Pewnego dnia pękło niebo
I lunął straszny deszcz.
Wtedy krzyknął ktoś
I chłód ogarnął wszystkie
serca,
A w oczach pojawił się
strach.
Ludzie podali sobie noże
zamiast rąk…
*
Okryła się szczelniej bluzą i podciągnęła
kolana pod brodę. Rubinowy żar ogniska odbijał się w błyszczących, onyksowych
oczach.
Gdy niebo było już ciemnogranatowe,
rozświetlone jedynie niewielkimi punkcikami i cieniutkim księżycem, zdecydowali
się na postój. Musieli w końcu odpocząć, w końcu cały dzień wędrówki jest
męczący.
Zerknęła na plecak towarzysza, po czym
ponownie zwróciła wzrok na ogień.
Wielokrotnie
zadawała sobie pytanie, czy dobrze zrobiła, pozwalając mu się przyłączyć. Z
drugiej strony, nie miała powodów, by mu nie wierzyć…
*
… Zdecydowanym krokiem podeszła do
niewielkiego stołu i usiadła na krześle.
-
Zamieniam się w słuch.
-
Przedstawiłem się już przecież. – Błysnął uśmiechem.
-
Dlaczego się wtrąciłeś? – Wbiła spojrzenie w chłopaka.
-
Cóż, gdybym się nie wtrącił… - zaczął, lecz widząc spojrzenie dziewczyny,
urwał.
-
Śledziłem tę grupę od kilku dni – zaczął po chwili zupełnie innym tonem,
bardziej rzeczowym, przeczesując smukłymi palcami włosy. – Usłyszałem odgłosy
walki, więc postanowiłem się przyjrzeć. I co ujrzałem? Ponad dwudziestu chłopa
atakujących dziewczynę. Ale chwila, ta czerwień… Ach, te jej oczy nie są takie zwyczajne,
bez żadnych problemów powinna sobie dać z nimi wszystkimi radę, najwyraźniej
spanikowała, zdarza się. – Wygiął usta w kpiącym uśmiechu. – Więc postanowiłem
wkroczyć i, że tak to ujmę, zasadzić jej mentalnego kopa. Jak zauważyłem,
podziałało, ot i wszystko.
-
Dlaczego ich śledziłeś? – Popatrzyła na niego podejrzliwie.
-
Myślę, że to chyba nie ma dla ciebie szczególnego znaczenia.
-
Nie, nie ma – odpowiedziała lakonicznie, mrużąc powieki. – Co było potem?
-
Potem?
-
Jakoś się chyba tu znaleźliśmy, prawda?
-
Fakt. Cóż, dziewczyna ładnie wszystkich pozabijała i dramatycznie sobie zemdlała.
Co miałem robić? Poszedłem z nią do małej wioski, która była niedaleko. Nawet
nie wiesz, jak się wystraszyła właścicielka tej gospody, gdy tu przyszedłem!
Trochę mi zajęło, zanim ją przekonałem, że nie jestem krwiożerczym wampirem, a
ty moją kolejną ofiarą i choć to skojarzenie wydało mi się wtedy cokolwiek nie
na miejscu, to jak teraz o tym pomyślę, to chyba sam bym się wystraszył… W
każdym razie dała nam ten oto pokój i zajęła się tobą. Wybacz, chciałem zrobić
to sam, ale najwyraźniej nie przekonałem jej do końca i wciąż miała mnie za
jakiegoś niewyżytego krwiopijcę.
-
Jak jej to wytłumaczyłeś?
-
Tak jak było, że zaatakowały cię bezpańskie psy ninja, a ja cię rycersko
ocaliłem. – Wyprostował się z dumą i uśmiechnął się szeroko, mrugając do
dziewczyny.
Miyoshi
prychnęła, pocierając palcami oczy.
-
Więc? Teraz ja zamieniam się w słuch. – Rozsiadł się wygodnie na łóżku.
-
Słucham? – zdziwiła się.
-
No przestań, mnie kazałaś się tak ładnie wyspowiadać, a ty chcesz milczeć. –
Uniósł brew. – Coś mi się chyba należy. Więc, gdzie zmierzałaś zanim
przeszkodziły ci psy? – Zamachał teatralnie ręką.
Mi
spojrzała w okno, za którym spokojnie spała wioska.
-
Mam… coś do załatwienia w Północnych Krainach – powiedziała bezbarwnie, marszcząc
brwi i nie odrywając wzroku od czarnego nieba za szybą.
-
Sprawa nie cierpiąca zwłoki? – spytał ze zrozumieniem.
-
Coś w ten deseń.
-
Ale…?
Popatrzyła
na Ryuu.
-
Powiedzmy, że nie wszyscy są z tego zadowoleni. – Skrzywiła się lekko.
-
Znaczy pogoń? – Uśmiechnął się szeroko, gdy dziewczyna pokiwała głową. – Cóż,
wydaje mi się, że mogę ci pomóc. – Oparł się nonszalancko o ścianę, a jego usta
rozciągnęły się w uśmieszku pełnym zadowolenia.
-
Słucham? – Spojrzała na niego unosząc wysoko brwi.
-
Też szedłem w tamtym kierunku. To chyba przeznaczenie, nie uważasz? - Mrugnął
do niej z szerokim, bezczelnym uśmiechem.
-
Nie – warknęła.
-
Więc może przekona cię to, że znam bardzo dobrze te okolice i wiem, jak
najszybciej dostać się tam, gdzie zmierzasz. – Pochylił się w kierunku
dziewczyny ze znaczącym spojrzeniem.
-
Mów dalej… - powiedziała, mrużąc oczy.
*
Z zamyślenia wyrwał ją nieprzyjemny
dźwięk, gdy Kizuki rzucił tuż obok niej drewno.
- Ty się wygrzewasz, a ja muszę szukać
opału – mruknął pod nosem, siadając koło dziewczyny i wrzucając kawałki drewna
do ognia.
- Nikt ci nie kazał – powiedziała,
opierając brodę na splecionych na kolanach dłoniach, nie odrywając oczu od
tańczących płomieni.
- Owszem, ale przecież niewinna i
słabiutka dziewica nie może się przemęczać – prychnął.
- Zaraz zarobisz w łeb – warknęła,
rzucając ostre spojrzenie śmiejącemu się cicho chłopakowi.
- Będę się bronił. – Puścił jej
porozumiewawcze oczko.
Miyoshi nie odpowiedziała nic, układając
głowę na rękach i przymknęła zmęczone powieki, wsłuchując się w ciche trzaski
palącego się drzewa.
- Będziemy musieli zahaczyć o wioskę –
odezwał się po chwili Kizuki. – Jutro powinniśmy dotrzeć do Akai, taka mała
wiocha. Uzupełnimy prowiant i powinniśmy kupić jakieś płaszcze. Niedługo
skończy się bezkarne wałęsanie po lasach i wsiach. Teraz spotkamy większe osady
i jeżeli nie chcesz, żeby jacyś shinobi cię zauważyli i rozpoznali, trzeba się
o nie postarać.
Mi pokiwała tylko głową, okrywając się
szczelniej bluzą i jak zahipnotyzowana wpatrywała się w płomienie. Czuła, jakby
ogień ją wołał, przyzywał do siebie, jakby dobrze ją znał, kusił, w jakiś
dziwny sposób omamiał.
A może tylko tak jej się wydawało…
Ciepły koc wylądował na jej ramionach.
Zaskoczona spojrzała na Ryuu.
- Będzie ci cieplej. – Wzruszył ramionami,
rozkładając sobie posłanie po drugiej stronie ogniska.
- Skąd je masz? – spytała, kładąc się na
swoim futonie i okryła się dokładnie kocem.
- Właścicielka gospody mi je dała, gdy
poszedłem po śniadanie.
- Dzięki – mruknęła cicho.
- Jak miło, wreszcie się doczekałem. – Błysnął
uśmiechem poprzez rubinowe płomienie.
Miyoshi uśmiechnęła się kpiąco, zamykając
oczy.
*
- Cholera jasna… - zaklął pod nosem Uzumaki.
- Dobrze powiedziane – przytaknął Kiba,
wyciągając przed siebie nogi. – Jeżeli nadal będzie robiła takie numery, to
nigdy jej nie dogonimy.
- Przybył Neji-san z oddziałem –
powiedział Takeshi, siadając koło nerwowo bębniącego palcami ojca, popijając
wodę z butelki. – Nic nie znaleźli.
- Cholera, cholera, cholera… - mruczał
Naruto, a Kiba kiwał głową.
- Możecie się w końcu przymknąć? –
warknął Shikamaru. – Próbuję się skupić. – Potargał dłońmi rozpuszczone włosy i
padł na plecy. – Wasze narzekania wcale mi nie pomagają.
- Minęliśmy się z grupą Yamiego. – Neji
podszedł do przyjaciół. – Też nic.
- Szlag, szlag, szlag…
- Hmmm… - mruknął w zamyśleniu Shika.
- Co wymyśliłeś? – Kiba zwrócił się
szybko do Nary.
- A jakbyśmy tak… jakbyśmy olali klony?
- Słucham? – spytał z niedowierzaniem
Uzumaki.
- Nie przerywajcie mi – uprzedził,
marszcząc brwi, myśląc nad czymś intensywnie. – Wiemy dokładnie gdzie zmierza i
po co. Te klony są zwykłą zmyłką, mają nas nie tylko rozproszyć, ale i opóźnić.
I to działa. Z chwili na chwilę ma większą przewagę. Tańczymy jak nam zagra. A
gdybyśmy się tak przestali bawić w jej grę?
Pochylił
się w stronę przyjaciół.
- Gdybyśmy tak założyli, że jesteśmy
jednak mądrzejsi od niedoświadczonej kunoichi i po prostu zignorowali ją? –
Ironiczny uśmiech wypłynął na usta mężczyzny. – Skoro ona nie przestrzega
zasad, to dlaczego my musimy to robić?
Odchylił się do tyłu, wspierając na rękach
z zadowoloną miną.
- Nie rozumiem – odezwał się po chwili
Kiba, gdy wszyscy trawili słowa Shikamaru.
- Czego nie rozumiesz? – zapytał Nara,
przeciągając się leniwie.
- No bo… No bo skoro nie będziemy szli za
tropami, to jej nie znajdziemy.
- Dokładnie, nie znajdziemy.
- Poddaje się. – Inuzuka uniósł ręce w
geście kapitulacji.
- Nie znajdziemy jej, bo nie będziemy jej
szukać. – Hyuuga zmrużył oczy. – Nie będziemy szli za śladami, bo to nas tylko
spowalnia. Nie będziemy już szli za nią. Pójdziemy po prostu tam, gdzie ona,
tam ją spotkamy. Las jest teraz pełen jej zapachu i tropów, to się mija z
celem.
- Tylko… czy zdążymy? Czy nie ryzykujemy
zbyt wiele? – spytał niepewnie Naruto, pocierając dłonią włosy na karku.
- Ryzykujemy dużo, ale czy ktoś ma lepszy
pomysł?
- Którędy pójdziemy? – spytał Takeshi,
włączając się do rozmowy.
- Główną trasą – odezwał się Shiroi, który od dłuższej chwili przysłuchiwał się
rozmowie.
- Dokładnie – zgodził się z synem Shika.
– To najprostsze i najszybsze rozwiązanie.
- I zawsze jest możliwość, że ją
spotkamy…
*
- Zapamiętaj, nigdy nie chodź głównymi
szlakami!
- Niby dlaczego? – spytała z sarkazmem.
- Bo nimi będą szli ci, którzy cię
szukają! – powiedział pewny swego. – Co trochę inteligentniejsi, będą się liczyć
z tym, że szerokim łukiem będziesz je omijać, ale będą woleli trzymać się
wytyczonej drogi, są pewniejsze, zawsze można kontrolować pobliski teren,
prosto i łatwo.
- A skąd ty to niby wiesz, co? – Z
zaciekawieniem oglądała towary
wystawione przez sprzedawców.
- Ach, kochana, lata praktyki, znam te
tereny jak własną… Cóż, jak cudzą kieszeń – uśmiechnął się bezczelnie.
- Och, znaczy złodziejaszek, ta? - Ironiczny uśmieszek wypłynął na jej usta.
- Nie kpij sobie, moja droga, nie jestem
jakimś tanim złodziejem, do tego nie potrzebne są żadne umiejętności, a tych, jak
może zauważyłaś, mam sporo.
Z jednego ze straganów zabrał jabłko i
obejrzawszy je dookoła, wzruszył ramionami, przywłaszczając sobie owy owoc.
- Najwyraźniej muszą być głęboko ukryte.
- Mówiłem, że jadowita – mruknął pod
nosem.
- Że niby kto?
- Że niby ta cebula, co tam leży, o. –
Wskazał palcem na pobliski kram.
Miyoshi westchnęła.
Raz po raz obijała się o spieszących się
przechodniów. Wioska tętniła życiem, a ludzie byli niczym osy w ulu. Zewsząd
słychać było nawoływania kupców, pozdrawiających się mieszkańców, śmiech dzieci
i wszelkiej maści dźwięki wydawane przez zwierzęta, które chyba właśnie
postanowiły założyć chór, racząc wszystkich uroczym śpiewem na głosy.
- Pozwól, że opuszczę cię na chwilę, mam
coś do załatwienia – powiedział Kizuki, wyrzucając przez ramię ogryzek i
trafiając nim jakiegoś przechodnia, który wypuścił niesione paczki, zaskoczony
nagłym atakiem.
Miyoshi wzruszyła tylko ramionami, nie
oglądając się za chłopakiem, który zniknął w tłumie. Przechadzała się między
straganami, uzupełniając zapasy i nabywając nowy komplet ubrań, który miał
zastąpić ten zniszczony podczas walki. Strój co prawda różnił się od tych,
które zwykle nosili shinobi, jednak był zdecydowanie prostszy i wygodniejszy od
innych ubrań wystawionych przez sprzedawców.
Skierowała się w stronę małej fontanny
znajdującej się w centrum tego całego chaosu, gdy potrąciło ją coś błyszczącego
i szeleszczącego. Jak się okazało owo „coś” zdecydowanie było „ktosiem”, a po
bliższych oględzinach okazało się, że to jakaś miejscowa wróżka, zachęcająca
przechodniów do skorzystania z jej usług.
- Może wróżbę, panienko? – spytała z
tajemniczym uśmiechem, potrząsając bransoletami na przegubach.
- Nie, dziękuję – mruknęła, próbując
wyminąć kobietę.
- Ach, może jednak? Pozwól, że zajrzę w
twoją dłoń. – Chwyciła rękę Mi za nadgarstek, a dziewczyna zniecierpliwiona
przestąpiła z nogi na nogę. Kobieta ujęła dłoń…
Dum.. dum dum…
Śpij,
dziecino, śpij spokojnym snem…
Szeroko otwarte oczy wróżki spojrzały w
przepełnione chłodem tęczówki dziewczyny.
Chodź,
otrzymasz dar... Siedem ścieżek zobaczysz we krwi...
- Zawróć… Jeszcze nie jest za późno… -
wyszeptała.
Jeden
krok… droga w dół…
- Dla mnie od dawna jest za późno.
We
krwi…odnajdziesz się...
Zamknęła powoli dłoń Miyoshi w pięść,
urywając tym samym cicha pieśń śmierci.
- Co ty wyprawiasz? – Wściekły głos
przerwał chwilowy kontakt wzrokowy, jaki nawiązał się pomiędzy kobietami, a
jego właściciel gwałtownie popchnął Haruno i pociągnął ją za sobą.
- Ze trzy razy zdążyła cię obmacać, złodziejka –
syknął.
Dziewczyna milczała, pozwalając się
prowadzić.
- Mam co trzeba, możemy stąd zmiatać,
tłoczno tutaj - powiedział po chwili, puszczając szybko rękę Mi, jakby sobie
właśnie przypomniał, że wciąż ją trzyma.
Miyoshi pokiwała tylko głową. Delikatny
wiatr rozwiał włosy dziewczyny.
Cicho,
cicho sza… tam zabawa trwa…
*
- Nie powinieneś był się przyłączać do
mnie – odezwała się po raz pierwszy od czasu, gdy opuścili Akai.
- Niby czemu? – mruknął pod nosem,
rozgrzebując patykiem rozżarzone kawałki drewna, a snop iskier buchnął w górę.
- Po prostu nie powinieneś.
- Zgadywanki są męczące, jakbyś chciała
wiedzieć.
- Nie jestem sama.
- No raczej, jakoś nie przypominam
siebie, żebym był drzewem albo innym chwastem.
- Akurat na chwasta pasujesz idealnie.
- Uśmiechnęła się ironicznie do
chłopaka.
- Dziękuję ci bardzo – prychnął. – Za to
ty jesteś jak róża, podziwiasz ją dopóki nie odkryjesz, że ma kolce. I to
całkiem spore.
- Podziwiasz mnie, jak miiiiło.
- Zaczęłaś coś mówić, nieprawdaż?
- Po prostu mam towarzystwo – westchnęła.
– Właściwie można powiedzieć, że nawet przyjaciółkę – parsknęła ironicznie.
- Przyjaciółkę? – spytał zbity z tropu.
- Też byś tak mógł nazwać kogoś, kto całe
życie depta ci właściwie po piętach.
- Nie rozu…
- Nie wszyscy ją wyczuwają. Ale może to i
dobrze. Nie ma nic przyjemnego w patrzeniu, jak ludzie wzdrygają się na twój
widok.
- O czym ty…
- Skup się, Kizuki. – Popatrzyła na niego
z wyraźną kpiną, wyzywająco. – Powinieneś już dawno się połapać. Aż dziw, że
ty, taki utalentowany, jeszcze nic nie poczułeś.
Ryuu zamknął z wahaniem oczy, marszcząc
brwi i skupiając się intensywnie na Miyoshi, starając się poczuć ją, jej
energię, jej chakrę, którą emanowała, która miała w sobie coś niepokojącego, chłodną
aurę, czemu jakoś wcześniej nie poświęcił zbyt wiele uwagi…
Oczy chłopaka otworzyły się gwałtownie.
- Chyba żartujesz! – powiedział
niedowierzająco.
Pokręciła głową, kuląc się w sobie i
patrząc w płomienie.
-
Jak mogłem tego wcześniej nie poczuć! Dlaczego…
- Nie wiem. To było ze mną odkąd
pamiętam. Zawsze czuć było wokół mnie aurę śmierci.
- Miyoshi… Po co idziesz do Północnych
Krain? – spytał po chwili, patrząc na nią poważnie.
Przymknęła oczy, wzdychając ciężko.
- Wiem, że nie powiedziałaś mi wtedy
wszystkiego.
- A gdybym ci powiedziała, że idę, by
zabić własnego ojca? – Nieprzyjemny uśmiech pojawił się na twarzy dziewczyny.
- Zapytałbym z jakiego powodu.
Miyoshi położyła się na futonie,
zakładając rękę pod głowę, patrząc na ciemnogranatowe niebo. Gdy już myślał, że
nie doczeka się odpowiedzi, powiedziała:
- Powodów jest kilka i to całkiem
prostych. Najpierw nie miałam ojca, a teraz nie mam też matki. Przez niego.
- Zabił ją?
- Owszem. Na moich oczach. Przypuszczam, że
zabiłby też mnie, gdyby nie przeszkodził mu Naruto. Kilka lat przed jej
śmiercią więził ją, torturował… I cóż, owocem tego jestem ja. - Uśmiechnęła się
gorzko do siebie. – Od samego początku kład się cieniem na życiu moim i matki,
a jej śmierć… Przyszedł po prostu czas, by wyrównać rachunki.
Zamknęła oczy, które nagle stały się
wilgotne.
Czy mówiła już komuś?... Chwilowa
słabość? Poruszyły się ciernie wbite w serce, a ciepła krew zaczęła spływać z
ran?
- Nie myślałaś nigdy, żeby zrezygnować?
Żeby nie być kimś takim jak on? – spytał cicho.
Ile razy… który raz to słyszy?… Ile razy
nad tym myślała?…
- Nie mogę...
- Dlaczego? – Zmarszczył czoło.
- Bo tylko wtedy czuję, że żyję. Gdyby
nie to… zniknęłabym. Jak płatek śniegu, który topnieje w zetknięciu ze skórą.
Kap… kap… kap…
Niewidzialna krew powoli sączy się,
płynie leniwie, odnawia znane sobie tory… Jej rany nigdy nie zdążyły się
zabliźnić, wciąż i wciąż na nowo je rozdrapywała, by nigdy nie zapomnieć, by
być… by nie zniknąć.
Tak zimno.
Taki chłód.
Skostniałe serce, martwa dusza,
niewidzące oczy…
Ciepło
ogniska nic nie daje.
Tak
mi zimno…
Szelest futonu wyrwał ją z zamyślenia.
Kiedy zdążyła tak przysunąć się do ognia…?
- Co ty wyprawiasz? – Groźnym spojrzeniem
zmierzyła chłopaka, który kładł się za jej plecami.
- Nie zrzędź, będzie nam cieplej,
trzęsiesz się, a dzisiejsza noc jest zimna – burknął pod nosem. – Chodź tu.
Pociągnął za koc okrywający Mi,
przyciągając ją do siebie.
- Utrącę ci kiedyś łapy – warknęła.
- Nie będziesz miała czym, gdy
zamarznięte ci odpadną. – Chuchnął oddechem w kark dziewczyny.
Dała mu lekkiego kuksańca, gdy ciepła
dłoń dotknęła jej biodra, a Ryuu zachichotał cicho.
- Nie wierć się już, chcę spać. – Powoli
pocierał zmarznięte ramię Miyoshi.
Ciepło…
Dziewczyna westchnęła cicho, patrząc na
dogasające ognisko.
A może… może się myli? Może nie ma racji?
Może przez całe życie trzymała ręce w płomieniu, ucząc się usuwać ból za pomocą
umysłu, zamiast… zamiast po prostu zgasić ogień?*
___________
* Parafraza fragmentu
książki bodajże "Jesienne demony" Jarosława Grzędowicza
Dżem - Dzień, w którym
pękło niebo.
Hunter - Siedem.
Hunter - Krzyk kamieni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz