sobota, 30 czerwca 2012

15. Zemsta

Co żeś zrobiła?
Tego chciałaś?
Czym się stałaś?
Samotnie przechodzisz z nieba do piekła.
Teraz znasz swą drogę w tym szaleństwie.
Wzrosły twe moce, a łańcuchy zostały zerwane.
Cierpisz już tak długo, nigdy się nie zmienisz.

*
Czarny kruk lekko poszybował w dół, lecąc tuż nad koronami drzew. Bystre oko omiatało teren, po czym ptak zanurzył się między listowia i z cichym szumem wylądował pośród gałęzi. Przesuwając się po konarze, pochylił łebek przyglądając się dwóm postaciom, które przechodziły tuż pod nim.
- Powiem to grzecznie po raz ostatni, odwal się! – Poirytowany głos dziewczyny sprawił, że kruk przekrzywił głowę, zerkając okiem dwójkę ludzi.
- Go za głupia baba! – warknął mężczyzna, kopiąc z rozmachem zabłąkany kamień.
- Kontynuuj, a za chwilę nie będziesz w stanie zliczyć dziur w swoim brzuchu.  – Lodowaty ton głosu przerwał chłopakowi. Lśniąca katana zabłysła między nimi. Kizuki popatrzył ironicznie na Haruno, po czym bez ceregieli odtrącił dłonią ostrze i podszedł do niej. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, z czego jedno z nich było pełne wściekłości, a drugie kpiny.
- To było głupie. – Ryuu uśmiechnął się jeszcze szerzej po swoim stwierdzeniu. – Jesteś idiotką.
Mi zacisnęła zęby i uniosła brodę. Przez moment w jej oczach zabłysła czerwień, lecz był to dosłownie krótki moment. W następnej sekundzie zadała cios. Prosty i szybki. Ostrze przebiło chłopaka na wylot. Ryuu zgiął się w bólu, a jego oczy o mało nie wyszły z orbit. Dysząc głośno, złapał dłonią za ostrze, którego kawałek dzielił go od dziewczyny. Na jego ustach pojawił się uśmieszek.
- Fajna… sztuczka… - stęknął, czując stróżkę krwi płynącą po brodzie. Szlag… to właśnie tak się umiera? Cholernie… niewygodne uczucie. Cholernie. Nagle zatoczył się w tył, odruchowo łapiąc się za brzuch, w którym jeszcze sekundę wcześniej tkwiła katana.
- To jest moje ostatnie ostrzeżenie.
Oddychając nieregularnie, spojrzał spod grzywki na dziewczynę, która mierzyła go obojętnym, pełnym chłodu spojrzeniem. Że też przyszło mu uganiać się z kimś takim… A niech to diabli wezmą.
Uśmiechnął się szeroko, gdy nieprzyjemne uczucie po genjutsu opuszczało go powoli.
- Mam powtórzyć? – spytał, mrużąc drwiąco powieki. – Pomyślałaś chociaż przez chwilę, co ty najlepszego robisz?
Oczy Miyoshi zwęziły się.
- Każdy… - stęknął cicho, prostując się. – Każdy trup jest jak pierdzielony drogowskaz, idiotko, równie dobrze możemy usiąść i poczekać na pogoń. – Uśmiechnął się wrednie.
Jakby sobie nie zdawała z tego sprawy. Co za dupek. Doskonale wiedziała, co oznacza każdy pozostawiony za nimi trup, każde ciało było jak krzycząca o uwagę wskazówka. Dlatego go poganiała, dlatego chciała ruszać jak najszybciej.
- Uprzedzam – ton głosu Ryuu zmienił się nagle, a powaga obiła się w jego oczach – jeszcze jedno ciało, a radzisz sobie sama, będę musiał podziękować. Zacznij nad sobą panować.
Poruszyła się niespokojnie, gdy jego spojrzenie stało się dziwne, jakby badawcze. Było to spojrzenie, którego cholernie nie lubiła, a które coraz częściej ją śledziło. Z kolei Kizuki miał ochotę kląć na czym świat stoi, widząc jej wystudiowaną obojętność i brak jakiejkolwiek emocji i reakcji.
- Skończyłeś? – spytała lodowato, po czym odwróciła się na pięcie i bez słowa pobiegła przed siebie.
Gdy przeklinający mężczyzna podążył w ślad za towarzyszką, czarny kruk zerwał się do lotu i poszybował w górę.

*

- Ona niszczy.
- Wiem.
- Wyniszcza człowieka od środka. Jest… zapętleniem. Błędnym kołem.
- Z którego nie sposób się wyrwać, tak.
- A jednak ludzie ją akceptują…
- Nie akceptują, wykorzystują. Jest motorem działań. Jest sensem a zarazem celem życia.
- Jest chorobą.
- Tak. Najstraszniejszą, jaka istnieje. Niszczy ludzkie wnętrza.
- Najstraszniejsza choroba… Miłość, która zbłądziła z drogi. Nienawiść. Czy to nie ironia losu, tato?
- Życie to pasmo paradoksów i sprzeczności, synu.
- Tylko że… Nienawiść niesie ze sobą tylko więcej nienawiści.
- Wiem o tym. Ale ludzie nie potrafią, nie chcą przerwać tego łańcucha nienawiści, tego błędnego koła.
- Chciałbym tego dokonać…
- Nie wiesz, o czym mówisz, mój drogi.
- Wiem, właśnie, że wiem!
- Nie wiesz. I nigdy nie będziesz wiedział. Jeżeli los cię uchroni, nigdy nie będziesz patrzył, jak zabijają twoją rodzinę, nigdy nie ujrzysz, jak giną twoi przyjaciele.
- Jestem ninja…
- Jesteś ninja. Będziesz miał dość siły, by zacisnąć zęby, gdy zabiją mnie, twoją matkę, twoje siostry?
- Przestań.
- Powiedz – będziesz mógł zacisnąć zęby? Będziesz potrafił wybaczyć? Tak z głębi serca, tak naprawdę? Pokonasz w sobie przerażającą pustkę? Ten palący gniew? Nie wiesz, jak mocno on pali, nie wiesz, jak nieśmiertelny on jest, nie wiesz, że jego nie sposób ugasić. Nie szafuj zapewnieniami.
- A ty? Przecież przeżyłeś tak wiele… A jesteś inny niż oni…
- Ja walczę. Ciągle walczę, mój synu. Nawet nie wiesz, jak trudna jest to potyczka. A czasami… Czasami jest tak ciężko… Czasem wydaje ci się, że już więcej nie udźwigniesz, że już więcej nie wytrzymasz. Czasami… zamiast serca masz głaz, lodowaty kamień. Albo gorzej, krwiożerczego demona, brudnego od krwi i pragnącego krwi. Zwalcz go, mając tylko gołe pięści. Czasami jest bardzo ciężko.
- Ale jesteś dowodem na to, że da się z tym walczyć, tato, to się da zrobić…
- Nie wiesz, co mówisz. Wielu nazwałoby mnie idiotą. Co smutne, jednym z niewielu.
- Oni… nie chcą walczyć, tak?
- Nie. Oswajają się z ciemnością. Zaczynają czerpać korzyści z nienawiści. A ona jest bardzo mądrą towarzyszką. Ona da ci, co tylko zapragniesz, da ci wszystko, siłę, potęgę, przerażającą moc, której inni nie znają, tak potężną, że jest w stanie się ucieleśnić. Da ci wszystko. Co tylko zapragniesz.
- A potem?
- Potem zabierze ci duszę. I już wszędzie będzie piekło. Gdziekolwiek byś się nie udał.
- To jest… Niepojęte. Straszne. Tato…
- Zemsta sama na siebie ściąga porażkę. Pochłonie cię, aż nic nie zostanie.* Zamykają oczy. Na wszystko. Bo gdy je zamkniesz nic cię nie zaskoczy. Nic więcej nie zrani. Jesteś ślepy, nie widzisz niczego wokoło siebie, nie widzisz ludzi, więzi, uczuć, niczego, co byłoby cię w stanie uratować, co tylko czeka na to, by udzielić pomocy. Mnie się udało. Zawsze był ktoś w pobliżu.
- My też zawsze byliśmy w pobliżu… Zawsze przecież byśmy byli…
- Wiem. Wiem, mój synu. Tylko to nie takie proste. Bo widzisz, kto raz spojrzał w ciemność, niesie ją ze sobą już do końca życia.**
-…
-…
- Nie zdążymy, prawda?
- Nigdy nie trać nadziei. Może jest dla głupców, ale bez niej umarlibyśmy. Nie od ciosów wroga, nie zabiłaby nas żadna choroba. Umarlibyśmy tutaj, we własnym umyśle. Ludzie bez nadziei, to ludzie…
- …topiący się w ciemności.
- Tak.
- Ciemność. Gra. Przepaść… Jak z tym walczyć? Jak to pokonać, jak… Jak zniszczyć ten mur? Jak wyrwać się z tego więzienia?
- …
- Tato…
- Chodź, synu, trzeba ruszać.

*

Widziałeś kiedyś morze? Otwarta nieprzebyta przestrzeń. Masa wody, niemająca ani końca, ani początku, a gdzieś przecież zaczynająca się i kończąca. Tak rozległa, iż masz wrażenie, że za horyzontem jest wyrwa, że tam nie ma już nic, że tam kończy się świat. Tam śpią strachy, tam śpi słońce. Chowa się w otchłani. Na krańcu światów.
A co byś powiedział, gdyby to morze zamiast błękitnej wody, wypełnione było czernią? Krwią tak bordową, tak gęstą, iż przypominałaby czarną maź. Co byś powiedział, gdybyś zamiast morskiej fauny, widział pływające kości? Gdyby zamiast niebieskiego nieba, nieboskłon był tak jasny, a zarazem szary, że aż kłułby w oczy. Co byś powiedział, gdybyś na własne oczy zobaczył, jak zachodzące słońce krwawi? Jak ginie? Jego przedśmiertną agonię? Co byś powiedział, gdybyś miał tylko rozpadającą się tratwę i płynął nie widomo gdzie, nie wiadomo w jakim celu w krainie „Nigdzie”?
Ran z przerażeniem patrzyła, jak deski tratwy odpływają na boki pod jej stopami. Próbowała zachować równowagę, ale to nic nie pomogło, ostatnia deska została pochłonięta przez masy posoki. Z ulgą przyjęła to, iż może poruszać się po powierzchni cieczy, nie mając z nią żadnego fizycznego kontaktu… Niczym zjawa przesuwała się naprzód i naprzód.
Widziana przez nią postać, gdzieś przed nią, nie była dla niej zaskoczeniem. Już nie. Nie po tylu nocach, nie po tylu snach. Ale nigdy tak wyraźnie i tak… dosadnie.
Miyoshi była naga, zanurzona po pas we wszechobecnej krwi. Delikatne krwawe fale obijały się o jej ciało. Dziewczyna miała oczy zamknięte, a głowę spuszczoną. Jej ciało wygięło się lekko, gdy nagle rozległ się odgłos wygrywanego w równym i tym samym rytmie werbla. Wiedziała, co to znaczy, w ogóle nie zdziwiła jej zbliżająca się Postać i okropny chłód towarzyszący jej za każdym razem.
Obie się zbliżały. Obie były coraz bliżej. Zakapturzona postać przyległa do pleców Miyoshi. Ręce dziewczyny, do tej pory luźno opuszczone po bokach, teraz zaczęły się unosić, a strumienie krwi spływały po jej skórze, łokciach… Dłonie Kobiety wolno sunęły po tułowiu Mi, pozostawiając na nim smugi krwi. Kaptur zsunął się w jej głowy, gdy delikatnie dotknęła ustami ramienia dziewczyny. A potem uniosła wzrok.
To.. to też była Miyoshi. Patrzyła prosto na Ran. W nią. Wzrokiem pełnym jakiegoś cwaniactwa, pewności, wręcz ironii. Kare tęczówki były wręcz po brzegi wypełnione kpiną, a zarazem jakimś chorym podnieceniem, samozadowoleniem. Zmrużyła delikatnie powieki, a jej uśmieszek poszerzył się, gdy dłonią przejechała na lewą pierś tej… „prawdziwej” Miyoshi, która wygięła się, a jej oczy otworzyła się nagle gwałtownie. Ona również patrzyła na Ran, a jej wzrok…
To był obłęd. Czysty, prawdziwy i jedyny. Rubinowe oczy miały w sobie tyle szaleństwa, a zarazem chorej pasji, że aż trudno było uwierzyć, że jeden człowiek jest to w stanie wytrzymać. To był wzrok tak zwierzęcy, a zarazem trzeźwy, świadomy. Taka otchłań niebędąca jednak pustką, bo po brzegi wypełniona czymś… Chorym, czymś karykaturalnym, czymś tak niszczycielskim jak ogień. Czymś… złym. Złem w całej amoralnej postaci, nielogicznej i cholernie sprytnej, szalonej, obłąkanej. Taka żądza krwi, taka radość z krzywdy…
Druga Miyoshi śmiała się bezgłośnie, jakby nabijała się z reakcji Ran, jakby dobrze wiedziała, co ta sobie myśli. Bystre i cwane spojrzenie otwarcie kpiło z Ran.
Koniec, koniec, coraz bliżej… Zadawała się nucić druga Miyoshi. Chodź, złap mnie, powstrzymaj.
Nie podeszła. Nie złapała. Nie powstrzymała. Nie miała siły. Nie mogła się ruszać. Nagle, tak jak zawsze, zaczęła spadać, gdzieś w dół. A może w górę? Można spadać w górę? Można żyć, a zarazem nie żyć? Można czuć, a zarazem być bezwładnym? Można nie widzieć nic, a zarazem widzieć cały czas te same oczy, ten sam chory wzrok, to samo obłąkane spojrzenie mimo zaciśniętych powiek? Można nie śnić, śpiąc? Można nie spać, a śnić? Można krzyczeć, nie wydając żadnych dźwięków? Można pragnąć życia a skoczyć śmierci w ramiona?
To jakaś dziwna gra. To gra z regułami, których nikt nie rozumie. To układ, to jakaś matania. To dziwne, anormalne. Gra o ludzkie dusze.
Gra, gdzie człowiek to pionek. Niemający znaczenia.
Kim była Miyoshi?

____________
Within Temptation - A Demon's Fate.
* Nie wiem skąd, ale nie moje.
** Z filmu, chyba „Egzorcyzmy Emily Rose”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz