Jestem twym źródłem
samozniszczenia.
Żyły, które pompują strach,
zasysają czystą ciemność
I kierują twoją martwą
konstrukcją.
Ciemność…
Taka nieprzebyta.
Taka czarna.
Taka… mroczna.
Otacza, przytłacza, dusi. Niczym lepka
smoła wnika pod skórę, w głąb duszy i, ach! Płynie. Płynie z nurtem krwi. Serce
tłucze się w klatce piersiowej, pompując atramentową truciznę. Ach! Ciemność
drga, pulsuje. Gładzi długimi palcami. Szepcze obietnice do ucha, omamia…
Otworzyła gwałtownie oczy. Przez chwilę
rozglądała się wokoło mrużąc oczy, po czym zrobiła kilka ostrożnych kroków.
Chlup… chlup… chlup…
Czy to jakieś pomieszczenie
pomieszczenie? Nie widać nigdzie żadnych ścian, mrok pochłonął wszystko dookoła.
Nie widziała żadnego początku ani żadnego końca. Nic. Tylko delikatna,
czerwonawa poświata lśniła i pulsowała na powierzchni wody, przez którą szła.
Leciutki, fosforyzujący blask, nic więcej. I odgłos miarowego uderzenia niczym
werbel drżał w powietrzu.
Dum… Dumdum… Dum… Dumdum…
Gdzie
ona jest? Co to za miejsce? Obracała się dookoła, próbując przeniknąć wzrokiem
ciemności. Nagle straciła grunt pod stopami i z pluskiem wylądowała po pas w
cieczy, która okazała się nie być wcale wodą, jak dotąd przypuszczała...
Bogowie, ten zapach. Taki ostry,
metaliczny. Przecież… Nie… Przecież to…
Uniosła drżącą dłoń do oczu. Rozszerzone
w niedowierzaniu oczy śledziły gęste, szkarłatne strumienie płynące po skórze.
Przecież to jest krew!
Cofnęła się gwałtownie i całkowicie
instynktownie do tyłu, rozglądając się dookoła z rezerwą, czujnością i coraz
bardziej rosnącym niedowierzaniem…
Całe… Całe morze krwi!
Wnikam w twój umysł,
niszczę twe marzenia.
Oślepiona przeze mnie
nie możesz nic zobaczyć.
Teraz wezwij mnie,
chcę słyszeć twój krzyk!
Dum, dumdum! Dum, dumdum!
Werbel, który cały czas słyszała,
przyspieszył, wygrywając szybszy, mocniejszy rytm, drgający w podłożu, w
powietrzu, w niej samej.
Próbując powstrzymać szarpiące żołądkiem
mdłości, starała się wypatrzeć coś w panującej wszędzie ciemności. Słysząc
cichy chlupot, którego nie ona była źródłem, zmarszczyła brwi w skupieniu,
obserwując zbliżającą się w jej kierunku niewyraźną jeszcze postać. Poły
płaszcza unosiły się na powierzchni krwi, przez którą brnęła.
Przełknęła głośno ślinę, przesuwając odruchowo
ręką wzdłuż ciała w poszukiwaniu broni, której nie miała.
A wszędzie krew… Skąd jej tu tyle? Ten
okropny rdzawo-słony zapach krwi wręcz świdrował w jej nozdrzach.
Czujesz? Czujesz ją?
Tak pachnie zwycięstwo…
Zwycięstwo ma zapach krwi…
Kaptur naciągnięty na głowę przybysza
opadł powoli, a ciemne loki rozsypały się kaskadą na ramionach kobiety…
Instynktownie cofnęła się kilka kroków w
tył, nie mogąc oderwać wzroku od zimnych, jasnoniebieskich tęczówek, które
wbiły w nią spojrzenie tak puste a zarazem tak obezwładniające…
Chodź…
Chodź do mnie…
Głos potoczył się echem, gdzieś w sobie, brzmiąc
równie mocno, jak coraz silniej wygrywany werbel. Tak zachęcający…
Chodź,
przed przeznaczeniem nie umkniesz… Spróbuj mnie, a zobaczysz więcej niż się
spodziewasz … Zostałaś mi przeznaczona…Chodź…
Kobieta zbliżała się coraz bardziej,
mogła dostrzec uśmiech wypływając na jej usta. Jasnoniebieskie oczy były coraz
bardziej natarczywe, zachęcały, przyzywały do siebie, hipnotyzowały…
No
chodź, przecież tego chcesz, przecież tego pragniesz… Czemu się wahasz? Chodź
do mnie…
Zrobiła krok w przód, na wpół świadomie. Wtem
błękitne tęczówki spłynęły krwią. Rubinowe oczy zdawały się przyciągać,
paraliżować. Z pluskiem odbijającym się w ciemności, przedzierała się przez
krwawe morze. Coraz szybciej i szybciej. Werble szalały z zawrotną prędkością,
pulsując wewnątrz niej.
Serce, to jej serce… Uświadomiła sobie w
pewnym momencie, czując, jak tłucze się w żebra, jakby miało zamiar zaraz
wyskoczyć.
Chodź!
Chodź do mnie! Tu jest twoje miejsce, to jest twoja droga… Chodź i daj mi
siebie…
Kobieta uniosła w jej kierunku rękę. Krew
strumieniami spływała ze sztywnego od posoki rękawa…
No
chodź, posiądę cię, pomogę ci umrzeć, pociągnę sznurki. Będę twoim
przewodnikiem, będę twoimi oczami i nogami, będę węchem i słuchem, będę twoim
czarnym sercem…
Rubinowe tęczówki hipnotyzowały, ach… Składały
niewypowiedziane obietnice, zachęcały, pozbawiały woli.
No
chodź…
Ręka, jakby ktoś ciągnął ją za niewidzialną
nić, unosiła się powoli. Z przerażeniem patrzyła, jak umazane krwią palce jej i
kobiety powoli zbliżają się do siebie.
Chodź…
Wszystko jest diabła warte, piekło to nasze miejsce…
*
Miotając się w pościeli, gwałtownie
zleciała z łóżka wprost na podłogę. Co dziwniejsze, podłoga wydała z siebie
przeciągły jęk, po czym zaczęła rzucać przekleństwa z prędkością i siłą co
najmniej karabinu maszynowego. Po krótkiej szarpaninie, dziewczynie udało się
uwolnić z prześcieradła.
- Odbiło ci?! – warknął w jej stronę
Ryuu, masując brzuch i patrząc na nią wściekle. – Nie dość, że człowiek się poświęca
i śpi na podłodze, to ta ci jeszcze będzie z łóżka na ciebie spadać!
Miyoshi rozbieganym wzrokiem rozejrzała
się nieco przytomniej po pokoju, oddychając jakby przebiegła co najmniej
maraton.
Sen… to tylko sen…
- Gdzie jesteśmy? – wychrypiała, pocierając
palcami oczy.
- W pokoju? – zironizował, opierając się
o łóżko i wzdychając. – Upiliśmy się, jakbyś zapomniała…
- Ach tak… Musimy ruszać – powiedziała po
chwili, zbierając się chwiejnie z podłogi. – Nie mamy czasu, a już zwłaszcza na
wylegiwanie się.
- Kto się wylegiwał, ten się wylegiwał –
mruknął pod nosem Kizuki, zamykając oczy. – Nie wyjdziemy teraz, jest środek
nocy. – Machnął leniwie w stronę okna.
- Co?! – warknęła, łapiąc go
błyskawicznie za przód bluzki. – Jak to nie wyjdziemy?
- A to, że przegapiliśmy moment
zamknięcia bram! – huknął na nią, wstając i łapiąc boleśnie za nadgarstek. –
Nie wypuszczą nas teraz. I bądź tak łaskawa mnie puścić, bo to nie moja wina i
nie patrz tak na mnie!
- A czyja, do cholery, czyja?! – Uderzyła
go w pierś, mrużąc ze złości oczy. – To ty nas tu przyprowadziłeś, to ty mnie
upiłeś, idioto!
- Hola, hola, panienko – szarpnął ją za
rękę – niczego ci do gardła nie wlewałem, więc spasuj, słońce, dobra? – Uśmiechnął
się ironicznie, gładząc jej dłoń.
- Puszczaj mnie. – Wyszarpnęła rękę. –
Nie dotykaj mnie.
- Niby czemu? – spytał niewinnie, łapiąc
za rękaw jej bluzy i przyciągnął ją brutalnie do siebie.
Spojrzał na nią prowokująco, jakby
dokładnie zdawał sobie sprawę z tego, co właśnie kłębi się w jej głowie.
- No, Miyoshi, dlaczego?
Usta mężczyzny były rozciągnięte w
kpiącym uśmiechu. Czy ona… ich czasem… Czuła, że przyspiesza jej puls, gdy
wspomnienia zaczęły zalewać jej pamięć.
Cholera… jęknęła w duchu. Dlaczego
właśnie on? Szlag by to wszystko trafił.
- Bo ja tak mówię – syknęła, kopiąc go w
krocze. – Idź sobie zapolować na inne dziewice, ja nie mam na to czasu.
- To bolało – stęknął, wspierając się na
krześle.
- Jak się stąd wydostaniemy? – spytała,
ignorując pełne wyrzutu spojrzenie Ryuu.
- Cóż, myślę, że jest sposób – Uśmiechnął
się wrednie. – Pytanie, czy dasz radę, złotko…
*
Nie
wahaj się, zrób to, zrób
Chcę
usłyszeć jak twoja dusza krzyczy
Chcę
słyszeć jak ginie w agonii
Zrób
to, zrób!
Noc. Cichy szelest liści poruszanych
wiatrem. I cienie… tańczące na ulicach, wychodzące z ciemnych kątów.
Rozpoczynają swoją ucztę, swoją biesiadę, będą się bawić, będą szaleć. To ich
godzina, to ich czas, to jest ich święto. Będą schronieniem dla tych, którzy
tego pragną. Będą koszmarem dla słabych. Będą tańczyć i śpiewać, będą przyjmować
nowych, pragnących do nich dołączyć, będą tańczyć, tańczyć, tańczyć. One to
lubią, kochają, to jest ich godzina…
Już idą, już je słychać… Szaleńczy śmiech
pośród nocnej ciszy, tumany kurzu na pustej ulicy.
Tańczmy, tańczmy, to jest nasza chwila, nasz
czas! Pomagajmy i dręczmy, szalejmy i straszmy! Pchnijmy tych, co się wahają,
pomóżmy im, dajmy schronienie, szepczmy, przekonujmy, pomóżmy Ciemności…
Przeczesujmy włosy tak mroczne jak my sami, gładźmy jasną skórę, pchnijmy
czarne serce w Ciemność, żeby się nie wahało, żeby nie miało już wątpliwości.
Idź, idź…
Idź i zrób to. Chcemy słyszeć ten krzyk
zabijanej duszy, chcemy się nauczyć, chcemy spijać krew! Chcemy widzieć chaos, piękny
chaos, chcemy widzieć zniszczenie. Chcemy czuć krew, chcemy ją spijać z twoich
rąk. Idź i daj nam szkarłatnego napoju. Baw się z nami, uświetnij naszą
biesiadę. Idź, my ci damy schronienie. Bądź dziś naszą królową, bądź królową
naszego balu. My ci założymy czarną koronę, my ci damy krwawe berło, my ci damy
płaszcz Zwycięstwa z purpury… Damy ci co tylko chcesz…
Skrada się cicho, niczym wąż przymierzający
się do ataku. Duchy Nocy dają jej schronienie, są jej wsparciem, śpiewają dla
niej. Tej nocy będzie ich królową, tej nocy zabije. Zabije wszystko, co ma,
wszystko, co mogła mieć i wszystko, czego nie posiada. Zabije to, co nie należy
do niej. Zniszczy, zrobi to dla siebie. Złoży swój podpis krwią niewinnych. Szkarłatne
oczy wskażą jej drogę. W nich jest moc, w nich jest jej siła. Widzi, jak Cienie
drżą pod tym spojrzeniem, jak kulą się pod ich potęgą…
Zniszczysz
ich, zniszczysz siebie
Zawrzesz
pakt, przypieczętujesz umowę
Dziś
będzie uczta na twoją cześć
Dziś
utoniesz, dziś wskoczysz w ciemność
Powiedz
wszystkim do widzenia
Już się nie zawaha, już nie będzie mieć
wątpliwości, nigdy więcej. Już nie opanuje ją odrętwienie i niemoc, już nie,
nie tym razem…
Brama. I wysoki mur. Strażnicy. Cienie na
zimnym kamieniu dają schronienie. Niczym zwierz zaczęła się wspinać. Cienie
tańczące wokół niej pękają ze śmiechu, czując zapach wystraszonego człowieka.
To jest shinobi? Ten ktoś, od którego bucha odór strachu? Miała ochotę zaśmiać
się z Duchami Nocy. Pochodnia z sykiem została zduszona przez mrok. Bój się,
bój, masz czego…
Kunai wytrąciło z jego rąk hubki do
krzesania.
Wystraszyłeś się?
- Kto tu jest? – zapytał drżącym głosem.
Kto?
- Koniec… - szepnęła do ucha mężczyzny,
który zaskoczony podskoczył w miejscu. Przytrzymała go z całej siły i
przycisnęła ostrze do jego szyi. Gorąca krew zalała jej dłonie. Ciało z cichym
westchnieniem osunęło się na ziemię.
Kap, kap, kap…
Już
jest, już płynie
Już
ją czuć
Ten
nieludzki krzyk, to wycie
Cierpnie
skóra, pękają uszy
Idź,
dokończ to, nich wyje, niech oszaleje
Idź…
Szybko, szybko, szybko na dół, po murze,
na ziemię. Cienie wnikają pod drzwiami, pomiędzy szczeliny okien. Naciska
delikatnie klamkę. Drzwi ustępują....
- Kto idzie? – rozległ się mocny głos
shinobi dyżurującego w budce strażniczej.
Cienie ponownie zdusiły ogień,
przewracając się ze śmiechu.
Spojrzała na mężczyznę, który wstał szybko
z krzesła.
O tak, drżyj, bój się, te oczy będę
ostatnią rzeczą, jaką zobaczysz. No, oddaj mi swoje ostatnie tchnienie, daj mi
swoje życie. Cuchniesz strachem… Nie możesz się ruszyć, tak?
Doskoczyła do niego, obejmując w pasie.
Jak to jest wiedzieć, że zaraz się umrze?
Jak to jest czuć oddech śmierci na swoim karku?
Złożyła delikatny pocałunek na szyi
sparaliżowanego mężczyzny. Wbiła palce jednej dłoni w bok strażnika, a kunaiem
w drugiej przejechała wolno po jego szyi, patrząc w pełne strachu oczy.
Gaśniesz, mój drogi, a oni tańczą na
twoim grobie, piją twoją krew, ucztują, wiesz?
Brudnym ostrzem przejechała po policzku
mężczyzny, pozostawiając na niej czerwone smugi.
- Miyoshi, już dość, chodźmy.
Odchodzisz, wiesz? Umierasz, a oni piją
twoje zdrowie.
- Miyoshi!
Ktoś szarpnął ją za ramię. Ostrze
wyleciało z rąk. Ciało zwaliło się na podłogę.
- Co ty wyprawiasz?! Zaraz będzie zmiana,
musimy jeszcze posprzątać po sobie! – Potrząsnął nią.
Spojrzała na niego.
- Mi…
Och, ty także drżysz?
- Bogowie, dziewczyno…
Nie pachniesz tak jak oni, nie cuchniesz
takim strachem, ale oni chcą twojej krwi, wiesz?
- Miyoshi! – Silny policzek odrzucił jej
głowę na bok.
Spojrzała zdezorientowana na Ryuu, a on patrzył
na nią niedowierzająco, oddychając szybko.
- Co… co to było? – wyszeptał.
- Nie wiem… - Zatoczyła się lekko,
wspierając na ramieniu chłopaka, który złapał ją, zanim upadła.
- Posprzątajmy po sobie i zmiatamy, nie
ma czasu – powiedział bezbarwnie, puszczając jej rękę. Dziewczyna kiwnęła
głową, patrząc czarnymi oczami wprost w zielone.
*
Zaczyna
się, to się zaczyna
Nastąpił
początek, początek końca
Jeszcze
tylko trochę,
Bo
to już się zaczęło,
Zaczęło
się, nie będzie powrotu…
Delikatny, ale intensywny zapach róż.
Drobne płatki wirują w powietrzu, wplątują się we włosy. Bose stopy są
pieszczone przez dywan białych kwiatów. Wszędzie kwiaty, wszędzie róże.
Wszędzie białe róże. I słońce szykujące się do zachodu. Jak okiem sięgnąć, nic
prócz białego morza róż.
Ze zdziwieniem przechadzała się po
śnieżnym kobiercu, wdychając przyjemny zapach i rozkoszując się delikatnym
dotykiem płatków na stopach. Przystanęła na chwilę marszcząc brwi i zauważając
jakąś postać klęczącą pośród kwiatów, która ubrana była w piękną, białą suknię,
falująca delikatnie na wietrze. Na ciemnych włosach miała biały różany wieniec,
a ręce przyciśnięte do piesi. Nie miała pojęcia skąd to wie, ale wiedziała, że
postać była centrum, była samym środkiem, esencją… Niczym najpiękniejsza róża w
ogrodzie, piękna i delikatna, ezoteryczna… Kwintesencja. Poczuła obezwładniającą chęć podejścia do
niej, przyjrzenia jej się z bliska, poczucia jej zapachu, zapachu róż,
niezwykłości, spojrzenia jej w twarz.
Z
uśmiechem ruszyła w stronę klęczącej postaci.
Nie
opieraj się, już się zaczęło
Zalejemy
ten świat,
nadamy
mu swój kolor,
kolor
mroku,
Pochłoniemy
cię,
pochłoniemy
twoją duszę…
Zatrzymała się niepewnie. Dziewczyna
opuściła dłonie na podołek i uniosła wolno głowę. Przecież… Przecież to…
W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą trzymała
ręce, przypięta była róża. Piękna, w stanie rozkwitu, czarna róża… Wprost na
sercu.
Biała suknia dziewczyny nasiąkała
czernią. Plama, niczym po atramencie, rozrastała się na piersi, spływała wzdłuż
ciała….
Wzdrygnęła się, gdy zdała sobie sprawę,
że winiec na głowie dziewczyny nie jest całkowicie biały, jak początkowo
myślała. Gdzieniegdzie pojawiły się małe, ciemne różyczki, inne dopiero
nasiąkały czernią…
Pozwól
nam, nie opieraj się
My
ci pomożemy
Tak
musi być
To
jest twoje przeznaczenie
Tego
chcesz
Pozwól
nam…
Coś ty zrobiła…
Kręciła głową, nie chcąc uwierzyć.
Ruszyła szybko w stronę dziewczyny. Czerń wypływała spod falbanek sukienki,
wszystkie róże wokoło zmieniały swój kolor. Zatrzymała się gwałtownie. Dziewczyna
zgięła się wpół, zaciskając rękę na piersi. Spomiędzy palców gęstym strumieniem
spływała czarna maź, wolno płynęła po jej ręce, odnajdywała swoją drogę.
Nie
bój się, to się zaczęło
Nie
możesz się cofnąć
Nie
teraz
Spadnij
z nami, bądź z nami
Nie
opieraj się…
Dziewczyna wsparła się na drugiej ręce,
oddychając szybko. Czarna ciecz kapała z jej włosów, płynęła wzdłuż ciała. Czarna
róża pachniała. Zniewalała swoim zapachem, upajała. Dziewczyna powstrzymywała
się od krzyku, zaciskając z całej siły dłonie na dywanie z róż.
Usłyszała cichy szelest i oderwała wzrok
od klęczącej postaci. Ktoś się zbliżał, czarna opończa falowała na wietrze,
wraz z płatkami róż. Wszystko zaczęło nagle pulsować, pod jej stopami, wewnątrz
niej samej… Zimno…
- Uciekaj stąd… - wycharczała dziewczyna
w sukni, oddychając spazmatycznie.
- A-ale… - zawahała się, wyciągając w jej
kierunku rękę. Dziewczyna uniosła głowę, patrząc na nią rozgorączkowanym,
szaleńczym wzrokiem. Zza niej błysnęło zachodzące, czerwone słońce, prawie tak
czerwone jak jej gorejące obłędem oczy…
- Idź stąd! – warknęła, zaciskając dłoń
na piesi. – Aaa! Natychmiast! – wysyczała.
Postać w czerni była coraz bliżej,
dosłyszała cichy śmiech. Kaptur spadł z głowy…
Obudziła się zalana potem. Ciepły, letni
wiatr poruszał firankami. Białe oczy rozszerzone były w strachu, wbite w sufit,
niewidzące...
Ran uniosła się, siadając na łóżku. Jasne
włosy zasłonił jej twarz, zacisnęła dłoń na piesi.
- Mi, coś ty narobiła…
*
- Obudź się, słyszysz? No, stary, czekaj,
nie rzucaj się tak, bo mnie zabijesz!
Otworzył gwałtownie oczy, dostrzegając
nad sobą Kibę i Shikamaru.
- Rany, chłopie, nawet podczas snu nie
tracisz na sile – westchnął Nara, siadając koło Uzumakiego.
- Co… Co się stało? – Naruto podniósł się,
przecierając oczy.
- Sen miałeś. Wnioskuję, że raczej
kiepski, rzucałeś się, więc cię obudziliśmy – powiedziała Inuzuka, podając koledze
butelkę z wodą.
- Dzięki… - mruknął.
Nieprzyjemne uczucie po śnie nie znikło,
co więcej, umiejscowiło się boleśnie w okolicach żołądka. Nie mógł sobie
przypomnieć, o czym był sen, ale jednego był pewien – trzeba się spieszyć…
- Więc, co ci się śniło? – spytał Shika,
ziewając szeroko.
- Wiecie, że sam nie… - urwał,
rozglądając się wokoło.
Ten… Ten zapach… Czy to róże? Skąd tutaj
zapach róż? I dlaczego… Róże! Śniły mu się róże!
- Naruto? – spytał niepewnie Kiba, gdy
Uzumaki poderwał się na równe nogi.
Miyoshi… Trzeba się spieszyć…
- Musimy ruszać – powiedział z mocą.
- Ale o co ci chodzi? – zdziwił się
Inuzuka.
- Nie ma czasu do stracenia, nie
łapiecie? Coś się dzieje…
- Naruto… - Nara zagrodził mu drogę.
- Wybacz, Maru, ale ja ruszam. – Naruto zamarł.
Znowu ten zapach… - Czujecie to?
- Ja czuję, że nie myłem się porządnie od
kilku dni – mruknął Kiba. – Ale chyba nie o to ci chodzi.
- Zdecydowanie nie. – Podniósł plecak z
ziemi. – Róże, czuję zapach róż. – Wyminął przyjaciół.
- Róż? – zdumiał się Inuzuka, patrząc za
oddalającym się mężczyzną.
Shikamaru zmarszczył brwi.
*
- Ale to już tyle trwa, coś jest nie tak,
mamo… - Usłyszała cichy głos swojej starszej siostry.
- Nie martw się, kochanie, robią co mogą
– powiedziała Hinata pocieszająco. A przynamniej bardzo się starała…
- Oni jej nie znają, mamo, nie doceniają
jej. A Mi jest strasznie uparta. Nie uda im się tak łatwo.
- Hiromi, to doświadczeni shinobi, a ona
jest tylko ucząca się kunoichi, dadzą sobie radę.
- Tak
myślisz? – Lekko szydercze pytanie córki sprawiło, że zadrżała
nieznacznie. Jak wiele o niej nie wiedzieli? Jak wiele skrywała?
- Hiromi, czy jest coś…
- Nie wiem mamo! – jęknęła. – Ale to, co
można było wokół niej wyczuć, nie było przypadkowe!
- Nie gadaj głu…
- Hiromi ma rację.
Dziewczyna i Hinata spojrzały zaskoczone
w kierunku drzwi.
- Ran, nie śpisz, kochanie, czemu? –
zapytała kobieta, wyciągając rękę w kierunku córki, by ta usiadła z nimi na łóżku.
- Ona ma rację, mamo – wyszeptała, przysiadając
na pościeli i spuszczając głowę.
Hiromi wymieniła nic nie rozumiejące
spojrzenie z matką.
- Jak to rację, Ran? Mówię wam, znajdą
ją, nie martwcie się. – Uśmiechnęła się niewyraźnie, gładząc jasne włosy córki.
- Nie uda im się. – Uniosła wypełnione
łzami oczy.
- Ran, no co ty…
- Ona umiera – wyszeptała Ran, a łzy
skapnęły na pidżamę.
Firanki zafalowały…
Hinata wzdrygnęła się.
Róże… zapach róż… Skąd tu róże?
- Jak to umiera? – zapytała piskliwie
Hiromi. – Coś jej się stało?
- Ona umiera…– Wbiła łzawe spojrzenie w
matkę. – Ona zabija sama siebie, mamo…
______
Większa część kursyw w
pierwszej części rozdziału - Metallica - Master of puppets.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz