środa, 19 marca 2014

04. Pójdę tylko tam, gdzie poprowadzi moje serce. [AoKise]



Dla czekających! <3

PART IV

Nie mogę spać
w głowie znowu mam krzyk
Gubię sens
Patrzę na niebo
na to samo co ty
Dwoi się

Dryfowanie we śnie nie zawsze ma coś wspólnego z czymś miłym i pozytywnym. Czasami owo dryfowanie jest tak dosłowne, że reakcja żołądka osoby śpiącej na owe wygibasy, jest jak najbardziej realna, prawdziwa i bardzo, bardzo groźna. Tak przynajmniej uznał Kise, wybudzając się ze snu pełnego bujania się, kiwania i poruszania się w górę, w dół i na boki. Jego żołądek zareagował na to aż nazbyt poprawnie. Przez moment zastanawiał się, czy obrócić się na plecy, czy może jednak pozostać w pozycji, w jakiej się obudził i po prostu przeczekać żołądkowe perturbacje.
Zmarszczył brwi, za którymi, głęboko w czaszce gromadziło się dość nieprzyjemne napięcie wieszczące ból głowy. Sahara w gardle. No najprawdziwsza pustynia. Piasek zamiast języka. Zdecydowanie trzeba wstać. Tylko jak tu wstać, żeby się nie porzygać? Ciężkie było życie ludzi na kacu. Przekręcił się ostrożnie na plecy, czując, jak ciemnieje mu przed oczami, a żołądek podskakuje bardzo groźnie. Kto by pomyślał, że to taki ruchomy organ jest…
Heroicznym wysiłkiem podniósł się z łóżka, przyciskając jedną dłoń do ust, drugą do brzucha. Zastanawiał się, czy bardziej chce mu się pić czy wymiotować. Po chwili jakże patetycznego wglądania w samego siebie uznał, że jest gotowy, by powziąć kurs na kuchnię. Lodowata woda z cytryną była jak błogosławieństwo na jego wypalone gardło. Kiedy on się nauczy, że szampan to największe zło, po którym cały przełyk przypomina wysuszone na wiór skrawki? Nigdy więcej, nigdy!
Oparł się o kredens, przykładając chłodną szklankę do czoła. I co ten cholerny Kasamatsu narobił? Miał go kurna pilnować, żeby się nie schlał jak prosie, a już zwłaszcza, gdy pojawił się… No. Wtedy, gdy życie Kise uznało, że ma on wyjątkowo lekki żywot i należy mu go malowniczo spierdolić. Ryouta jęknął pod nosem przypominając sobie wczorajszy wieczór. No jak można być takim totalnym burakiem? Ale z drugiej strony, czego Kise się po nim spodziewał? Że będzie się kajał? Padał na kolana i błagał? Że będzie unikał jego osoby? Niedoczekanie. To absolutnie nie było w stylu tego zasranego dupka i powinien był to przewidzieć. Aomine nigdy nie przeprasza, a co dopiero błagać o wybaczenie! Naiwniak z ciebie Ryouta, trzeba było się ewakuować przy pierwszej okazji, a nie upierać się jak idiota, że gówno cię to wszystko obchodzi. Już same spojrzenia wypalające mu dziury w plecach mocno nadwerężały jego opanowanie, a co dopiero przebywanie w jego towarzystwie, gdy postanowił dołączyć do byłych przyjaciół. Kise miał serdecznie dość zdawkowego, luźnego nastroju, jaki między wszystkimi zapanował i drażnił go on na tyle, że z zapamiętaniem oddawał się wchłanianiu coraz większej ilości musujących sików, byle tylko nie uczestniczyć w rozmowach, które totalnie i absolutnie nic go nie obchodziły! Nic a nic! Tylko co z tego, skoro szampan postanowił go zabić i udusić, gdy ten pieprznięty palant oświecił wszystkich, że przyjechał, by ponownie dobrać się do tyłka Kise? No może nie do końca tak powiedział, ale Kise tak właśnie wolał myśleć, bo pozwalało mu to na wściekanie się z czyściutkim jak łza sumieniem.
Dość tego.
Ze stukiem odłożył szklankę na blat kredensu i podążył do łazienki. Nie będzie sobie zaprzątał głowy zidiociałym palantem, Kise już dawno zamknął tę sprawę i nie było co tematu roztrząsać. Jednak nawet błogosławiony prysznic nie przyniósł pożądanych rezultatów. Snując się bez celu po domu, Kise uznał w końcu, że jeszcze chwila, a się udusi, a otaczające go ściany obudzą w nim klaustrofobię. Ubrał się i wyszedł z mieszkania uznając, że może jednak spacer dobrze mu zrobi i uciszy rozkołatane myśli.
Niebo na zewnątrz miało stalowoszarą barwę i tylko patrzeć aż znowu zacznie sypać śnieg. Mimo że Kise bardzo nie lubił tego zjawiska, to jednak brnął przez ulice przysypane białym puchem, czując dziwne odprężenie tym, że mróz szczypie go w policzki. Przynajmniej nie miał już tego okropnego uczucia przytłoczenia i ciasnoty.
Ryouta błąkał się po ulicach miasta bez jakiegoś konkretnego celu. Mijając witryny sklepowe, migające neony, bilbordy, spieszących się lub spacerujących ludzi, nie myślał o nim konkretnym. Po prostu szedł tam, gdzie niosły go nogi. Zgarbił się, zapinając szczelniej płaszcz, gdy z nieba, tak jak przewidywał, zaczynały spadać maleńkie płatki śniegu. Jednak śnieg nie przeszkadzał mu tak bardzo jak zwykle. Wciskając dłonie głęboko w kieszenie przyglądał się jak owe płatki wolnym, kołyszącym ruchem opadają na ziemię wśród pisków i radości dzieci. Uśmiechnął się sam do siebie, mijając grupkę dzieciaków, która próbowała łapać płatki śniegu prosto do swoich ust. Sam tak kiedyś robił. Dawno, dawno, jakieś miliony, miliardy lat temu…
Potrząsnął głową, strzepując śnieg, który osiadł mu na włosach, karcąc samego siebie w myślach, że brzmi jak jakiś stary zagrzybiały staruszek i to śmieszne tak użalać się nad samym sobą, gdy przeżyło się ledwie ćwierć wieku.
Kise nie był stworzony do samotności, nie lubił, gdy dopadały go ponure myśli, dlatego zawsze szukał towarzystwa innych i to tam się czuł najlepiej. Nie zdziwiło go więc wcale, że nogi same poniosły go w stronę domu przyjaciół.
Zadzwonił do drzwi, tupiąc w miejscu, by pozbyć się śniegu z butów. Gdy drzwi się otworzyły, uśmiechnął się do przyjaciela.
- Cześć, Kurokocchi, nie przeszkadzam?
Spojrzenie Kuroko było spokojne jak zawsze, dlatego Kise nie od razu zauważył pewne wahanie w jego oczach i zachowaniu.
- Skąd, wejdź. – Otworzył szerzej drzwi, wpuszczając go do środka
- Ale zmarzłem! Nawet nie wiedziałem, że jest tak zimno! Tak łaziłem i łaziłem, i uznałem, że może bym was odwiedził, dawno u was nie byłem, na pewno nie przeszkadzam?
- Nie, w żadnym razie, Kise-kun, jest tylko…
- To dobrze! Tak się zastanawiałem, czy w ogóle was zastanę, bo… - Urwał w połowie zdania i ściągania szalika, słysząc głośne śmiechy i poczuł, jak żołądek zjeżdża mu do samej ziemi. Zdążył tylko zerknąć na Kuroko, który otwierał usta, by coś powiedzieć – Kise dopiero po nie w czasie dojrzał zaniepokojenie w jego oczach – gdy na korytarzu pojawiła się Momoi, niosąca brudne talerze, a za nią Aomine, chwilowo największa życiowa zmora Kise.
Ryouta nie zamierzał oszukiwać samego siebie, że nie spanikował, bo spanikował jak pieprzona dziewica w noc poślubną i nie było co ściemniać.
Wszyscy zamarli, gapiąc się na siebie w pełnej napięcia i konsternacji ciszy, a Ryouta czuł, że jeszcze chwila tej ciężkiej atmosfery, a zacznie krzyczeć, zwłaszcza, że spojrzenie, jakie w niego wbił Daiki, posyłało po jego kręgosłupie dreszcze przerażenia.
- Także tego, zdzwonimy się Kurokocchi – odezwał się w końcu, siląc się na normalny ton i obrócił się pospiesznie na pięcie. – Na razie!
Czując, jakby sam diabeł deptał mu po piętach, Kise ewakuował się z domu przyjaciół w trybie ekspresowym.
Kurwa, kurwa, kurwa! Że też nogi właśnie tutaj go poniosły! Szlag by to wszystko trafił, warczał sam do siebie w myślach. Drgnął, gdy wydawało mu się, że usłyszał głośny trzask drzwi i obawiając się najgorszego przyspieszył, składając wszystkim bogom hołd, że właśnie nadjeżdżał autobus. Wskoczył do środka, błagając, by ta pieruńska maszyna ruszyła jak najszybciej. Gdy tak się stało, z ulgą opadł na najbliższe siedzenie, czując, że drżą mu kolana.
Ale z ciebie pieprzony mięczak, Ryouta…

~~*~~

Kise czuł, że przemarzł niemal do szpiku kości. Trzeba było od razu wracać do domu, a nie szwendać się dalej jak kretyn. Tylko co miał poradzić na to, że to niespodziewane spotkanie tak wyprowadziło go z równowagi?
Wychodząc po schodach, wsunął rękę do kieszeni w poszukiwaniu kluczy. Zaraz mu normalnie odpadnie nos z tego zimna. Kise zatrzymał się na półpiętrze dostrzegając, że ktoś siedzi na schodach powyżej. Czując ciarki na plecach uniósł wzrok, który trafił prosto w oczy Aomine.
Przez chwilę gapili się na siebie bez słowa, a wśród mętliku, jaki panował w jego głowie, gdzieś tak na tyłach podświadomości Kise czuł, że tak będzie. Że obecność Aomine tutaj nie powinna go dziwić, bo… Bo to było do przewidzenia. Może więc to dlatego lepiej panował nad swoimi nerwami, a panika, jaką wcześniej poczuł była tylko wspomnieniem. Teraz dominowała tylko złość. Na tę jego cholerną arogancję, bezczelność i w ogóle na niego całego.
Prychnął z irytacją pod nosem, wchodząc po schodach i bez słowa mijając Aomine. Otworzył zamki w drzwiach, wchodząc do mieszkania z zamiarem jak najszybszego zatrzaśnięcia drzwi.
Kurwa!
- Wynoś się – warknął, napierając na drzwi, które były przytrzymywane z drugiej strony.
- Też miło cię widzieć – parsknął ironicznie Aomine, napierając ramieniem na drewno, jednak Kise nie należał nigdy do cherlaków i musiał się mocno zaprzeć nogami.
- Spieprzaj. Stąd! – wysyczał, czując, jak jego stopy przesuwają się po podłodze.
- Ani mi się śni – warknął po drugiej stronie Daiki, wciskając rękę między drzwi a framugę.
- Utnę ci tę łapę! – zagroził ze złością Kise, uderzając ramieniem w drzwi.
- Spróbuj – prychnął, starając się butem zablokować zamykające się drzwi.
Przez chwilę siłowali się w milczeniu, aż w końcu Kise uznał z wściekłością, że nie będzie się bawił w cholernych przedszkolaków. Jest na to zbyt zmęczony i zmarznięty, by jeszcze użerać się z dziecinnymi zagraniami Daikiego. Odstąpił od drzwi, zrzucając ze złością buty i kierując się w stronę kuchni.
Pieprzony dupek, kurwa jego mać.
Wziął do ręki czajnik elektryczny i podszedł na zlewu napełniając go wodą. Może się walić i palić, ale Kise musi się napić pieprzonej, gorącej kawy, bo zdechnie. Trzaskając szafkami i naczyniami, z głośnym stukiem postawił kubek na blacie, wsypując do niego kawę.
- Taki nowy zwyczaj? Chodzenie po domu w kurtce?
Kpiący głos Aomine bardzo skutecznie podrażnił nerwy Kise, jednak postanowił go ignorować, bo inaczej zamkną go za zabójstwo z zimną krwią.
- Spierdalaj – odpowiedział kulturalnie, otwierając lodówkę i wyciągając z niej mleko.
- Jakie czułości – parsknął. – Mnie też możesz zrobić kawę.
- Chyba sobie, kurwa, jaja robisz – parsknął ironicznym śmiechem wychodząc z kuchni, po czym głośno zatrzasnął drzwi łazienki.
Najwyższy Buddo, co za palant! Co za chory, popieprzony palant. Ze złością ściągnął z siebie szalik i płaszcz. Wciągając głęboko powietrze oparł się o pralkę. Spokój, tylko spokój go uratuje. Przesunął dłonią po twarzy, próbując zapanować na zszarganymi nerwami. Jak on potrafił go skutecznie wyprowadzić z równowagi… Jak nikt inny! Samą, pieprzoną obecnością! Wziął kolejny głęboki wdech i wyszedł z łazienki. Odwiesił płaszcz na korytarzu i wrócił do kuchni, gdzie Daiki pił jego kawę. Jego. W jego własnym kubku. Czując, że ledwie panuje nad nerwami, zacisnął zęby. Nie, nie wścieknie się, nie wybuchnie, nie zrobi z siebie idioty. Spokój, harmonia i równowaga – to nowe motto życiowe Kise przecież.
Dostrzegając go, Aomine upił łyk kawy z ironicznym uśmiechem. Sukinsyn.
Daiki wyciągnął rękę z drugim kubkiem kawy. Kise patrzył na niego bez słowa, po czym wziął kubek z jego ręki i podszedł do zlewu, wylewając jego zawartość.
- Przecież nie zatrułem – mruknął beztrosko Aomine, dmuchając w swoją Kise parującą kawę.
- Z tobą nic nie wiadomo. – Opłukał naczynie, po czym podszedł do kredensu z zamiarem zrobienia kolejnej kawy. Jego układ kofeinonośny rozpaczliwie domagał się swojej dawki.
- Ciebie bym nie otruł.
Ryouta zacisnął zęby, wsypując do kubka dwie łyżeczki kawy.
- No tak, w końcu ruchanie trupów nigdy cię nie kręciło – burknął, wlewając wrzątek.
- Otóż to.
Kise zamieszał kawę i wrzucił łyżeczkę do zlewu.
- Skąd wiedziałeś, że nadal tutaj mieszkam?
- Szósty zmysł.
Ryouta obrócił się w stronę Aomine, wbijając w niego rozeźlone spojrzenie.
- A ten twój szósty zmysł nie podpowiada ci czasem, żebyś stąd spierdalał?
- Nie, podpowiada mi coś zupełnie przeciwnego – odpowiedział niewzruszony.
Kise zawarczał pod nosem, upijając łyk kawy i parząc sobie przy okazji język.
- Po co tutaj przyszedłeś? Chyba jasno powiedziałem, co myślę. – Spojrzał na Aomine, który jakby nigdy nic rozsiadł się przy stole.
- Żeby powiedzieć, że to co mówiłem, było poważne, to nie był żart.
Niebieskie, twarde spojrzenie mężczyzny wbiło się niewygodnie w Kise, który miał wielką ochotę jak dziecko podejść do niego i po prostu zdzielić go z buta.
- A ja powtórzę i powiem, że gówno mnie to obchodzi – wycedził przez zęby. – Nie mam zamiaru mieć z tobą więcej do czynienia na żadnym polu. A nawet jeżeli kiedyś miałem, to poczekaj, niech pomyślę… A, spóźniłeś. O ile? Zaraz, zaraz, ach tak, o kilka ładnych lat! I co ty sobie wyobrażasz? Że ktoś będzie tyle na ciebie czekał? Jak jakiś pierdolony, wierny piesek na twoje zawołania? Może cię rozczaruję, ale ja nie jestem żadnym pierdolonym pieskiem. Poszedłeś sobie w chuj i jeszcze dalej bez jednego słowa wyjaśnienia, więc do diabła, wracaj tam, bo ja nie wskoczę ci radośnie w ramiona, bo nagle raczyłeś się pojawić i nie wrócę do ciebie. Za nic.
Zacisnął mocniej drżącą dłoń na kubku, wypijając kawę do dna. Nie planował żadnych gorzkich żali, ale jak już zaczął mówić, nie mógł nad tym zapanować. I chociaż pluł sobie o to w brodę, to z drugiej strony ulżyło mu, że w końcu to z siebie wyrzucił…
- Mylisz się.
Spojrzał na Aomine, którego oczy – ciemne i nieczytelne – wbite były nieruchomo w niego.
- Po pierwsze nie traktuję cię jak żadnego psa. Po drugie kłamiesz. Wiem to ja i wiesz to doskonale ty. Ale w porządku, oszukuj się, mnie to nie przeszkadza. – Podniósł się od stołu i ruszył do zlewu, odkładając tam pusty kubek po kawie.
Kise aż się zapowietrzył. No… No kurwa, no. Przecież mu zajebie. Pierdolnie w niego tym jebanym kubkiem i zabije na miejscu.
- A po trzecie, to nie wrócisz do mnie. Ja cię odzyskam, durniu. Możesz być tego absolutnie pewien. A to, co o tym sądzisz mało mnie interesuje. Znam cię, Kise, nikt nie zna cię tak jak ja. Nie musisz mi wskakiwać w ramiona, żadna zabawa, gdy to, czego chcesz, samo się do ciebie pcha. – Wygiął usta w uśmiechu, ani na moment nie spuszczając wzroku z twarzy Kise, który wyglądał, jakby ktoś go uderzył czymś ciężkim.
- Nie jestem żadną zabawką – wydyszał Ryouta, któremu aż szumiało w uszach od złości i skołowania.
- Nie jesteś. I nie zachowuj się tak, jakbyś był. – Podszedł do Kise, dostrzegając, jak jego oczy rozszerzają się w tłumionej panice. Przyjemny zapach jego perfum dotarł do Aomine i wciągnął głęboko powietrze. Zatrzymał się, gdy wyciągnięta ręka Kise dotknęła jego piersi. - Nie jesteśmy już dziećmi, a ja jestem poważny – mruknął. – Nie zabronisz mi tego.
- Wynoś się…
Usta Aomine rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- Jak sobie życzysz.

___________
Jamal – Nieboskit

H.: Trochę krótko, ale chciałam w końcu dodać tę część. Nie wieeeem, jak się podobało, no ale no. Obiecuje postarać się, żeby kolejna część było szybciej. :D

sobota, 8 marca 2014

Turn me on II. [AoKise]



Wszystkiego dobrego z okazji Dnia Kobiet! :D
I sorry, miałam tego już nie robić -,-
+18

~~*~~

Otworzył drzwi przepuszczając dziewczynę przodem. Dziewczę uśmiechnęło się do niego ładnie i nieco nieśmiało, a jej niewinność w sposobie bycia działała na niego niczym najlepszy miód. Kise wyszedł za nią, zamykając drzwi klubu i tłumiąc tym samym głośnią muzykę dobiegającą z pomieszczenia.
Jaśniejące spojrzenie jego towarzyszki sprawiało, że ogarniało go coraz większe podniecenie. Jego inkub działał bez zarzutu – miękki, aksamitny głos, spojrzenia spod rzęs, delikatny, niby przypadkowy dotyk i Kise już wiedział, że dziewczyna jest jego. Uwiedziona i skazana tylko na niego. Już mu nie odmówi. Jej kumulujące się pożądanie oplatało go jak mgliste ramiona, a on tylko je podsycał swoim urokiem inkuba. I choćby nie wiadomo jak niewinna była, już mu nie ucieknie. A dla niego nie było niczego lepszego, niczego rozkoszniejszego i potężniejszego niż życiowa siła kogoś niewinnego. Być może tylko siła istot nieludzkich była w stanie temu dorównać w pewnym stopniu, jednak i tam nigdy nie będzie tej słodyczy i mocy i nie starczy na tak długo.
Kise rozejrzał się dyskretnie. Miał wrażenie, że ktoś podąża krok w krok za nimi, że czyjeś czujne oczy patrzą i śledzą ich. Ale długo się nad tym nie zastanawiał, pora zrobić to, co zamierzał.
Dziewczyna westchnęła cicho, gdy przycisnął ją do ściany w zaułku między dwoma budynkami. Spłoszone, ale zachęcające spojrzenie skierowało się na niego i nie potrafił już dłużej się powstrzymywać. Jego życie potoczyło się ostatnio tak, że jechał niemal na oparach, dlatego bardzo, ale to bardzo potrzebował tego, co dziewczyna mogła mu dać. I to teraz, natychmiast.
Pocałował ją gorąco i z finezją, a dziewczyna odpowiedziała ochoczo. Pierwszy strumień jej siły życiowej popłynął do niego, co tylko napędzało jego instynkty by sięgnąć po więcej. Zamruczała w jego usta, gdy uniósł ją, przyciskając mocniej do ściany. Aaach, jakże kochał dwudziesty pierwszy wiek i wyuzdane kobiety chodzące bez majtek. Być może zasłużyła by uwodził ją dłużej, doprowadził do łóżka i inne tego typu rzeczy, o które by się postarał w innych warunkach, ale teraz nie potrafił, zbyt paliło do pragnienie. Ale dziewczyna nie narzekała, z każdym jego ruchem jęczała mu do ucha. Jednak nawet gorący pocałunek nie był w stanie zniwelować uczucia obserwowania. Nie żeby Kise miał z tym jakiś problem, generalnie dla inkuba publiczność była całkiem podniecającym dodatkiem, jednak nie często zdarzało się to na takich nocnych schadzkach jak teraz.
Oderwał się od ust dziewczyny, która oparła głowę o ścianę jęcząc stłumionym głosem, a Kise spojrzał w bok, czując, jak tylko potężniejsze dreszcze pełzną po jego kręgosłupie. Dwoje lśniących, świecących w mroku oczy wpatrywało się w niego.
No tak, mógł się domyślić, Aomine nigdy nie należał do subtelnych. Uśmiechnął się szeroko i zadziornie, a stojący nieopodal mężczyzna odpowiedział takim samym, tylko po stokroć zwierzęcym uśmiechem. Kise odwrócił twarz do dziewczyny, przywierając do jej ust.
Chce patrzeć, niech więc patrzy.
Czuł, jak jego mięśnia prężą się z każdą kroplą życia, jaką z niej wyciągał, jak ta energia krąży w jego własnym ciele. Przytrzymał ją silniej, gdy dziewczyna doszła, pociągając go za sobą. Jej ciało stało się w jego ramionach bezwładne. Zamruczał, gdy jej głowa spoczęła na jego ramieniu. Ostrożnie posadził ją na ziemi, odgarniając włosy z jej twarzy. Niedługo powinna się ocknąć, chyba że wcześniej ktoś ją znajdzie. Musnął dłonią jej policzek. Dała mu naprawdę wiele tego, czego potrzebował. Podniósł się, doprowadzając do porządku i ruszył zmierzyć się ze swoim drugim, małym problemem.
Aomine opierał się o ścianę, kompletnie zblazowany, kompletnie nieskrępowany własną nagością i podnieconą męskością. Co za typ, że też był zmiennokształtnym, jako inkub sprawdzał by się zdecydowanie lepiej, po prostu minął się z powołaniem.
- Czy ja ci przeszkadzam w pracy? – spytał zaczepnie Kise, unosząc brew i odrzucając w tył włosy.
Uśmieszek Aomine poszerzył się, a jego oczy zabłysły.
- Dobra praca, pieprzyć co popadnie – zakpił. – I przeszkadzasz mi, bardzo często w dodatku, jakbyś już zapomniał.
- Niektórzy wiedzą, jak się ustawić – zamruczał, stając tuż przed nim, a jego dziki, piżmowy zapach i ciepło oplotło Kise delikatnie. – I do tej pory jakoś nie narzekałeś na własne spóźnienia, podobno na seks zawsze znajdziesz czas. – Uśmiechnął się szeroko, mrużąc powieki, pożądanie drażniąco spływało po jego kręgosłupie. Aomine aż emanował żądzą, pragnieniem i dziką siłą.
Aomine przechylił głowę na bok przyglądając się Kise z szerokim uśmiechem. Cholerny inkub, któremu naprawdę ciężko było się oprzeć. Zwłaszcza wtedy, gdy dopiero poruchał, gdy cała jego istota jaśniała życiową siłą i działała na innych jak wabik. Te jego cholerne oczy nabierały takiego wyrazu, że trzeba było wielkiej siły woli, by wyrwać się spod jego uroku i nie dać się mu prowadzić za nos. Kise tylko na pozór wydawał się niegroźny. W rzeczywistość potrafił robić co chciał z istotami żywymi, a i nawet na tych drugich potrafił całkiem nieźle działać.
- Wstydził byś się – zamruczał Kise z przewrotnym uśmiechem, palcami muskając jego sterczącą męskość.
- Powiedział gość, który właśnie skończył stukać publicznie pannę – parsknął ironicznym śmiechem
- Ja to co innego, lubię jak na mnie patrzą – wyszeptał w jego usta, patrząc na niego z na wpółprzymkniętymi oczami, które sprawiały, że ciarki wędrowały po ciele Aomine.
- Ja też to lubię – zamruczał, pochylając się i musnął jego wargi językiem. Dłoń Kise spoczęła na jego karku, a jego dotyk jak zawsze palił w skórę potęgując pragnienie.
- Przyszedłeś tu gadać? – Pchnął go delikatnie na ścianę.
- To ty się obijasz – zauważył, przyciągając go bliżej.
Pocałunek był silny i gorący, zupełnie inny od tych niedawnych; Aomine zawsze całował jak posiadacz. Kise lubił tę dawkę brutalizmu jaka zawsze się między nich wkradała. Aomine nie byłby sobą, gdyby nie kierowała nim brawura, siła i instynkty. Przepisowy przykład zmiennokształtnego. A Kise tu lubił, dlatego Aomine był jedną z nielicznych osób, z którymi bywał dość regularnie.
Osunął się na kolana, a Aomine westchnął, łapiąc niezbyt delikatnie za jego włosy.
Być może wiele od niego nie był w stanie dostać, Daiki był zawsze więcej niż chętny, a do tego do świętych nie należał, ale gdy Kise pozwalał sobie na subtelne uwodzenia tego dzikusa, a on szedł za nim jak po sznurku, siła, którą dostawał, była naprawdę niesamowita.
Podniósł się, przesuwając dłonią po śliskim członku i pocałował go, pozwalając, by Aomine na moment przejął kontrolę nad pocałunkiem. Oderwał się od niego i musnął jego ucho wsuwając tam język.
- To za przeszkadzanie – zamruczał i nim Aomine cokolwiek uczynił odstąpił od niego, uśmiechają się szeroko i szelmowsko, pospiesznie wychodząc na ulicę. Grupka osób idąca tamtędy tylko ułatwiła mu ewakuację, bo gdyby było inaczej, Daiki już by przy nim był. Ale i tak Kise doskonale wiedział, że Aomine mu tego nie przepuści, był więcej niż pewien, że pantera skrada się za nim krok w krok i tylko czeka na okazję, by się na niego rzucić. I Kise bynajmniej nie zamierzał ukrywać, że szalenie na to czeka.

________
H.: No ta, weny wina, weny bardzo wielka wina, fiksuje ostatnio. Ale ten, to tak wyskoczyło, bo już dawno miałam dać AoKise, a tak wooolno mi idzie, więc żeby nie było, że nie ma AoKise. :D

czwartek, 6 marca 2014

Turn me on. [KagaKi]


+18

Miasteczko pogrążone było w mroku nocy. Delikatna, mleczna zawiesina mgły spływała na nie coraz niżej i niżej, aż światło ulicznych lamp bledło. O tej porze miasto nie żyło. Wszystko zdawało się być posępne i wymarłe, i tylko w samym centrum można było natrafić na żywe istoty. O tej porze miasto nie żyło, bowiem całe życie znajdowało się wewnątrz budynków pełnych kolorowych, neonowych świateł i pulsującej muzyki. Życie o tej porze przybierało najbardziej z pierwotnych aspektów, skierowany tylko na niczym nieskrępowane instynkty.
Krzaki zaszeleściły i zwierzę wycofało się w mrok drzew, idąc wolno i ostrożnie wzdłuż przyległej alei. Chyba nie będzie lepszej pory niż teraz. Tygrysie oczy zalśniły niczym dwie żarówki, a całe potężne ciało zadygotało jak w febrze. Cichy pomruk wydobył się z gardła zwierzęcia, gdy jego pazury chowały się, pysk skracał, a sierść na powrót wnikała w skórę. Kucający mężczyzna drżał jeszcze chwilę, po czym otworzył oczy, które lśniły w mroku tak samo jak jego zwierzęcemu wcieleniu. Wstał, rozprostowując kości, które strzeliły przy tym i uniósł twarz ku górze, wciągając głęboko powietrze nosem. A ono pachniało życiem. Tak różnorodną mieszanką życia, że niemal zakręciło mu się od tego w głowie. Dawno nie czuł czegoś takiego. Rozkład i śmierć prawie wżarły się już w jego nozdrza i przyjemnie było poczuć coś, co nie było tylko paskudnym smrodem. Nie namyślając się dłużej, wyszedł z pomiędzy drzew, rozglądając się uważnie po uliczce. Włoski na jego ciele uniosły się, gdy owiał go podmuch wiatru i zdał sobie sprawę z tego, że przecież nie mógł chodzić po miasteczku całkiem nagi. Tu była spętana konwenansami cywilizacja.
Obrócił się czujnie, wbijając wzrok w mglisty półmrok alei. Ktoś szedł w jego stronę pogwizdując pod nosem. Pachniał śmiertelnością. Życiem. Alkoholem. Mężczyzną. Młodością. Obserwował, jak sylwetka wędrowca nabiera wyrazistości. Niemal natychmiastowo podjął decyzję.
Nucenie stawało się coraz głośniejsze i wyraźniejsze, kompletnie odwrotnie do jego kroków – cichych i bezszelestnych.
Nie przepadał za ludźmi, za zwykłymi śmiertelnikami. Byli słabi, krusi, nieostrożni i przede wszystkim ślepi. Niczym małe dzieci błądzące we mgle, kompletnie nie pojmując, co się wokół nich dzieje i że drapieżnik tylko na nich czeka…
Nie inaczej było tym razem. Podchmielony młodzieniaszek zauważył go dopiero wtedy, gdy na niego wpadł. Zatoczył się w tył, upadając na twardy beton pośladkami.
- No, kurwa, gościu, patrzyłbyś jak łazisz, do cho…
Chłopak umilkł, dostrzegając górującą nad sobą sylwetkę i przez chwilę gapił się na niego, czując dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa, gdy na trafił na połyskujące w mroku oczy. A potem dotarło do niego coś innego…
- Hahahaha! O stary, to jakaś parada ekshibicjonistów? Hahahaha!
Oczy Kagamiego zalśniły, gdy zmrużył powieki, a jedna z jego stóp spoczęła na piersi śmiejącego się młodzieniaszka. Śmiech urwał się błyskawicznie.
- Ej! Gościu, zbieraj te…!
Stopa Kagamiego pchnęła go na tyle silnie, że chłopak uderzył boleśnie plecami o ziemię.
- Ubrania. Wyskakuj z nich – polecił niskim, pomrukującym głosem.
- Co? – chłopaczek zdębiał, stękając głośno, gdy noga Kagamiego zwiększyła swój nacisk.
- Ubrania. Nie powtórzę więcej. – Uwolnił go, nie spuszczając z niego nieruchomego, uważnego spojrzenia, gdy ten unosił się do pozycji siedzącej.
- Stary, weź ty się kurwa…
Jego ruch był szybki i błyskawiczny. Młodzieniec opadł na chodnik niczym szmaciana lalka. Kagami westchnął wewnętrznie, próbując zapanować nad swoją irytacją. Nie pora teraz na wybuchy złości i gniewu. Nie miał na to czasu.
Mimo że chłopak był od niego niższy prawie o głowę, to workowate ubrania, które na nim wisiały, na Kagamiego pasowały jak znalazł. Wcisnął stopy w przyciasne buty i wkładając czarną, skórzaną, pachnącą drażniąco tytoniem kurtkę, po raz kolejny wyszedł z pomiędzy drzew. Wciskając dłonie w kieszenie spodni, ruszył wzdłuż alei w stronę centrum miasta. Tam najszybciej uzyska jakieś informacje.
Ludzkie zapachy bombardowały go zewsząd. O ile w innych częściach miasta nie było żywej duszy, o tyle tutaj, w jego centrum, ludzi było aż za dużo.
Ludzi i nieludzi.
Ta mieszanka zapachów wprawiała go w denerwującą dezorientację. Dawno czegoś takiego nie czuł. Dawno nie opuszczał swoich rodzinnych stron, które w porównaniu do tego miejsca, przypominały cmentarz.
Z pochmurną miną wszedł w ten ludzki młyn pełen zapachów, twarzy i kolorów. I jak tu znaleźć tego, kogo szuka? Jak trafić na kogoś, kto będzie w stanie pomóc mu i odpowiednio naprowadzić? Skąd, do licha, ma wiedzieć, komu może zaufać i powierzyć tak ważną dla siebie misję?
- O przepraszam!
Kagami zawarczał, gdy mały człowieczek wpadł na niego.
- Może amulecik, prze pana? Odgania nieszczęścia! – Rozbiegane, chytre oczy mierzyły Kagamiego uważnie spojrzeniem, a chuda ręka obwieszona bibelotami wywoływała brzęczenie przy każdym ruchu.
Kagami złapał boleśnie za drugą rękę, która szukała portfela w jego kiszeniach, a mały człowieczek skrzywił się z bólu. Szarpnął go w swoją stronę, obnażając zęby.
- Może byś z nich skorzystał, zanim ktoś skręci ci kark? – wywarczał, a jego oczy zaświeciły groźnym blaskiem. Tylko przez chwilę na twarzy człowieczka zastygł wyraz przerażenia. Szybko jednak powróciła na nią przebiegłość.
- Ach, zmiennokształtny – zaśmiał się pod nosem. – Mam coś dla takich jak ty! Specjalny artefakt, który…agghhhrr! – Panika wyła w oczach człowieczkach, gdy Kagami przysunął twarz do jego twarzy, zaciskając dłoń na jego szyi.
- Nie zabiję cię, a ty powiesz mi, gdzie znajdę informację, jasne?
Człowieczek pokiwał rozpaczliwe głową czerwieniejąc na twarzy coraz bardziej. Kagami puścił go, a ten zatoczył się, łapczywie wciągając powietrze.
- Czekam – zamruczał, a jego stalowy wzrok wbijał się w mężczyznę.
- Informacje…. Informacje tylko w „Yokubou” – wysapał, pocierając szyję i unikając jego spojrzenia. – Tam jest gniazdo.
- Gniazdo? – Zmarszczył brwi.
- Gniazdo tego miasta – wykrzywił usta w uśmieszku. – Jak masz pytania, tam zawsze znajdzie się ktoś, kto zna odpowiedzi.
- Gdzie?
- Po drugiej stronie. Ale uważaj, niektórzy tylko udają, że znają odpowiedzi. – Uśmiechnął się przebiegle i znikł w tłumie.
Kagami przymknął oczy, nakazując sobie spokój. Nie nadawał się do takich robót. Ale cóż poradzić, tylko on był na tyle silny, żeby podjąć się tej roboty.
„Yokubou” było klubem z krzykliwą, neonową nazwą wiszącą nad drzwiami. Już z daleka Kagami wyczuwał zapachy śmiertelnych i nieśmiertelnych, wszystkich nieludzi, jakich może wabić nocne życie. Klub był podzielony na kilka części, salę, gdzie można było zatopić się w roztańczonym tłumie, część bufetową w karmazynowych barwach i z przytłumionym światłem, do której przylegała ta, gdzie można było robić rzeczy mające mało wspólnego z rozmową. Prychnął pod nosem, słysząc dobiegające stamtąd dźwięki. Yokubou, idealna nazwa. Zmysłowa muzyka płynęła z głośników, a atmosfera tego miejsca niemal oplatała ciało jak podstępny wąż.
Skierował się do baru i usiadł tam, zamawiając piwo. Rozglądał się uważnie po siedzących tam ludziach i kompletnie nie wiedział, kto z tej całej hołoty byłby w stanie mu pomóc.
- Proszę. – Barman postawił przed nim piwo.
Kagami skinął głową, przyciągając kufel do siebie. Barman zerkał przez jakiś czas na niego, aż w końcu, gdy obsłużył innych klientów, zagadnął do niego.
- Pan zdaje się nietutejszy.
Kagami nie zamierzał pytać skąd wie. Wyraźnie wyczuwał od niego zapach nieśmiertelnego. Za pewne wampir.
- Wycieczka – mruknął, wzruszając ramionami.
- To dobrze pan trafił – zaśmiał się. – To miejsce nadaje się idealnie.
- Mhym – zamruczał pod nosem, postanawiając nieco zaryzykować. – Mam pytania.
Barman uniósł pytająco brew, a jego twarz pozostała niewzruszona.
- Taaak? A jakie? – spytał, leniwie przeciągając sylaby.
- Potrzebuję kogoś, kto dużo wie. – Zerknął na niego uważnym, nieruchomym wzrokiem. Barman zmrużył powieki, uśmiechając się lekko.
- To da się załatwić. – Kiwnął na swojego pomocnika, który bez słowa wyszedł zza baru i zniknął w tłumie. Kagami marszczył brwi, patrząc na miejsce, gdzie stracił go z oczu.
- To może chwilę potrwać – odezwał się barman. – Ale powinien ci pomóc, nikt nie wie tyle, co on. Różne usta szepczą mu różne rzeczy do ucha, ma do tego talent – zaśmiał się, jak z jakiegoś dobrego dowcipu, którego Kagami chyba nie rozumiał.
Popijał spokojnie piwo, zastanawiając się, czy przybycie do tego miasta było na pewno dobrym pomysłem. Jakoś ciężko mu było uwierzyć, że znajdzie tutaj odpowiedzi na pytania, z którymi wyruszył… Silny dreszcz przerwał jego rozmyślania, a wszystko wewnątrz niego napięło się gwałtownie. Niemal mechanicznie przekręcił głowę w bok. Złote oczy patrzące na niego, zmrużyły się lekko w uśmiechu.
- Witam, zdaje się, że szukałeś mnie – odezwał się mężczyzna dźwięcznym głosem. Był idealny. Był zbyt idealny. I nie pachniał śmiertelnikiem. Kagami czuł, jak coś mrocznego pełznie po jego kręgosłupie kumulując się w podbrzuszu, a mięśnia prężą pod skórą. Ten gość…
- Nie ciebie. Kogoś, kto zna odpowiedzi – wycedził, mocniej zaciskając palce na szklanym naczyniu.
Wąskie usta mężczyzny wygięły się w uśmiechu, a kilka blond kosmyków opadło na policzek, gdy przechylił głowę w bok, patrząc na niego z zainteresowaniem.
- Znam dużo odpowiedzi – zaśmiał się pod nosem, a Kagami poczuł, jak coś gwałtownie zaciska mu się w środku. Jaśniejące oczy mężczyzny miały magnetyczny urok, który sprawiał, że nie mógł oderwać od niego spojrzenia. Usta wykrzywiały się prowokująco i zaczepnie, a jego zapach… Słodki, uwodzicielski zapach posyłał ciarki po każdym centymetrze ciała.
- Cokolwiek robisz, przestań – zawarczał, wyrywając się z tego rozkosznego otępienia, czując, jak puls zaczyna mocniej mu bić.
- Heee? A co ja takiego robię? – Uśmiechnął się szeroko i chociaż Kagami miał ochotę dać mu z zęby, tkwił w miejscu.
- Czym ty jesteś? – spytał, mrużąc powieki.
Brew mężczyzny powędrowała w górę, a Kagami czuł, jak gorące pożądanie rozpala jego żyły, podczas gdy mężczyzna po prostu uśmiechał się zaczepnie.
- Inkub – warknął Kagami, obnażając zęby. Tak jak się spodziewał. Nie często trafiał się ktoś tak idealny i o takim przyjemnym zapachu.
- Hahahaha! Jaki bystry zmiennokształtny! – zaśmiał się, poklepując go po nodze. Kagami wzdrygnął się. Miejsca, które dotknął inkub mrowiły delikatnie.
Sam był bystry. Stanowczo zbyt bystry.
- Skąd mam mieć pewność, że znasz odpowiedzi na moje pytania? – spytał, starając się wzbudzić w sobie dystans. Osoba tego blond inkuba zbyt łatwo rozdrażniała jego zwierzęce instynkty.
- Nie dowiesz się, póki ich nie zadasz – zauważył, upijając łyk z drinka, który podał mu barman. – A ja znam wiele odpowiedzi – zamruczał, a w jego oczach błyszczały niemal psotne ogniki. Ale nawet one nie potrafiły stłumić jego zainteresowania i czujności zarazem. On też był ostrożny.
- Szukam kogoś – rzucił Kagami, dopijając swoje piwo.
- Nie ty pierwszy. – Wzruszył ramionami. – Nawiasem mówiąc, uczyńmy uprzejmości, Kise Ryouta. – Wyciągnął w jego stronę dłoń, unosząc brew, gdy Kagami patrzył na niego nieufnie.
- Kagami Taiga – odpowiedział, nie ściskając jednak jego ręki, już wystraczająco ciężko było mu zapanować nad instynktami. Kise zbył to pełnym rozbawienia śmiechem. Najwyraźniej czerpał dużo zabawy z tego, jak działał na innych. Pieprzony demon seksu.
- Zatem Kagami, kogo szukasz? – zakręcił szklanką, upijając z niej łyk.
- Zmiennokształtnego.
- Sam nie możesz go odnaleźć? Swój podobno zawsze znajdzie swego. – Machnął ubawiony ręką.
Kagami wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu.
- Ja szukam alfy.
Kise tylko na moment zamarł, po czym na jego twarz z powrotem powróciła wesołość i uwodzicielski urok. Oparł łokieć o kontuar i przysunął się do niego.
- Co za to dostanę? – zamruczał, patrząc na niego spod przymrużonych powiek.
- A czego chcesz? – wychrypiał Kagami, którego tętno znacznie przyspieszyło. Miał ochotę rzucić się na niego i nie był pewien, czy by go zabić, czy zrobić coś innego…
Usta Kise rozciągnęły się w szerokim, leniwym uśmieszku.
- To, o co pytasz nie jest łatwe, ale mógłbym ci pomóc. – Paląca dłoń spoczęła na udzie Kagamiego, a bursztynowe oczy zdawały się go hipnotyzować.
- Przestań.
- Nie muszę.
- Czego chcesz w zamian? – Zmrużył czujnie powieki.
- A czego może chcieć inkub? – zaśmiał się.
Kagami zawarczał, obnażając zęby. Jednak to tylko spotęgowało żądze tlącą się za bursztynowymi oczami, które z wolna zaczynały ciemnieć.
Kise widział tę jego wewnętrzną walkę. Złość, irytacja, żądza mordu mieszające się z determinacją i pożądaniem, które w nim wywoływał. A Kise nie ukrywał sam przed sobą, że bardzo, ale to bardzo chciałby rozpalić w nim wszystko, co tylko się da. Jego nowy znajomy emanował siłą, ale taką dziką, pierwotną, jeszcze niczym nie ograniczoną. Nie był ugłaskanym kociakiem, z jakimi zazwyczaj miał tutaj do czynienia. Był jeszcze nieujarzmioną bestią, którą nic nie krępuje. Wahanie w jego oczach wywoływało w Kise zniecierpliwienie, ale nie dziwił mu się. Nie było tajemnicą, że inkuby i sukuby karmią się życiem swoich partnerów i czerpią od nich siłę. I chociaż od nieśmiertelnych nie mógł niczego dostać, bo ci właściwie nie żyli, jak na przykład wampiry, to ze zmiennokształtnymi sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Oni byli długowieczni, ale nie nieśmiertelni. A ich siła życiowa… była nieporównywana z niczym innym. Można było z niej czerpać jak ze studni bez dna, która prócz uczucia sytości dawała też siłę, prawdziwą, fizyczną siłę. Chociaż krótkotrwale. A Kise bardzo chciał skosztować jego siły…
- To jak będzie? – wymruczał, przesuwając dłonią w górę i patrząc, jak Kagami wzdryga się i z trudem panuje nad samym sobą.
- Skąd mam wiedzieć, że mnie nie oszukujesz? – spytał z warkliwym pomrukiem w głosie, który tylko potęgował pragnienie Kise.
- Tego nie będziesz nigdy wiedzieć. – Wygiął usta w uśmiechu. – Ale nie zwodzę cię, w każdym razie nie w ten sposób – zaśmiał się, a Kagami po raz kolejny wzdrygnął się. – Znam pewnego zmiennokształtnego, który ma bezpośredni kontakt z waszym alfą. Należy do garstki osób, które kiedykolwiek go widziały. Dam ci na niego namiary, powinniście się dogadać, jest bardzo podobny do ciebie – parsknął.
Kagami zmrużył nieufnie powieki.
- W zamian za to chcesz…
- Bardzo chcę. – Kise błyskawicznie przysunął się do niego, włosami muskając jego policzek. – I ty też bardzo chcesz – wymruczał do jego ucha, muskając je ustami.
Całe ciało Kagamiego napięło się. Kise odsunął się nieco, patrząc w kamienną twarz Taigi. Oczy zmiennokształtnego jaśniały nietłumioną żądzą.
- Chodź – powiedział, zsuwając się ze stołka i podążył przez salę. Nie słyszał go, ale Kise dobrze wiedział, że Kagami za nim idzie, niczym polujący drapieżnik za swoją ofiarą. Ryouta uśmiechnął się pod nosem sam do siebie. Kto tu jest czyją ofiarą?
Odgarnął dłonią pasma sznureczków w miejscu drzwi i wszedł na schody wyczuwają milczącą, pełną napięcia obecność za plecami. Zerknął przez ramię, a błyszczące jak u kota oczy wbite były w niego. Gwałtowny dreszcz przeszedł po kręgosłupie Kise i zatrzymał się. Kagami wolno stanął na tym samym stopniu nie odrywając od niego nieruchomego      elektryzującego spojrzenia. Kise nawet nie wiedział, kiedy plecami dotknął ściany, te jaśniejące pożądaniem oczy uwięziły go kompletnie. Oddychał głęboko, gdy dłonie Kagamiego spoczęły na ścianie po obu jego stronach. Uchylił usta, gdy owiał je ciepły oddech. Kagami patrzył na niego na wpółprzymkniętymi oczami i dopiero teraz Kise zdał sobie sprawę z tego, że przybrały ciemnoczerwoną barwę. Wsunął dłoń pod jego kurtkę, dotykając przez bluzkę rozpalonego ciała, a usta Kagamiego opadły na jego wargi. Gorący, żarliwy pocałunek niemal odbierał rozum. Z pomrukiem zadowolenia otarł się o niego całym ciałem, a ręce Taigi zacisnęły się na jego ramionach. Nieokrzesany, to idealne określenie. Pachniał tym, nawet jego pocałunki takie były, a jego życiowa siła…
Kagami oderwał się od niego, patrząc na niego rozgorączkowanym, ale czujnym spojrzeniem.
- Nie martw się, nawet przez rok pieprzenia się, nie zabrałbym ci całej twojej energii – zamruczał, oblizując usta językiem. Kagami z warknięciem przycisnął go ciałem do ściany, obnażając zęby. Ale Kise znał zmiennokształtnych nie od dziś, wiedział, jak silnie potrafią pogrążyć się z czystych instynktach, zwłaszcza, gdy w grę wchodziła walka albo seks.
Pchnął go dłonią w pierś, ignorując jego głośne, gardłowe warknięcie.
- Pokój, pospiesz się. – Uwolnił się od niego idąc pospiesznie w stronę jednego z pokoi. Kagami podążył za nim, a jego pragnienie niemal oplatało Kise, pobudzając jego własne pożądanie. Nie zdążył nawet zatrzasnąć drzwi, gdy Kagami skoczył w jego stronę. To było istne szaleństwo. Gwałtowne, pospieszne, szalone. Nie było szans na wysublimowane gierki, to nie było w stylu zmiennokształtnych i Kise zdążył się do tego przyzwyczaić. Jednak teraz… teraz…
Z jękiem odchylił głowę w tył, a silne ręce zacisnęły się na jego udach. Krzyknął głośno, czując mocne pchnięcia i zęby zaciskające się na jego ramieniu. Gorący język przesunął się zwinnie po jego szyi, aż usta odnalazły jego wargi. Przylgnął do nich w łapczywym, gorączkowym pocałunku.
Kagami był dziki. Był dziki, niczym nieskrępowany, był lepszy, zdecydowanie lepszy od tych wszystkich ugłaskanych kociaków. Była tylko jedna osoba, która potrafiła robić z nim to, co wyprawiał Taiga, tylko jedna i nie spodziewał się, że kiedyś spotka jeszcze kogoś takiego. Oplótł go nogami w pasie wyrywając z jego gardła warczenie. Silne ręce przycisnęły jego nadgarstki do materaca, rozpalone oczy patrzyły na niego, podczas gdy jego biodra cały czas się poruszały. Zaborcze, władcze usta po raz kolejny zaatakowały usta Kise, a on czuł, jak życiowa siła Kagamiego wnika w jego ciało, jak potężny wodospad. Kurwa. No kurwa. Wiedział, czuł, że Taiga nie należy do cherlaków, ale to, ale ta moc niemal rozsadzała mu komórki ciała. Oderwał się od jego warg, czując, jak jego świadomość zalewa spełnienie. Po raz pierwszy od bardzo dawna nie wiedział, gdzie się kończy, gdzie zaczyna i czy w ogóle istnieje.
Uchylił powieki, czując na sobie gorący ciężar. Wciągnął wolno rozkoszny zapach piżma i seksu. Kagami zsunął się z niego i Kise był pewien, że mężczyzna zaraz zaśnie po tym szaleństwie i utracie energii życiowej. Ale ponownie go zaskoczył. Uważnie, ale rozleniwione oczy patrzyły na niego i mimo że dopiero skończyli, Kise czuł jak dreszczyki pragnienia wędrują po jego kręgosłupie.
- Nazwisko – wymruczał Kagami nie spuszczając z niego wzroku.
Kise zaśmiał się, przekręcając się na bok i dłonią odgarnął włosy z czoła Taigi. Kagami ciężkim spojrzeniem odprowadził jego rękę.
- Aomine Daiki. Pytaj o niego. – Przeciągnął się leniwie. – Bywa tu często, ale dziś go nie zastaniesz.
- Skąd ta pewność? – Uniósł brew.
Usta Kise wygięły się w uśmiechu.
- Różne usta szepczą różne rzeczy do moich uszu – wymruczał, przybliżając się i wsuwając na niego. Kagami przekręcił się na plecy patrząc wprost w bursztynowe, uwodzące oczy.
- Nie boisz się, że wiesz za dużo i komuś się to nie spodoba? – spytał, wciągając głęboko powietrze, gdy język Kise przesunął się po jego piersi.
- Jest wielu, którzy nie pozwolą mnie skrzywdzić – uśmiechnął się przewrotnie i wyzywająco. – Wielu naprawdę silnych i znaczących – wyszeptał, przyciskając ręce Kagamiego do posłania i pochylając się na nim. Poruszając biodrami wyczuł, że Taiga jest już gotowy na drugą rundę.
- Może też chcesz mi coś wyszeptać do ucha? – mruknął, sunąc językiem po uchu Kagamiego.
- Nie lubię za dużo gadać. – Niski, chrypiący głos posłał dreszcze po ciele Kise. Popatrzył na Taigę i uśmiechając się szeroko przylgnął do jego ust.
Może nie teraz, ale Kise jeszcze dowie się wielu rzeczy. W końcu nie ma nic lepsze niż być inkubem i słuchać wszystkich ważnych ust szepczących do jego ucha.

_________
H.: Aaaa przepraszam za to pseudo urban z pseudo seksami, ale tak mi się jakoś zachciało wciepnąć ich w takie realia. Obiecuję więcej nie popełnić tej zbrodni. :D
Btw, wybiera się ktoś może na pyrkon? ^^