sobota, 30 czerwca 2012

12. Zemsta

- Nigdy nie jechałem przez bezkresna noc. Jak to jest?
- Wystarczająco ciemno, żeby złamać każdego.

*

Ulice osady świeciły pustkami. Szaleńczy deszcz uspokoił się i z nieba padała już tylko drażniąca mżawka. Była ona jednak zdecydowanie większym utrapieniem od intensywnej ulewy, która przychodziła, a potem równie szybko jak się pojawiła, odchodziła. Siąpiący się z chmur deszczyk był niczym drażniąca mucha, która nie daje spokoju. O tym, że nie ma nic gorszego od takiej pogody, wiedzieli wszyscy wędrowcy, wszyscy pątnicy przemierzający świat, bez znaczenia na cel. Taka pogoda zabijała. Wolno i spokojnie, monotonnie, wręcz niezauważalnie. Jak najlepszy skrytobójca. Systematycznie wypompowywała z sił, pozbawiał chęci i motywacji, przy niej gasł każdy żar, a nowy nie chciał się rozpalić. Wiedzieli o tym także shinobi, którzy nie bacząc na warunki musieli wykonywać swoje misje nawet wtedy, gdy mokre ubrania zaczynały ciążyć, a unosząca się deszczowa mgiełka pogarszała widoczność.
Wiedział o tym także czarny kruk, który przysiadł na płocie, strosząc pióra, lecz chwilę później poderwał się gwałtownie do lotu, spłoszony przez postać, która wyszła zza zakrętu tuż obok niego niemal strącając go z miejsca, na którym się znajdował. Nocny wędrowiec szedł szybko, nie bacząc na błoto i kałuże, ciężkie buty rozbryzgiwały breję raz po raz. Poły jego płaszcza furkotały w rytm podmuchów wiatru i jego kroków, szybkich i stanowczych, acz pełnych jakiejś kociej gracji i giętkości, drapieżności, jakby gotowy był w każdej chwili zareagować, jakby w każdej chwili gotowy był do ataku.
Czarny kruk, który przysiadł tym razem na gałęzi rozłożystego drzewa, przekrzywił nieznacznie głowę, łypiąc na wędrowca jednym okiem, gdzieś tam instynktownie wyczuwając zagrożenie, czując w jego osobie drapieżnika.
Postać zatrzymała się przed jednym z wielu budynków stojących koło siebie i uniosła głowę, patrząc w okna znajdujące się na piętrze. W jednym z nich bladym blaskiem sączyło się nikłe światło. Mężczyzna zmarszczył brwi w zastanowieniu. Wyjął z kieszeni pomiętą karteczkę, przebiegając po niej wzrokiem któryś raz z kolei, po czym zmiął ją w pięści, zaciskając zęby. Oczy wędrowca błyszczały niebezpiecznie w mroku.
Mężczyzna podrzucił papierową kulkę, po czym pstryknął szybko palcami, a zawiniątko rozdarło się na strzępy, w ładnej kupce lądując na wyciągniętej ręce wędrowca, by już sekundę później zostać z niej zdmuchniętą przez porywisty wiatr.
Zakapturzona postać patrzyła przez chwilę, jak strzępy wiadomości wirują w tysiącach kawałeczkach na wietrze. Mężczyzna powziął chyba jakąś decyzję, bo ruszył z miejsca ku tylniemu wejściu gospody z determinacją wymalowaną na twarzy, której jednak nie mógł widzieć nikt.
Ulice świeciły pustkami. Wiatr hulał po opustoszałych zaułkach. Deszcz przestawał padać, a czarny kruk skryty w gałęziach drzew poderwał się ponownie do lotu.

*

Płomień świec ustawionych na podłodze rzucał chybotliwe światło na zwój trzymany przez dziewczynę. Przyglądała mu się ona już od jakiegoś czasu, marszcząc brwi i wodząc z zamyśleniu palcem po wargach. Oderwała wzrok od analizowanej mapy i wargę rozejrzała się po pokoju. Pomieszczenie pogrążone było w mroku, a jedynym źródłem światła były świece, które stały tuż koło jej posłania w świeczniku. Mogła sobie pozwolić na lepsze źródło światła, tylko właściwie po co? Nie warto marnować energii, musi skupić się na czymś innym. Ułożyła mapę przed sobą na podłodze, przyglądając jej się w skupieniu. Co robić? Nie miała żadnego odniesienia, żadnych nowych wieści. Nie wiedziała, ile jeszcze potrwa jej podróż, jak daleko znajduje się pogoń, jak blisko znajduje się jej cel. Ale musiała się spieszyć, to była jej jedyna wytyczna, której wiedziała, że musi się trzymać. Czas naglił z godziny na godzinę. Musi go znaleźć, zanim sama zostanie znaleziona.
Drzwi pokoju skrzypnęły cicho i jakaś postać z cichym szelestem weszła do pokoju.
- Gdzie byłeś? – spytała, marszcząc brwi. Niezauważalnie wyciągnęła dłoń spod poduszki, pod którą znajdowało się ostrze, na którym jeszcze chwilę temu zaciskała palce.
- Czy to ważne? – Ryuu uśmiechnął się szeroko, ściągając mokry płaszcz i rzucił go na krzesło.
Miyoshi nie odpowiedziała, skupiając się na powrót na leżącym przed nią zwojem.
- Co tam tak zażarcie analizujesz? – Opadł na posłanie koło niej, zerkając ciekawsko na mapę.
- Zastanawiam się - mruknęła lakonicznie.
- Na czym? – Przejechał placami po odsłoniętym udzie dziewczyny, a gdy ta rzuciła mu wściekłe spojrzenie, zaśmiał się cicho. – Aleś ty drażliwa. – Usiadł na posłaniu, odgarniając niedbałym gestem wilgotną grzywkę z czoła.
- Więc? Nad czym się tak zastanawiasz?
- Nad wszystkim. Cholera, wyruszyłam i co? I nie mam pojęcia, gdzie on w tej chwili jest, jak daleko ode mnie się znajduje. – Westchnęła, wspierając się na rękach za plecami.
- Przecież to proste. – Sięgnął po mapę leżącą na podłodze. – Spójrz. On wyruszył stąd, prawda? Z Oto. – Wskazał palcem na wioskę.
- Tak. – Dziewczyna przysunęła się do niego, patrząc z uwagą na zwój.
- Jak świeża była informacja o jego wyprawie do Północnych Krain?
- Myślę, że nie dłużej jak dwa dni. Ale do tego dochodzi jeszcze jeden, który musiałam poświęcić na wydostanie się z Wioski, spotkanie z psami… Co w rezultacie daje pewnie koło czterech dni.
- W porządku. Pamiętaj, że to misja dyplomatyczna, o jego podróży nikt miał nie wiedzieć. Zapewne zachowuje środki ostrożności, ale bez przesady. Daj mi coś do pisania.
Mi pogrzebała przez chwilę w sakwie, po czym podała mu mały ołówek.
- Tu jest on. – Ryuu nakreślił na papierze kreskę od wioski Oto w kierunku północno zachodnim przez kraj Ziemi. – A tu jesteś ty. – Tym razem kolejna kreska pojawiła się od Wioski Liścia, przez trasę, którą się kierują. – Gdzie się przecinają?
- Przełęcz Czterech Smoków – mruknęła dziewczyna, zakładając za ucho pasemko włosów, patrząc, jak dwie kreski narysowane przez chłopaka przecinają się na północnych graniach kraju Ziemi.
- Jeżeli jest miejsce, w którym spotkacie się na pewno, to jest to właśnie ta przełęcz. Tu wasze drogi się przetną, to jest jedyna droga, żeby przedostać się za łańcuch gór oddzielający kraj Ziemi od Północnych Krain. Właśnie ta przełęcz. Czterech Smoków, Czterech Żywiołów, jak kto woli.
- Jest jeszcze pogoń… - odezwała się, zerkając na niego.
- Oni będą podróżować tędy. – Nakreślił na mapie najprostszą drogę wiodącą z Liścia do przełęczy.  - Co świadczy, że z nimi też się wtedy spotkasz. Ba, jeżeli chcesz się koniecznie spieszyć, żeby mieć pewność, że zdążysz, to trzeba niedługo wrócić na tę trasę, widzisz? W tym ostatnim kawałku najlepiej i najszybciej będzie właśnie głównym traktem. Jak za bardzo obijemy na boki, na zachód, będziemy się męczyć potem po wąwozach, nadłożymy drogi i możesz nie zdążyć.
- Jednym słowem musimy się spieszyć.
- Dokładnie. Myślę, że nie dzieli was taka duża różnica. Podróżowaliśmy parę razy całe dnie i noce, robiąc tylko krótkie postaje. Mogłabyś spróbować przeciąć mu drogę w innym miejscu, ale to ma mniejsze szanse na powodzenie. Choć nie można wykluczyć takiego rozwiązania. Że spotkacie się dużo wcześniej, niż przewidujemy. – Spojrzał na nią uważnie, mrużąc delikatnie powieki.
Na usta dziewczyny wypłyną tylko nieprzyjemny uśmieszek, a blask świec złowrogo odbił się w jej oczach.

*

Czasami, zapadając w sen, dochodzisz do jedynej słusznej konkluzji - umysł to więzienie. To najdoskonalsza twierdza, pełna poplątanych korytarzy i zamkniętych drzwi. To labirynt myśli, wspomnień i pragnień. To miejsce kaźni. Bez żadnej możliwości ucieczki, bez ani jednego wyjścia, bez żadnej szczeliny, przez która można by się wydostać. To miejsce doskonałe. Nic stworzone ręką człowieka nie będzie w stanie mu dorównać. Nikt nigdy nie znajdzie ani nie wyszkoli tak wyrafinowanych skrytobójców, jacy mieszczą się w umyśle. Nikt nigdy nie stworzy tak doskonałej broni. Nikt nigdy tak cię nie zaatakuje. Nigdy i nikt.

*

Uchyliła delikatnie drzwi, zaglądając przez szparę do pokoju. Na łóżku leżała kobieta tyłem do niej, wsparta na łokciu, najwyraźniej coś czytając. Z powodu powszechnie obecnych upałów drzwi balkonowe były otwarte na oścież, a białe firanki falowały w rytm podmuchów szeleszcząc cicho. Zmrużyła delikatnie powieki, namyślając się przez chwilę, po czym cichutko uchyliła drzwi jeszcze bardziej i przecisnęła się bezszelestnie przez szparę, pozostawiając jednak drzwi otwartymi, aby czasem nie zdradził ją jakikolwiek niepożądany dźwięk. Oddychając cicho i równomiernie, ostrożnie aczkolwiek pewnie stawiała kroki, zbliżając się do łóżka. Niezauważona.
Gdy już była może z metr od niego, na jej wąskich ustach pokazał się uśmieszek samozadowolenia. Już uginała kolana, szykując się do skoku, gdy nagle usłyszała glos kobiety.
- Słyszę cię cały czas, Miyoshi.
Nie zdążyła nawet sapnąć z oburzenia, gdyż drzwi, które pozostawiła uchylone, zatrzasnęły się z hukiem z powodu przeciągu. Skrzywiła się z niezadowolenia.
- Od kiedy? – burknęła, zakładając ręce na piersi.
- Zostawiłaś otwarte drzwi. Przeciąg. A po resztą oddychasz jak niedźwiedź. – Uśmiechnęła się przez ramię do dziewczynki, która właśnie zrobiła naburmuszoną minę.
- Wcale nie oddycham jak niedźwiedź! – fuknęła, mrużąc oczy o czarnej tęczówce, otoczone firanką rzęs.
- Oddychasz. – Sakura zachichotała pod nosem, wracając do lektury książki.
- Wcale że nie! – zdenerwowała się i zgrabnie wskoczyła na łóżko, stając na nim na prostych nogach i patrząc na matkę groźnym spojrzeniem. Sakura miała ochotę ponownie zachichotać. Co za uparte i dumne stworzenie. Posłała jej całusa i wróciła do czytania. Po chwili dziewczyna opadła na posłanie i oparła się o jej ramię.
- Co czytasz? – mruknęła, odgarniając grzywkę z czoła.
- Książkę medyczną, jutro mam operację. – Uśmiechnęła się do córki. – A ty? Czemu nie wyjdziesz na dwór, jest taki ładny dzień. Takeshi pytał o ciebie już dwa razy! – Zachichotała, widząc minę Miyoshi na wzmiankę o młodym Uzumakim.
- Nigdzie z nim nie pójdę, wkurza mnie – burknęła. – Po resztą jest za gorąco i nie ma pana Kakashiego.
- A po co ci Kakashi? – Uniosła brew.
- Miał mnie nauczyć nowej techniki! I cały czas się wymiguje!
- Po nim nie można się niczego innego spodziewać – zaśmiała się, zakładając dziewczynie czarne pasemko włosów za ucho.
- Nie wiem jak wy z nim wytrzymywaliście w jednej drużynie – mruknęła.
- Bywało ciężko. No, ale nos do góry. – Uśmiechnęła się, łaskocząc córkę pod bokach, a ona zakwiczała, starając się uciec spod rąk matki, a po chwili sama zaatakowała Sakurę. Przez kilka dobrych minut kotłowały się na łóżku chichocząc jak opętane.
- Jak ciepło – wymruczała Miyoshi, rozłożona na plecach matki , oddychając coraz bardziej regularnie.
- Tak, zwłaszcza jak leży na tobie cieplutki jak piecyk klocek – zaśmiała się Sakura, zerkając na córkę, która zmrużyła groźnie powieki. – Hej, hej, już koniec! – zawołał, gdy palce dziewczynki z premedytacją przejechały po jej boku. Miyoshi uśmiechnęła się szeroko. Przez chwilę nic nie mówiły, rozkoszując się delikatnym wiatrem wpadającym przez balkon. Miyoshi wodziła wolno palcem po jasnych bliznach na plecach matki.
- Bolało? – spytała cichutko, patrząc na zabliźnioną skórę.
- Shinobi nie rozpamiętują bólu – odpowiedziała kobieta.
Dziewczynka uniosła się do siadu, a Sakura obróciła się na plecy, chowając w materiale pościeli wspomnienia.
- To boli? – zapytała Miyoshi.
- Co, kochanie?
- Zabijanie…
Przez chwilę patrzyły w sobie oczy, nic nie mówiąc.
- Kocham cię, Miyoshi, wiesz o tym? – spytała kobieta patrząc poważnie w oczy swojej małej, ale jakże dorosłej córki.
- Wiem, mamusiu. – Uśmiechnęła się delikatnie, splatając swoje palce, a palcami matki, przekazując tym wszystko, czego nie była w stanie powiedzieć…

*

Z nieodgadnionym spojrzeniem obserwował śpiącą dziewczynę, opartą o drzewa. Jej brwi były zmarszczone, a oczy poruszały się szybko pod powiekami. Wrzucił patyk, którym się bawił w płomienie małego ogniska, obserwując, jak Miyoshi porusza się niespokojnie, a po chwili otwiera gwałtownie oczy, oddychając szybko. Ręka dziewczyny zacisnęła się na bluzce, a jej oddech uspokajał się z wolna.
- Złe sny? – spytał, mrużąc powieki, patrząc na nią z uwagą.
Miyoshi nie spojrzała na niego, tylko wolno poniosła się z ziemi.
- Gorzej – mruknęła, otrzepując spodnie. – Wspomnienia…

_______
Simon R. Green „Błękitny Księżyc”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz