niedziela, 30 września 2012

Część 2 „Przyjaciele są dobrzy na wszystko.”


Aomine poprawił krawat, po czym z westchnieniem wysiadł z samochodu, otwierając tylnie drzwi. Daiki poprawił zsuwające się szelki spodenek chłopca, po czym wziął go za rękę, żeby gnojek czasem mu się nie zgubił. Kuroko miał drażniącą tendencję do znikania w najmniej odpowiednich momentach i pojawiania się znienacka.
Zacisnął zęby, widząc grupkę ludzi ubranych na czarno tuż koło małej kapliczki. Stanął wraz z chłopcem nieco z boku, nie mając naprawdę ochoty na żadne lamenty i rozmowy. Ludzi, którzy przybyli na pogrzeb jego kuzynki, nie było zbyt wiele, ale i tak więcej, niż przypuszczał. Byli to w dużej mierze ich znajomi, wątpił, aby był tu ktoś z rodziny… Ale chwila… Zdaje się, że Aomine o czymś zapomniał i właśnie go oświeciło…
- Dzień dobry, pan Aomine?
Odwrócił się, dostrzegając idącą w ich kierunku kobietę z opieki społecznej.
- Tak, dzień dobry – mruknął.
- Proszę wybaczyć, że tak bez uprzedzenia, ale pomyślałam, że moja obecność mogłaby być pomocna, gdyby chłopiec źle zniósł tę uroczystość – wyjaśniła, uśmiechając się do Kuroko, który przysunął się tylko do Aomine opierając policzek o jego nogę. – No i mogłabym od razu sprawdzić jak sobie radzicie.
- Radzimy sobie dobrze – powiedział oschłym tonem.
Asako popatrzyła na niego z uwagą.
- Proszę się tak nie denerwować, panie Aomine, nie zamierzam wam szkodzić, wręcz przeciwnie. Ponad to dopóki nie zostaną zatwierdzone pełne prawa opieki, mam obowiązek was wizytować.
- Będzie nas pani kontrolować? – spytał chłodno, mrużąc oczy.
- Wizytować – poprawiła. – Sprawdzać, w jakich warunkach mieszka chłopiec i przede wszystkim, bo to jest najważniejsze, jak się z panem czuje.
- Tetsu nie narzeka – wyjaśnił nieco odprężony. – Dogadujemy, się, prawda stary? – Spojrzał na chłopca, a Kuroko uniósł głowę do góry, uśmiechnął się lekko i pokiwał głową, po czym przeniósł uważne, spokojne spojrzenie na kobietę.
- Bardzo mnie to cieszy.
- A ja mam do pani jedno pytanie. – Uśmiechnął się nieco bezczelnie.
- Tak?
- Czemu zadzwoniliście akurat do mnie? Chłopak ma bliższego wujka, właśnie sobie przypomniałem, że przecież mąż mojej kuzynki miał brata. Dlatego pytam, czemu ja?
- Cóż… - Kobieta splotła dłonie. – Próbowaliśmy się z nim skontaktować, oczywiście. Ale nie odpowiadał na nasze żadne telefony, a ponad to przebywa na stałe w Europie. Dlatego to właśnie pan jest jego najbliższą rodziną – powiedziała z naciskiem. – Ale może już pójdziemy? Uroczystość się zaczyna.
Nachmurzony Aomine kiwnął tylko głową, podążając w kierunku zebranych ludzi.

~*~

- No i co się, do licha, krzywisz, hę? – burknął, patrząc jak Kuroko grzebie w talerzu z zupą. No przecież, do cholery, dobra była. Jak na zupę z puszki.
Chłopiec wzruszył ramionami.
- Mów do mnie, smarku jeden. – Zmarszczył groźnie brwi.
O tak, gnojek jak chciał, to potrafił mówić. Nie żeby Daiki nie zastanawiał się nigdy nad tym milczeniem chłopca, ale tak właściwie to mu to nie przeszkadzało. Jednak musiał przyznać, że gdy się w końcu odezwał, wytrąciło go to trochę z równowagi. Po pogrzebie znajomi jego kuzynki oblegli ich, składając kondolencje, pozdrawiając, wypytując, płacząc i to chyba było za dużo dla małego. Wyciągnął do niego ręce tak desperacko i z taką prośbą powiedział: „Do domu”, że Aomine przez chwilę poczuł się całkowicie oszołomiony. No, a potem ewakuował ich jak najszybciej. Od tej pory smark nie miał humoru.
- Co jest? – spytał, odkładając łyżkę i modląc się o cierpliwość.
- Nie chce – mruknął chłopiec, odsuwając nieznacznie talerz.
- Musisz jeść, gówniarzu, bo mi tu potem przyjdzie jakaś cholerna baba i powie, że cię głoduje – powiedział stanowczo, starając się nie warczeć.
- Nie chce – powtórzył, tym razem bardziej mokro, a Aomine przeraził się nie na żarty, że za chwilę przyjdzie mu radzić sobie z beczącym dzieciakiem. A on kompletnie nie wiedział, co się robi z beczącymi dziećmi.
- Dobra, dobra, okej, zostaw zupę. – Pomasował skroń. – Może chociaż jogurt, co? Ten z gwiazdkami?
Tetsuya pociągnął nosem i kiwnął głową.
Aomine skoczył do lodówki, jakby od niej zależało jego życie, po czym postawił jogurt i łyżeczkę przed chłopcem.
- Nie bucz, kurde – mruknął, wycierając papierowym ręcznikiem buzie Kuroko, a w tym samym momencie rozległ się dzwonek u drzwi. – Wsuwaj, ja zobaczę, kto nam zawraca dupę.
Klnąc pod nosem, Daiki podszedł do drzwi i otworzył je z rozmachem.
- Ojczeeeee! – zawołała z radością osoba po drugiej stronie drzwi, szczerząc do Aomine te swoje idealnie białe zęby.
- Nie ma nikogo w domu – warknął, z hukiem zatrzaskując drzwi przed nosem swojego gościa.
Pieprzony, bezmózgi dupek…
Nie zareagował na pukanie, idąc z powrotem do kuchni. Drzwi otworzyły się same, a jak.
- Aominecchi, jesteś draniem bez serca! – zawołał nieproszony gość, ładując się bezczelnie do mieszkania.
- Czego chcesz, Kise? – spytał, zakładając ręce na piersi i patrząc groźnie na uśmiechniętego szeroko mężczyznę, który miał czelność tytułować się jego przyjacielem, a do tego najlepszym.
- Jak czego, Aominecchi! Wyjeżdżam na dwa tygodnie, a jak wracam, to się dowiaduję, że zostałeś tatusiem! I myślałeś, że co? – zaśmiał się.
- Nie jestem żadnym, pieprzonym ojcem – warknął. – I kto ci naopowiadał takich pierdół, ciekaw jestem.
- Midorimacchi! – oświadczył błyskając uśmiechem. – Mieliśmy awaryjne i musiałem stawić się na kontrolne badania, no i przekazał mi radosną nowinę.
- Gnój, zabiję go – warknął Daiki, po czym wmaszerował do kuchni.
- Aominecchi, ja chcę wiedzieć jak to się… - Zatrzymał się raptownie na progu kuchni, dostrzegając siedzącego przy stole chłopca umazianego jogurtem. – Jeeej, ale jest do ciebie podobny! – zawołał, wchodząc do pomieszczenia i przyglądając się z zainteresowaniem chłopcu.
Aomine zakrztusił się pitą kawą.
- Przestań mnie wkurwiać, Kise, bo cię wywalę za drzwi – warknął.
- Heeej, Aominecchi, nie przeklinaj przy dziecku! – zawołał oburzony.
- Nie pouczaj mnie – syknął.
- Cicho tam! – fuknął na niego i zwrócił się chłopca z szerokim uśmiechem – Cześć, maluchu, jestem Kise, a ty? – Kuroko milczał, gapiąc się na mężczyznę. – Noo, weź, chodź do wujka. – Wyciągnął w jego kierunku ręce.
Kuroko poruszył się tak gwałtownie, że aż przesunął cały stół i wyciągnął ręce do Aomine tak rozpaczliwie, że gdyby nie refleks mężczyzny, byłby spadł z tego swojego krzesła.
Daiki zarechotał, biorąc na ręce Tetsuyę, który zwykle nie domagał się dotykania i był jak mały kociak, którego gdy chcesz pogłaskać wygina się na wszystkie sposoby, bylebyś go nie dosięgnął.
- Chyba cię nie pokochał – zaśmiał się głośno, patrząc na Kise, który z nadal wyciągniętymi rękami zawiesił głowę.
- Obaj jesteście bez serca – zachlipał teatralnie.

~*~

- Aominnecchi!
- Nooo – mruknął, zalewając kawę.
- Możesz mi powiedzieć, czym ty karmisz to dziecko? – spytał Kise, gapiąc się na zawartość lodówki.
- Jak to czym, jedzeniem – prychnął.
- Ty to nazywasz jedzeniem? – Podetknął pod nos Daikiego obeschnięty serek topiony. – TYM go karmisz?
- Noo, może akurat nie tym… Kise, do cholery, przecież nie daje mu śmieci do jedzenia – warknął, odtrącając dłoń mężczyzny od swojej twarzy.
- Nie? Nie? – zapiał. – To kto jada te wszystkiego zupy w puszce, hę?
- Ja – burknął.
- A wiesz, że tylko one są w lodówce, prawda? – Uniósł zaczepnie brew. – Pytam zatem, co jada twoje dziecko!
- Wkurwiasz mnie. To nie moje dziecko – zawarczał.
- Nie zmieniaj tematu! – zawołał, podążając za Aomine, który ruszył do wyjścia z kuchni. – Nie możesz go karmić takim jedzeniem!
- Aleś ty upierdliwy – westchnął. – Dobrze wiesz, że ja nie gotuję, coś musimy jeść. – Usiadł wygodnie na kanapie. Kuroko, oglądający kreskówkę z nosem w psim pluszaku, popatrzył najpierw na niego, potem na Kise, a potem przysunął się nieco bliżej Aomine.
- I co z tego! Jest tyle lepszego jedzenia! – Usiadł na pufie. – Powinieneś mu jakieś warzywa kupić, owoce!
- Mamy je – mruknął, upijając kawę i nie odrywając spojrzenia od telewizora.
- O tak, jedną zasuszoną marchewkę i trzy nadgniłe jabłka! – Rzucił w przyjaciela długopisem leżącym na stoliku.
- Kurna, Kise, bo ci zasadzę kopa w końcu – warknął, masując policzek.
- To słuchaj, co do ciebie mówię – fuknął.
- Zacznę, jak przestaniesz pieprzyć głupoty.
- Nie przeklinaj! – Drugi długopis poleciał w kierunku Aomine.
- No kuźwa mać – zawarczał, rzucając długopisem w Kise, który dostał nim prosto w czoło.
Zerknął na Kuroko, który patrzył na jojczącego Kise i chichotał w swojego pluszaka.
- Widzisz, nawet smarkacz się z ciebie śmieje – wyszczerzył się bezczelnie.
- To twoja wina, ty go tak szkolisz! – Wycelował oskarżycielsko palcem w Daikiego. – Za chwilę wyrośnie z niego drugi potwór i to będzie koniec tego świata.
- Ale ty bredzisz, Ryouta – westchnął.
- Nie bredzę! – oburzył się. – I jutro idziemy na zakupy! Czas żebyście zaczęli jeść coś innego prócz chemii z puszki!

~*~

Ku irytacji Aomine, Kise bardzo szybko rozpanoszył się w jego mieszkaniu, zmuszając go do sprzątania i kupowania jakiegoś zdrowego badziewia. A co gorsze, wychodziło na to, że jakimś cudem Kise przekonał do siebie Kuroko i ten nie chował się już przed nim gdzie tylko mógł i nie szukał u Aomine ratunku od wszędobylskich przyjacielskich uczuć Ryouty. Ale co się dziwić, skoro sam zgodził się, by to Kise odbierał wcześniej smarkacza z przedszkola, gotował, wcale nie najgorszej zresztą, a przede wszystkim zapewniał małemu rozrywki, o których Daiki nawet nie pomyślał. Kolekcja zabawek Kuroko rosła w zastraszającym tempie, a do tego Kise zawsze miał jakąś nową kolorowankę dla niego i kredki. Czasami, wracając do domu, Aomine czuł się, jakby wylądował w jakimś jednoosobowym przedszkolu. Albo dwu. Kise zdawał się czerpać z tego tyle samo radość co mały.
Daiki modlił się, by tydzień minął jak najszybciej i Kise poleciał w końcu na te cholerne Hawaje, bo jego cierpliwość powoli się kończyła. Och, tak, obecność Ryouty przydała się, a jak. Dwa dni po pogrzebie rodziców Tetsu, Aomine dostał telefon od prawnika jego ojca. Okazało się, że cały majątek rodziny został przepisany gówniarzowi, a co więcej, pokaźne udziały w jakiejś firmie. Gdy Kise udało się dowiedzieć, o co chodzi warczącemu i plującemu jadem Aomine, polecił mu swojego kolegę, prawnika, który zajmie się dla nich wszystkimi sprawami. Daiki średnio przepadał za Kasamatsu, ale wiedział z doświadczenia, że jako prawnik sprawdza się w stu procentach. W każdym razie Aomine odetchnął, gdy Kise wyleciał na jakiś czas z kraju razem ze swoimi kontaktami i hałaśliwą osobą.
- No, wyłazimy, stary. – Uśmiechnął się krzywo, oparty o framugę.
- Jeszcze – padła stanowcza odpowiedź.
Daiki wywrócił oczami. Zabije kiedyś tego Kise. To wszystko jego wina, on go tak nauczył.
- Tetsu, woda jest już zimna.
- Ciepła – odpowiedział chłopiec w pełnym skupieniu zatapiając statek.
- Siedzisz tu już godzinę, jest zimna – powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Ciepła – powtórzył, nawet na niego nie patrząc, wyrzucając statek do góry, który z pluskiem wpadł z powrotem do wody.
- Nie no, do cholery, żebym ja się ze smarkaczem przegadywał – warknął pod nosem, łapiąc za ręcznik i podchodząc stanowczo do wanny. – Wyłazimy.
- Nieee – wymruczał Kuroko, jeżdżąc statkiem pod wodą.
Co za bezczelny gnojek, parsknął w myślach.
- Tetsu, wychodź – powiedział groźnie.
Kuroko uniósł głowę i popatrzył na niego tymi swoimi wielkimi oczami.
- Dai, nie.
Aomine przez chwilę stracił koncept.
- O nie, nie, nie dam się na to nabrać, stary, nie tym razem – powiedział stanowczo, bez ceregieli łapiąc chłopca i wyjmując go z wanny. – Jak mnie będziesz wkurzał, to wywalimy wszystkie zabawki – zagroził, wcierając go z rozmachem.
- Nieee – zaprotestował Kuroko.
- Tak, tak, a teraz ubieraj tą pidżamę, bo ta cholerna zupa z dinozaurami stygnie – prychnął.
To był kolejny wynalazek Kise, oczywiście, zupy z makaronem w dinozaury. No ludzie, litości. Dinozaury?! Ale cóż, stało się, Tetsu jadał teraz zupy tylko z makaronem w dinozaury. Żadna inna nie przeszła.
- Czemu nie jesz? – burknął, zerkając na chłopca, który obracał łyżkę w zupie. – Tetsu? – ponaglił, gdy ten milczał, wbijając wzrok w talerz.
Niebieskie oczy spoczęły na Aomine.
- Kisia naś już nie lubi? – spytał.
- Kisia? – powtórzył, robiąc wielkie oczy. – Nie lubi nas?
- Kisia. Nie lubi naś? – zapytał jeszcze raz z takim jakimś zbolałym spojrzeniem.
- Kisia? Jaka… Moment, masz na myśli Kise? – zaśmiał się, ale szybko umilkł widząc zmartwione spojrzenie Kuroko.
- Nie, Kise nas lubi – zapewnił.
- Nie przychodzi już do naś – poskarżył się.
- Kise pojechał do pracy – wyjaśnił.
- Do pracy?
- Tak. Do pracy. Kise lata samolotami, wiesz, takimi dużymi.
- A gdzie poleciał? – spytał, majtając nogami w powietrzu.
- Na taką wyspę, na Hawaje.
- A to jest daleko? – Zmarszczył czoło.
- Daleko, daleko, ale za kilka dni wróci i za pewnością przyjdzie. – Uśmiechnął się krzywo.
- A możemy do niego źadzwonić? – Przechylił głowę, patrząc z uwagą na Aomine.
- Zadzwonić? Tak… Nie! To znaczy nie, Kise jest pilotem i nie odbiera telefonów, musimy poczekać aż już wyląduje z powrotem w kraju. A teraz jedz już. – Pstryknął go w ucho.
- Ale przyjdzie do nas? – upewnił się jeszcze, zanurzając łyżkę w zupie.
- Przyjdzie, przyjedzie, a jak nie, to skopiemy mu tyłek – wyszczerzył się, a Kuroko odpowiedział uśmiechem pełnym makaronowych dinozaurów.

~*~

Tak jak powiedział Aomine, gdy tylko Kise wylądował z powrotem w Japonii, pojawił się u nich z całą swoją hałaśliwą osobą, opalenizną, dobrym nastrojem i pamiątkami.
- Kise, jest już późno – mruknął Daiki, opierając głowę o wersalkę i gapiąc się w sufit.
- No poczekajże – odpowiedział zniecierpliwiony Ryouta w skupieniu układając na podłodze puzzle.
- A ten? – Zadowolony Tetsu podał mężczyźnie puzzel, patrząc na niego wyczekująco.
- Teeen… – zamruczał, przyglądając się kawałkowi układanki pod różnymi kątami.
- Kiseee! – Aomine westchnął niezwykle warkliwie.
- No czekaj, powiedziałem! – wkurzył się. – Już kończymy.
- Do cholery, smarkacz powinien już spać.
- No przecież zaraz pójdzie, jeszcze kawałek nam tylko został!
Aomine wbił swój niezwykle wkurzony wzrok mordercy w mężczyznę, lecz ten nawet nie zareagował, tylko nadal marszczył te swoje idealne brwi i próbował dokończyć układankę.
- Tutaj? – wymruczał oparty na nodze Kise Kuroko, wskazując palcem jakieś miejsce.
- No oczywiście, że tutaj! – zawołał uradowany.
- Kise, do licha, idziemy jutro do przedszkola i to ja, a nie ty, będę go budził – warknął, opierając łokcie na nogach i patrząc na nich groźnie.
Dwa spojrzenia, jedno niebieskie, całkowicie proszące i jasne, bursztynowe wręcz, wbiły się bardzo niewygodnie w Aomine. Kurwa. Kurwa, kurwa!
- Idę się myć – wywarczał. – Jak skończę, gnojek ma być w łóżku!
Kise wyszczerzył się.
- Tak jest, panie tato! – zasalutował i skulił się, gdy przechodzący obok Daiki kopnął go niezwykle boleśnie.
- Bijesz mnieee! – jęknął. – A po resztą Kurokocchi nie ma łóżka, ha!
- Nie denerwuj mnie.
- Aominecchi, mówiłem ci już, trzeba wywalić te twoje graty i dać mu własny pokój! – zawołał, wstając.
- Kise, do cholery, skończ. – Wywrócił oczami.
- No weź, w czym problem? Kupisz mu łóżko, jakąś ładną tapetę w samochody…
- W sieśki – odezwał się Tetsu.
Aomine popatrzył na chłopca, który trzymając Kise za spodnie drapał się po stopie.
- No, widzisz? W pieski! – wyszczerzył się radośnie.
Po raz kolejny dwa denerwujące spojrzenie wbiły się w niego wyczekująco.
- Kise, idź już do domu, masz wory pod oczami – warknął, odwracając się do nich tyłem i podążając do łazienki.
- Aaaa! Nie mów tak! Nie mam żadnych worów pod oczami! Nie mogę mieć! Gdzie tu jest jakieś lusterko?!

poniedziałek, 24 września 2012

Część 1 „Musimy sobie jakoś radzić.”


Słowem wstępu: Tekst będzie składał się na pewno z 5 części, choć możliwe, że się rozrosną, jeżeli się nie zmieszczę tak jak zaplanowałam. Nie wiem, czy komuś się spodoba. Jest to bardzo prosty, bez specjalnych zwrotów akcji fick, składający się z wielu scenek lepszych bądź gorszych, zależy od gustów. Mnie osobiście pisze się go przyjemnie, zabawnie się wymyśla i ogólnie jestem z niego raczej zadowolona. Jak wspominałam, porywający akcją nie jest, ale może kogoś zainteresuje.
Wraz z przebiegiem opowiadania, pojawi się wątek shounen-ai.

~*~


Część 1 „Musimy sobie jakoś radzić.”

Stęknął z niezadowoleniem, gdy w jego śnie pojawił się niespodziewanie drażniący uszy dźwięk. O co, do licha, chodzi, tyle balonów w strojach kąpielowych i po cholerę komuś jakieś denerwujące człowieka dźwięki. Zmarszczył czoło, wzdychając ciężko w poduszkę. Gdy wypłynął ze snu nieco bardziej w jawę, dotarło do niego, że drażniący dźwięk nie jest bynajmniej wytworem jego wyobraźni, a jest jak najbardziej prawdziwy, całkowicie realny, a jego źródłem jest telefon. Uchylił zaspane oko przyglądając się, jak telefon podryguje wibrująco na stoliku. Ki diabeł… Chrzanić to. Chrzanić telefon i dzwoniącego. On śpi, a jak śpi to się mu, kurna, nie przeszkadza. Zwłaszcza, gdy jest po nocnej zmianie.
Telefon zamarł nad krawędzią stolika.
Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zamknął oczy, zamierzając spokojnie od dryfować z powrotem w sen.
Zaklął parszywie, gdy komórka ponownie się rozdzwoniła i spadła z trzaskiem na podłogę, nie przestając hałaśliwie wibrować na panelach.
Zabije.
Przeczołgał się na skraj wersalki i sięgnął po telefon z mocnym postanowieniem, że opierdoli dzwoniącego z góry na dół aż mu w pięty pójdzie.
- Tak? – warknął nieprzyjemnie.
- Dzień dobry, pan Aomine Daiki? – spytał uprzejmie wysoki, kobiecy głos. Kobieta?
- Tak… Tak, to ja - zreflektował się po chwili milczenia.
- Witam, moje nazwisko Asako, dzwonię z opieki społecznej…
Z czego, do cholery?
- … czy moglibyśmy się umówić na spotkanie?
Aomine opadł na poduszki kompletnie strącony z pantałyku.
- Co? – spytał mało inteligentnie.

~*~

Czując na sobie uważne, uprzejme spojrzenie, Aomine poruszył się niespokojnie. Jasna cholera, co on tu w ogóle robił? A tak, oczywiście…
- Więc? – ponagliła go kobieta.
Aomine rzucił jej chmurne spojrzenie, przeczesując palcami włosy.
- Nie wiem – mruknął, instynktownie grając na czas.
Kobieta westchnęła.
- Proszę pana, jest pan jego jedynym krewnym, jeżeli pan się nim nie zajmie, chłopiec trafi do domu dziecka.
- Wiem, wiem – warknął nieuprzejmie i pochyliwszy się w przód oparł łokcie na kolanach, myśląc gorączkowo.
Kurwa. Kurwakurwa. Że też wszystko, co najgorsze, zawsze musi spotkać właśnie jego.
- Może chciałby pan go zobaczyć? – spytała cierpliwie.
- Co? Nie, ja nie…
- Chodźmy. – Podniosła się z krzesła, a ton jej głosu zdecydowanie nie znosił sprzeciwu.
Wcisnąwszy ręce do kieszeni, podążył za kobietą przez jasne korytarze pełne drzwi i dużych okien, aż dodarli do różnokolorowego holu z mnóstwem rysunków postaci z bajek dla dzieci.
Cholera. Cholera.
- Tutaj. – Kobieta przystanęła przy dużej szybie, wskazując na nią ręką. – Nie widzą nas, to okno weneckie.
Aomine z wahaniem podszedł do szyby. Za nią był duży, kolorowy pokój pełen zabawek i dzieciaków w różnym przedziale wiekowym.
- Chłopiec jest naprawdę spokojny. Nasi fachowcy go przebadali, porozmawiali z nim na temat tego, co się stało…
Daiki tylko kątem ucha słuchał tego, co mówiła do niego, przyglądając się po kolei dzieciom. Och… No tak, to musiał być on..
- To on, prawda? – przerwał jej, wskazując na małego, niebieskowłosego chłopca, który siedział sam, jeżeli nie licząc pluszowego psa i przeglądał jakąś książeczkę.
- Tak, to on. – Uśmiechnęła się, najwyraźniej zadowolona, że tak bezbłędnie trafił na właściwego. Aomine z kolei poczuł przerażenie faktem, że tak właściwie, nigdy smarkacza nie widział, a i tak wiedział… Ale w końcu, do cholery, był podobny do jego rodziny, zwłaszcza te włosy…
- Jak ma na imię? – mruknął. Jego kuzynka kiedyś mu o tym mówiła, ale wspomnienie było tak niewyraźne, że nawet nie starał się sobie go przypomnieć.
- Tetsuya. Kuroko Tetsuya.
Daiki drgnął, gdyż chłopiec jakby ściągnięty ich rozmową, podniósł głowę znad książeczki, którą oglądał i spojrzał wprost na nich. Szlag. Te poważne, niebieskie oczy były przerażające. Poczuł ulgę, że gówniarz ich nie widzi. Ale mimo to patrzył prosto na nich tymi swoimi smutnymi oczami… Szlag by to trafił…
- Tak, jak mówiłam, panie Aomine…
- Co mam podpisać?  - Słowa wypłynęły z jego ust, zanim w ogóle zdążył pomyśleć.
Kobieta umilkła, po czym uśmiechnęła się delikatnie.
- Zapraszam do mojego biura, wszystko panu wyjaśnię.
Ostatni raz spojrzał na chłopca, który westchnął niezwykle ciężko i wrócił do przeglądania książki.

~*~

Aomine zmienił bieg i spojrzał w lusterko wsteczne. Z tyłu, przypięty pasem siedział czteroletni chłopiec i najwyraźniej ani myślał zniknąć z jego samochodu. I do jasnej cholery, będzie musiał kupić pieprzony fotelik. Jest gliną, nie może tak wozić gnojka…
Szlag. Życie człowieka jest czasami naprawdę do dupy.
Może gdyby smarkacz nie był tak cichy i spokojny, Daiki potargałby z miejsca wszystkie papiery dotyczące przejęcia nad nim opieki, na razie tymczasowej. Może gdyby płakał, krzyczał, histeryzował, Aomine zwiałby aż by się kurzyło i pozwolił mu dorastać w sierocińcu, albo jak mu się poszczęści, w jakiejś miłej rodzinie zastępczej. Ale nie, tak dobrze nie było. Dzieciak był ucieleśnieniem spokoju i opanowania, a ta powaga była nawet trochę straszna. Czy dzieci w jego wieku nie powinny być bardziej… rozwrzeszczane? Tetsuya w każdym razie nie był. Był spokojny, grzeczny, a gdy dowiedział się, że ma z nim zamieszkać, spojrzał tylko na niego uważnie i tak cholernie bezemocjonalnie, po czym wyciągnął tylko tę swoją małą łapkę w jego stronę.
Zawarczał po nosem, czując rosnącą frustrację.
Zanim pojechał do opieki społecznej, zahaczył o szpital, do którego przywieziono po wypadku jego kuzynkę i męża. Miał szczęście trafić na Midorimę, który pełnił wtedy dyżur i mógł mu, gnój jeden, bardzo obrazowo przedstawić, że po jego jedynej rodzinie prawie nic nie zostało, gdy władował się w nich tir. Skurczybyk. Ale dobry skurczybyk. Widząc, jak Daiki blednie i chyba zielenieje - Aomine nie był do końca pewny, jakie kolory przybiera - zrobił mu mocną, czarną kawę, która przywróciła mu trochę równowagi. I tak właśnie dowiedział się, dlaczego został jedynym bliskim krewnym smarkacza i że jeżeli go zostawi samego, będzie miał na sumieniu własnego członka rodziny. Aomine był policjantem, wiedział, co to znaczy mieć coś na sumieniu. Aż za dobrze. I aż za dobrze wiedział, co się dzieje w niektórych rodzinach zastępczych i na co wyrastają takie małe gnojki bez rodziny.
Tylko, do wszystkich cholerstw świata, co teraz będzie? Uciszyć sumienie jest bardzo łatwo, gorzej z tym, co potem. Przecież on, do licha, pracuje, a do tego nie potrafi zajmować się dziećmi! W jego rodzinie nigdy ich nie było dużo, sam nie miał żadnego rodzeństwa, jak do diabła, miał się zająć małym, czteroletnim smarkiem?
Wzdychając ciężko, zaparkował samochód po blokiem. Wyskoczył z niego i otworzył tylnie drzwi.
- Wysiadka, mały – rzucił, zabierając spod nóg chłopca torbę z jego rzeczami. Tetsuya spojrzał na niego uważnie, tymi swoimi wielkimi, przeraźliwie jasnymi oczami, po czym odpiął pas i zsunął się z siedzenia.
Zaciskając zęby, Aomine wziął wyciągnięta rączkę i ruszył w kierunku bloku.
Może jednak by wolał, żeby mały trochę histeryzował? Nie może to być bardziej przerażające, od tego kompletnego milczenia i spokoju czteroletniego dziecka. Rzucając torbę na podłogę, ruszył w kierunku wersalki, czując, że jak w końcu nie usiądzie to się przewróci. Opadł na kanapę, przeczesując ze zdenerwowaniem włosy.
Co teraz? Co teraz…
Zerknął w bok, spoglądając na chłopca, który nadal stał w małym korytarzyku, tuż koło torby, obejmując tego swojego pluszowego psa i po prostu patrzył się na niego.
Bogowie to skurwysyni, zawsze to wiedział.
- Chodź, poszukamy czegoś do jedzenia – mruknął, wstając z kanapy. Chłopiec popatrzył na niego, po czym ruszył w jego stronę. Gdy chciał go dotknąć i poprowadzić, mały odsunął się lekko.
Daiki wywrócił oczami, idąc do kuchni. Naprawdę dziwny dzieciak.

~*~

Hmmm.
Hmmm…
Aomine mruczał do siebie już od chwili, gapiąc się na zawartość swojej lodówki. Nigdy nie uważał się za człowieka głodującego, no ale cóż… Hmmm…
- Aaa, wiem, płatki. – Ucieszył się ze swojego pomysłu. – Lubisz, chłopie, płatki, prawda? – spytał, zerkając na Tetsuyę, który siedział przy stoliku na książce telefonicznej, kodeksie prawnym i poduszce. Mały wzruszył tylko ramionami, majtając nogami w powietrzu.
- Okej, więc płatki – zadecydował. – Przynajmniej dopóki nie wybierzemy się do sklepu po jakieś inne żarcie – mruknął do siebie, sięgając pod mleko. Przez chwilę zamyślił się, gapiąc się na butelkę. – Podgrzewamy? – Uniósł brew, patrząc na smarka. Dzieciak pokręcił przecząco głową.
- I bardzo dobrze! Nienawidzę tego ciepłego gówna, ohyda – powiedział zniesmaczony, a coś na kształt małego uśmiechu pojawiło się na twarzy Kuroko.
Opierając się o kredens i mieląc w ustach płatki z mlekiem, Aomine zamyślił się ponownie. Trzeba koniecznie coś zrobić z gnojkiem. Nie może rzucić roboty, a samego go przecież nie zostawi w domu. Trzeba go do jakiegoś przedszkola dać czy coś. Podrapał się po skroni myśląc intensywnie. Pytanie, czy w pobliżu jest jakieś przedszkole i czy go przyjmą.
Czas. Potrzeba mu trochę czasu.
Wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer.
- Co jest, Aomine? – odezwał się nieco gderliwy głos po kilku sygnałach.
- Potrzebuję wolnego, szefie. – Skrzywił się, słysząc głośne westchnienie.
- Czy ja kiedyś doczekam się, że zadzwonisz do mnie w innej sprawie? – spytał zgryźliwie. – Przypominam, że miałeś wolne dwa tygodnie temu.
- To było co innego. – Wywrócił oczami. – Sprawy… rodzinne, szefie.
- Och… A więc jednak coś ważnego od ciebie chcieli? – dopytał się. – Jak dostaliśmy telefon z opieki społecznej szukającej z tobą kontaktu…
- Tak, chcieli – przerwał mu niecierpliwie. – Mówiłem, sprawy rodzinne, potrzebne mi kilka dni wolnego.
Przez chwilę w telefonie panowała cisza.
- Dobra – odezwał się w końcu. – Masz czas do końca tygodnia na załatwienie wszystkiego, potem chce cię widzieć na komendzie.
- Jasne. Dzięki, szefie.
- Ta, pewnie, dziękuj mi, dobrze wiedziałeś, że postawisz na swoim – prychnął. – Jestem dla was za miękki, do cholery.
Aomine parsknął tylko śmiechem.

~*~

Przestąpił niezdecydowany z nogi na nogę, wpatrując się w półkę sklepową. Z wahaniem sięgnął po mały słoiczek i obejrzał go dookoła.
- Czy ty to jadasz? – spytał, podtykając słoiczek z zupką dla dzieci pod nos Kuroko. Chłopiec popatrzył na Aomine, potem na słoiczek, a potem znowu na Aomine i pokręcił przecząco głową, a Daiki dałby sobie głowę urwać, że w spojrzeniu gnojka było pobłażanie.
- Okej, czaję, jesteś dużym smarkiem, nie jesz mielonego gówna – mruknął opryskliwie, odkładając słoiczek na miejsce i podążył dalej z drepczącym za nim Tetsuyą.
Skąd on, do licha, miał wiedzieć, co jadają małe gnojki? No ale skoro nie jada gównianych papek, to chyba może kupić coś, co on sam też zje, prawda? Wrzucił do koszyka, w którym znajdowało się już świeże pieczywo i owoce, kilka mrożonek, po czym podszedł do działu z nabiałem. Mleko. Przede wszystkim. Z czymś muszą jeść te cholerne czekoladowe i cynamonowe płatki, które zamierzał kupić. I może serki topione? Z szynka, a co, niech się gówniarz odżywia. Spojrzał w dół słysząc grzechot. Popatrzył na Kuroko, który wbijał w niego spokojne spojrzenie, po czym na koszyk, w którym wylądował z owym grzechotem jogurt waniliowy… z czekoladowymi gwiazdkami?
Aomine kucnął, przyglądając się z uwagą jogurtowi.
- A więc lubisz jogurty, taa? – spytał, zerkając na chłopca. Kuroko kiwnął potwierdzająco głową. – Dobra, to jeszcze jakiś chcesz?
Tetsuya podszedł do chłodziarki i stając na palcach sięgnął po jeszcze jeden serek waniliowy z gwiazdkami i wrzucił do koszyka, patrząc z zadowoleniem na Aomine.
Daiki parsknął śmiechem.
- Okej, stary, możemy jeść nawet waniliowe gówno z gwiazdkami – stwierdził, wrzucając jeszcze kilka opakowań do koszyka. Zaopatrzywszy się w jeszcze kilka rzeczy, jak makaron, sosy w słoikach, herbatę owocową podążyli do kasy. A następnie po fotelik. Aomine mało nie połamał sobie zębów od zaciskania, gdy ekspedientka szczebiotała coś radośnie o kochającej się rodzinie… Ludzie są tępi, on nie jest, kuźwa, żadnym pieprzonym ojcem. Wujkiem, jak już, do licha.
- Co powiesz, stary? – spytał po kilku dłuższych chwilach przeklinania, warczenia i złości podczas montowania ustrojstwa w samochodzie. – Od dziś wozisz się w tym.
Tetsuya popatrzył na fotelik, potem na Aomine, a jego spojrzenie było chmurne, jakby pytał „Muszę?”.
- Bez marudzenia, smarku – burknął. – Ciesz się, że nie jest różowy i dla niemowlaka. Jestem gliną, mały, nie możesz jeździć bez tego. Wskakuj. 
Kuroko westchnął cicho i wgramolił się do samochodu.

~*~

Aomine nie mógł się pozbyć wrażenia, że wszystko idzie zbyt gładko i zbyt spokojnie. Być może był to instynkt, który z czasem wyrabia się u każdego funkcjonariusza policji, ale w każdym razie coś podpowiadało mu, że chyba przegapił jakiś dość istotny szczegół.
Ze znudzeniem przyglądał się lecącej w telewizorze bajce o jakimś ryżowym superbohaterze. Do czego to doszło, żeby był zmuszany do oglądania jakiś odmóżdżających kreskówek. Zerknął na Tetsuyę, który wciśnięty w kąt kanapy nie odrywał wzroku od telewizora i poziewywał, opierając policzek na tym swoim psim koledze.
I wtedy na Aomine spłynęła świadomość, niczym boskie objawienie, że w swoim małym mieszkaniu nie posiada drugiego łóżka. Świadomość ta zmroziła go na kilka dramatycznych chwil. Miał co prawda drugi pokój, ale służył on raczej za graciarnie aniżeli przestrzeń zdatną do zasiedlenia jej przez czteroletniego chłopca, który-nie-miał-swojego-łóżka.
Szlag. Szlag, szlag, szlag, że też nie pomyślał o tym wcześniej. Zerkając na zegarek stwierdził, że jest zdecydowanie zbyt późno, aby jakiś sklep był w stanie go poratować. Pożyczki od kogoś też nie wchodziły w rachubę, musiałby ze sobą wziąć dzieciaka, a to absolutnie wykluczone. Jakoś… Jakoś będą musieli sobie poradzić.
- Jesteś śpiący? – spytał ostrożnie, mrużąc oczy.
Tetsuya spojrzał na niego, po czym wzruszył ramionami.
Aomine z trudem pohamował warknięcie. Co za dzieciak.
- Koniec oglądania, smarku, trzeba się w końcu położyć.
Chłopiec zsunął się z wersalki i popatrzył na niego wyczekująco. Daiki nachmurzył się. Bogowie, za co…

~*~

Westchnął ciężko, wciskając twarz w poduszkę, gdy promienie słońca podrażniły jego oczy. Czemu on wiecznie zapominał o tych chrzanionych zasłonach? Przez kilka chwil dryfował w sennym błogostanie, kompletnie rozluźniony i zadowolony.
Otworzył gwałtownie oczy.
Poduszka obok była pusta. Obrócił się, wspierając na łokciu i odetchnął z ulgą.
Tetsuya siedział na łóżku, ściskając pluszaka i przyglądał się mu.
Aomine parsknął śmiechem. Małe brwi chłopca zbiegły się.
- Trzeba ci kupić grzebień, smarku – zaśmiał się, patrząc na rozwichrzone włosy chłopca.
Nachmurzony Kuroko przyklepał włosy, wywołując jego jeszcze większe rozbawienie.
- Rany. – Daiki obrócił się na plecy, gapiąc się w sufit. Co za popieprzone życie. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że przyjdzie mu kiedykolwiek zajmować się jakimś małym szczurkiem zdanym tylko na niego. Zerknął kątem oka na chłopca, a ten przyglądał mu się cały czas ze spokojem. Doprawdy, dzieci nie powinny być tak opanowane i ciche.
- Jesteś głodny? – spytał.
Tetsuya wyglądał przez chwilę na głęboko zamyślonego, po czym kiwnął głową.
- To ruszaj się, trzeba opędzlować lodówkę, zanim nam żołądki przyrosną do kręgosłupów – mruknął, podnosząc się ciężko z łóżka i kierując się do kuchni. Kawa. Koniecznie musiał się napić kawy.

Po błogosławionej dawce kofeiny i porządnym talerzu czekoladowych płatków uznał, że jest już na tyle obudzony, że trzeba koniecznie przystąpić do misji numer dwa, czyli znalezienia dla smarka przedszkola.
- Chodziłeś już tam kiedyś, prawda? – spytał, grzebiąc w szafce łazienkowej. – Chodziłeś? – Spojrzał na siedzącego na pralce chłopca, który pokręcił głową.
- No to jak nie chodziłeś, to teraz będziesz. Nie mamy wyjścia, stary. – Wstał, gdy udało mu się w końcu znaleźć nową szczoteczkę do zębów. – Ja muszę pracować, a ty, kolego, jesteś nieletni i za młody, żeby zostać samemu w domu, kapujesz? – Wcisnął w rękę chłopca szczoteczkę z pastą do zębów i sięgnął po swoją własną. – Musimy czegoś poszukać, a jak czegoś nie znajdziemy, to ja naprawdę nie wiem, co będzie – wymamrotał ze szczoteczką w buzi. – Co jest, czemu nie myjesz zębów?
Tetsuya popatrzył na niego.
Aomine jękną.
- No weź, stary, nie rób mi tego. Nie umiesz sam? – Poruszał własną szczoteczką, a Kuroko pokręcił głową.
Szlag by to trafił.

~*~
Aomine zabębnił palcami po kierownicy, usilnie starając się nie irytować. W ilu jeszcze ośrodkach usłyszy, że nie mają wolnych miejsc, a do tego mają aż nadwyżkę bachorów? Co im za różnicę robił jeden mały dodatkowy smark? A w dodatku totalnie grzeczny i spokojny. Ludzie są kompletnie bez serca. Oczywiście, Aomine wiedział, że jest jedno pewne miejsce, do którego może jechać od ręki, ale już na samym początku stwierdził, że zdecydowanie woli go unikać, dopóki nie jest to konieczne. Ale teraz konieczność była bardziej nagląca i z ciężkim sercem Daiki zaparkował pod ładnym, kolorowym budynkiem przedszkola.
Niech to kule biją!
Przez kilka chwil warczał sam do siebie, po czym wysiadł gwałtownie z samochodu.
Niech się dzieje co chce, najwyżej ją udusi.
Spacerował wzdłuż korytarza z chmurną miną, pod bacznym spojrzeniem Kuroko. Słysząc stukanie obcasów na schodach, przełknął ślinę. Smok nadchodził…
Na korytarzu pojawiła się niska, zgrabna kobieta w ładnym, eleganckim żakieciku. Dostrzegając Aomine zatrzymała się raptownie.
- Dai-chan? Co ty tu robisz? – Uśmiechnęła się szeroko, pochodząc do niego.
- Taa, cześć, Satsuki – mruknął, pochylając się i całując kobietę w policzek.
- Coś ty taki naburmuszony, co? – zaśmiała się. – Masz jakąś sprawę? Zwykle mnie nie nachodzisz w miejscu pracy.
- Mam sprawę. I to naglącą – przyznał z irytacją.
Kobieta uniosła pytająco brew.
- Potrzebuję miejsca w przedszkolu – burknął.
- Ale chyba nie dla siebie? – zachichotała rozbawiona.
- Oczywiście, że nie dla siebie, głupia – fuknął.  – Dla… - Obejrzał się na ławeczkę, ale ta była pusta. Szlag, gdzie go wcięło? – O, jesteś – odetchnął, dostrzegając chłopca koło siebie. Rany, co za dzieciak, tak go straszyć. I pojawiać się tak niespodziewanie! – Dla niego. – Wskazał palcem w dół na Kuroko, który patrzył z uwagą na Satsuki.
Kobieta zrobiła wielkie oczy dostrzegając chłopca, po czym popatrzyła na Aomine.
- Czy ja o czymś nie wiem? – spytała.
- O wielu rzeczach nie wiesz – westchnął ciężko. – To syn mojej kuzynki. Jestem jego opiekunem. Mieli wypadek.
- Och… - zasłoniła usta dłonią zmartwiona. – Tak mi przykro.
Aomine wzruszył tylko ramionami. Satsuki kucnęła, uśmiechając się do chłopca.
- Cześć, kolego – przywitała się. – Jestem Satsuki, a ty jak masz na imię? – Wyciągnęła rękę w jego kierunku, ale mały Kuroko, złapał tylko za spodnie Aomine, chowając się za jego nogą i nie przestając się jej przypatrywać.
Daiki był z jednej strony rozbawiony, ale z drugiej, dziwne uczucie nie chciało go opuścić, gdy smarkacz tak instynktownie szukał ochrony u niego. Drażniące.
- Dzieci cię nie lubię, Satsuki, nic się nie zmieniło – zaśmiał się.
- Lubią mnie – wydęła naburmuszona policzki, wstając.
- Oczywiście – parsknął. – To jak, możesz go przyjąć? Muszę coś z nim zrobić, gdy jestem w pracy. – Wywrócił oczami.
- Mogę, mogę, ale chodźmy do mojego gabinetu, porozmawiamy o wszystkim.

~*~

- Także w gruncie rzeczy Satsuki jest w porządku, dopóki jej nie wkurzysz, wtedy robi się wiedźmowata – wyjaśnił, ściągając Kuroko bluzkę. – O, stary, mówię ci, harpia taka, że lepiej się jej nie pokazywać na oczy. Masz szczęście, że jest dyrektorką i nie prowadzi żadnej grupy, a już zwłaszcza twojej, bo chyba nie miałbym serca cię tam zostawić i znowu mielibyśmy problem. – Ściągnął chłopcu spodnie i łapiąc do pod pachy wsadził go do wanny pełnej wody. – No, to ty się tu ten, a ja wiesz… – Wcisnął mydło i gąbkę w rączki Tetsuyi z zamiarem jak najszybszego ewakuowania się z łazienki. Chłopiec zmoczył gąbkę i wycelował nią w swoją głowę, mocząc sobie jedną połowę włosów, po czym chlaptając tę swoją chucherkowatą pierś, zaczął ją namydlać.
Aomine jęknął w duchu. A miał nadzieję, naprawdę miał szczerą, prawdziwą nadzieję, że do tego nie dojdzie. Chyba padnie na kolana i popełni rytualne seppuku. Kurwa mać.
- Rany, rany, chłopie – mruknął gderliwie, pojawiając się przy wannie w momencie, gdy Kuroko ponowił próby umycia sobie głowy. Wytarł ręcznikiem zalane wodą oczy chłopca, po czym usiadł na brzegu wanny i przejął w swoje posiadanie gąbkę i mydło. Starając się nie warczeć, szybkimi ruchami namydlił smarka, po czym umył mu włosy.
On myje dziecko. Bogowie skurwysyni, ON myje dziecko. Coś się na tym świecie musiało stanowczo popierdolić.
Podniósł Kuroko, zarzucił mu na głowę ręcznik i owinąwszy go nim jak małą mumię, posadził na go na pralce.
- Chłopie, naprawdę, powinieneś nauczyć się myć sam, nie jesteś przecież baba, nie? – spytał, wycierając jego mokre włosy. Twarz Tetsuyi wychyliła się zza ręcznika i chłopiec z poważną miną pokręcił głową.
- No właśnie! Trzeba się w końcu nauczyć samodzielności! – stwierdził, w duchu ciesząc się, że gówniarz chociaż z toalety potrafi sam korzystać, bo tego by chyba już nie przeżył. – No, stary, ale fryzurę to masz genialną, jakbyś dopiero co wstał – parsknął śmiechem.
Jasne brwi zbiegły się, a chłopiec wyglądał na naburmuszonego, gdy przyklepywał rozwichrzone włosy.
- Nie nadymaj się tak, gościu, mamy grzebień. – Przyczesał włosy małego, po czym ubrał w go w niebieską pidżamę w piłki, a następnie wręczył mu jego nową elektryczną szczoteczkę. To był pierwszy zakup dnia następnego. Aomine stanowczo postanowił, że nie zamierza nikomu, absolutnie nikomu myć zębów. Zabrał więc gnojka do sklepu i pozwolił mu wybrać szczoteczkę. Oczywiście, szczoteczka była nie z żadnym samochodem czy superbohaterem, skąd, smark od razu wybrał tę z psem.
- Myj te swoje kły, mały i idziemy oglądać ryżowego bohatera.
Małemu Kuroko elektryczna szczoteczka bardzo się spodobała i mycie zębów stało się wręcz rytuałem.
- Także wracając do przedszkola, młody, to masz być grzecznym gówniarzem, kapujesz? Ale jak ktoś ci będzie dokuczał, to masz mu od raz dać w gębę, rozumiemy się? Nie możesz być żadną ofiarą losu.
Chłopiec z buczącą szczoteczką w buzi pokiwał głową, po czym wyciągnął szczoteczkę w kierunku Aomine, który westchnął. Taaak, prócz szczoteczki zakupili też pastę dla dzieci, gdyż Kuroko był wyraźnie niezadowolony z normalnej miętowej. Z pomarańczowej zaś był aż za bardzo zadowolony.
- Czy możesz, do cholery, przestać żreć tą pastę tylko myć nią zęby? – spytał gderliwie wyciskając kolejną porcję pasty na szczoteczkę.
Usta Kuroko, wypełnione pastą i szczoteczką rozciągnęły się tylko w uśmiechu.