sobota, 30 czerwca 2012

13. Zemsta

Śmierć ma poczucie humoru.
Ona nie przychodzi tak po prostu
i nie rozbija twojego przyjęcia.
Raczej zakłada kostium maskaradowy
i przybywa z kielichem w dłoni.

*
- Witam na kupieckim szlaku, kochanie! – Kizuki rozłożył ręce z szerokim uśmiechem. – Możesz tu znaleźć wszystko! Od jedzenia, przez ubrania, noclegi, talizmany, bronie, po niewolników, zwierzęta, piękne kobiety…
- Uspokój się – warknęła Miyoshi, przerywając mu. Szarpnęła za jego ręce, przyszpilając je do jego boków. – Mieliśmy nie zwracać na siebie uwagi, kretynie.
- Powiedz lepiej, że jesteś zazdrosna o te wszystkie kobiety – wymruczał i uśmiechnął się bezczelnie.
- Mówisz o tamtych? – Uniosła ironicznie brew, kiwając głową na dwie ulicznice. W brudnych ubraniach i z zepsutymi zębami zachęcały do swoich usług. – Nie krępuj się, korzystaj do woli. – Uśmiechnęła się wrednie.
- Jak ty wiesz, jak skutecznie zniechęcić człowieka – burknął chłopak, posyłając jej bazyliszkowate spojrzenie.
- No, to zabaw się – poklepała go po ramieniu – a ja pójdę znaleźć nocleg.
Wbrew złości, jaką chciała wywołać, chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Nieee, nie zostawię cię samej, jeszcze uschłabyś z tęsknoty za moją boską osobą. – Z szerokim uśmiechem zwycięzcy objął ją w pasie i przyciągnął ją do siebie.
- Idź poobłapiać kogoś innego – syknęła, wbijając mu boleśnie w bok ostrze, które niewidomo kiedy znalazło się nagle w jej dłoni.
- Kotku, czemu nie mówiłaś wcześniej, że lubisz takie zabawy – wymruczał zmysłowo, wyciągając kunai z jej ręki.
- Pierdzielne ci zaraz w łeb, obiecuję – warknęła, wyrywając się z jego uścisku i ruszyła przed siebie.
Cóż, wioska rzeczywiście była ośrodkiem handlu. Mimo że słońce chyliło się do zachodu, szumu było jak w samo południe. Ludzie obijali się o siebie, konie rżały, przywiązane do kupieckich pozwów, a właściciele zachęcali do kupna swoich towarów. Z kpiącym prychnięciem zauważyła, że tu znajdują się chyba same oberże.
- Tam, słonko – odezwał się głos koło jej ucha. Kizuki wskazał palcem na jeden z budynków, który wyglądał trochę będzie zachęcająco niż pozostałe. – Możemy tam coś zjeść i zatrzymać się na noc.
Dziewczyna kiwnęła głową i ruszyła we wskazanym kierunku.
- Przepraszam – wymamrotała, gdy zamyślona uderzyła barkiem jakiegoś przechodnia. Poczuła dziwny impuls, jednak zmarszczyła tylko brwi.
Nie obejrzała się.
Gdyby to jednak zrobiła, zobaczyłaby iż zakapturzona postać zatrzymała się i patrzy za odchodzącą dwójką. Nikły uśmiech wykrzywił wargi wędrowca, a zachodzące słońce błysnęło w szkłach okularów.

*

- Chodź, tam jest wolne miejsce. – Ryuu złapał ją za ramię i poprowadził przez tłum w kierunku jedynego wolnego stolika. – Zaczekaj chwilę, załatwię nam pokoje i coś do jedzenia.
Miyoshi z westchnieniem opadła na ławę, pocierając skronie. Jak ona nie lubiła tłoku. Uniosła nieznacznie wzrok, czując, że ktoś ją obserwuje. Postać siedząca dokładnie naprzeciwko niej, podniosła się ze swojego miejsca i ruszyła przez tłum.
Dokładnie w jej kierunku.
- Witaj, Miyoshi – rozległ się spokojny, jakby lekko rozbawiony głos spomiędzy kaptura. Dziewczyna milczała, mrużąc oczy. – Nie zaprosisz mnie? – spytał, machając ręką na miejsce naprzeciw niej.
- Znamy się? – Jej oczy zmrużyły się jeszcze bardziej, a nieznajomy z cichym westchnieniem sam się zaprosił i usiadł na ławie.
- Nie wiem, jak ty, ale ja cię znam całkiem dobrze – wyjaśnił, opierając splecione dłonie na stole.
- Och, ciekawe rzeczy opowiadasz – powiedziała lakonicznie, odchylając się do tyłu i oparła się o ścianę. – Mogę wiedzieć skąd?
- Obserwowałem cię od dłuższego czasu. Nawet bardzo długiego. – Nie mogła tego dostrzec, lecz była pewna, że usta mężczyzny wygięły się w uśmiechu.
- I nikt cię nie wytropił? Ciekawe – parsknęła pod nosem.
- Możesz nie wierzyć, ale wiem o tobie całkiem sporo – Postać pochyliła się w jej kierunku, jakby konspiracyjnie. – Na przykład wiem, dokąd teraz zmierzasz.
- Doprawdy? – Uśmiechnęła się ironicznie.
- Północne Krainy, nie mylę się? – Przekrzywił nieznacznie głowę. – Musisz się pospieszyć, jeżeli chcesz zdążyć, moja droga, Uchiha nie będzie czekał w nieskończoność.
Dziewczyna zacisnęła zęby, a mężczyzna roześmiał się cicho.
- Ale jestem niegrzeczny, nie przedstawiłem się. – Ręką ściągnął kaptur z głowy. – Kabuto Yakushi, miło mi Miyoshi. – Wyciągnął dłoń, lecz Mi zignorowała gest, patrząc na niego z uwagą.
- Czego chcesz? – spytała chłodno, mierząc go bacznym spojrzeniem.
- Cali Uchiha, jak zawsze konkretni. – Uśmiech wypłynął na jego usta. – Mam propozycję, tak trudno się domyślić?
- Nie co dzień szpiedzy się ujawniają – wyjaśniła, uśmiechając się kpiąco.
- Nie, dopóki nie nadarzy się stosowna okazja – stwierdził sugestywnie.
- I jakaż to okazja? - zapytała, rozglądając się dyskretnie. Ryuu czekał przy kontuarze na posiłek, nikt inny nie zwracał na nich uwagi.
- Przyłącz się do mnie – powiedział bez owijania w bawełnę Kabuto.
Miyoshi uniosła w uprzejmym zainteresowaniu brwi.
- Przyłączyć? Do ciebie? – upewniła się. – Niby po co?
- Pomogę ci – wyjaśnił z delikatnym uśmieszkiem.
- Ty? Mnie? Nie potrzebna mi niczyja pomoc – prasnęła krótkim, ironicznym śmiechem.
- Tak ci się tylko wydaje. Nie znasz go. Nic o nim nie wiesz. – Uśmiech mężczyzny poszerzył się. – Zawróć teraz, a ja ci pomogę, sprawię, że będziesz o niebo od niego silniejsza, że staniesz się godnym go przeciwnikiem.
- Jakoś ci nie wierzę. – Uśmiechnęła się ironicznie. – Jeden Uchiha ci się wymknął, więc chcesz kolejnego?
Kabuto nie zdążył niczego odpowiedzieć, bo właśnie pojawił się Kizuki z jedzeniem.
- Masz i jedz, walczyłem o to własnymi rękami! – wyszczerzył się kładąc na stole miseczki z ryżem. - I mogłabyś mnie tak otwarcie nie zdradzać, co? To nie jest miłe, słonko. – Usiadł koło dziewczyny, łapiąc za pałeczki.
Mi wzniosła oczy do nieba.
- A może ja wam przeszkadzam? – Ryuu wyszczerzył się z ustami pełnymi ryżu.
- Nie, Kizuki, nie przeszkadzasz, właśnie skończyliśmy – oświadczyła dziewczyna, mierząc Kabuto ironicznym spojrzeniem.
- Zastanów się – powiedział mężczyzna, nie spuszczając jej z oka.
- Miło z twojej strony, naprawdę cieszę się, że o mnie pomyślałeś, ale nie – powiedziała stanowczo.
- Obyś nie żałowała, nie znasz go – syknął Kabuto, mrużąc oczy. – Nie dasz rady. – Uśmiechnął się ironicznie. – Nie bez mojej pomocy. Nie bez tego, co przeszedł on.
Dziewczyna parsknęła pod nosem.
- Pewnie by się ucieszył, słysząc jak miło o nim mówisz. – Zmierzyła go kpiącym spojrzeniem. – Problem w tym, że ja nie jestem nim. – Spojrzała nią niego sugestywnie. – Moja odpowiedź brzmi nie. – Przysunęła swoją miseczkę z jedzeniem i nie patrząc więcej na mężczyznę, zaczęła spokojnie jeść.
- Czego chciał? – wymamrotał Ryuu z pełnymi ustami.
Dziewczyna prychnęła pod nosem.
- Stare nawyki do eksperymentów. Stracił cenny nabytek, jakim był mój ojciec, więc szuka czegoś w zamian.  Idiota. – Wywróciła oczami, wracając do jedzenia.

*

Chyba już nigdy nie zdziwi się, że ile razy by zamknęła oczy, widzi tylko ciemność. Nie tę znajdującą się pod powiekami. Nie tę, w którą człowiek więzi oczy. Ten rodzaj ciemności przestał robić jakiekolwiek wrażenie. Ciemność, którą ona widzi znajduje się w środku. Głęboko. Gdzieś na samym dnie. Jest lepka. Cuchnąca krwią. Jest to ciemność zimna. Pełna śmiercionośnego chłodu. Sinego. Szarego. Bladofioletowego. To ciemność, która stawia na ciele wszystkie włosy i włoski. Która napina mięśnie do granic wytrzymałości. Która mobilizuje każdą komórkę ciała. Która przygotowuje na atak z zaskoczenia. Która wywołuje przerażenie. Oblepia niczym tłusta i lepka maź. Paraliżuje, przyspiesza oddech. Zapędza w kozi róg. Przyszpila, blokuje trzeźwe myślenie. Jest. Wszechogarniająca.
Zmrużyła oczy, wodząc spojrzeniem dookoła. Z ciemności, otaczającej ją ze wszystkich stron z wolna wyłaniały się niewyraźne, wykrzywione przez mrok karykaturalnie kształty. Jeżeli dobrze rozumiała, znajdowała się w wielkiej sali. Patrząc w górę nie widziała nic, strop niknął w czerni. Patrząc przed siebie, widziała majaczące, łukowate drzwi. Omiatając spojrzeniem boki, widziała ciężkie zasłony wiszące w wielkich, strzelistych oknach. Zrobiła ostrożny krok, a stuk jej butów echem odbił się od marmurowych ścian pomieszczenia.
Cisza…
Taka wymowna. Taka dzwoniąca w uszach. Taka… pełna oczekiwania. Idąc wolnym krokiem przed siebie, marszczyła brwi, czujnym wzrokiem błądząc pod całej sali. Żadnych szelestów. Żadnych szumów. Żadnych trzasków i świstów. Nic. 
Stuk… Stuk… Stuk…
Jej oczy poruszyły się wzdłuż łukowatej framugi, gdy przekraczała przejście. Drzwi stały otworem. Znalazła się w sali praktycznie identycznej jak poprzednia. Te same kotary, te same okna, to samo wejście, majaczące przed nią. Obejrzała się za siebie, patrząc na ginące w mroku pomieszczenie, w którym znajdowała się jeszcze kilka minut wcześniej.  Zaciskając zęby, spojrzała z rezerwą na drzwi przed sobą. Instynktownie przejechała dłonią po udzie, lecz nie znalazła tego, czego szukała. A więc nie czeka jej nic dobrego. Można się było tego spodziewać. Ruszyła pewnym korkiem przed siebie, a jej kroki odbijały się głucho od ściany, ginąc po chwili w ciemności.
Stuk, stuk, stuk.
Zatrzymała się, gdy znalazła się w kolejnym, takim samym pomieszczeniu.
Stuk, stuk, stuk!
Jeszcze jedno. I kolejne. I następne.
Stuk, stuk, stuk!
Zatrzymała się, łapiąc powietrze. Ostre spojrzenie miotało się po pomieszczeniu. Wyprostowała się czujnie, niczym zwierzę, które słyszy niezbyt wytrawnego drapieżnika, gotowe w każdej chwili zerwać się do ucieczki.
Dziwny dźwięk, jakby zasysanie, wypłynął nagle, gdzieś w mroku. Zacisnęła zęby, słysząc świst i coraz głośniejszy ów dźwięk, który postawił wszystkie jej zmysły na baczność. To coś, cokolwiek to było, najwyraźniej zmierzało w jej kierunku. Nie namyślając się długo, zerwała się z miejsca i pognała co sił przed siebie. Biegiem mijała kolejne okna z zasłonami i kolejne łukowate drzwi, goniona przez dziwnego napastnika. Miała wrażenie, że świst, które to wydawało, za chwilę rozwierci jej czaszkę na pół, że za chwilę pękną jej bębenki w uszach.
Zatrzymała się gwałtownie, gdy niespodziewanie którejś z kolei drzwi okazały się zamknięte. Szarpnęła gwałtownie za mosiężną klamkę, lecz drzwi tylko zatrzeszczały głucho. Próbowała zawiązać pieczęcie, lecz nic się nie działo. Coraz wyraźniej i głośniej słyszała owy świst, to dzikie zasysanie. Odwróciła się błyskawicznie, przywierając plecami do drewna drzwi.
Mrok gęstniał. Poczuła, jak jej skóra cierpnie od nagłego uderzenia chłodu. Jej włosy rozwiały się, a czujne i pełne gotowości spojrzenie, patrzyło na dziwny dym, czarny mrok formujący się przed nią, kłęby drżały i wirowały. Wycie i trzaski wbijały się w jej czaszkę niczym igły, powodując ból, jakiego jeszcze nigdy nie było dane jej doświadczyć. Buczenie przybrało na sile. Dziwna substancja wisiała w powietrzu, tuż przed nią. Jakby w oczekiwaniu. Jakby to ona czekała na jej kolejny ruch, a nie na odwrót. Nie. To nie to.
Nie mogła się ruszyć. Zdała sobie z tego sprawę, gdy próbowała uskoczyć w bok. Gdzieś w jej głowie rozbrzmiał nagle szaleńczy śmiech. Wariacki, pełen szaleństwa śmiech. Śmiech, który ją oślepił, gdzieś poza sobą poczuła, że osuwa się na kolana, a śmiech trwał nieprzerwanie, obierając jej wręcz zmysły, powodując dziwne uczucie w okolicach przepony. Gdy jej kolana uderzyły o twardą posadzkę, zdała sobie sprawę, że wariacki śmiech pochodzi z jej własnego gardła. Że to ona śmieje się, jak człowiek, który nagle oszalał. A śmiech ten, zwielokrotniony echem, nabierał na sile, nabierał pewnej niepokojącej nuty. Umilkła nagle, dysząc rozpaczliwie, a z jej ust nie schodził szeroki uśmiech. Wspierała się na rękach, wręcz rzężąc płucami, uśmiechając się do posadzki. Uniosła głowę na wiszącą przed nią mgłę, a jej czerwone oczy zabłysły nagle błędnie w mroku.

*

- Nie powinieneś tu przychodzić – wymruczała, przyciskając kunai do szyi mężczyzny.
- No proszę, zaskoczyłaś mnie – rozległ się ironiczny głos Kabuto. – I co chcesz zrobić? – Uśmiechnął się szyderczo.
- O, to samo co ty. – Na jej usta wypłyną szeroki uśmieszek. – Nie doceniłeś mnie – wymruczała mu do ucha, zwiększając nacisk na jego szyi. – A teraz wyłaź – warknęła, wbijając ostrze w szyję mężczyzny, który z cichym trzaskiem rozwiał się z dymem. Dziewczyna odwróciła się z ironicznym uśmiechem patrząc ma stojącego za nią Kabuto.
- Chcesz mnie zabić? – Uniósł brew, postępując krok w jej stronę.
- Oczywiście. – Jej uśmieszek poszerzył się jeszcze bardziej, a w następnej chwili obróciła się błyskawicznie, wbijając szkarłatne spojrzenie wprost w oczy mężczyzny. Klon za nią znikł z trzaskiem.
- Powiedziałam ci, przestań mnie nie doceniać – wręcz zagruchała, podchodząc wolno do sparaliżowanego genjutsu Kabuto. Tym razem wiedziała, że ma prawdziwego.  Uśmiechnęła się z satysfakcją, a jej oczy zawirowały, błyszcząc szaleńczo w mroku.
- Co chciałeś zrobić? Jeszcze się nie nauczyłeś, że z tym nie możesz walczyć?
Mężczyzna szarpnął się gwałtownie, lecz nie miał szans. Nie z tym genjutsu. Nie z tymi oczami. Z tą setką oczu wirującymi przed jego własnymi. Nie z tym głosem, który obijał się po jego czaszce.
- To gdzie chcesz umrzeć? – Głos Miyoshi po raz kolejny z bólem wbił się w jego mózg. – Na pustyni?
Ciemność rozwiała się i nagle znalazł się w pełnym słońcu, gorąco uderzyło jego ciało, drobinki piasku uderzały w twarz.
- A może wręcz przeciwnie?
Piasek rozmył się. Z wirowania wyłoniła się nagle ziemia skuta grubą warstwą lodu. Śniegowa burza gruchnęła w jego twarz, sprawiając, że skóra boleśnie szczypała od chłodu.
- A może masz ochotę się utopić? – Rozbawione pytanie echem odbijało się w kolejnym wirowaniu.
Oczy Kabuto prawie wyszły na wierzch, gdy zewsząd ogarnęła go lodowata woda, która strumieniami zalewała mu płuca.
- Może ogień?
Woda zniknęła. Zastąpiły ją płomienie. Piekielne płomienie, które przeżerały jego ciało, które paliły ubranie, włosy, skórę. Krzyk wręcz rozsadzał mu płuca. Nie krzyczał. Nie mógł.
- To co? Na co masz ochotę?
Uniósł błędne spojrzenie na dziewczynę, która z uśmieszkiem szła w jego kierunku przez pogorzelisko. Popiół pod jej stopami unosił się w górę. Niebo zasnute było ciężkimi, szarymi chmurami. Dym spowijał jej sylwetkę, atakował nozdrza.
- A może ty chcesz umierać w nieskończoność? – Usta dziewczyny wykrzywiły się jeszcze bardziej.
Kilkadziesiąt ostrzy wbiło się niespodziewanie w jego ciało, zabierając ostatnie tchnienie.
- Tysiące razy w ciągu jednej sekundy? – Szalone oczy Miyoshi wbiły się jego własne. Były one i tylko one. I ostrza, które raz po raz wbijały się jego ciało. Które raz po raz zadawały mu śmierć. I jeszcze raz. I kolejny.
- Nie powinieneś był tu przychodzić – powiedziała ponownie, gdy mężczyzna z głośnym krzykiem opadł w jej ramiona.
- Ciii… - Wręcz pieszczotliwie pogłaskała go po mokrych włosach, wsłuchując się w jego rzężący oddech. – Cicho… - Wbiła ostrze w jego brzuch, przytrzymując ciało, które szarpnęło się w niekontrolowanej konwulsji.  – Spokojnie - wymruczała, przejeżdżając palcami po jego policzku i ostrzem tym razem po szyi, na której gwałtownie pulsowały żyły.  – Nie bój się, nic gorszego już cię nie spotka – wyszeptała mu do ucha.
Ciało z ostatnim, głośnym jękiem osunęło się na ziemię. Sekundę potem drzwi pokoju otworzyły się gwałtownie.
- Mi? Co się dzieje? – Kizuki zatrzymał się raptownie, patrząc na leżące na ziemi ciało. – Kto to? – spytał.
- Kabuto – odpowiedziała spokojnie dziewczyna, unosząc skraj płaszcza mężczyzny i wytarła w nie brudne ostrze.
- Myślałem, że jesteś z nim w dobrej komitywie. – Ryuu uniósł brew, uśmiechając się nieznacznie.
- To źle myślałeś. – Spojrzała na niego, uśmiechając się kpiąco. Chłopak zmrużył delikatnie oczy.
- Wiesz, że teraz musimy stąd spierdzielać?
- Niby czemu? – Strzeliła karkiem, masując go wolnymi ruchami.
- Chcesz spać w jednym pokoju z trupem? – Na usta Ryuu wypłynął bezczelny uśmieszek. – No, no, nie spodziewałem się.
- Chcesz do niego dołączyć? – spytała z unosząc sugestywnie brew. – Więc lepiej milcz. I zbieraj manatki, przenosimy się do innego lokalu. Zamierzam się końcu wyspać.
- Zapraszam zatem do siebie. – Chłopak uśmiechnął się zawadiacko, rozkładając zachęcająco ręce.
- Pakuj manatki, Kizuki – prychnęła dziewczyna, zakładając swój plecak. – Wyruszamy o świcie. – I wyminęła go, wychodząc na korytarz.
Uśmiech chłopaka znikł z jego ust. Zerknął na drzwi, za którymi zniknęła Miyoshi, a potem jego spojrzenie skierowało się na leżące na ziemi ciało. Krwawa kałuża powiększała się z sekundy na sekundę.
Ponownie uśmiechnął się ironicznie i opuścił pokój.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz