego ucieka w książki? Żeby Alibaba nie zauważył? I dlatego zjada mu truskawki, bo w końcu czerwone dobrze robi na potencję i Kouen ma nadzieję, że to mu coś pomoże?
Coś w tym było, stwierdził, wchodząc do sypialni. Przysiadł z powrotem na łóżku, popatrując na Kouena. Ten czytał spokojnie z okularami na nosie, w których wyglądał tak seksownie… A jak już nie miał koszulki, to w ogóle. Być męskim i inteligentnym potrafił tylko Kouen. No dobra, dobra, niech mu będzie, no będzie, Alibaba okaże mu trochę zainteresowania, żeby Kouenowi nie było już tak smutno od tego upału.
Wepchnął truskawkę do buzi, przesuwając się, by zaraz wsunąć Kouenowi na biodra. Hah, nawet nie zareagował, no jasne.
- Co ty w ogóle czytasz? – spytał, zanurzając owoc w czekoladzie i odgryzając kawałek.
Kouen nie odpowiedział, pokazał mu tylko okładkę i Alibaba przewrócił oczami. No dobrze, tylko ten tytuł nic mu nie mówił.
- Ale o czym jest – mruknął, usadawiając się wygodniej, kładąc miskę na Kouenie.
- O podbojach. Jak w tytule – odpowiedział, przewracając kartkę.
- Mhymmm… - No dobrze, może Alibaba nie był jakimś fascynatem historii, ale Kouen mógłby być bardziej rozmowny! Razem by sobie poczytali, a co! – Kouen, w której epoce chciałbyś żyć? – zagadnął, oblizując palec z czekolady. – Pewnie jakiejś starożytnej? – spytał unosząc brew, a Kouen mruknął tylko pod nosem. – Na pewno starożytnej – uznał Alibaba. – Ja jakiś wojownik, podbijający wszystko na swojej drodze.
- Karol Wielki brzmi nieźle – mruknął, przerzucając kolejną stronę.
- Nieee – zamruczał, w zamyśleniu wkładając truskawkę do ust. – Jak Aleksander Wielki, no wiesz. Podbijałbyś sobie Persję, Egipcjanie oddali by ci tron i czcili cię jak boga, całkiem fajne życie, nie? – uśmiechnął się szeroko do Kouena, który zamiast czytać, patrzył na niego z uniesioną brwią. – Truskaweczkę? – Zaoferował mu miskę w owocami i Kouen bez słowa wyjął mu ją z dłoni, kładąc sobie na piersi.
- A do tego on też lubił małych, niewinnych chłopców! No sam powiedz, czy to nie twój życiorys? – wyszczerzył się, sięgając po truskawkę.
- Więc wykorzystuję małych niewinnych chłopców? – zakpił Kouen, łapiąc go za nadgarstek i wyjął zębami z pomiędzy jego palców truskawkę. Alibaba aż sapnął, czując język zlizujący z nich czekoladę. Och, to tego…
- No… może nie takich małych, no wiesz… - śledził wzrokiem, jak Kouen zanurza jego palec w czekoladzie i wolno go oblizuje. Nah, co on to? A, że balkon trzeba zamknąć, ten upał jest taki dokuczliwy.
- Władcy absolutnemu chyba należy się każdy, prawda? – zamruczał, unosząc brew w kpiącym geście.
- Tak jest właśnie, z wami tyranami, dlatego kończycie tak źle, bo wam to się niby wszystko należy! – prychnął, sięgając po owoc i wsunął go w usta Kouena. – Podbijać będą wszystko, gwałcić będę wszystko, a jak! A potem zdziwieni, że trucizna w winie. – Przewrócił oczami.
- A co ty się taki mądry nagle zrobiłeś? – spytał z lekką ironią.
- A myślisz, że co? Że ja nie mogę? – Alibaba naburmuszył się. – Zresztą jak tyle gadasz o tych wszystkich rzeczach, to serio, ciężko nie zapamiętać.
- Nie pamiętam, żebym ci mówił o preferencjach Aleksandra Wielkiego – stwierdził, przyciągając go bliżej.
- A o tym to już sobie sam doczytałem – poinformował, kręcąc się nieco, gdy dłoń Kouena spoczęła na dole jego pleców. No jakże on kurde…! – To była całkiem interesująca książką, podobał mi się ten Aleksander Wielki. – Poruszył brwiami, sięgając po truskawkę, którą zaraz wsadził do buzi, by zaraz zanurzyć palec w czekoladzie. – No wiesz, taki sensowny facet z niego był.
- Ocz, doprawdy? – Kouen uśmiechnął się kącikiem ust i Alibabę aż zaświerzbiło. No ile może mu odmawiać, no ile?
Oparł rękę koło głowy Kouen i pochylił się, przesuwając palcem w czekoladzie po jego wargach.
- No wiesz, niektórzy mają to w genach – zamruczał i pochylił się jeszcze bardziej, łącząc ich usta. Wolno zlizał czekoladę z jego warg, pomrukując, gdy ręka Kouena zaczęła przesuwać się po jego plecach. – Słodko – wyszeptał, zerkając na Kouena spod rzęs, gdy się od siebie odsunęli. Wytarł palec o jego policzek, patrząc mu z uśmiechem w oczy, po czym i po nim przesunął językiem.
Ten Kouen za dużo kazał mu pościć!
Mruknął, gdy dłoń Kouen wplątała się w jego włosy i ten pociągnął go nieco. Aż coś go ścisnęło w dołku, gdy Kouen rozsmarował słodką maź na jego wargach i zaraz pocałował tak, że brakło mu tchu. O szlag. Wyprężył się pod dotykiem jego palców sunących mu wzdłuż kręgosłupa.
Kouen mruknął nisko, gdy Alibaba przeniósł się z pocałunkami na jego szyję, czując pod językiem jego skórę i ten słodki smak czekolady. Mmmm, Kouen z czekoladą, to brzmiało i smakowało tak dobrze.
Odsunął miskę na pościel, zanurzając przy okazji w niej palce, po czym przesunął nimi po piersi Kouena aż po brzuch.
- No patrz, już wiem, czemu mówią, że nie wolno jeść w łóżku – uśmiechnął się przewrotnie do Kouena.
- Umyjesz to teraz. – Kouen uszczypnął go w pośladek i Alibaba aż podskoczył.
- Umyję – zapewnił, przesuwając językiem po wardze. Och. No proszę. Kouen aż drgnął. Uwielbiał go prowokować. Pochylił się dotykając ustami jego skóry, wolno zlizując czekoladę. Mmm, mięśnia Kouena tak cudownie napinały się pod jego dotykiem, uwielbiał zauważać te wszystkie subtelności sugerujące, jak bardzo działa na Kouena, jak mu się to wszystko podoba. To Alibaba lubił jęczeć, jak mu dobrze, Kouen robił się wtedy jeszcze bardziej namiętny, ale on sam okazywał to na głos bardzo rzadko, raczej po prostu demonstrował jak dobrze mu jest. Dlatego Alibaba tak uwielbiał sobie z nim igrać i wywoływać wszystkie te niekontrolowane reakcje jego ciała.
- Robię to poprawnie, proszę pana? – zamruczał rozkosznie, przygryzając jego sutek, by zaraz owinąć wokół niego język.
- Może być – stwierdził, wsuwając palce w jego włosy. Mmm, lubił, jak Kouen to robił… - Ale staraj się bardziej.
- Jeszcze bardziej? Czy to nie za duże wymagania? – Przygryzł zaczepnie jego skórę, schodząc coraz niżej.
- Chcesz nagrodę, to się staraj – westchnął cicho i urywanie, gdy Alibaba pogładził jego boki, przesuwając językiem po brzuchu.
- Ci władcy to jednak wiedzą jak motywować – zamruczał, całując dół jego brzucha, odpinając mu przy okazji pasek.
- Zadowoleni poddani, to posłuszni i wierni poddani. – Kouen zacisnął mu palce na włosach, gdy pomasował go przez materiał. Alibaba zerknął na niego, uśmiechając się szeroko.
- A ja już wiem, co to znaczy, gdy lud trzyma rządzących w ręce – zauważył, masując go wolno w dłoni. – Nie rozumiem tych, co narzekają na demokrację, głupi, prawda? – spytał, ściskając go mocniej aż Kouen syknął przez zęby.
- Lepiej nie baw się władzą, bo źle skończysz. – Niski pomruk aż posłał ciarki po plecach Alibaby.
- Ale ja tu tylko sprzątam! – uśmiechnął się niewinnie, brudząc go czekoladą, by zaraz wziąć w usta. Kouen stęknął cicho i Alibaba mruknął z zadowolenia. I właśnie to lubił. Kouen reagował tak wspaniale, że aż miał ochotę zrobić wszystko, byle móc go słuchać. Pieścił go więc językiem i ustami, zlizując całą czekoladę i chcąc go doprowadzić  do końca.
- Chodź tu. – Głos Kouena był warkliwy i stanowczy, gdy pociągnął jego włosy. Alibaba mruknął niezadowolony. Teraz, jak miał tyle zabawy?
- Mam już co robić – wymruczał, gładząc go dłonią.
- Chodź.
- No nie wiem, nie wiem, za to olewanie mnie tyle czasu… - possał delikatnie jego czubek, a Kouen aż warknął na głos.
- Alibaba.
- O tak, jęcz głośniej – zaśmiał się, muskając go ustami po całej długości.
- Doigrasz się – wymruczał z groźbą.
- A może ja lubię? – Zerknął na niego spod grzywki i widząc błysk w oczach Kouena aż zadrżał. O szlag. Jednak nie. Jednak chciał go bardziej, niż przypuszczał. Podciągnął się, przywierając do jego ust i aż jęknął stłumionym głosem. To tyle jeżeli chodzi o jego zabawy z władzą. Kouen tak zdominował pocałunek, że Alibaba w jedną chwilę zrobił się jeszcze bardziej podniecony i drżący w jego ramionach.
- Proszę być dla mnie łaskawym, ja chciałem tylko dobrze – wyszeptał z prośbą, gdy Kouen sprawnie rozpiął jego spodnie.
- O uniewinnienie trzeba się bardzo postarać, nie łatwo ułagodzić władcę. – Kouen ugryzł jego wargę, ssąc ją przez chwilę i Alibaba aż jęknął, gdy zaczął go pieścić. No szlag.
- To ja się będę bardzo starać, naprawdę – zapewnił, opierając ręce na ramionach Kouena i unosząc się, żeby pozbyć się spodni. – Proszę mi tylko pozwolić… - Westchnął głęboko, czując palce Kouena napierające na niego.
- Pozwalam, lepiej, żebyś mnie nie rozczarował – zaznaczył, nim go pocałował. Alibaba przylgnął do niego, pogrążając się w namiętnym, zmysłowym pocałunku. Pocałunki z Kouenem były idealne, nigdy z nikim tak bardzo mu się to nie podobało, jak właśnie z nim. To jak trzymał jego kark, jak jego wargi na niego napierały, jak jego język splatał się z jego własnym… To było takie podniecające.
- Kouen… - wyjęczał, odrywając się od jego ust, gdy ten znalazł w jego wnętrzu ten najwrażliwszy punkt.
- Tutaj? – Powtórzył ruch i Alibaba aż oparł czoło na jego ramieniu. Kouen pieścił go przez chwilę, przyciskając do siebie ramieniem, a Alibaba poruszał się bezwiednie, ściskając w dłoniach pościel. Aż miał ochotę zapłakać, gdy Kouen zabrał palce, lecz chwilę potem mógł tylko jęknąć w szyję Kouena, przygryzając ją mocno zębami. Dreszcz przeszył ciało mężczyzny, a jego biodra pchnęły mocno, odrywając tym Alibabę od jego skóry. Saluja uniósł się na rękach, przywierając do ust Kouena.
Było mu tak przeraźliwie gorąco, tak cholernie gorąco, jakby gorączka trawiła go od środka. Oddychał urywanie, muskając wargami usta Kouena, gdy z przymkniętymi powiekami poddawał się jego dłonią, które zaciskały się na jego biodrach. Było mu tak dobrze, tak wspaniale, Kouen jak chciał, potrafił sprawić, że…
Jęknął gardłowo, gdy docisnął mocno do niego biodra. Wyprostował się, gładząc dłońmi jego pierś, samemu zaczynając się poruszać, zaciskać mocno wokół Kouena, wiedział, że ten to lubi, że to sprawia mu większą przyjemność, że Kouen może jęczeć dla niego i z jego powodu.
- I jak mi idzie? – wydyszał, zagryzając wargę, gdy Kouen wbił mocniej palce w jego skórę.
- Całkiem przyzwoicie – wymruczał. Alibaba uśmiechnął się przewrotnie, przyspieszając nieco własne ruchy. Podniecenie aż nim szarpało. Ile się nie kochali? Kilka dni? Czemu Kouen do tego dopuszczał, no czemu? Alibaba chciał zakończyć szybko i mocno, byle jak najszybciej znaleźć ujście dla tego drażniącego podniecenia. A mogli się tak dobrze bawić!
- Będziesz jeszcze chciał, żebyśmy to powtórzyli – obiecał, pochylając się i całując jego wargi. A potem przyspieszył, popychając ich gwałtownie w stronę spełnienia, które piętrzyło się przed nimi coraz bardziej. Uwielbiał być w ten sposób na górze, kontrolować wszystko i porywać  Kouena w tę przyjemność mimo tego, że ten był długodystansowcem i potrafił go czasem męczyć i męczyć w nieskończoność. W tym układzie Kouen po prostu nie wytrzymywał, Alibaba dbał o to i robił się w tym coraz lepszy, Kouen tak szybko dawał się porywać rozkoszy i to było tak niesamowicie satysfakcjonujące…
Gryzł i lizał go po szyi, gdy poruszali się razem tak mocno i gwałtownie, gdy wszystkie zmysły po prostu wrzały, gdy palce naciskały mocno, zostawiając siniaki, gdy wargi i zęby przestawały być delikatne, gdy każdemu ruchowi zaczynało brakować jakiejkolwiek delikatności. Kouen szarpnął go za włosy przyciągając do mocnego pocałunku, który Alibaba odwzajemnił, kąsając jego wargi. Jęknął głośno, z głębi piersi, gdy zaatakował go gwałtowny orgazm i tylko jak przez mgłę czuł, jak Kouen wbija się w niego, jak sam osiąga spełnienie, jak mocno jego palce ściskają mu biodra.
Dyszał w ramię Kouena odzyskując z wolna kontrolę nad samym sobą. To było naprawdę dobre. Był taki spocony i zmęczony, a przy tym tak rozluźniony… Pocałował miękko szyję Kouena, a ten pogładził go po plecach, oddychając coraz spokojniej. Mmm, najchętniej nie wstawałby z niego tylko tak leżał i leżał, gdyby tylko…
- Gorąco – mruknął, pocierając nosem o jego ramię.
- Co ty nie powiesz – mruknął Kouen.
- Prysznic? – Uniósł się nieco, całując delikatnie jego wargi, a Kouen zamruczał potakująco. – O cholera… - mruknął, gdy się podniósł i zobaczył….
- Pierzesz to – powiedział twardo Kouen, wstając z łóżka. – Teraz.
- Ale Kouen!
- Powiedziałem.
Alibaba spojrzał ze złością na rozsypane na pościeli truskawki. A było już tak pięknie!