sobota, 30 czerwca 2012

15. Zemsta

Co żeś zrobiła?
Tego chciałaś?
Czym się stałaś?
Samotnie przechodzisz z nieba do piekła.
Teraz znasz swą drogę w tym szaleństwie.
Wzrosły twe moce, a łańcuchy zostały zerwane.
Cierpisz już tak długo, nigdy się nie zmienisz.

*
Czarny kruk lekko poszybował w dół, lecąc tuż nad koronami drzew. Bystre oko omiatało teren, po czym ptak zanurzył się między listowia i z cichym szumem wylądował pośród gałęzi. Przesuwając się po konarze, pochylił łebek przyglądając się dwóm postaciom, które przechodziły tuż pod nim.
- Powiem to grzecznie po raz ostatni, odwal się! – Poirytowany głos dziewczyny sprawił, że kruk przekrzywił głowę, zerkając okiem dwójkę ludzi.
- Go za głupia baba! – warknął mężczyzna, kopiąc z rozmachem zabłąkany kamień.
- Kontynuuj, a za chwilę nie będziesz w stanie zliczyć dziur w swoim brzuchu.  – Lodowaty ton głosu przerwał chłopakowi. Lśniąca katana zabłysła między nimi. Kizuki popatrzył ironicznie na Haruno, po czym bez ceregieli odtrącił dłonią ostrze i podszedł do niej. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, z czego jedno z nich było pełne wściekłości, a drugie kpiny.
- To było głupie. – Ryuu uśmiechnął się jeszcze szerzej po swoim stwierdzeniu. – Jesteś idiotką.
Mi zacisnęła zęby i uniosła brodę. Przez moment w jej oczach zabłysła czerwień, lecz był to dosłownie krótki moment. W następnej sekundzie zadała cios. Prosty i szybki. Ostrze przebiło chłopaka na wylot. Ryuu zgiął się w bólu, a jego oczy o mało nie wyszły z orbit. Dysząc głośno, złapał dłonią za ostrze, którego kawałek dzielił go od dziewczyny. Na jego ustach pojawił się uśmieszek.
- Fajna… sztuczka… - stęknął, czując stróżkę krwi płynącą po brodzie. Szlag… to właśnie tak się umiera? Cholernie… niewygodne uczucie. Cholernie. Nagle zatoczył się w tył, odruchowo łapiąc się za brzuch, w którym jeszcze sekundę wcześniej tkwiła katana.
- To jest moje ostatnie ostrzeżenie.
Oddychając nieregularnie, spojrzał spod grzywki na dziewczynę, która mierzyła go obojętnym, pełnym chłodu spojrzeniem. Że też przyszło mu uganiać się z kimś takim… A niech to diabli wezmą.
Uśmiechnął się szeroko, gdy nieprzyjemne uczucie po genjutsu opuszczało go powoli.
- Mam powtórzyć? – spytał, mrużąc drwiąco powieki. – Pomyślałaś chociaż przez chwilę, co ty najlepszego robisz?
Oczy Miyoshi zwęziły się.
- Każdy… - stęknął cicho, prostując się. – Każdy trup jest jak pierdzielony drogowskaz, idiotko, równie dobrze możemy usiąść i poczekać na pogoń. – Uśmiechnął się wrednie.
Jakby sobie nie zdawała z tego sprawy. Co za dupek. Doskonale wiedziała, co oznacza każdy pozostawiony za nimi trup, każde ciało było jak krzycząca o uwagę wskazówka. Dlatego go poganiała, dlatego chciała ruszać jak najszybciej.
- Uprzedzam – ton głosu Ryuu zmienił się nagle, a powaga obiła się w jego oczach – jeszcze jedno ciało, a radzisz sobie sama, będę musiał podziękować. Zacznij nad sobą panować.
Poruszyła się niespokojnie, gdy jego spojrzenie stało się dziwne, jakby badawcze. Było to spojrzenie, którego cholernie nie lubiła, a które coraz częściej ją śledziło. Z kolei Kizuki miał ochotę kląć na czym świat stoi, widząc jej wystudiowaną obojętność i brak jakiejkolwiek emocji i reakcji.
- Skończyłeś? – spytała lodowato, po czym odwróciła się na pięcie i bez słowa pobiegła przed siebie.
Gdy przeklinający mężczyzna podążył w ślad za towarzyszką, czarny kruk zerwał się do lotu i poszybował w górę.

*

- Ona niszczy.
- Wiem.
- Wyniszcza człowieka od środka. Jest… zapętleniem. Błędnym kołem.
- Z którego nie sposób się wyrwać, tak.
- A jednak ludzie ją akceptują…
- Nie akceptują, wykorzystują. Jest motorem działań. Jest sensem a zarazem celem życia.
- Jest chorobą.
- Tak. Najstraszniejszą, jaka istnieje. Niszczy ludzkie wnętrza.
- Najstraszniejsza choroba… Miłość, która zbłądziła z drogi. Nienawiść. Czy to nie ironia losu, tato?
- Życie to pasmo paradoksów i sprzeczności, synu.
- Tylko że… Nienawiść niesie ze sobą tylko więcej nienawiści.
- Wiem o tym. Ale ludzie nie potrafią, nie chcą przerwać tego łańcucha nienawiści, tego błędnego koła.
- Chciałbym tego dokonać…
- Nie wiesz, o czym mówisz, mój drogi.
- Wiem, właśnie, że wiem!
- Nie wiesz. I nigdy nie będziesz wiedział. Jeżeli los cię uchroni, nigdy nie będziesz patrzył, jak zabijają twoją rodzinę, nigdy nie ujrzysz, jak giną twoi przyjaciele.
- Jestem ninja…
- Jesteś ninja. Będziesz miał dość siły, by zacisnąć zęby, gdy zabiją mnie, twoją matkę, twoje siostry?
- Przestań.
- Powiedz – będziesz mógł zacisnąć zęby? Będziesz potrafił wybaczyć? Tak z głębi serca, tak naprawdę? Pokonasz w sobie przerażającą pustkę? Ten palący gniew? Nie wiesz, jak mocno on pali, nie wiesz, jak nieśmiertelny on jest, nie wiesz, że jego nie sposób ugasić. Nie szafuj zapewnieniami.
- A ty? Przecież przeżyłeś tak wiele… A jesteś inny niż oni…
- Ja walczę. Ciągle walczę, mój synu. Nawet nie wiesz, jak trudna jest to potyczka. A czasami… Czasami jest tak ciężko… Czasem wydaje ci się, że już więcej nie udźwigniesz, że już więcej nie wytrzymasz. Czasami… zamiast serca masz głaz, lodowaty kamień. Albo gorzej, krwiożerczego demona, brudnego od krwi i pragnącego krwi. Zwalcz go, mając tylko gołe pięści. Czasami jest bardzo ciężko.
- Ale jesteś dowodem na to, że da się z tym walczyć, tato, to się da zrobić…
- Nie wiesz, co mówisz. Wielu nazwałoby mnie idiotą. Co smutne, jednym z niewielu.
- Oni… nie chcą walczyć, tak?
- Nie. Oswajają się z ciemnością. Zaczynają czerpać korzyści z nienawiści. A ona jest bardzo mądrą towarzyszką. Ona da ci, co tylko zapragniesz, da ci wszystko, siłę, potęgę, przerażającą moc, której inni nie znają, tak potężną, że jest w stanie się ucieleśnić. Da ci wszystko. Co tylko zapragniesz.
- A potem?
- Potem zabierze ci duszę. I już wszędzie będzie piekło. Gdziekolwiek byś się nie udał.
- To jest… Niepojęte. Straszne. Tato…
- Zemsta sama na siebie ściąga porażkę. Pochłonie cię, aż nic nie zostanie.* Zamykają oczy. Na wszystko. Bo gdy je zamkniesz nic cię nie zaskoczy. Nic więcej nie zrani. Jesteś ślepy, nie widzisz niczego wokoło siebie, nie widzisz ludzi, więzi, uczuć, niczego, co byłoby cię w stanie uratować, co tylko czeka na to, by udzielić pomocy. Mnie się udało. Zawsze był ktoś w pobliżu.
- My też zawsze byliśmy w pobliżu… Zawsze przecież byśmy byli…
- Wiem. Wiem, mój synu. Tylko to nie takie proste. Bo widzisz, kto raz spojrzał w ciemność, niesie ją ze sobą już do końca życia.**
-…
-…
- Nie zdążymy, prawda?
- Nigdy nie trać nadziei. Może jest dla głupców, ale bez niej umarlibyśmy. Nie od ciosów wroga, nie zabiłaby nas żadna choroba. Umarlibyśmy tutaj, we własnym umyśle. Ludzie bez nadziei, to ludzie…
- …topiący się w ciemności.
- Tak.
- Ciemność. Gra. Przepaść… Jak z tym walczyć? Jak to pokonać, jak… Jak zniszczyć ten mur? Jak wyrwać się z tego więzienia?
- …
- Tato…
- Chodź, synu, trzeba ruszać.

*

Widziałeś kiedyś morze? Otwarta nieprzebyta przestrzeń. Masa wody, niemająca ani końca, ani początku, a gdzieś przecież zaczynająca się i kończąca. Tak rozległa, iż masz wrażenie, że za horyzontem jest wyrwa, że tam nie ma już nic, że tam kończy się świat. Tam śpią strachy, tam śpi słońce. Chowa się w otchłani. Na krańcu światów.
A co byś powiedział, gdyby to morze zamiast błękitnej wody, wypełnione było czernią? Krwią tak bordową, tak gęstą, iż przypominałaby czarną maź. Co byś powiedział, gdybyś zamiast morskiej fauny, widział pływające kości? Gdyby zamiast niebieskiego nieba, nieboskłon był tak jasny, a zarazem szary, że aż kłułby w oczy. Co byś powiedział, gdybyś na własne oczy zobaczył, jak zachodzące słońce krwawi? Jak ginie? Jego przedśmiertną agonię? Co byś powiedział, gdybyś miał tylko rozpadającą się tratwę i płynął nie widomo gdzie, nie wiadomo w jakim celu w krainie „Nigdzie”?
Ran z przerażeniem patrzyła, jak deski tratwy odpływają na boki pod jej stopami. Próbowała zachować równowagę, ale to nic nie pomogło, ostatnia deska została pochłonięta przez masy posoki. Z ulgą przyjęła to, iż może poruszać się po powierzchni cieczy, nie mając z nią żadnego fizycznego kontaktu… Niczym zjawa przesuwała się naprzód i naprzód.
Widziana przez nią postać, gdzieś przed nią, nie była dla niej zaskoczeniem. Już nie. Nie po tylu nocach, nie po tylu snach. Ale nigdy tak wyraźnie i tak… dosadnie.
Miyoshi była naga, zanurzona po pas we wszechobecnej krwi. Delikatne krwawe fale obijały się o jej ciało. Dziewczyna miała oczy zamknięte, a głowę spuszczoną. Jej ciało wygięło się lekko, gdy nagle rozległ się odgłos wygrywanego w równym i tym samym rytmie werbla. Wiedziała, co to znaczy, w ogóle nie zdziwiła jej zbliżająca się Postać i okropny chłód towarzyszący jej za każdym razem.
Obie się zbliżały. Obie były coraz bliżej. Zakapturzona postać przyległa do pleców Miyoshi. Ręce dziewczyny, do tej pory luźno opuszczone po bokach, teraz zaczęły się unosić, a strumienie krwi spływały po jej skórze, łokciach… Dłonie Kobiety wolno sunęły po tułowiu Mi, pozostawiając na nim smugi krwi. Kaptur zsunął się w jej głowy, gdy delikatnie dotknęła ustami ramienia dziewczyny. A potem uniosła wzrok.
To.. to też była Miyoshi. Patrzyła prosto na Ran. W nią. Wzrokiem pełnym jakiegoś cwaniactwa, pewności, wręcz ironii. Kare tęczówki były wręcz po brzegi wypełnione kpiną, a zarazem jakimś chorym podnieceniem, samozadowoleniem. Zmrużyła delikatnie powieki, a jej uśmieszek poszerzył się, gdy dłonią przejechała na lewą pierś tej… „prawdziwej” Miyoshi, która wygięła się, a jej oczy otworzyła się nagle gwałtownie. Ona również patrzyła na Ran, a jej wzrok…
To był obłęd. Czysty, prawdziwy i jedyny. Rubinowe oczy miały w sobie tyle szaleństwa, a zarazem chorej pasji, że aż trudno było uwierzyć, że jeden człowiek jest to w stanie wytrzymać. To był wzrok tak zwierzęcy, a zarazem trzeźwy, świadomy. Taka otchłań niebędąca jednak pustką, bo po brzegi wypełniona czymś… Chorym, czymś karykaturalnym, czymś tak niszczycielskim jak ogień. Czymś… złym. Złem w całej amoralnej postaci, nielogicznej i cholernie sprytnej, szalonej, obłąkanej. Taka żądza krwi, taka radość z krzywdy…
Druga Miyoshi śmiała się bezgłośnie, jakby nabijała się z reakcji Ran, jakby dobrze wiedziała, co ta sobie myśli. Bystre i cwane spojrzenie otwarcie kpiło z Ran.
Koniec, koniec, coraz bliżej… Zadawała się nucić druga Miyoshi. Chodź, złap mnie, powstrzymaj.
Nie podeszła. Nie złapała. Nie powstrzymała. Nie miała siły. Nie mogła się ruszać. Nagle, tak jak zawsze, zaczęła spadać, gdzieś w dół. A może w górę? Można spadać w górę? Można żyć, a zarazem nie żyć? Można czuć, a zarazem być bezwładnym? Można nie widzieć nic, a zarazem widzieć cały czas te same oczy, ten sam chory wzrok, to samo obłąkane spojrzenie mimo zaciśniętych powiek? Można nie śnić, śpiąc? Można nie spać, a śnić? Można krzyczeć, nie wydając żadnych dźwięków? Można pragnąć życia a skoczyć śmierci w ramiona?
To jakaś dziwna gra. To gra z regułami, których nikt nie rozumie. To układ, to jakaś matania. To dziwne, anormalne. Gra o ludzkie dusze.
Gra, gdzie człowiek to pionek. Niemający znaczenia.
Kim była Miyoshi?

____________
Within Temptation - A Demon's Fate.
* Nie wiem skąd, ale nie moje.
** Z filmu, chyba „Egzorcyzmy Emily Rose”

14. Zemsta

- Nawet będąc rannym, możesz spać.  Ale jeśli kogoś zranisz,
nie będziesz mógł już zasnąć.
- W takim razie od dzisiaj nie będę spał.

*

- Zwolnij trochę.
- Nie wkurzaj mnie.
- No weź poczekaj, do cholery!
- To przebieraj tymi kopytami, kretynie!
- Jesteś niemiła.
- A ty wkurzający! Rusz się!
- Jak rany, przecież się nie pali – westchnął Ryuu i przysiadł na pniu drzewa.
- Jak się nie ruszysz, pójdę bez ciebie – zagroziła Miyoshi.
- Daj mi choć minutę! – zawołał z pretensją. – Napiłbym się chociaż czegoś, co?
- Pieprzony alkoholik – warknęła, miotając się wściekle po drodze. – Zabiję cię w końcu, obiecuję.
- Bez obelg, jak cię proszę, kotku, damom to nie przystoi. – Spojrzał na nią z przyganą, odkręcając butelkę z wodą. Nagle zamarł w bezruchu. – Ciii… Słyszysz? – spytał, zanim dziewczyna zdążyła posłać kolejną tyradę pod jego adresem.
Miyoshi drgnęła słysząc odgłosy szamotaniny i krzyki jakiejś dziewczyny. Co prawda do wioski był jeszcze niewielki kawałek drogi, ale… Zareagowała odruchowo. Instynktownie. Wyczulona na każda anormalność, na każdy niepowołany dźwięk. Całe życie szkolona, całe życie uczona wyłapywania czegoś niepokojącego. Słyszenia i widzenia tego, co skryte w gęstwinie, tego, co nie widać w jasności dnia.
Zmarszczyła brwi, gdy krzyki i błagania przybrały na sile. Sukinsyny. Zachciało im się zabawiania.
Zeskoczyła zgrabnie z drzewa, a w ślad za nią podążył Kizuki, który najwyraźniej chciał coś powiedzieć, lecz nie pozwoliła mu na to.
Płacz gwałconej dziewczyny przebijał się przez rubaszny śmiech mężczyzn aż nazbyt wyraźnie.
- A wy tu czego? – zawołał nagle jeden z opryszków, który czekał najwyraźniej na swoją kolej. Chyba dopiero teraz zauważył, kto im przeszkodził, gdyż uśmiechnął się w obleśny sposób. – Przyłączyć się chcecie?
Miyoshi zgrzytnęła na zębach. Zanim Ryuu zdążył ją złapać, odbiła się od podłoża i nie minęła sekunda, a mężczyzna nie był w stanie wydać żadnego dźwięku, rozszerzonymi oczami patrząc na sikająca z gardła krew. Beznamiętne szkarłatne spojrzenie zwróciło się na niego.
Czerwona mgła zstąpiła na rozum.
Tego nienawidziła. Ludzi bez honoru. Ludzi na dnie. Atakujących bezbronnych. Nienawidziła. Z całego serca.
Nim reszta zdążyła się spostrzec, co się w ogóle dzieje, umarli. Szybko. Bezgłośnie. A ostatnim, co widzieli, były krwawe oczy demona.
Strząsnęła ostrze miecza z posoki, która grubymi kroplami skapnęła na ziemię.
- Jakaś ty nerwowa – zacmokał niezbyt zadowolony Kizuki, zaplatając ręce na piesi. Nie uśmiechało mu się prowadzenie beczącej dziewczyny do wioski. Bardzo mu się to nie uśmiechało.
Świst przecinanego ostrzem powietrza. Uderzenie.
Kap… Kap… Kap…
Ryuu szarpnął się w tył w niekontrolowanym odruchu, patrząc w wybałuszone oczy zgwałconej dziewczyny. Stróżka ciemnej, wręcz bordowej krwi spłynęła po jej brodzie.
- Za-zabiłaś ją? – zająknął się zszokowanym tym, co widzi.
Miyoshi bez słowa wyciągnęła katanę z ciała dziewczyny, po czym wytarła ją w resztki jej ubrania.
- Coś ty zrobiła?! – wrzasnął w końcu, gdy otrząsnął się z pierwszego szoku. – Oszalałaś? Najpierw ją ratujesz, a potem zabijasz?! – Doskoczył do dziewczyny. – Zwariowałaś do reszty?! – Ponownie rzucił się w tył, gdy nagle na wysokości jego gardła znalazło się błyszczące ostrze umazane krwią…
- Jeszcze jedno słowo… - Cichy szept dziewczyny był bardziej wymowny niż niejeden wrzask. – Jeszcze jedno – uniosła głowę, a wściekle rubinowe oczy wbiły się w chłopaka, który z trudem przełknął ślinę – a zabiję też ciebie.
Był pewien jednej jedynej rzeczy na świecie - ona nie żartuje. Zabiłaby go. Jednym ruchem. Jednym szarpnięciem ręki. Bez wahania, bez mrugnięcia okiem. Bez jakiejkolwiek myśli.
- Zabiję cię. – Szalone oczy dziewczyny przewiercały go na wylot. Nagle poczuł przerażającą niemoc ogarniającą jego ciało. Tak potężną, że odbierała mu dech. Jakby nagle niewidzialne łapy sunęły po jego ciele, pochodziły do gardła z paraliżującym chłodem. Z zimnem tak potężnym, iż czuł, jak włosy na jego ciele stają dęba, jak skóra cierpnie… Nie mógł się ruszyć, nie mógł nawet drgnąć. Zakleszczony w niewidzialnych szponach, czuł, jak serce wali w jego piersi, jak ciśnienie się podnosi, jak zaczyna rozsadzać czaszkę…
Zawalił się na kolana, łapiąc spazmatycznie powietrze, a wirujące wściekle oczy dziewczyny nie chciał zniknąć. Zabiłaby go. Widział śmierć w jej oczach. Prawdziwą śmierć!
- Powiedz mi chociaż po co to było? – wysapał, starając się unieść i rozprostować bolące stawy.
- Tak było dla niej lepiej. – wyjaśniła, nie patrząc nawet na niego, siedząc na ziemi, wolno czyściła ostrze. – Życie z takim brzemieniem… Tak było dla niej lepiej. – Wstała i schowała miecz go pochwy. – Wstawaj, idziemy. – Wolnym krokiem ruszyła w kierunku gościńca.

*

Czujesz to?
Czuję.
Wiesz, co to oznacza, prawda?
Czemu milczysz, mój drogi? Jestem pewny, że to wyczuwasz, że też przeczuwasz, co się stanie.
Odczep się, głupi zwierzu, przeszkadzasz.
Hahaha. Dobrze wiem, że czujesz to tym swoim gadzim trybem. Czujesz jak się zmienia, jak woła…
Powiedziałem, zamknij się!
Nerwowy jesteś, Naruto, jak zawsze. Nadal jesteś tylko głupim i naiwnym szczeniakiem.
Nic nie wiesz, nic nie rozumiesz… Nie masz prawa…
Hahaha! Wiem więcej niż możesz sobie wyobrazić. Czuję, jak jej chakra woła, jak krzyczy. Przestań się łudzić, Naruto. Nie tym razem. To moc gorsza nawet ode mnie... Nie tym razem, mój drogi, nie z tym.
Zamkniesz się w końcu?
Możesz sobie być idealistą, możesz sobie wierzyć, ale już raz się przekonałeś, mało ci? Mnie wystarczy, mam dość czucia tego, co czujesz ty, mam tego naprrrrawdę dorśćrrrr!
Spieprzaj, Kyuubi, po prostu spieprzaj.

*

Jeden i ten sam pokój. Te same drzwi. Te same okna. Ta sama posadzka. Ta sama ciemność. Ta sama noc. Ten sam chłód. Ta sama mgła goniąca ją noc w noc. To samo przemierzanie pomieszczeń, ta sama ucieczka. Te same zamknięte drzwi. Ten sam śmiech. To samo zimno i to samo szaleństwo. Noc w noc. Za każdym razem, gdy zamyka oczy.
Co się zmieniło?
Drzwi. Otwierające się tuż przed nią, gdy tylko zaczęła się zbliżać, zaczynały uchylać swoje skrzydła. Nie oglądając się za siebie, wbiegła do pomieszczenia. Drgnęła gwałtownie, gdy z szumem zapaliły się pochodnie po jej obu stronach. Drgające światło płomieni oświetliło komnatę. Długą, otoczoną ciemnością. Z czymś, majaczącym na samym końcu.  Ruszyła w tamtym kierunku, pełna czujności, niczym zwierz, który gotowy jest w każdej chwili na ucieczkę. Ona nie miała gdzie uciekać. Z każdym jej krokiem nowe pochodnie zapalały się, oświetlając jej drogę.
Ktoś tu był.
Siedział na misternym tronie. Widziała długie szaty. Sylwetkę. Jasne oczy wbite w nią. Nie podobało jej się to spojrzenia. Zachłanne, pełne oczekiwania. Zawahała się. Zatrzymała.
Jesteś… No chodź. Nie bój się, podejdź…
Czuła, że wrosła w ziemię, że jej nogi przywarły na stałe do posadzki. Mimo iż wiedziała, że to bez sensu, ręką szukała broni. Całkiem instynktownie.
No chodź.
Spojrzenie stało się bardziej natarczywe. Zniecierpliwione. Podniecone.
Chodź!
Ruszyła z miejsca automatycznie. Bezwiednie. Przywołana. Otumaniona. Już wspinała się po schodach. Była coraz bliżej. Widziała długie włosy kobiety. Jej uśmiech. Koronę na głowie….
Idzie.
- Miyoshi!
Poskoczyła gwałtownie, czując dotyk.
- Spokojnie! - Ryuu uniósł obronnie ręce, widząc, jak mierzy w niego kunaiem. – Aleś ty się nerwowa zrobiła, kobieto. Klimat ci nie służy?
- Czego… Czego chcesz? – spytała, poprawiając lepiąca się do ciała bluzkę. Tak blisko…
- Świta, musimy ruszać – wyjaśnił, przyglądając się jej. Dziewczyna przeczesała wilgotne od potu włosy, szukając wzrokiem plecaka.
Tak blisko… Bliżej niż kiedykolwiek.

_____
FullMetal Alchemist.

13. Zemsta

Śmierć ma poczucie humoru.
Ona nie przychodzi tak po prostu
i nie rozbija twojego przyjęcia.
Raczej zakłada kostium maskaradowy
i przybywa z kielichem w dłoni.

*
- Witam na kupieckim szlaku, kochanie! – Kizuki rozłożył ręce z szerokim uśmiechem. – Możesz tu znaleźć wszystko! Od jedzenia, przez ubrania, noclegi, talizmany, bronie, po niewolników, zwierzęta, piękne kobiety…
- Uspokój się – warknęła Miyoshi, przerywając mu. Szarpnęła za jego ręce, przyszpilając je do jego boków. – Mieliśmy nie zwracać na siebie uwagi, kretynie.
- Powiedz lepiej, że jesteś zazdrosna o te wszystkie kobiety – wymruczał i uśmiechnął się bezczelnie.
- Mówisz o tamtych? – Uniosła ironicznie brew, kiwając głową na dwie ulicznice. W brudnych ubraniach i z zepsutymi zębami zachęcały do swoich usług. – Nie krępuj się, korzystaj do woli. – Uśmiechnęła się wrednie.
- Jak ty wiesz, jak skutecznie zniechęcić człowieka – burknął chłopak, posyłając jej bazyliszkowate spojrzenie.
- No, to zabaw się – poklepała go po ramieniu – a ja pójdę znaleźć nocleg.
Wbrew złości, jaką chciała wywołać, chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Nieee, nie zostawię cię samej, jeszcze uschłabyś z tęsknoty za moją boską osobą. – Z szerokim uśmiechem zwycięzcy objął ją w pasie i przyciągnął ją do siebie.
- Idź poobłapiać kogoś innego – syknęła, wbijając mu boleśnie w bok ostrze, które niewidomo kiedy znalazło się nagle w jej dłoni.
- Kotku, czemu nie mówiłaś wcześniej, że lubisz takie zabawy – wymruczał zmysłowo, wyciągając kunai z jej ręki.
- Pierdzielne ci zaraz w łeb, obiecuję – warknęła, wyrywając się z jego uścisku i ruszyła przed siebie.
Cóż, wioska rzeczywiście była ośrodkiem handlu. Mimo że słońce chyliło się do zachodu, szumu było jak w samo południe. Ludzie obijali się o siebie, konie rżały, przywiązane do kupieckich pozwów, a właściciele zachęcali do kupna swoich towarów. Z kpiącym prychnięciem zauważyła, że tu znajdują się chyba same oberże.
- Tam, słonko – odezwał się głos koło jej ucha. Kizuki wskazał palcem na jeden z budynków, który wyglądał trochę będzie zachęcająco niż pozostałe. – Możemy tam coś zjeść i zatrzymać się na noc.
Dziewczyna kiwnęła głową i ruszyła we wskazanym kierunku.
- Przepraszam – wymamrotała, gdy zamyślona uderzyła barkiem jakiegoś przechodnia. Poczuła dziwny impuls, jednak zmarszczyła tylko brwi.
Nie obejrzała się.
Gdyby to jednak zrobiła, zobaczyłaby iż zakapturzona postać zatrzymała się i patrzy za odchodzącą dwójką. Nikły uśmiech wykrzywił wargi wędrowca, a zachodzące słońce błysnęło w szkłach okularów.

*

- Chodź, tam jest wolne miejsce. – Ryuu złapał ją za ramię i poprowadził przez tłum w kierunku jedynego wolnego stolika. – Zaczekaj chwilę, załatwię nam pokoje i coś do jedzenia.
Miyoshi z westchnieniem opadła na ławę, pocierając skronie. Jak ona nie lubiła tłoku. Uniosła nieznacznie wzrok, czując, że ktoś ją obserwuje. Postać siedząca dokładnie naprzeciwko niej, podniosła się ze swojego miejsca i ruszyła przez tłum.
Dokładnie w jej kierunku.
- Witaj, Miyoshi – rozległ się spokojny, jakby lekko rozbawiony głos spomiędzy kaptura. Dziewczyna milczała, mrużąc oczy. – Nie zaprosisz mnie? – spytał, machając ręką na miejsce naprzeciw niej.
- Znamy się? – Jej oczy zmrużyły się jeszcze bardziej, a nieznajomy z cichym westchnieniem sam się zaprosił i usiadł na ławie.
- Nie wiem, jak ty, ale ja cię znam całkiem dobrze – wyjaśnił, opierając splecione dłonie na stole.
- Och, ciekawe rzeczy opowiadasz – powiedziała lakonicznie, odchylając się do tyłu i oparła się o ścianę. – Mogę wiedzieć skąd?
- Obserwowałem cię od dłuższego czasu. Nawet bardzo długiego. – Nie mogła tego dostrzec, lecz była pewna, że usta mężczyzny wygięły się w uśmiechu.
- I nikt cię nie wytropił? Ciekawe – parsknęła pod nosem.
- Możesz nie wierzyć, ale wiem o tobie całkiem sporo – Postać pochyliła się w jej kierunku, jakby konspiracyjnie. – Na przykład wiem, dokąd teraz zmierzasz.
- Doprawdy? – Uśmiechnęła się ironicznie.
- Północne Krainy, nie mylę się? – Przekrzywił nieznacznie głowę. – Musisz się pospieszyć, jeżeli chcesz zdążyć, moja droga, Uchiha nie będzie czekał w nieskończoność.
Dziewczyna zacisnęła zęby, a mężczyzna roześmiał się cicho.
- Ale jestem niegrzeczny, nie przedstawiłem się. – Ręką ściągnął kaptur z głowy. – Kabuto Yakushi, miło mi Miyoshi. – Wyciągnął dłoń, lecz Mi zignorowała gest, patrząc na niego z uwagą.
- Czego chcesz? – spytała chłodno, mierząc go bacznym spojrzeniem.
- Cali Uchiha, jak zawsze konkretni. – Uśmiech wypłynął na jego usta. – Mam propozycję, tak trudno się domyślić?
- Nie co dzień szpiedzy się ujawniają – wyjaśniła, uśmiechając się kpiąco.
- Nie, dopóki nie nadarzy się stosowna okazja – stwierdził sugestywnie.
- I jakaż to okazja? - zapytała, rozglądając się dyskretnie. Ryuu czekał przy kontuarze na posiłek, nikt inny nie zwracał na nich uwagi.
- Przyłącz się do mnie – powiedział bez owijania w bawełnę Kabuto.
Miyoshi uniosła w uprzejmym zainteresowaniu brwi.
- Przyłączyć? Do ciebie? – upewniła się. – Niby po co?
- Pomogę ci – wyjaśnił z delikatnym uśmieszkiem.
- Ty? Mnie? Nie potrzebna mi niczyja pomoc – prasnęła krótkim, ironicznym śmiechem.
- Tak ci się tylko wydaje. Nie znasz go. Nic o nim nie wiesz. – Uśmiech mężczyzny poszerzył się. – Zawróć teraz, a ja ci pomogę, sprawię, że będziesz o niebo od niego silniejsza, że staniesz się godnym go przeciwnikiem.
- Jakoś ci nie wierzę. – Uśmiechnęła się ironicznie. – Jeden Uchiha ci się wymknął, więc chcesz kolejnego?
Kabuto nie zdążył niczego odpowiedzieć, bo właśnie pojawił się Kizuki z jedzeniem.
- Masz i jedz, walczyłem o to własnymi rękami! – wyszczerzył się kładąc na stole miseczki z ryżem. - I mogłabyś mnie tak otwarcie nie zdradzać, co? To nie jest miłe, słonko. – Usiadł koło dziewczyny, łapiąc za pałeczki.
Mi wzniosła oczy do nieba.
- A może ja wam przeszkadzam? – Ryuu wyszczerzył się z ustami pełnymi ryżu.
- Nie, Kizuki, nie przeszkadzasz, właśnie skończyliśmy – oświadczyła dziewczyna, mierząc Kabuto ironicznym spojrzeniem.
- Zastanów się – powiedział mężczyzna, nie spuszczając jej z oka.
- Miło z twojej strony, naprawdę cieszę się, że o mnie pomyślałeś, ale nie – powiedziała stanowczo.
- Obyś nie żałowała, nie znasz go – syknął Kabuto, mrużąc oczy. – Nie dasz rady. – Uśmiechnął się ironicznie. – Nie bez mojej pomocy. Nie bez tego, co przeszedł on.
Dziewczyna parsknęła pod nosem.
- Pewnie by się ucieszył, słysząc jak miło o nim mówisz. – Zmierzyła go kpiącym spojrzeniem. – Problem w tym, że ja nie jestem nim. – Spojrzała nią niego sugestywnie. – Moja odpowiedź brzmi nie. – Przysunęła swoją miseczkę z jedzeniem i nie patrząc więcej na mężczyznę, zaczęła spokojnie jeść.
- Czego chciał? – wymamrotał Ryuu z pełnymi ustami.
Dziewczyna prychnęła pod nosem.
- Stare nawyki do eksperymentów. Stracił cenny nabytek, jakim był mój ojciec, więc szuka czegoś w zamian.  Idiota. – Wywróciła oczami, wracając do jedzenia.

*

Chyba już nigdy nie zdziwi się, że ile razy by zamknęła oczy, widzi tylko ciemność. Nie tę znajdującą się pod powiekami. Nie tę, w którą człowiek więzi oczy. Ten rodzaj ciemności przestał robić jakiekolwiek wrażenie. Ciemność, którą ona widzi znajduje się w środku. Głęboko. Gdzieś na samym dnie. Jest lepka. Cuchnąca krwią. Jest to ciemność zimna. Pełna śmiercionośnego chłodu. Sinego. Szarego. Bladofioletowego. To ciemność, która stawia na ciele wszystkie włosy i włoski. Która napina mięśnie do granic wytrzymałości. Która mobilizuje każdą komórkę ciała. Która przygotowuje na atak z zaskoczenia. Która wywołuje przerażenie. Oblepia niczym tłusta i lepka maź. Paraliżuje, przyspiesza oddech. Zapędza w kozi róg. Przyszpila, blokuje trzeźwe myślenie. Jest. Wszechogarniająca.
Zmrużyła oczy, wodząc spojrzeniem dookoła. Z ciemności, otaczającej ją ze wszystkich stron z wolna wyłaniały się niewyraźne, wykrzywione przez mrok karykaturalnie kształty. Jeżeli dobrze rozumiała, znajdowała się w wielkiej sali. Patrząc w górę nie widziała nic, strop niknął w czerni. Patrząc przed siebie, widziała majaczące, łukowate drzwi. Omiatając spojrzeniem boki, widziała ciężkie zasłony wiszące w wielkich, strzelistych oknach. Zrobiła ostrożny krok, a stuk jej butów echem odbił się od marmurowych ścian pomieszczenia.
Cisza…
Taka wymowna. Taka dzwoniąca w uszach. Taka… pełna oczekiwania. Idąc wolnym krokiem przed siebie, marszczyła brwi, czujnym wzrokiem błądząc pod całej sali. Żadnych szelestów. Żadnych szumów. Żadnych trzasków i świstów. Nic. 
Stuk… Stuk… Stuk…
Jej oczy poruszyły się wzdłuż łukowatej framugi, gdy przekraczała przejście. Drzwi stały otworem. Znalazła się w sali praktycznie identycznej jak poprzednia. Te same kotary, te same okna, to samo wejście, majaczące przed nią. Obejrzała się za siebie, patrząc na ginące w mroku pomieszczenie, w którym znajdowała się jeszcze kilka minut wcześniej.  Zaciskając zęby, spojrzała z rezerwą na drzwi przed sobą. Instynktownie przejechała dłonią po udzie, lecz nie znalazła tego, czego szukała. A więc nie czeka jej nic dobrego. Można się było tego spodziewać. Ruszyła pewnym korkiem przed siebie, a jej kroki odbijały się głucho od ściany, ginąc po chwili w ciemności.
Stuk, stuk, stuk.
Zatrzymała się, gdy znalazła się w kolejnym, takim samym pomieszczeniu.
Stuk, stuk, stuk!
Jeszcze jedno. I kolejne. I następne.
Stuk, stuk, stuk!
Zatrzymała się, łapiąc powietrze. Ostre spojrzenie miotało się po pomieszczeniu. Wyprostowała się czujnie, niczym zwierzę, które słyszy niezbyt wytrawnego drapieżnika, gotowe w każdej chwili zerwać się do ucieczki.
Dziwny dźwięk, jakby zasysanie, wypłynął nagle, gdzieś w mroku. Zacisnęła zęby, słysząc świst i coraz głośniejszy ów dźwięk, który postawił wszystkie jej zmysły na baczność. To coś, cokolwiek to było, najwyraźniej zmierzało w jej kierunku. Nie namyślając się długo, zerwała się z miejsca i pognała co sił przed siebie. Biegiem mijała kolejne okna z zasłonami i kolejne łukowate drzwi, goniona przez dziwnego napastnika. Miała wrażenie, że świst, które to wydawało, za chwilę rozwierci jej czaszkę na pół, że za chwilę pękną jej bębenki w uszach.
Zatrzymała się gwałtownie, gdy niespodziewanie którejś z kolei drzwi okazały się zamknięte. Szarpnęła gwałtownie za mosiężną klamkę, lecz drzwi tylko zatrzeszczały głucho. Próbowała zawiązać pieczęcie, lecz nic się nie działo. Coraz wyraźniej i głośniej słyszała owy świst, to dzikie zasysanie. Odwróciła się błyskawicznie, przywierając plecami do drewna drzwi.
Mrok gęstniał. Poczuła, jak jej skóra cierpnie od nagłego uderzenia chłodu. Jej włosy rozwiały się, a czujne i pełne gotowości spojrzenie, patrzyło na dziwny dym, czarny mrok formujący się przed nią, kłęby drżały i wirowały. Wycie i trzaski wbijały się w jej czaszkę niczym igły, powodując ból, jakiego jeszcze nigdy nie było dane jej doświadczyć. Buczenie przybrało na sile. Dziwna substancja wisiała w powietrzu, tuż przed nią. Jakby w oczekiwaniu. Jakby to ona czekała na jej kolejny ruch, a nie na odwrót. Nie. To nie to.
Nie mogła się ruszyć. Zdała sobie z tego sprawę, gdy próbowała uskoczyć w bok. Gdzieś w jej głowie rozbrzmiał nagle szaleńczy śmiech. Wariacki, pełen szaleństwa śmiech. Śmiech, który ją oślepił, gdzieś poza sobą poczuła, że osuwa się na kolana, a śmiech trwał nieprzerwanie, obierając jej wręcz zmysły, powodując dziwne uczucie w okolicach przepony. Gdy jej kolana uderzyły o twardą posadzkę, zdała sobie sprawę, że wariacki śmiech pochodzi z jej własnego gardła. Że to ona śmieje się, jak człowiek, który nagle oszalał. A śmiech ten, zwielokrotniony echem, nabierał na sile, nabierał pewnej niepokojącej nuty. Umilkła nagle, dysząc rozpaczliwie, a z jej ust nie schodził szeroki uśmiech. Wspierała się na rękach, wręcz rzężąc płucami, uśmiechając się do posadzki. Uniosła głowę na wiszącą przed nią mgłę, a jej czerwone oczy zabłysły nagle błędnie w mroku.

*

- Nie powinieneś tu przychodzić – wymruczała, przyciskając kunai do szyi mężczyzny.
- No proszę, zaskoczyłaś mnie – rozległ się ironiczny głos Kabuto. – I co chcesz zrobić? – Uśmiechnął się szyderczo.
- O, to samo co ty. – Na jej usta wypłyną szeroki uśmieszek. – Nie doceniłeś mnie – wymruczała mu do ucha, zwiększając nacisk na jego szyi. – A teraz wyłaź – warknęła, wbijając ostrze w szyję mężczyzny, który z cichym trzaskiem rozwiał się z dymem. Dziewczyna odwróciła się z ironicznym uśmiechem patrząc ma stojącego za nią Kabuto.
- Chcesz mnie zabić? – Uniósł brew, postępując krok w jej stronę.
- Oczywiście. – Jej uśmieszek poszerzył się jeszcze bardziej, a w następnej chwili obróciła się błyskawicznie, wbijając szkarłatne spojrzenie wprost w oczy mężczyzny. Klon za nią znikł z trzaskiem.
- Powiedziałam ci, przestań mnie nie doceniać – wręcz zagruchała, podchodząc wolno do sparaliżowanego genjutsu Kabuto. Tym razem wiedziała, że ma prawdziwego.  Uśmiechnęła się z satysfakcją, a jej oczy zawirowały, błyszcząc szaleńczo w mroku.
- Co chciałeś zrobić? Jeszcze się nie nauczyłeś, że z tym nie możesz walczyć?
Mężczyzna szarpnął się gwałtownie, lecz nie miał szans. Nie z tym genjutsu. Nie z tymi oczami. Z tą setką oczu wirującymi przed jego własnymi. Nie z tym głosem, który obijał się po jego czaszce.
- To gdzie chcesz umrzeć? – Głos Miyoshi po raz kolejny z bólem wbił się w jego mózg. – Na pustyni?
Ciemność rozwiała się i nagle znalazł się w pełnym słońcu, gorąco uderzyło jego ciało, drobinki piasku uderzały w twarz.
- A może wręcz przeciwnie?
Piasek rozmył się. Z wirowania wyłoniła się nagle ziemia skuta grubą warstwą lodu. Śniegowa burza gruchnęła w jego twarz, sprawiając, że skóra boleśnie szczypała od chłodu.
- A może masz ochotę się utopić? – Rozbawione pytanie echem odbijało się w kolejnym wirowaniu.
Oczy Kabuto prawie wyszły na wierzch, gdy zewsząd ogarnęła go lodowata woda, która strumieniami zalewała mu płuca.
- Może ogień?
Woda zniknęła. Zastąpiły ją płomienie. Piekielne płomienie, które przeżerały jego ciało, które paliły ubranie, włosy, skórę. Krzyk wręcz rozsadzał mu płuca. Nie krzyczał. Nie mógł.
- To co? Na co masz ochotę?
Uniósł błędne spojrzenie na dziewczynę, która z uśmieszkiem szła w jego kierunku przez pogorzelisko. Popiół pod jej stopami unosił się w górę. Niebo zasnute było ciężkimi, szarymi chmurami. Dym spowijał jej sylwetkę, atakował nozdrza.
- A może ty chcesz umierać w nieskończoność? – Usta dziewczyny wykrzywiły się jeszcze bardziej.
Kilkadziesiąt ostrzy wbiło się niespodziewanie w jego ciało, zabierając ostatnie tchnienie.
- Tysiące razy w ciągu jednej sekundy? – Szalone oczy Miyoshi wbiły się jego własne. Były one i tylko one. I ostrza, które raz po raz wbijały się jego ciało. Które raz po raz zadawały mu śmierć. I jeszcze raz. I kolejny.
- Nie powinieneś był tu przychodzić – powiedziała ponownie, gdy mężczyzna z głośnym krzykiem opadł w jej ramiona.
- Ciii… - Wręcz pieszczotliwie pogłaskała go po mokrych włosach, wsłuchując się w jego rzężący oddech. – Cicho… - Wbiła ostrze w jego brzuch, przytrzymując ciało, które szarpnęło się w niekontrolowanej konwulsji.  – Spokojnie - wymruczała, przejeżdżając palcami po jego policzku i ostrzem tym razem po szyi, na której gwałtownie pulsowały żyły.  – Nie bój się, nic gorszego już cię nie spotka – wyszeptała mu do ucha.
Ciało z ostatnim, głośnym jękiem osunęło się na ziemię. Sekundę potem drzwi pokoju otworzyły się gwałtownie.
- Mi? Co się dzieje? – Kizuki zatrzymał się raptownie, patrząc na leżące na ziemi ciało. – Kto to? – spytał.
- Kabuto – odpowiedziała spokojnie dziewczyna, unosząc skraj płaszcza mężczyzny i wytarła w nie brudne ostrze.
- Myślałem, że jesteś z nim w dobrej komitywie. – Ryuu uniósł brew, uśmiechając się nieznacznie.
- To źle myślałeś. – Spojrzała na niego, uśmiechając się kpiąco. Chłopak zmrużył delikatnie oczy.
- Wiesz, że teraz musimy stąd spierdzielać?
- Niby czemu? – Strzeliła karkiem, masując go wolnymi ruchami.
- Chcesz spać w jednym pokoju z trupem? – Na usta Ryuu wypłynął bezczelny uśmieszek. – No, no, nie spodziewałem się.
- Chcesz do niego dołączyć? – spytała z unosząc sugestywnie brew. – Więc lepiej milcz. I zbieraj manatki, przenosimy się do innego lokalu. Zamierzam się końcu wyspać.
- Zapraszam zatem do siebie. – Chłopak uśmiechnął się zawadiacko, rozkładając zachęcająco ręce.
- Pakuj manatki, Kizuki – prychnęła dziewczyna, zakładając swój plecak. – Wyruszamy o świcie. – I wyminęła go, wychodząc na korytarz.
Uśmiech chłopaka znikł z jego ust. Zerknął na drzwi, za którymi zniknęła Miyoshi, a potem jego spojrzenie skierowało się na leżące na ziemi ciało. Krwawa kałuża powiększała się z sekundy na sekundę.
Ponownie uśmiechnął się ironicznie i opuścił pokój.