Takie
samo słońce wszystkich nas co rano budzi,
pod
jednym zasypiamy niebem.
Takie
same troski mamy i radości wiele,
ktoś
kocha mnie, ktoś kocha ciebie.
Pytasz
czemu każą nam do siebie znowu strzelać,
nie
pytaj mnie, ja tego nie wiem…
*
Gdy tylko słońce
rzuciło pierwsze promienie na ziemię, jej już nie było w domu. Poszła
potrenować tam, gdzie zawsze, do swojej samotni. Stojąc na środku polany w
lesie w pobliżu Konohy, przymknęła oczy i odetchnęła. Uniosła powieki i zaczęła
swój trening.
Poruszała się niczym puma – zwinnie,
lekko. A zarazem jak burza lub ogień – niespodziewanie, nieokiełznanie. Jej
ruchy bardziej przypominały taniec niż trening. Jakby właśnie ćwiczyła jakiś
trudny i skomplikowany układ choreograficzny. Wszystkie ruchy były zamierzone i
dokładnie przemyślane – każde przesunięcie stopy, każde uniesienie ręki, każdy
obrót i unik.
Niby zjawa przemykała między drzewami,
atakując wytworzone przez siebie klony. Żaden dźwięk jej nie zdradzał, żaden
szelest czy trzask. Tylko znikające klony były dowodem na to, że ktoś znajduje
się w lesie.
Odbijając się od pni drzew, niczym
drapieżnik wpadła powrotem na polanę, zatrzymując się tuż przy ziemi, jakby
grawitacja zupełnie na nią nie działała. Smukłe, niepozorne ramiona, rozłożone
na całą szerokość z wprost nieproporcjonalną do ich wyglądu siłą, odparły atak.
Wzbiła się do góry, a w zgrabnych dłoniach właściwie z nikąd pojawiły się
kunai. Bez najmniejszego szelestu trafiły cel.
Z wdziękiem opadła na ziemię, przeniosła
ciężar ciała na ręce i obracając się, nogami powaliła kolejnych przeciwników.
Była zła. Bardzo zła. Na siebie.
Delikatnie uchyliła się przed lecącymi
ostrzami. Przykucnęła i obracając się wokół własnej osi, posłała serię
shurikenów. Ciche pyknięcia utwierdziły ją w przekonaniu, że ostrza trafiły.
Nie
wszystkie...
Oddychała miarowo, próbując uspokoić rozszalałe
płuca.
Stal musnęła rękaw jej bluzki.
Cholera, to już któryś raz, gdy nie
wyczuła zagrożenia. Coś jest nie tak. Coś jest bardzo nie tak.
Wściekle zaatakowała napastnika.
Zdecydowanie coś jest z nią nie tak.
Przysiadła i mocno odbijając się od podłoża,
rzuciła się między drzewa, pozostawiając za sobą tylko niewyraźną smugę.
Chakra niespokojnie pulsowała w jej
ciele.
Zniszczyła jednego klona, po czym,
odbijając się od pni, następnego. Skacząc po drzewach, na powrót znalazła się
na polanie. Nie wyczuwając już żadnego zagrożenia, wsparła ręce na biodrach i
odetchnęła. Czarne pasemka włosów, które wymknęły się z
ciasno splecionego warkocza, opadały na zarumienioną z wysiłku twarz. Otarła
buzię i niespodziewanie rzuciła za siebie kunai, które wbiło się do pnia drzewa
tuż koło jasnowłosej głowy.
- Jeszcze ci się nie
znudziło podglądanie mnie? – spytała, odwracając się w kierunku roześmianego od
ucha do ucha chłopaka, który nic sobie nie robił z tego, że ostrze niemal
musnęło jego twarz.
- W żadnym razie. – Zeskoczył
na ziemię. – Przyjemnie się na ciebie patrzy – wyszczerzył się.
- Takeshi, kiedyś
cię spiorę – burknęła, zbierając swoją broń porozrzucaną dookoła.
- Niemożliwe,
kwiatuszku, gdyż pragnę zauważyć, że jestem silniejszy od ciebie. – Uśmiechnął
się szeroko.
- Miałeś tak do mnie
nie mówić – warknęła.
- Jak? – spytał
szczerze zdziwiony. – „Kwiatuszku”, motylku?
- Naruto, wybacz mi,
gdy kiedyś zabiję twojego syna – mruknęła do siebie, otrzepując ręce po
znokautowaniu młodego Uzumakiego.
- Ależ masz uderzenie,
dziewczyno – odezwał się, wstając i rozmasowując sobie głowę, jednak mimo małej
kontuzji uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- W porównaniu do co
poniektórych matołów, ja trenuję. – Zaczęła pakować ostrza do kabury.
- Jesteś bardzo
brutalna, wiesz, kwiatuszku?
- A ty cholernie
wkurzający, wiesz, bęcwale? – Spojrzała z irytacją na chłopaka.
Takeshi zmrużył
oczy.
- Ale ja nie o tym
chciałem… Chcesz wiedzieć, dlaczego ci dzisiaj nie wychodziło? – Uśmiechnął się
cwanie, zakładając ręce na piersi.
- Co? – spytał
zaskoczona, zamierając.
- No, dlaczego
kiepsko ci dzisiaj szło. Nie mów, że nie zauważyłaś. – Uniósł brew.
Zauważyła. Oczywiście,
że zauważyła, aż za dobrze...
Choć dla zwykłego
obserwatora nie byłoby to specjalnie widoczne.
Gracja, płynność,
zwinność – tyle by widział.
Tymczasem dzisiaj
jej ruchy były dziwnie nieudolne, ręce drżały. Nie mogła się skupić na
ćwiczeniach. Czuła się tak, jakby ktoś ją ubrał w za ciasny kaftan, który nie
pozwala w pełni wykorzystać zdolności. Do tego zmęczyła się dużo szybciej, niż
zwykle.
- Dlaczego? –
spytała bezwiednie, zakładając pasemko włosów za ucho.
- Jesteś za bardzo
spięta.
W mgnieniu oka
pojawił się za nią i wyciągnął z jej kabury kunai, udowadniając tym samym, że z
jej refleksem też nie jest do końca najlepiej.
- I za dużo myślisz.
Spojrzała na niego
przez ramię z drwiną.
- Śmiej się, jeżeli
chcesz. Ja jednak dalej uważam, że za dużo myślisz o tym, jak dopaść ojca. –
Wzruszył ramionami.
Twarz Miyoshi
wykrzywiła się w grymasie złości. Ojciec był jej tabu i nikt nie miał prawa
krytykować sposobu, w jaki dążyła do tego, by go zabić.
Szybkim ruchem
odwróciła się z zamiarem uderzenia go w twarz.
- Widzisz? – spytał,
bez trudu blokując jej cios. – Już teraz twoje ruchy są nieporadne.
Wyszarpnęła rękę.
- Jak ty chcesz przed
nim stanąć, co? – Spojrzał na nią, jednak bez żadnego szyderstwa czy
złośliwości. - Skoro nawet nie potrafisz powstrzymać gniewu, gdy tylko się o
nim wspomni.
Przekrzywił
delikatnie głowę, przyglądając jej się uważnie.
- Pomyślałaś kiedyś,
jak to będzie? Ta złość cię zaślepia, pozwalasz się jej kontrolować. Jesteś
silna. Ba! Diabelnie silna, tylko co z tego? Co będzie, gdy staniesz z nim oko
w oko i wszystko, co złe wróci? Nie pokonasz go...
- Pokonam! –
krzyknęła, a ptaki z pobliskich drzew zerwały się do lotu.
- Czyżby?
Odwróciła się do
niego tyłem, przygryzając wargę.
- Powiedz mi. – Spojrzała
po chwili na chłopaka marszcząc brwi, a on uśmiechnął się szeroko.
- Mniej myśl, co? –
powiedział, ponownie doskakując do niej i błyskawicznie wyciągnął kilka ostrzy
z jej kabury.
Tym razem szybkim i
niezauważalnym ruchem złapała jego rękę.
- Mniej myśleć? Mam być
jak ty? To niewykonalne! – Uśmiechnęła się drwiąco.
- Hahaha, bardzo
śmieszne. – Pokazał jej język i odskoczył od niej, pewnie chwytając broń. –
Chodziło mi raczej o nie myślenie o ojcu, motylku.
- Miałeś tak do mnie
nie mówić – syknęła i bez uprzedzenia natarła na chłopaka.
Stal zazgrzytała, a
na ziemię posypały się iskry.
- Myślałem, że
chodziło o „kwiatuszka”. – Uśmiechnął się szeroko.
- Myślałeś! A to ci
dopiero nowość – mruknęła i biegnąc w jego kierunku, wyjęła drugie ostrze.
Takeshi zrobił unik.
Miyoshi obróciła się
szybko na pięcie, celując w jego plecy. Chłopak również się odwrócił i odchylił
do tyłu. Zimna stal musnęła jego włosy. Przeniósł ciężar ciała na ręce i odbił
się od ziemi. Miyoshi nie próżnowała. Gdy był jeszcze w powietrzu, doskoczyła
do niego, lecz on zablokował atak swoim kunai. Zgrabnie wylądowali na ziemi.
- No widzisz? Już ci
lepiej idzie – wyszczerzył się.
Prychnęła i ruszyła
w jego kierunku, zasypując go gradem shurikenów. Gdy już jej się wydawało, że
wreszcie go trafiła, okazało się, że to był tylko klon. Tymczasem Takeshi
przyłożył jej ostrze do szyi.
- Ale dałaś się
zarobić – zachichotał.
- Czyżby? – mruknęła
i walnęła łokciem w jego mostek, uciekając tym samym spod jego zasięgu.
- Fuks – wydyszał, z
trudem wciągając powietrze.
Z jej czarnych
tęczówek wyzierała czysta kpina, lecz szybko ustąpiła miejsca zaskoczeniu.
Cholera, kolejny klon. No tak, teraz dała się podejść. Mocne dłonie zacisnęły
się na jej.
- Mam cię.
Dziewczyna z całej
siły zamachnęła się i kopnęła go w kostkę. Uścisk zelżał i wyszarpnęła się, lecz
nie uciekła za daleko. Takeshi siedząc na ziemi, chwycił ją za nogę i
zaskoczona wylądowała na ziemi. Spojrzała na chłopaka, który uśmiechał się do
niej z przekorą, masując kostkę. Ponownie się zamachnęła, chcąc kopnąć go w
twarz.
Szlag! Znowu
zablokował, wykręcając jej stopę. Wyswobodziła się szybko z jego uścisku i
skoczyła na niego. Złapał ją za oba nadgarstki. Miała teraz dwoje niebieskich,
wesołych oczu tuż przed sobą. Uśmiechnęła się, a widząc wyraz dezorientacji na
twarzy chłopaka, zdzieliła do kolanem w podbródek.
- Łaaaaaaaaaaa! –
wrzasnął, łapiąc się za szczękę. – To bolałoooooo!
- Miało – burknęła,
rozmasowując nadgarstki.
Takeshi rzucił się
na nią, a ona niezgrabnie zaczęła uciekać na czworaka, lecz chłopak złapał ją
za nogę i ciągnął w swoją stronę.
- Puszczaj, do
choleryyyyyy! – darła się, okładając go pięściami.
- Ani mi się śni –
odpowiedział, próbując złapać jej bijące na oślep ręce.
- Wyglądacie
naprawdę uroczo, ale mama kazała wam wracać na obiad – odezwała się znienacka ciemnowłosa
dziewczyna, która od dłuższej chwili opierała się o pień drzewa i z
rozbawieniem obserwowała zmagania dwójki przyjaciół.
- Hiromi? – spytał Takeshi,
łapiąc rękę Miyoshi, ratując się tym samym przed jej próbą wydrapania mu oczu.
- Nie, Takeshi,
Królewna Śnieżka z siedmioma krasnalami – sarknęła, unosząc ironicznie brew.
- A gdzie zgubiłaś
swych towarzyszy, Śnieżko? Zawsze chciałem ich poznać! – Chłopak z
zaciekawieniem zaczął się rozglądać.
- I ty jesteś moim
bratem – mruknęła zrozpaczona.
- Idiota – burknęła Miyoshi
i uderzyła go w głowę, wstając z ziemi. Otrzepała spodnie i bez słowa ruszyła
za Hiromi.
- Ej! Księżniczki!
Czekajcie na swojego Królewicza! Ej! Podwiozę was za darmo na białym rumaku!
*
Takie
samo słońce tam i tu nad nami wstaje.
W
kolorze krwi skąpane dzisiaj…
Wiem,
że modlisz się,
ja
szukam słów co wszyscy znają,
może
w górze ktoś usłyszy…
*
Siedziała na
parapecie w swoim pokoju i opierając głowę o szybę patrzyła na zewnątrz.
Kolejny dzień się
kończył, kolejny dzień odchodził w niepamięć. Kolejny dzień cichego, osobistego
bólu, tak skrzętnie ukrywanego przed innymi. Żeby tylko czasem nie dowiedzieli się,
jak bardzo jest jej ciężko. Jak bardzo boli. Jak trudno jest jej się odnaleźć.
Że mimo chłodnego wyrazu twarzy i ironicznego nastawienia, w środku jest małą,
skrzywdzoną przez świat dziewczynką. Samotną, potrzebującą czyjeś pomocy, pragnącą
bezpieczeństwa.
Tęskniła do kogoś,
kto by ją przytulił, pogłaskał po włosach, powiedział, żeby się nie martwiła.
Że wszystkim się zajmie, że ona może iść spać, a on będzie przy niej czuwał.
Trzymał za rękę. Ocierał łzy. Że może już nigdy więcej nic złego jej się nie
przyśni.
Ktoś, kto będzie jej
deską ratunku, trzymającą na wzburzonej powierzchni wody.
Ktoś, kto bez słów
ją zrozumie.
Ktoś, kto będzie
wiedział, kiedy ból będzie nie do zniesienia i wtedy przyniesie ukojenie.
Ktoś, przed kim nie
będzie musiała grać twardej, silnej, przed kim będzie mogła pokazać, jak bardzo
jest słaba, jak bardzo jest spragniona obecności drugiego człowieka…
Nie lubiła takich myśli,
bardzo się ich wstydziła i choć tak bardzo chciała się otworzyć, nie mogła, nie
potrafiła. Nie chciała, by inni widzieli jej słabość. Te myśli były bardzo
niebezpieczne, czuła, że zaczyna się kruszyć - jej spokój, opanowanie,
bezwzględność w takich chwilach uciekają niczym wiatr. Nie chciała tego
roztrząsać, nie chciała o tym rozmyślać. Dużo bezpieczniejsze było babranie się
w rozgoryczeniu, nienawiści. To jej dawało chociaż tymczasową siłę, choć przez
trochę mogła się poczuć naprawdę potężna.
Do głowy jej nie
przyszło, że siłę można zdobywać w zupełnie inny sposób. Nie. Ona żyła swoją
zemstą, swoim bólem, cierpieniem. Swoim celem, od którego nikt jej nie
odwiedzie. Nikt…
- Miyoshi? Jesteś? – Rozległo się energiczne
pukanie.
- Tak. Czego chcesz?
– Odwróciła się do blondyna, który stał w drzwiach.
- Idziesz z nami na
ramen?
Uniosła brwi.
- Ze mną i Hiromi –
dodał pospiesznie.
- Nie – padła
odpowiedź.
Chłopak patrzył
przez moment na jej profil.
- I będziesz tu tak
sama siedzieć? – spytał.
- Tak.
- Mowy nie ma!
Ubieraj się i wychodzimy! – Pociągną ją za rękę i poprowadził stanowczo do
szafy.
Otworzył drzwiczki
półki, z której wyleciało parę ciuchów.
- Kyyyyyaaa! Babskie
fatałaszki! – Uskoczył przerażony.
- Jesteś nienormalny
– mruknęła, a kąciki jej ust drgały, gdy zbierała swoje rzeczy.
- Wiem, kwiatuszku –
wyszczerzył się. – I podobno mam symptomy świadczące o niezwykłej wręcz
nadpobudliwości.
- Nie przeczę.
Wyjdź.
- Wyganiasz mnie?
MNIE?! Swojego rycerza i obrońcę? – spytał zrozpaczony.
- Chcę się przebrać.
- Toż to… Aaa!
Przebrać! – roześmiał się. – A więc idziesz?
- A mam wyjście? Nie
chcę zostać zagnębiona przez rycerza z niedorozwojem psychicznym i ADHD –
burknęła, pchając go w kierunku drzwi.
- I prawidłowo,
kwiatuszku. – Puścił jej oczko. – Czekamy na ciebie na dole, więc się pospiesz.
Bo ja bardzo nie lubię czekać. Ja nawet koszmarnie bardzo nie lubię czekać. Ale
niestety, nie wszyscy są w stanie zrozumieć, jak bardzo jest to denerwujące i
nudne. A potem mama drze się na mnie, że znowu zbiłem jej ulubiony wazon. Ale
czy to moja wina, że on stał na szafce, koło której właśnie przechodziłem i
zastanawiałem się ile można czekać?
- Takeshi…
- Tak, motylku?
- Chcę się przebrać.
- A, tak, jasne. Już
sobie idę. Jej, pamiętam, jak kiedyś…
- Takeshi!
- A tak, tak, mam
sobie iść. Nikt mnie nie kocha, ja to wiem. Przygarnęli mnie z ulicy i teraz
jest problem….
- Przecież ty jesteś
kropka w kropkę jak Naruto. – Popatrzyła na niego, jak na idiotę. Pomijając
fakt, że ona zazwyczaj tak na niego patrzyła.
- Naprawdę? – spytał
z nadzieją w głosie. – A więc nie zostałem wzięty z ulicy? Jej, nawet nie
wiesz, jak mi ulżyło. Hej! Miyoshi! Dzięki! – krzyknął, gdy wypchnęła go za
drzwi i zamknęła mu je przed nosem.
- Pajac – mruknęła
do siebie.
*
- Ahhhh! Przyyyszne!
Poproszę dokładkę! No co? – Takeshi zwrócił się do przyjaciół, którzy patrzyli
na niego, jakby spadł z księżyca.
- Nie uważasz, że
jedzenie piątej porcji ramen, to za dużo? – spytała zaczepnie brązowowłosa
Chika Nara, lustrując go swoimi turkusowymi oczami.
- Nie! Wiele trenuję
i potrzebuję dużej ilości jedzenia – odpowiedział, z uwielbieniem wpatrując się
w nową miskę z rosołem.
- Mógłbyś jeść coś
bardziej pożywnego. Ot, warzywa na przykład…
- Zrezygnować z
ramen na korzyść króliczego jadła?! – wykrzyknął Uzumaki. – Nigdy!
- Takeshi, jesteś
idiotą – mruknęła Miyoshi, zanurzając pałeczki w swojej porcji zupy.
- Wiem, kwiatuszku.
Mówisz tak do mnie co trzy minuty i dwadzieścia cztery sekundy, motylku.
- Takeshi?
- Tak, słońce? –
odwrócił się do przyjaciółki z szerokim uśmiechem.
Miyoshi zamachnęła
się i dała pokaz swojej nadzwyczajnej siły, co reszta skwitowała rozbawionym
chichotem.
- Ale ja wiem
wszystko, Mi – powiedział niezrażony, siadając na krześle i rozmasowując sobie
szczękę. – Ty to robisz tylko po to, żeby inni nie nabrali podejrzeń! – Wycelował
w nią pałeczkami.
- Słucham? – spytała
zdziwiona, unosząc brwi.
- Bo tak naprawdę
pałasz do mnie skrytą i namiętną miłością! – wykrzyknął triumfalnie.
Hiromi złapała
zaciśnięta pięść przyjaciółki.
- Zostaw. Później ja
będę musiała tłumaczyć, co mu się stało.
- Mi, naprawdę nie
warto - odezwała się blondwłosa Shinju, wyćwiczonym ruchem odgarniając grzywkę
z czoła. – Popatrz, siedzi tu głupek, debilnie się uśmiecha, nieświadomy, że
siostra właśnie uratowała mu życie.
- Właśnie! Hiromi! –
krzyknął z nagłym olśnieniem. – A jak z miłością twoją i Yamiego? – spytał z
ożywieniem Uzumaki.
Panienka Uzumaki
zesztywniała.
Oczy zebranych
zwracały się raz w jej stronę, a raz w stronę milczącego, czerwonowłosego nastolatka.
Hiromi odsunęła się
i powiedziała:
- Bij.
Takeshi zauważył
tylko kpiący uśmiech Miyoshi, po czym wylądował po drugiej stronie ulicy.
*
„Oho, pewnie znowu
coś powiedział. Bogowie, ta dziewczyna jest tak samo brutalna jak jej matka.
Biedny Takeshi.”
Naruto już od
jakiegoś czasu obserwował młodych spadkobierców Woli Ognia.
Uśmiechnął się
delikatnie pod nosem.
Jeszcze wszyscy są
szczęśliwi, jeszcze nie muszą się przyjmować niczym. Nie muszą każdego dnia
chronić swoich rodzin, każdego dnia myśleć, czy ten właśnie dzień, nie będzie
ostatnim dniem spokoju. Jeszcze nie teraz, ich czas dopiero się zbliża. Ale
jeszcze trochę…
Ciekawe, jak potoczą
się ich losy.
Chika i Shiroi
pewnie będą pracować w ścisłym kręgu ANBU. Po ojcu odziedziczyli niebanalną
wprost inteligencję. Temperamentna jak matka dziewczyna i leniwy, blondwłosy
chłopak i tak dobrze się dogadują. Z ich geniuszem będą kiedyś bardzo
poważanymi shinobi.
Tak samo jak
bliźniaki Nejiego i Tenten - dwoje genialni spadkobiercy byakugana. I jak to
bywa z bliźniakami, różni w każdym względzie, nie licząc wyglądu.
Albo syn Gaary,
Yami. To jest dopiero niesamowity wojownik. Ale co się dziwić, mając za ojca
Kazekage nie mógł być inny.
Jednak zdecydowanie
największym harpaganem jest córka Kiby, Okami. Ta to ma dopiero pazury - rudowłosa
piękność jest równie dzika w walce jak i na co dzień. Jednak to chyba to jest w
nie tak bardzo fascynujące. Mimo iż ma zwyczaj zachowywać się ordynarnie i
chyba nie zna słów takt i ogłada, jej niezawodność w walce jest godna pochwały.
Shinju też jest
świetną kunoichi. Urodę odziedziczyła zdecydowanie po Ino, a zdolności zarówno po
Kankuro jak i matce.
Jeszcze Takuro,
pulchniutki syn Choujiego - wspaniały przyjaciel i bardzo dobry ninja.
Oraz jego własne,
narwane dzieciaki. Równie narwane jak on sam, jak to wszyscy mu mówią.
I Miyoshi.
Potężna dziedziczka
Uchiha - cicha, samotna, choć wszyscy ją akceptują, choć wszyscy tak bardzo ją
lubią. Piekielnie zdolna i utalentowana. Dążąca do doskonałości. Podziwiana
przez wielu. Chłodna, ironiczna. Z tragiczną przeszłością. Męczona jej widmami.
Ze śmiercią idąca krok w krok za nią. A wreszcie mściciel. Pragnąca zabić
jednego z członków swojego klanu. Cały czas doskonaląca się. Pogrążająca się w
swojej zemście, w swoim cierpieniu. Stająca się zupełnie jak cel jej
nienawiści.
Zupełnie jak…
- Jak Sasuke w
spódnicy? – Rozległ się głos tuż koło ucha mężczyzny.
- Dokładnie, Kakashi
– powiedział Naruto, zupełnie nie zaskoczony obecnością Hatake. – Masz rację.
Jest identyczna jak on.
- Och, zaraz jak on.
Gdyby się tak porządniej przyjrzeć ma dużo z Sakury – odrzekł, siadając koło
byłego ucznia.
- Trzeba by się
naprawdę porządnie przyjrzeć. Chyba pod mikroskopem – mruknął, patrząc z
politowaniem na senseia.
Wszyscy doskonale
wiedzieli, jak bardzo zmienił się wygląd dziewczyny - kiedyś niezwykle podobna
do matki, teraz była prawie idealną kopią swojego ojca. Charakter od samego
początku niezaprzeczalnie świadczył, że jest jego nieodrodną córką.
- Czepiasz się. Ale
masz rację, jest do niego podobna. Zresztą, sam wiesz, że chęć zemsty może
wiele zniszczyć w człowieku.
Wiedział. Wiedział
to doskonale...
Milczeli przez chwilę,
obserwując grupkę przyjaciół.
- Co my z nią
zrobimy, Kakashi? – spytał po chwili Naruto.
- My? Czuję, że my
nie możemy nic zrobić.
- Ale…
- Ona już
zdecydowała. I będzie go ścigać, wiesz o tym tak samo dobrze jak ja. Uchiha są
strasznie uparci i dumni i to też po nich odziedziczyła. Nie zmieni już
decyzji.
- Ale ona zginie nim
do niego dotrze! – zaprotestował.
- Nie przekreślaj
jej tak szybko…
- Nie przekreślam!
Ale ona jest jeszcze taka młoda… - powiedział, patrząc na czarnowłosą
dziewczynę, skutecznie ignorującą rozgadanego chłopaka koło siebie.
- Sasuke był
praktycznie w jej wieku.
- Tak, ale on całe
życie był sam, a ona nie. Nie rozumiem, dlaczego jest taka sama jak on.
- Jest jego córką, moim
zdaniem to wystarczające. Zrobić nie możemy wiele. Trzeba jej pilnować, żeby
się z nim za szybko nie spotkała. Coś czuję, że nie jest jeszcze gotowa i nie
mam tu na myśli jej zdolności, bo uderzenie to ma.
Skrzywił się, widząc
prezentację siły dziewczyny na synu Uzumakiego.
- Jest jeszcze słaba
psychiczne. Ale od celu jej nie odwiedziesz. Nie Miyoshi. Musimy ją trzymać jak
najdłużej od niego, bo kiedyś i tak się spotkają. To nieuniknione.
- Kakashi, jak to
się skończy? – spytał bezradnie.
- Nie wiem, Naruto.
Naprawdę nie wiem…
____
Tomek Makowiecki - Takie samo niebo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz