wtorek, 31 grudnia 2013

3. Trzej muszkieterowie. [KnB]



Wszystkim czytającym szczęśliwego Nowego Roku!

PART III

- Coś długo ich nie ma – mruknął pod nosem Takuro z rękami założonymi na karku i głową opartą o ścianę. – Ała! Co mnie kopiesz, dupku? – warknął do siedzącego obok najstarszego brata, który sprzedał mu bolesnego kopniaka w łydkę.
- Przymknij się, kretynie – syknął Kazu, nie zaszczycając brata choćby jednym spojrzeniem.
- Zejdź ze mnie, dobrze ci radzę, jak masz jakiś problem to idź sobie pobiegać, jeleniu – prychnął w odpowiedzi. Brat posłał mu miażdżące spojrzenie.
- A ja radzę ci, przymknij się, jak nie chcesz stracić zębów.
- To przestań się rzucać jak skretyniała małpa.
- Takuro, przeginasz…
- To ty przeginasz, imbecylu!
- Przestań się drzeć, ludzie się patrzą.
- To przestań mnie denerwować, księżniczko z histerią.
- Przestawię ci nos.
- Uważaj, żebym ja nie przestawił tobie.
- Możecie przestać się kłócić? – jękną Seichi. – Mam was dość.
- Przymnij się, smarku – warknął Takuro, za co zarobił w łeb od Kazuyi. – Normalnie dotknij mnie jeszcze raz, a wezmę i ci oddam! – zdenerwował.
- O, mama! – zawołał Sei, zatrzymując tym samym unoszącą się rękę Kazu.
Dostrzegając ich, Tatsumi szybkim krokiem podeszła do chłopców i złapała w objęcia Seichi’ego.
- Wyczuwam taką miłość – burknął pod nosem Taku, gdy matka ściskała Sei’ego i zadawała tysiąc pytań czy nic mu nie jest. Zanim Takuro zdążył wygenerować bardziej uszczypliwą uwagę, sam znalazł się w objęciach mamy.
- D-dusisz mnie, kobieto – wymamrotał.
- Przepraszam, po prostu zamartwiałam się o was. – Z uśmiechem poprawiła jego rozczochrane włosy. – Kazuya… - zwróciła się do najstarszego syna, który wyprostował się z napiętym wyrazem twarzy. – Dobrze, że nic ci się nie stało – powiedziała, dotykając delikatnie siniaka na jego policzku.
- Nie chcesz mi zafundować wykładu? – wyburczał pod nosem, zerkając z rezerwą na Tatsumi.
- A chcesz? – Uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie wiem – burknął, a Tatsumi z trudem stłumiła śmiech.
- Wiecie, że to było bardzo nierozsądne i nie możecie pakować się w takie sytuacje, chłopcy, mało nie zeszliśmy z ojcem na zawał. Ale cieszę się, że pomogliście swojej koleżance.
- Mamo, a co teraz będzie z Nanami-chan? – spytał cicho Sei, łapiąc matkę za rękę.
- Nie wiem – powiedziała ostrożnie. – Bardzo możliwe, że trafi do specjalnego ośrodka, jeżeli nie będzie miała żadnych bliskich krewnych.
Widząc spojrzenia synów wbite w nią, stropiła się nieco. To, że martwili się o nią i przejmowali się jej losem, widać było jak na dłoni.
- Ale chyba moglibyśmy jej jakoś pomóc – powiedziała w zamyśleniu.

~~*~~

- Czy chcesz wnieść oskarżenie? – spytał Aomine, przyglądając się, jak Nanami ociera mokre policzki chusteczką. To, co dziewczyna mu opowiedziała, nie było łatwe do przełknięcia, gdy się na nią patrzyło – drżące, zagubione chucherko, jednak schemat nie różnił się wiele od tego, z czym miał już do czynienia. Matka bądź ojciec nie żyje, to drugie zapija smutki, a wszystko przelewa na swoje dziecko. To naprawdę nie było rzadkie zjawisko. Jednak tym razem, może tylko z powodu synów, może tylko z powodu, że obiecał jej pomóc, a może z powodu tych sarnich, zranionych oczu na chudej buzi, czuł, że wściekłość na mężczyznę trzeźwiejącego w areszcie podnosiła mu skutecznie ciśnienie.
Nanami spojrzała na niego niepewnie.
- Jeżeli się zgodzisz, wniesiemy oskarżenie o napaść fizyczną i dręczenie – wyjaśnił. – Być może miałabyś szansę, żeby uwolnić się od ojca…
Aomine nie skończył tego, o czym myślał, mina dziewczyny jasno mówiła, że nie zamierza tego robić i sama taka perspektywa ją przeraża.
- Jaka jest twoja decyzja? – spytał, oddając możliwość wyboru w jej ręce. Nie był dla niej nikim bliskim, nie musiała do słuchać i przyjmować jego propozycji. A on nie znał jej, nie wiedział, co siedzi w jej głowie i jakie uczucia żywi do ojca, nie miał prawa niczego na niej wymuszać.
- Nie chcę. – Nanami pokręciła głową, splatając drżące dłonie na podołku.
- Jesteś tego pewna?
- Tak.
- Dobra, w takim razie chodźmy, chciałbym, żeby cię ktoś obejrzał, ten siniak nie wygląda za dobrze. – Wstał i wyciągnął w jej stronę dłoń. Nanami z wahaniem podała mu swoją i podążyła z nim do wyjścia.
- Tata! – zawołał Seichi, zrywając się z krzesła.
Widząc, jak dziewczyna spina się w sobie, postąpił nieco w przód, by stać przed nią.
- Wszystko dobrze, Nanami-chan? – spytał z nieśmiałym uśmiechem Sei, który rozjaśnił się, gdy dziewczyna odpowiedziała na niego lekkim uniesieniem warg.
- Tak, dziękuję za kurtkę. – Zsunęła okrycie i oddała je chłopcu. – I za pomoc – dodała, nieśmiało spoglądając na pozostałą dwójkę, która dołączyła do brata.
Aomine spojrzeniem zamknął usta Takuro, który już je otwierałby coś powiedzieć i za pewno nie byłoby to nic, co by wypadało.
- Wrócicie z mamą do domu – poinformował synów. – Ja się zajmę Nanami.
- Co z nią będzie teraz? – spytał Seichi patrząc na ojca prosząco.
- Wszystko będzie dobrze, smarku. – Trącił chłopca w nos, wywołując jego uśmiech.
- Dzwoniłam do Tetsuyi, powiedział, żebyś przyjechał do niego – odezwała się Tatsumi, dotykając ręką napiętych pleców najstarszego syna.
- To dobrze, miałem się z nim kontaktować. – Kiwnął głową. – Spotkamy się w domu. Chodź, Nanami. – Położył dłoń na jej barkach, zmuszając do ruszenia się z miejsca.
Chłopcy patrzyli, jak ich ojciec oddala się wraz z dziewczyną.
- Nie mogłaby zamieszkać z nami? – odezwał się po dłuższej chwili Seichi. Tatsumi z delikatnym uśmiechem pogłaskała go po włosach.

~~*~~

W samochodzie panowała wręcz idealna cisza. Aomine co jakiś czas zerkał na siedzącą obok dziewczynę, jednak bynajmniej nie zamierzał jej zagadywać. Po pierwsze, nie miał za bardzo ochoty gadać ze smarkulą, a po drugie, o czym tu w ogóle rozmawiać? I bez tego za pewno miała zbyt wiele na głowie, po co dodatkowo poruszać ciężkie tematy. Podkręcił nieco ogrzewanie, gdy mimo jego kurtki, którą okryła ramiona, zadrżała.
Daiki czuł coś na kształt współczucia. Sytuacja, w której się znalazła, musiała być dla niej sporym szokiem. Jak tu sobie teraz poukładać wszystko w głowie?
Zaparkował samochód pod szpitalem. Wysiadając spojrzał na niebo, które mimo późnego wieczoru, było przesłonięte stalowymi chmurami, z których wolno zaczynał prószyć śnieg. Czując przenikliwy chłód, oparł dłoń na ramieniu Nanami i poprowadził ją do budynku. Dziewczyna bezwolnie poddawała się wszystkiemu, jakby po prostu się wyłączyła, jakby stała się głucha i obojętna na to, co się z nią dzieje. Po krótkiej rozmowie z recepcjonistką podjął wolny spacer wzdłuż korytarza. Nanami siedziała na jednym z krzeseł. W świetle jarzeniówek była jeszcze bardziej blada, a siniak na jej policzku miał intensywniejszy, niemal bordowy kolor.
Dostrzegając idącego w ich kierunku kolegę, zatrzymał się.
- Yo – mruknął na powitanie.
- Nie masz co robić, tylko marnować mój czas? – zapytał zgryźliwie Midorima, mierząc Aomine zniesmaczonym spojrzeniem zza okularów.
- Tak, oczywiście, jestem osobą, która nie ma lepszych zajęć prócz wkurwiania innych – odpowiedział cierpko, patrząc, jak Midorima przenosi spojrzenie na Nanami, a potem ponownie na niego.
- Kto to jest? – spytał, poprawiając okulary.
- Koleżanka moich synów – wyjaśnił,
- I to oni ją tak urządzili? – Uniósł brew, wykrzywiając usta w kpiącym geście.
- A wklepać ci, glonie? – warknął zirytowany.
- Upewniam się tylko. Nie byłby to pierwszy raz. Powinienem ci wysłać rachunek za ilość połamanych rąk i nosów.
- Jasne, jasne, rachunek poproszę pocztą do domu. – Wywrócił oczami. – Daruj sobie, Midorima, możesz ją obejrzeć?
- Jestem chirurgiem, Aomine, nie pediatrą – prychnął.
- No i co z tego?
- Nie zajmuję się oglądaniem pacjentów.
- A krojeniem ich tak, tak. I co z tego? Lekarz to lekarz.
- Subtelność twojego umysłu nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. – Wzniósł oczy do nieba. – Więc co jej się stało, skoro to nie robota twoich nienormalnych dzieci?
- Jeszcze jedno słowo, glonie, a przyślę jednak twojej córce ten mandat – warknął.
- Jaki mandat? – Midorima spojrzał na niego bystro, a Aomine uśmiechnął się krzywo.
- Spytaj Meg – poradził. – Nie mam czasu, obejrzysz ją? Trafiła do nas po pobiciu przez ojca. Odmówiła złożenia pozwu – przyglądał się, jak jego kolega ze zmarszczonymi brwiami patrzy na dziewczynę – ale chciałbym, żeby ktoś ją obejrzał. Nie bardzo chce rozmawiać.
- Od kiedy to osobiście wozisz ofiary pobić? – spytał, jednak bez złośliwości, lustrując Nanami wzrokiem.
- Od kiedy moje gnojki się nimi przejmują. – Wywrócił oczami. – Jak mówiłem, odmówiła złożenia pozwu, nie zmuszę jej, ale napisz mi opinię, dobra? Zamierzam śledzić jej sytuacje, wszystko się przyda.
Midorima rzucił mu krótkie, uważne spojrzenie i kiwnął głową.
- Poproszę innego doktora, żeby ją obejrzał. Z kobietą powinna czuć się lepiej – mruknął, podchodząc do recepcji i prosząc o wezwanie koleżanki.

~~*~~

Aomine zgasił samochód i przez chwilę zastanawiał się, jak powiedzieć to, co powinien, a co wcale nie było takie łatwe.
- Pamiętasz, że nie możesz sama wrócić do domu? – Z uwagą przyglądał się, jak Nanami kiwa nieznacznie głową. – To jest miejsce, które prowadzi mój przyjaciel. Pomaga dzieciakom w ciężkiej sytuacji, obiecał, że ci pomoże.
Dziewczyna ledwo zauważalnie przytaknęła. Daiki stłumił westchnięcie i wyszedł z samochodu. Otworzył drzwi po jej stronie i przez moment patrzył na wahającą się Nanami.
- Czy j-ja… - zaczęła nieśmiało, jednak umilkła pospiesznie.
- Co?
Pokręciła głową wysiadając z samochodu. Aomine ruszył w kierunku biało-zielonego budynku, oglądając się za siebie, gdy Nanami zostawała w tyle. Zadzwonił domofonem i po chwili otworzyła mu jedna z wychowawczyń.
- To do mnie. – Znikąd właściwie pojawił się koło nich Kuroko, patrząc z uwagą na przyjaciela.
- Yo, Tetsu, sorry za porę – mruknął.
- Nic się nie stało, Aomine-kun, czekaliśmy na ciebie – powiedział, przenosząc wzrok na towarzyszącą Aomine dziewczynę. Nanami z trudem hamowała zdenerwowanie. Unikając spojrzenia Kuroko, chwyciła delikatnie placami rękaw Aomine. Mężczyzna spojrzał na przyjaciela, który nie przestawał wpatrywać się w dziewczynę. Po chwili zerknął przelotnie na niego.
- Chodźcie do kuchni – polecił, prowadząc ich do pomieszczenia obok. – Mizuki-san, poprosimy o dwie herbaty – zwrócił się do starszej kobiety, stojącej przy kuchence. Kobieta omiotła ich wszystkich spojrzeniem, zatrzymując go przez chwilę na uczepionej rękawa Aomine dziewczynie, po czym uśmiechnęła się łagodnie.
- Oczywiście.
- Aomine-kun, możemy porozmawiać? – Kuroko spojrzał na Aomine, a ten kiwnął głową. Nanami mocniej uchwyciła się jego rękawa, patrząc na niego z tłumioną paniką w oczach.
- Zostań tu na chwilę – mruknął, wzdrygając się pod tym przestraszonym spojrzeniem. – Nic ci nie będzie, zaraz wrócę.
Przez chwilę patrzyła na niego z drżącą brodą, po czym uwolniła jego rękę.
- Usiądź sobie, kochanie – odezwała się z uśmiechem pani Mizuki, wskazując dziewczynie miejsce przy stole, a ta z wahaniem przysiadła na jednym z krzeseł, zerkając na oddalającego się Aomine. Daiki podążył za Kuroko na korytarz, mając w zasięgu wzroku kuchnię.
- Co jej się stało? – spytał Tetsuya, marszcząc brwi.
- Ojciec alkoholik jej się stał – mruknął, ciesząc się w duchu, że Tetsu zawsze przechodzi od razu do rzeczy.
- Coś więcej prócz tego siniaka?
- Na szczęście nie, tylko kilka siniaków więcej. No więc może się zatrzymać u was?
Kuroko kiwnął z wahaniem głową, po czym spojrzał bystro na przyjaciela.
- Weź ją do siebie.
- Słucham? - Aomine zamrugał, wyraźnie stracony z pantałyku.
- Weź ją do siebie, Aomine-kun. Dziewczyna ci ufa, masz coś, co ja będę mógł osiągnąć po paru dniach, których nie będziemy mieć. – Zmarszczył brwi. – Za dwa dni wróci do domu jeszcze bardziej zahukana niż do tej pory.
- Co ty gadasz, Tetsu – mruknął cierpko. – Ona się mnie boi, zresztą jak każdego teraz. Ty się nią lepiej zajmiesz.
- Ufa ci. U ciebie będzie jej lepiej.
- Czemu, u licha, wciskasz mi obcą dziewczynę pod dach? – burknął.
- Sei-chan rozmawia nie tylko z tobą. – Uśmiechnął się delikatnie, a jego uśmiech poszerzył się, gdy Daiki warknął „mały gówniarz”. – Jeżeli oczywiście nie chcesz, zajmę się nią najlepiej jak umiem. Ale jak mówiłem, to mało czasu, żeby jej pomóc, z tobą będzie jej lepiej to wszystko znieść. Nie zna mnie, obce miejsce, obcy ludzie, będzie jej ciężko.
- A to tak w ogóle można?
Kuroko uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Załatwię, co trzeba.
- Kiedyś cię uduszę, Tetsu – warknął.

~~*~~

Zatrzasnął drzwi, przekręcając zamki.
- Możesz się rozebrać – mruknął do dziewczyny stojącej w korytarzy, samemu zrzucając buty.
- Daiki… - W drzwiach do kuchni pojawiła się Tatsumi i umilkła, patrząc to na męża, to na stojąca obok niego dziewczynę.
- Twój brat – wyjaśnił, wywracając oczami. – To moja żona – zwrócił się do Nanami – da ci coś do jedzenia, ja zaraz wracam.
Nanami uniosła rękę, patrząc za odchodzącym mężczyzną, jednak szybko ją opuściła.
- Witaj, jestem Aomine Tatsumi, mama Kazuyi, Takuro i Seichiego. – Uśmiechnęła się lekko, podchodząc do dziewczyny. – Miło cię wreszcie poznać, chłopcy dużo o tobie opowiadali.
- Dobry wieczór – powiedziała nieśmiało, rumieniąc się delikatnie.
- Pewnie jesteś strasznie głodna. Chodź do kuchni, dam ci coś ciepłego do zjedzenia, a potem się położysz, już strasznie późno.
Nanami wzdrygnęła się, gdy Tatsumi ją dotknęła, jednak dała się poprowadzić do kuchni.

__________
H.: Z małym poślizgiem, ale jest, ostatni rozdział w tym roku. :) Co prawda mało w niej aominiątek, ale pewnie rzeczy musiały zostać napisane. Postaram się dać ich więcej w następnej części.

wtorek, 24 grudnia 2013

Bo z Kise zawsze trzeba spodziewać się niespodziewanego. [ KnB]



Kiedyś obiecałam, że napiszę jakiś sequel do opowiadania „Exspecta in exspecta” no i tak mnie ostatnio tknęło na takie małe cuś, adekwatnie do świątecznego klimatu. :D Zatem wszystkim życzę wesołych świąt!

>>01<<
Święta świąteczne.


         - Nie.
- Ale dlaczego nie?
- Bo nie.
- To nie jest żaden argument!
- Powiedziałem nie!
- Aominecchiiiiiiii!
- Zamknij się, jeszcze sąsiedzi pomyślą, że trzymam tu wilkołaka, kretynie.
- Nie mam nic wspólnego z wilkołakiem! – oburzył się święcie Kise. – I wytłumacz mi, proszę ja cię bardzo, dlaczego upierasz się jak osioł, skoro ja ci mówię, że to jest bardzo dobry pomysł.
- To jest kijowy pomysł i mówię nie.
- Nie bo nie! Argument godny małego dziecka! – prychnął. – Wytłumacz mi to jasno i racjonalnie, bo nie rozumiem.
- Nawet wtedy nie zrozumiesz, ty w końcu nie myślisz.
- Walnę ci, no jak mamę kocham, wezmę i ci przywalę.
- Spróbuj szczęścia.
Kise nadął policzki i wbił spojrzenie w plecy Aomine, który totalnie go olał i zajął się jedzeniem obiadu.
- Ale dlaczego, u licha, nie? – zapytał twardo, siadając obok. - Przecież to takie sympatyczne święto. Wszędzie je obchodzą, w Europie, nawet w Ameryce!
- Ale my jesteśmy w Japonii – mruknął pod nosem, koncentrując się na tym, co miał na talerzu. Kise może i był wkurzającym debilem, ale gotował naprawdę zajebiście…
- No i co z tegooo! – zajęczał, mając ochotę uderzyć czołem w stół. Zero ducha radości w tym dupku.
- A to, że nie będziemy obchodzić jakiś zagranicznych obrzędów – prychnął, zastanawiając się, czy może Kise nie ugotował więcej tego mięsa z ryżem.
- Przecież to tylko głupie wręczanie prezentów. – Wywrócił oczami z irytacją.
- Skoro głupie, to nie rozumiem, czemu trujesz mi dupę, Kise.
- Bo lubię, kurna. – Aomine posłał mu rozbawione spojrzenie, wstając i podchodząc do zlewu. Kise wbił w jego plecy palące spojrzenie, które Daiki kompletnie ignorował.
- No weeeź, Aominecchi, przecież to będzie takie fajne! Ugotuje coś, kupimy coś fajnego Tetsu, może nawet śnieg spadnie, będzie super!
- Jesteś upierdliwy.
- Ty bardziej. No co ci, do cholery, zależy? Przynajmniej Tetsu będzie miał radochę!
- Ty bardziej – burknął, szorując patelnie.
- Też, no ale weź pomyśl, jak się mały będzie cieszył! I będzie tak rodzinnie, Aominecchi…
- Kise, daj żyć.
- No przestań, mam cię błagać? – Założył buntowniczo ręce na piersi.
- No, mógłbyś klęknąć i w ogóle. – Posłał mu paskudny uśmiech przez ramię, a Kise nadął się oburzony.
- Nienawidzę cię – wyburczał, przyciągając do siebie gazetę z zamiarem ignorowania absolutnego osobnika w tym pomieszczeniu.
- Obrażona panienka – odezwał się po chwili Daiki, płucząc pod wodą talerz.
- Sam jesteś panienka, dupku.
- Och, jakie komplementy, wzruszyłem się.
- Spadaj.
- Jesteś jak dziecko.
- Sam jesteś dziecko.
- Nie zachowuj się jak baba.
- Chyba ty.
- Cóż za elokwencja!
- Nie mów w moją stronę.
- Bo co?
- Bo cię nie słucham.
Aomine obrócił się w stronę Kise, wycierając ręce w ręcznik i kompletnie nie hamując pełnego rozbawienia uśmiechu.
- Ale z ciebie dzieciak, Ryouta – parsknął.
Kise prychnął pod nosem, osuwając się niżej na krześle i chowając się całkowicie za gazetą.
- Kise, weź się ogarnij – prychnął, lecz gazeta, którą się zastawił, nawet nie drgnęła. Co za upierdliwy gość… A on ma stanowczo zbyt miękkie serce, stanowczo!
- Dobra, już dobra – burknął, wywracając oczami. – Rób sobie, co tam chcesz. – Pokręcił głową, gdy zza gazety pokazała się para roześmianych oczu.
Miękniesz, Daiki, warknął na siebie w myślach, odwracając się tyłem do tej ogólnoświatowej radochy. Stanowczo zmiękła ci dupa, nic tylko patrzeć jak ci cycki urosną i jajka uschną.
- Nee, Aominecchi – zagadnął Kise, patrząc, jak Daiki przygotowuje kawę. – Tak sobie pomyślałem, że skoro już się zgodziłeś, to przydałby nam się Mikołaj i…
- Zapomnij – uciął krótko i stanowczo, klnąc na siebie w duchu.
- Ale ja nawet nie zdążyłem nic powiedzieć!
- Za-po-mnij!
- Ale…!
- Już wiem, co sobie pomyślałeś i mówię nie! Tym razem nie zmienię zdania, choćbyś mnie po stopach całował – warknął, zabierając swoją kawę i kierując się do salonu. Żeby czasem nie okazało się, że zciecił się na całego. – Jak chcesz się w to bawić, to proszę bardzo, baw się, droga wolna, ale mnie w to nie mieszaj. Skończyłem.
- Aominecchi jesteś najgorszy! – zajęczał.

~~*~~

Aomine powinien się nauczyć, że jeżeli daje się Kise wolną rękę, to prędzej czy później będzie się tego żałować. I zazwyczaj pada na „prędzej”… Nie inaczej było tym razem. Ryouta tak się zapalił do pomysłu zorganizowania świąt, że wystarczyła mu niespełna godzina, by tym wariactwem zarazić Tetsu. A to było równoznaczne z tym, że odwrotu już nie ma. Perspektywa choinki, światełek, śniegu, Mikołaja i prezentów tak zawładnęła wyobraźnią smarkacza, że nawet gdyby Aomine chciał przeciwko temu wszystkiemu zaprotestować, nie byłby w stanie. Starał się więc z opanowaniem przetrwać świąteczny huragan, jaki wtargnął do jego mieszkania. Hamował swoją irytację, gdy Numer Dwa po raz czwarty strącił i zbił bombkę, gdy szczerzące się, klauniaste twarze Mikołaja bombardowały go w każdym pokoju, gdy igły choinki miał nawet we własnych gaciach, a szyby jego okien zostały umaziane białym gównem imitującym śnieg i przypominającym gwiazdki. No nic tylko umierać, kulka w łeb, Daiki i do piachu, bo zdrowy człowiek nie był w stanie tego znieść bez trwałych uszczerbków na zdrowiu i psychice. Aomine bardzo starał się nie wybuchnąć i modlił się do wszystkich bóstw, by „dzień świąt” w końcu nadszedł i minął jak najszybciej, bo nie był pewien, ile jeszcze tak pociągnie. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej tak kochał przebywać w pracy, a to o czymś świadczyło.
- Tetsu, bo przewrócisz tego badyla – mruknął, przełączając kanały telewizyjne.
Kuroko, który wczołgał się między choinkę a ścianę razem z samochodem i drepatającym za nim Numer Dwa, nawet nie zareagował.
- Tetsu – powtórzył z większym naciskiem, gdy choinka po raz kolejny zachybotała.
- Dai, kiedy pśyjdzie Mikołaj? – zapytał, jeżdżąc samochodzikiem po podstawce choinki.
- Nie wiem, Mikołaj do mnie nie przychodzi.
- Czemu? Byłeś niegźećny? – spytał z zainteresowaniem.
Aomine parsknął pod nosem.
- I to jak.
- Kisia mówi, że Mikołaj pśychodzi jak jesteś gźećny. Ja jestem gźećny, prawda?
- Jak wyjdziesz spod badyla to tak – mruknął, osuwając się na wersalce i gapiąc się bez celu na wiadomości. Nawet tam panowała ta cholerna, świąteczna histeria, co za naród.
- Wyśłem! Ojej! Tetsiu zrzucił bombkę!
Daiki potarł pilotem czoło, nawet nie mając siły się tak naprawdę wkurzyć. Po chwili rozległo się głośne pukanie do drzwi i terkot dzwonka.
- Kisia! – zawołał ucieszony Tetsu. Daiki wywrócił oczami wstając i otwierając drzwi. Tak właściwie nie wiedział, czy ma się śmiać, czy po prostu umrzeć od ilości otaczającej głupoty.
- Ho, ho, czy są tu jakieś grzeczne dzieci? – zawołał donośnie Mikołaj głosem wcaaale nie przypominającym głos Kise.
Stojący na środku pokoju Tetsuya, przez chwilę gapił się na przebranego za Mikołaja Kise. Gdy ten postąpił krok w jego stronę, Tetsu z kwikiem podskoczył i schował się za wersalką przy radosnym ujadaniu Numeru Dwa.
Aomine posłał Kise pełne pobłażania spojrzenie.
- Spadaj – mruknął do niego Kise i zbliżył się do łóżka. – Chyba widziałem tutaj jakieś grzeczne dziecko!
- Nie ma! – zawołał zza wersalki malec.
- Tetsu, wyłaź – odezwał się Daiki.
- Nie chcię!
- Przecież chciałeś, żeby przyszedł Mikołaj.
- Nie cięęęęęęęę!
- Oi, oi, no wyłaź smarku. – Zbliżył się do wersalki. Im wcześniej to wszystko się skończy, tym lepiej dla niego. – Przecież cię nie zje. – Wyciągnął w jego stronę rękę.
- Źje – powiedział z zapałem chłopiec, ale złapał jego dłoń i uwiesił się na niej, dopóki Daiki nie wziął go na ręce.
Takie to to małe, a zaraz go udusi normalnie, wywrócił oczami, gdy Tetsu ciasno objął jego szyję.
- Patrz, Numer Dwa się nie boi Mikołaja.
I faktycznie, piesek, który najwyraźniej poznał Kise, skakał koło niego radośnie i łasił się. Tetsu spojrzał nieufnie w kierunku gościa.
- Mikołaj słyszał, że mieszka tu grzeczny chłopiec i dlatego przyszedł – odezwał się Kise. – Bo chyba jesteś grzecznym chłopcem? Ten tutaj – wskazał na Aomine – nie wygląda mi na grzecznego.
- Jak się Mikołaj nie zamknie, to zarobi kopa w tyłek – sarknął Daiki, a Tetsu zachichotał, przyciskając policzek do policzka Aomine.
- Ho, ho! Dla takich gagatków Mikołaj ma rózgę! – I faktycznie, Kise pogrzebał w wielkim worze, który tachał przy sobie i po chwili rzucił w Daikiego rózgą.
- Kolejny badyl? – Wywrócił oczami, dając rózgę Tetsu.
- Do bicia po tyłku niegrzeczne dzieci!
- Ach tak? – Szeroki uśmieszek wypłynął na usta Aomine.
- Kopnę cię zaraz – warknął Kise, po czym odchrząknął. – To co, mieszka tu Tetsu? Bo mam dla niego prezenty.
Kuroko, który wyglądał na przekonanego, pokiwał głową. A to, co nastąpiło potem, przeszło najśmielsze oczekiwania Aomine. Ilość pisków, kwików, śmiechów i walającego się wszędzie papieru była wprost zastraszająca. Daiki przez chwilę przyglądał się temu małemu pandemonium. Szalejącemu Tetsu, który nie wiedział, którą zabawką ma się pierwszą bawić, Numerowi Dwa, który latał z papierami w pysku i rozwalał je po całym mieszkaniu i temu cholernemu Kise (który wrócił już do bycia samym sobą), czerpiącemu z tego wszystkiego taką samą radochę jak pozostała dwójka.
Z westchnieniem odwrócił się w stronę okna. Czemu temu Kise zawsze wszystko musiało wychodzić? Nawet ten cholerny śnieg zaczął sypać i wszystko na zewnątrz pokryte było grubymi, białymi czapami…
- Co za psia pogoda – warknął pod nosem, gdy jakiś czas później we czwórkę wyszli na dwór.
- Marudzisz, jest super! – zawołał Kise, dołączając do Tetsu i Numer Dwa, którzy szaleli już na śniegu.
Przedszkolankę z niego zrobili, do licha, co jeden, to gorszy.
- Kurwa! – zaklął, gdy kulka śniegu rozbiła się na jego głowie. – Który to?
- To nie my! – zachichotał Kise, unosząc obronnie ręce.
- To Tetsiu, Tetsiu! – zawołał Kuroko, wskazując na hasającego po zaspach psiaka.
- Uważajcie, bo wam uwierzę – prychnął, pochylając się i zagarniając w dłonie śnieg. I tak właśnie rozgrzał regularna bitwa na śnieżki.
Daiki zawarczał, gdy kulka rzucona przez Kise trafiła idealnie w jego twarz. Jednym szybkim ruchem ruszył w jego kierunku i dopadł go, zanim Ryouta w ogóle zdążył zebrać się do ucieczki.
- Nie zabijaaaj! – zawył, osłaniając twarz dłońmi.
- Błagaj o litość – nakazał Aomine, siedząc na Kise i lepiąc wielką kulkę ze śniegu.
- Oszczęęęęędź!
- Za takie rzeczy należy się kara – poinformował twardo, pochylając się nad Kise z szerokim, niebezpiecznym uśmiechem. Kise zerknął spomiędzy palców i zaśmiał się pod nosem.
- Nie mówiłem, że to fajny pomysł? – zauważył.
- Od czasu do czasu nawet takim głąbom jak ty coś wychodzi – przyznał, parskając pod nosem, gdy Kise nadął się obrażony. – Ale niech ci już będzie.
Kise przez chwilę patrzył w błyszczące oczy Aomine, czując, jak drażniący dreszcz przebiega mu po kręgosłupie od siły tego spojrzenia. Już myślał, że za chwilę za ciepłym oddechem na twarzy podażą usta, gdy został bardzo brutalnie sprowadzony na ziemię. Lodowaty śnieg po prostu go topił!
- Aominecchi, ty dupku! – wydarł się, gdy udało mu się wypluć całą tonę śniegu, którą wpakował w niego Daiki. Zanosząc się śmiechem i nie oglądając się na niego, Aomine podszedł do Kuroko i szybkim chwytem podniósł chłopca w górę, przerzucając go przez ramię przy wtórze jego szaleńczego śmiechu i głośnych szczeknięć psa.
Kise westchnął i uśmiechnął się sam do siebie. No przecież od początku mówił, że to jest takie fajne święto.