sobota, 30 czerwca 2012

02. Zemsta

Takie samo słońce wszystkich nas co rano budzi,
pod jednym zasypiamy niebem.
Takie same troski mamy i radości wiele,
ktoś kocha mnie, ktoś kocha ciebie.
Pytasz czemu każą nam do siebie znowu strzelać,
nie pytaj mnie, ja tego nie wiem…

*

Gdy tylko słońce rzuciło pierwsze promienie na ziemię, jej już nie było w domu. Poszła potrenować tam, gdzie zawsze, do swojej samotni. Stojąc na środku polany w lesie w pobliżu Konohy, przymknęła oczy i odetchnęła. Uniosła powieki i zaczęła swój trening.
Poruszała się niczym puma – zwinnie, lekko. A zarazem jak burza lub ogień – niespodziewanie, nieokiełznanie. Jej ruchy bardziej przypominały taniec niż trening. Jakby właśnie ćwiczyła jakiś trudny i skomplikowany układ choreograficzny. Wszystkie ruchy były zamierzone i dokładnie przemyślane – każde przesunięcie stopy, każde uniesienie ręki, każdy obrót i unik.
Niby zjawa przemykała między drzewami, atakując wytworzone przez siebie klony. Żaden dźwięk jej nie zdradzał, żaden szelest czy trzask. Tylko znikające klony były dowodem na to, że ktoś znajduje się w lesie.
Odbijając się od pni drzew, niczym drapieżnik wpadła powrotem na polanę, zatrzymując się tuż przy ziemi, jakby grawitacja zupełnie na nią nie działała. Smukłe, niepozorne ramiona, rozłożone na całą szerokość z wprost nieproporcjonalną do ich wyglądu siłą, odparły atak. Wzbiła się do góry, a w zgrabnych dłoniach właściwie z nikąd pojawiły się kunai. Bez najmniejszego szelestu trafiły cel.
Z wdziękiem opadła na ziemię, przeniosła ciężar ciała na ręce i obracając się, nogami powaliła kolejnych przeciwników.
Była zła. Bardzo zła. Na siebie.
Delikatnie uchyliła się przed lecącymi ostrzami. Przykucnęła i obracając się wokół własnej osi, posłała serię shurikenów. Ciche pyknięcia utwierdziły ją w przekonaniu, że ostrza trafiły.
Nie wszystkie...
Oddychała miarowo, próbując uspokoić rozszalałe płuca.
Stal musnęła rękaw jej bluzki.
Cholera, to już któryś raz, gdy nie wyczuła zagrożenia. Coś jest nie tak. Coś jest bardzo nie tak.
Wściekle zaatakowała napastnika.
Zdecydowanie coś jest z nią nie tak.
Przysiadła i mocno odbijając się od podłoża, rzuciła się między drzewa, pozostawiając za sobą tylko niewyraźną smugę.
Chakra niespokojnie pulsowała w jej ciele.
Zniszczyła jednego klona, po czym, odbijając się od pni, następnego. Skacząc po drzewach, na powrót znalazła się na polanie. Nie wyczuwając już żadnego zagrożenia, wsparła ręce na biodrach i odetchnęła. Czarne pasemka włosów, które wymknęły się z ciasno splecionego warkocza, opadały na zarumienioną z wysiłku twarz. Otarła buzię i niespodziewanie rzuciła za siebie kunai, które wbiło się do pnia drzewa tuż koło jasnowłosej głowy.
- Jeszcze ci się nie znudziło podglądanie mnie? – spytała, odwracając się w kierunku roześmianego od ucha do ucha chłopaka, który nic sobie nie robił z tego, że ostrze niemal musnęło jego twarz.
- W żadnym razie. – Zeskoczył na ziemię. – Przyjemnie się na ciebie patrzy – wyszczerzył się.
- Takeshi, kiedyś cię spiorę – burknęła, zbierając swoją broń porozrzucaną dookoła.
- Niemożliwe, kwiatuszku, gdyż pragnę zauważyć, że jestem silniejszy od ciebie. – Uśmiechnął się szeroko.
- Miałeś tak do mnie nie mówić – warknęła.
- Jak? – spytał szczerze zdziwiony. – „Kwiatuszku”, motylku?
- Naruto, wybacz mi, gdy kiedyś zabiję twojego syna – mruknęła do siebie, otrzepując ręce po znokautowaniu młodego Uzumakiego.
- Ależ masz uderzenie, dziewczyno – odezwał się, wstając i rozmasowując sobie głowę, jednak mimo małej kontuzji uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- W porównaniu do co poniektórych matołów, ja trenuję. – Zaczęła pakować ostrza do kabury.
- Jesteś bardzo brutalna, wiesz, kwiatuszku?
- A ty cholernie wkurzający, wiesz, bęcwale? – Spojrzała z irytacją na chłopaka.
Takeshi zmrużył oczy.
- Ale ja nie o tym chciałem… Chcesz wiedzieć, dlaczego ci dzisiaj nie wychodziło? – Uśmiechnął się cwanie, zakładając ręce na piersi.
- Co? – spytał zaskoczona, zamierając.
- No, dlaczego kiepsko ci dzisiaj szło. Nie mów, że nie zauważyłaś. – Uniósł brew.
Zauważyła. Oczywiście, że zauważyła, aż za dobrze...
Choć dla zwykłego obserwatora nie byłoby to specjalnie widoczne.
Gracja, płynność, zwinność – tyle by widział.
Tymczasem dzisiaj jej ruchy były dziwnie nieudolne, ręce drżały. Nie mogła się skupić na ćwiczeniach. Czuła się tak, jakby ktoś ją ubrał w za ciasny kaftan, który nie pozwala w pełni wykorzystać zdolności. Do tego zmęczyła się dużo szybciej, niż zwykle.
- Dlaczego? – spytała bezwiednie, zakładając pasemko włosów za ucho.
- Jesteś za bardzo spięta.
W mgnieniu oka pojawił się za nią i wyciągnął z jej kabury kunai, udowadniając tym samym, że z jej refleksem też nie jest do końca najlepiej.
- I za dużo myślisz.
Spojrzała na niego przez ramię z drwiną.
- Śmiej się, jeżeli chcesz. Ja jednak dalej uważam, że za dużo myślisz o tym, jak dopaść ojca. – Wzruszył ramionami.
Twarz Miyoshi wykrzywiła się w grymasie złości. Ojciec był jej tabu i nikt nie miał prawa krytykować sposobu, w jaki dążyła do tego, by go zabić.
Szybkim ruchem odwróciła się z zamiarem uderzenia go w twarz.
- Widzisz? – spytał, bez trudu blokując jej cios. – Już teraz twoje ruchy są nieporadne.
Wyszarpnęła rękę.
- Jak ty chcesz przed nim stanąć, co? – Spojrzał na nią, jednak bez żadnego szyderstwa czy złośliwości. - Skoro nawet nie potrafisz powstrzymać gniewu, gdy tylko się o nim wspomni.
Przekrzywił delikatnie głowę, przyglądając jej się uważnie.
- Pomyślałaś kiedyś, jak to będzie? Ta złość cię zaślepia, pozwalasz się jej kontrolować. Jesteś silna. Ba! Diabelnie silna, tylko co z tego? Co będzie, gdy staniesz z nim oko w oko i wszystko, co złe wróci? Nie pokonasz go...
- Pokonam! – krzyknęła, a ptaki z pobliskich drzew zerwały się do lotu.
- Czyżby?
Odwróciła się do niego tyłem, przygryzając wargę.
- Powiedz mi. – Spojrzała po chwili na chłopaka marszcząc brwi, a on uśmiechnął się szeroko.
- Mniej myśl, co? – powiedział, ponownie doskakując do niej i błyskawicznie wyciągnął kilka ostrzy z jej kabury.
Tym razem szybkim i niezauważalnym ruchem złapała jego rękę.
- Mniej myśleć? Mam być jak ty? To niewykonalne! – Uśmiechnęła się drwiąco.
- Hahaha, bardzo śmieszne. – Pokazał jej język i odskoczył od niej, pewnie chwytając broń. – Chodziło mi raczej o nie myślenie o ojcu, motylku.
- Miałeś tak do mnie nie mówić – syknęła i bez uprzedzenia natarła na chłopaka.
Stal zazgrzytała, a na ziemię posypały się iskry.
- Myślałem, że chodziło o „kwiatuszka”. – Uśmiechnął się szeroko.
- Myślałeś! A to ci dopiero nowość – mruknęła i biegnąc w jego kierunku, wyjęła drugie ostrze.
Takeshi zrobił unik.
Miyoshi obróciła się szybko na pięcie, celując w jego plecy. Chłopak również się odwrócił i odchylił do tyłu. Zimna stal musnęła jego włosy. Przeniósł ciężar ciała na ręce i odbił się od ziemi. Miyoshi nie próżnowała. Gdy był jeszcze w powietrzu, doskoczyła do niego, lecz on zablokował atak swoim kunai. Zgrabnie wylądowali na ziemi.
- No widzisz? Już ci lepiej idzie – wyszczerzył się.
Prychnęła i ruszyła w jego kierunku, zasypując go gradem shurikenów. Gdy już jej się wydawało, że wreszcie go trafiła, okazało się, że to był tylko klon. Tymczasem Takeshi przyłożył jej ostrze do szyi.
- Ale dałaś się zarobić – zachichotał.
- Czyżby? – mruknęła i walnęła łokciem w jego mostek, uciekając tym samym spod jego zasięgu.
- Fuks – wydyszał, z trudem wciągając powietrze.
Z jej czarnych tęczówek wyzierała czysta kpina, lecz szybko ustąpiła miejsca zaskoczeniu. Cholera, kolejny klon. No tak, teraz dała się podejść. Mocne dłonie zacisnęły się na jej.
- Mam cię.
Dziewczyna z całej siły zamachnęła się i kopnęła go w kostkę. Uścisk zelżał i wyszarpnęła się, lecz nie uciekła za daleko. Takeshi siedząc na ziemi, chwycił ją za nogę i zaskoczona wylądowała na ziemi. Spojrzała na chłopaka, który uśmiechał się do niej z przekorą, masując kostkę. Ponownie się zamachnęła, chcąc kopnąć go w twarz.
Szlag! Znowu zablokował, wykręcając jej stopę. Wyswobodziła się szybko z jego uścisku i skoczyła na niego. Złapał ją za oba nadgarstki. Miała teraz dwoje niebieskich, wesołych oczu tuż przed sobą. Uśmiechnęła się, a widząc wyraz dezorientacji na twarzy chłopaka, zdzieliła do kolanem w podbródek.
- Łaaaaaaaaaaa! – wrzasnął, łapiąc się za szczękę. – To bolałoooooo!
- Miało – burknęła, rozmasowując nadgarstki.
Takeshi rzucił się na nią, a ona niezgrabnie zaczęła uciekać na czworaka, lecz chłopak złapał ją za nogę i ciągnął w swoją stronę.
- Puszczaj, do choleryyyyyy! – darła się, okładając go pięściami.
- Ani mi się śni – odpowiedział, próbując złapać jej bijące na oślep ręce.
- Wyglądacie naprawdę uroczo, ale mama kazała wam wracać na obiad – odezwała się znienacka ciemnowłosa dziewczyna, która od dłuższej chwili opierała się o pień drzewa i z rozbawieniem obserwowała zmagania dwójki przyjaciół.
- Hiromi? – spytał Takeshi, łapiąc rękę Miyoshi, ratując się tym samym przed jej próbą wydrapania mu oczu.
- Nie, Takeshi, Królewna Śnieżka z siedmioma krasnalami – sarknęła, unosząc ironicznie brew.
- A gdzie zgubiłaś swych towarzyszy, Śnieżko? Zawsze chciałem ich poznać! – Chłopak z zaciekawieniem zaczął się rozglądać.
- I ty jesteś moim bratem – mruknęła zrozpaczona.
- Idiota – burknęła Miyoshi i uderzyła go w głowę, wstając z ziemi. Otrzepała spodnie i bez słowa ruszyła za Hiromi.
- Ej! Księżniczki! Czekajcie na swojego Królewicza! Ej! Podwiozę was za darmo na białym rumaku!

*

Takie samo słońce tam i tu nad nami wstaje.
W kolorze krwi skąpane dzisiaj…
Wiem, że modlisz się,
ja szukam słów co wszyscy znają,
może w górze ktoś usłyszy…

*
Siedziała na parapecie w swoim pokoju i opierając głowę o szybę patrzyła na zewnątrz.    
Kolejny dzień się kończył, kolejny dzień odchodził w niepamięć. Kolejny dzień cichego, osobistego bólu, tak skrzętnie ukrywanego przed innymi. Żeby tylko czasem nie dowiedzieli się, jak bardzo jest jej ciężko. Jak bardzo boli. Jak trudno jest jej się odnaleźć. Że mimo chłodnego wyrazu twarzy i ironicznego nastawienia, w środku jest małą, skrzywdzoną przez świat dziewczynką. Samotną, potrzebującą czyjeś pomocy, pragnącą bezpieczeństwa.
Tęskniła do kogoś, kto by ją przytulił, pogłaskał po włosach, powiedział, żeby się nie martwiła. Że wszystkim się zajmie, że ona może iść spać, a on będzie przy niej czuwał. Trzymał za rękę. Ocierał łzy. Że może już nigdy więcej nic złego jej się nie przyśni.
Ktoś, kto będzie jej deską ratunku, trzymającą na wzburzonej powierzchni wody.
Ktoś, kto bez słów ją zrozumie.
Ktoś, kto będzie wiedział, kiedy ból będzie nie do zniesienia i wtedy przyniesie ukojenie.
Ktoś, przed kim nie będzie musiała grać twardej, silnej, przed kim będzie mogła pokazać, jak bardzo jest słaba, jak bardzo jest spragniona obecności drugiego człowieka…
Nie lubiła takich myśli, bardzo się ich wstydziła i choć tak bardzo chciała się otworzyć, nie mogła, nie potrafiła. Nie chciała, by inni widzieli jej słabość. Te myśli były bardzo niebezpieczne, czuła, że zaczyna się kruszyć - jej spokój, opanowanie, bezwzględność w takich chwilach uciekają niczym wiatr. Nie chciała tego roztrząsać, nie chciała o tym rozmyślać. Dużo bezpieczniejsze było babranie się w rozgoryczeniu, nienawiści. To jej dawało chociaż tymczasową siłę, choć przez trochę mogła się poczuć naprawdę potężna.
Do głowy jej nie przyszło, że siłę można zdobywać w zupełnie inny sposób. Nie. Ona żyła swoją zemstą, swoim bólem, cierpieniem. Swoim celem, od którego nikt jej nie odwiedzie. Nikt…
-  Miyoshi? Jesteś? – Rozległo się energiczne pukanie.
- Tak. Czego chcesz? – Odwróciła się do blondyna, który stał w drzwiach.
- Idziesz z nami na ramen?
Uniosła brwi.
- Ze mną i Hiromi – dodał pospiesznie.
- Nie – padła odpowiedź.
Chłopak patrzył przez moment na jej profil.
- I będziesz tu tak sama siedzieć? – spytał.
- Tak.
- Mowy nie ma! Ubieraj się i wychodzimy! – Pociągną ją za rękę i poprowadził stanowczo do szafy.
Otworzył drzwiczki półki, z której wyleciało parę ciuchów.
- Kyyyyyaaa! Babskie fatałaszki! – Uskoczył przerażony.
- Jesteś nienormalny – mruknęła, a kąciki jej ust drgały, gdy zbierała swoje rzeczy.
- Wiem, kwiatuszku – wyszczerzył się. – I podobno mam symptomy świadczące o niezwykłej wręcz nadpobudliwości.
- Nie przeczę. Wyjdź.
- Wyganiasz mnie? MNIE?! Swojego rycerza i obrońcę? – spytał zrozpaczony.
- Chcę się przebrać.
- Toż to… Aaa! Przebrać! – roześmiał się. – A więc idziesz?
- A mam wyjście? Nie chcę zostać zagnębiona przez rycerza z niedorozwojem psychicznym i ADHD – burknęła, pchając go w kierunku drzwi.
- I prawidłowo, kwiatuszku. – Puścił jej oczko. – Czekamy na ciebie na dole, więc się pospiesz. Bo ja bardzo nie lubię czekać. Ja nawet koszmarnie bardzo nie lubię czekać. Ale niestety, nie wszyscy są w stanie zrozumieć, jak bardzo jest to denerwujące i nudne. A potem mama drze się na mnie, że znowu zbiłem jej ulubiony wazon. Ale czy to moja wina, że on stał na szafce, koło której właśnie przechodziłem i zastanawiałem się ile można czekać?
- Takeshi…
- Tak, motylku?
- Chcę się przebrać.
- A, tak, jasne. Już sobie idę. Jej, pamiętam, jak kiedyś…
- Takeshi!
- A tak, tak, mam sobie iść. Nikt mnie nie kocha, ja to wiem. Przygarnęli mnie z ulicy i teraz jest problem….
- Przecież ty jesteś kropka w kropkę jak Naruto. – Popatrzyła na niego, jak na idiotę. Pomijając fakt, że ona zazwyczaj tak na niego patrzyła.
- Naprawdę? – spytał z nadzieją w głosie. – A więc nie zostałem wzięty z ulicy? Jej, nawet nie wiesz, jak mi ulżyło. Hej! Miyoshi! Dzięki! – krzyknął, gdy wypchnęła go za drzwi i zamknęła mu je przed nosem.
- Pajac – mruknęła do siebie.

*

- Ahhhh! Przyyyszne! Poproszę dokładkę! No co? – Takeshi zwrócił się do przyjaciół, którzy patrzyli na niego, jakby spadł z księżyca.
- Nie uważasz, że jedzenie piątej porcji ramen, to za dużo? – spytała zaczepnie brązowowłosa Chika Nara, lustrując go swoimi turkusowymi oczami.
- Nie! Wiele trenuję i potrzebuję dużej ilości jedzenia – odpowiedział, z uwielbieniem wpatrując się w nową miskę z rosołem.
- Mógłbyś jeść coś bardziej pożywnego. Ot, warzywa na przykład…
- Zrezygnować z ramen na korzyść króliczego jadła?! – wykrzyknął Uzumaki. – Nigdy!
- Takeshi, jesteś idiotą – mruknęła Miyoshi, zanurzając pałeczki w swojej porcji zupy.
- Wiem, kwiatuszku. Mówisz tak do mnie co trzy minuty i dwadzieścia cztery sekundy, motylku.
- Takeshi?
- Tak, słońce? – odwrócił się do przyjaciółki z szerokim uśmiechem.
Miyoshi zamachnęła się i dała pokaz swojej nadzwyczajnej siły, co reszta skwitowała rozbawionym chichotem.
- Ale ja wiem wszystko, Mi – powiedział niezrażony, siadając na krześle i rozmasowując sobie szczękę. – Ty to robisz tylko po to, żeby inni nie nabrali podejrzeń! – Wycelował w nią pałeczkami.
- Słucham? – spytała zdziwiona, unosząc brwi.
- Bo tak naprawdę pałasz do mnie skrytą i namiętną miłością! – wykrzyknął triumfalnie.
Hiromi złapała zaciśnięta pięść przyjaciółki.
- Zostaw. Później ja będę musiała tłumaczyć, co mu się stało.
- Mi, naprawdę nie warto - odezwała się blondwłosa Shinju, wyćwiczonym ruchem odgarniając grzywkę z czoła. – Popatrz, siedzi tu głupek, debilnie się uśmiecha, nieświadomy, że siostra właśnie uratowała mu życie.
- Właśnie! Hiromi! – krzyknął z nagłym olśnieniem. – A jak z miłością twoją i Yamiego? – spytał z ożywieniem Uzumaki.
Panienka Uzumaki zesztywniała.
Oczy zebranych zwracały się raz w jej stronę, a raz w stronę milczącego, czerwonowłosego nastolatka.
Hiromi odsunęła się i powiedziała:
- Bij.
Takeshi zauważył tylko kpiący uśmiech Miyoshi, po czym wylądował po drugiej stronie ulicy.

*

„Oho, pewnie znowu coś powiedział. Bogowie, ta dziewczyna jest tak samo brutalna jak jej matka. Biedny Takeshi.”
Naruto już od jakiegoś czasu obserwował młodych spadkobierców Woli Ognia.
Uśmiechnął się delikatnie pod nosem.
Jeszcze wszyscy są szczęśliwi, jeszcze nie muszą się przyjmować niczym. Nie muszą każdego dnia chronić swoich rodzin, każdego dnia myśleć, czy ten właśnie dzień, nie będzie ostatnim dniem spokoju. Jeszcze nie teraz, ich czas dopiero się zbliża. Ale jeszcze trochę…
Ciekawe, jak potoczą się ich losy.
Chika i Shiroi pewnie będą pracować w ścisłym kręgu ANBU. Po ojcu odziedziczyli niebanalną wprost inteligencję. Temperamentna jak matka dziewczyna i leniwy, blondwłosy chłopak i tak dobrze się dogadują. Z ich geniuszem będą kiedyś bardzo poważanymi shinobi.
Tak samo jak bliźniaki Nejiego i Tenten - dwoje genialni spadkobiercy byakugana. I jak to bywa z bliźniakami, różni w każdym względzie, nie licząc wyglądu.
Albo syn Gaary, Yami. To jest dopiero niesamowity wojownik. Ale co się dziwić, mając za ojca Kazekage nie mógł być inny.
Jednak zdecydowanie największym harpaganem jest córka Kiby, Okami. Ta to ma dopiero pazury - rudowłosa piękność jest równie dzika w walce jak i na co dzień. Jednak to chyba to jest w nie tak bardzo fascynujące. Mimo iż ma zwyczaj zachowywać się ordynarnie i chyba nie zna słów takt i ogłada, jej niezawodność w walce jest godna pochwały.
Shinju też jest świetną kunoichi. Urodę odziedziczyła zdecydowanie po Ino, a zdolności zarówno po Kankuro jak i matce.
Jeszcze Takuro, pulchniutki syn Choujiego - wspaniały przyjaciel i bardzo dobry ninja.
Oraz jego własne, narwane dzieciaki. Równie narwane jak on sam, jak to wszyscy mu mówią.
I Miyoshi.
Potężna dziedziczka Uchiha - cicha, samotna, choć wszyscy ją akceptują, choć wszyscy tak bardzo ją lubią. Piekielnie zdolna i utalentowana. Dążąca do doskonałości. Podziwiana przez wielu. Chłodna, ironiczna. Z tragiczną przeszłością. Męczona jej widmami. Ze śmiercią idąca krok w krok za nią. A wreszcie mściciel. Pragnąca zabić jednego z członków swojego klanu. Cały czas doskonaląca się. Pogrążająca się w swojej zemście, w swoim cierpieniu. Stająca się zupełnie jak cel jej nienawiści.
Zupełnie jak…
- Jak Sasuke w spódnicy? – Rozległ się głos tuż koło ucha mężczyzny.
- Dokładnie, Kakashi – powiedział Naruto, zupełnie nie zaskoczony obecnością Hatake. – Masz rację. Jest identyczna jak on.
- Och, zaraz jak on. Gdyby się tak porządniej przyjrzeć ma dużo z Sakury – odrzekł, siadając koło byłego ucznia.
- Trzeba by się naprawdę porządnie przyjrzeć. Chyba pod mikroskopem – mruknął, patrząc z politowaniem na senseia.
Wszyscy doskonale wiedzieli, jak bardzo zmienił się wygląd dziewczyny - kiedyś niezwykle podobna do matki, teraz była prawie idealną kopią swojego ojca. Charakter od samego początku niezaprzeczalnie świadczył, że jest jego nieodrodną córką.
- Czepiasz się. Ale masz rację, jest do niego podobna. Zresztą, sam wiesz, że chęć zemsty może wiele zniszczyć w człowieku.
Wiedział. Wiedział to doskonale...
Milczeli przez chwilę, obserwując grupkę przyjaciół.
- Co my z nią zrobimy, Kakashi? – spytał po chwili Naruto.
- My? Czuję, że my nie możemy nic zrobić.
- Ale…
- Ona już zdecydowała. I będzie go ścigać, wiesz o tym tak samo dobrze jak ja. Uchiha są strasznie uparci i dumni i to też po nich odziedziczyła. Nie zmieni już decyzji.
- Ale ona zginie nim do niego dotrze! – zaprotestował.
- Nie przekreślaj jej tak szybko…
- Nie przekreślam! Ale ona jest jeszcze taka młoda… - powiedział, patrząc na czarnowłosą dziewczynę, skutecznie ignorującą rozgadanego chłopaka koło siebie.
- Sasuke był praktycznie w jej wieku.
- Tak, ale on całe życie był sam, a ona nie. Nie rozumiem, dlaczego jest taka sama jak on.
- Jest jego córką, moim zdaniem to wystarczające. Zrobić nie możemy wiele. Trzeba jej pilnować, żeby się z nim za szybko nie spotkała. Coś czuję, że nie jest jeszcze gotowa i nie mam tu na myśli jej zdolności, bo uderzenie to ma.
Skrzywił się, widząc prezentację siły dziewczyny na synu Uzumakiego.
- Jest jeszcze słaba psychiczne. Ale od celu jej nie odwiedziesz. Nie Miyoshi. Musimy ją trzymać jak najdłużej od niego, bo kiedyś i tak się spotkają. To nieuniknione.
- Kakashi, jak to się skończy? – spytał bezradnie.
- Nie wiem, Naruto. Naprawdę nie wiem…

____
Tomek Makowiecki - Takie samo niebo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz