sobota, 30 czerwca 2012

09. Zemsta

Jestem twym źródłem samozniszczenia.
Żyły, które pompują strach,
zasysają czystą ciemność
I kierują twoją martwą konstrukcją.

Ciemność…
Taka nieprzebyta.
Taka czarna.
Taka… mroczna.
Otacza, przytłacza, dusi. Niczym lepka smoła wnika pod skórę, w głąb duszy i, ach! Płynie. Płynie z nurtem krwi. Serce tłucze się w klatce piersiowej, pompując atramentową truciznę. Ach! Ciemność drga, pulsuje. Gładzi długimi palcami. Szepcze obietnice do ucha, omamia…
Otworzyła gwałtownie oczy. Przez chwilę rozglądała się wokoło mrużąc oczy, po czym zrobiła kilka ostrożnych kroków.
Chlup… chlup… chlup…
Czy to jakieś pomieszczenie pomieszczenie? Nie widać nigdzie żadnych ścian, mrok pochłonął wszystko dookoła. Nie widziała żadnego początku ani żadnego końca. Nic. Tylko delikatna, czerwonawa poświata lśniła i pulsowała na powierzchni wody, przez którą szła. Leciutki, fosforyzujący blask, nic więcej. I odgłos miarowego uderzenia niczym werbel drżał w powietrzu.
Dum… Dumdum… Dum… Dumdum…
Gdzie ona jest? Co to za miejsce? Obracała się dookoła, próbując przeniknąć wzrokiem ciemności. Nagle straciła grunt pod stopami i z pluskiem wylądowała po pas w cieczy, która okazała się nie być wcale wodą, jak dotąd przypuszczała...
Bogowie, ten zapach. Taki ostry, metaliczny. Przecież… Nie… Przecież to…
Uniosła drżącą dłoń do oczu. Rozszerzone w niedowierzaniu oczy śledziły gęste, szkarłatne strumienie płynące po skórze.
Przecież to jest krew!
Cofnęła się gwałtownie i całkowicie instynktownie do tyłu, rozglądając się dookoła z rezerwą, czujnością i coraz bardziej rosnącym niedowierzaniem…
Całe… Całe morze krwi!

Wnikam w twój umysł,
niszczę twe marzenia.
Oślepiona przeze mnie
nie możesz nic zobaczyć.
Teraz wezwij mnie,
chcę słyszeć twój krzyk!

Dum, dumdum! Dum, dumdum!
Werbel, który cały czas słyszała, przyspieszył, wygrywając szybszy, mocniejszy rytm, drgający w podłożu, w powietrzu, w niej samej.
Próbując powstrzymać szarpiące żołądkiem mdłości, starała się wypatrzeć coś w panującej wszędzie ciemności. Słysząc cichy chlupot, którego nie ona była źródłem, zmarszczyła brwi w skupieniu, obserwując zbliżającą się w jej kierunku niewyraźną jeszcze postać. Poły płaszcza unosiły się na powierzchni krwi, przez którą brnęła.
Przełknęła głośno ślinę, przesuwając odruchowo ręką wzdłuż ciała w poszukiwaniu broni, której nie miała.
A wszędzie krew… Skąd jej tu tyle? Ten okropny rdzawo-słony zapach krwi wręcz świdrował w jej nozdrzach.

Czujesz? Czujesz ją?
Tak pachnie zwycięstwo…
Zwycięstwo ma zapach krwi…

Kaptur naciągnięty na głowę przybysza opadł powoli, a ciemne loki rozsypały się kaskadą na ramionach kobiety…
Instynktownie cofnęła się kilka kroków w tył, nie mogąc oderwać wzroku od zimnych, jasnoniebieskich tęczówek, które wbiły w nią spojrzenie tak puste a zarazem tak obezwładniające…
Chodź… Chodź do mnie…
Głos potoczył się echem, gdzieś w sobie, brzmiąc równie mocno, jak coraz silniej wygrywany werbel. Tak zachęcający…
Chodź, przed przeznaczeniem nie umkniesz… Spróbuj mnie, a zobaczysz więcej niż się spodziewasz … Zostałaś mi przeznaczona…Chodź…
Kobieta zbliżała się coraz bardziej, mogła dostrzec uśmiech wypływając na jej usta. Jasnoniebieskie oczy były coraz bardziej natarczywe, zachęcały, przyzywały do siebie, hipnotyzowały…
No chodź, przecież tego chcesz, przecież tego pragniesz… Czemu się wahasz? Chodź do mnie…
Zrobiła krok w przód, na wpół świadomie. Wtem błękitne tęczówki spłynęły krwią. Rubinowe oczy zdawały się przyciągać, paraliżować. Z pluskiem odbijającym się w ciemności, przedzierała się przez krwawe morze. Coraz szybciej i szybciej. Werble szalały z zawrotną prędkością, pulsując wewnątrz niej.
Serce, to jej serce… Uświadomiła sobie w pewnym momencie, czując, jak tłucze się w żebra, jakby miało zamiar zaraz wyskoczyć.
Chodź! Chodź do mnie! Tu jest twoje miejsce, to jest twoja droga… Chodź i daj mi siebie…
Kobieta uniosła w jej kierunku rękę. Krew strumieniami spływała ze sztywnego od posoki rękawa…
No chodź, posiądę cię, pomogę ci umrzeć, pociągnę sznurki. Będę twoim przewodnikiem, będę twoimi oczami i nogami, będę węchem i słuchem, będę twoim czarnym sercem…
Rubinowe tęczówki hipnotyzowały, ach… Składały niewypowiedziane obietnice, zachęcały, pozbawiały woli.
No chodź…
Ręka, jakby ktoś ciągnął ją za niewidzialną nić, unosiła się powoli. Z przerażeniem patrzyła, jak umazane krwią palce jej i kobiety powoli zbliżają się do siebie.
Chodź… Wszystko jest diabła warte, piekło to nasze miejsce…

*

Miotając się w pościeli, gwałtownie zleciała z łóżka wprost na podłogę. Co dziwniejsze, podłoga wydała z siebie przeciągły jęk, po czym zaczęła rzucać przekleństwa z prędkością i siłą co najmniej karabinu maszynowego. Po krótkiej szarpaninie, dziewczynie udało się uwolnić z prześcieradła.
- Odbiło ci?! – warknął w jej stronę Ryuu, masując brzuch i patrząc na nią wściekle. – Nie dość, że człowiek się poświęca i śpi na podłodze, to ta ci jeszcze będzie z łóżka na ciebie spadać!
Miyoshi rozbieganym wzrokiem rozejrzała się nieco przytomniej po pokoju, oddychając jakby przebiegła co najmniej maraton.
Sen… to tylko sen…
- Gdzie jesteśmy? – wychrypiała, pocierając palcami oczy.
- W pokoju? – zironizował, opierając się o łóżko i wzdychając. – Upiliśmy się, jakbyś zapomniała…
- Ach tak… Musimy ruszać – powiedziała po chwili, zbierając się chwiejnie z podłogi. – Nie mamy czasu, a już zwłaszcza na wylegiwanie się.
- Kto się wylegiwał, ten się wylegiwał – mruknął pod nosem Kizuki, zamykając oczy. – Nie wyjdziemy teraz, jest środek nocy. – Machnął leniwie w stronę okna.
- Co?! – warknęła, łapiąc go błyskawicznie za przód bluzki. – Jak to nie wyjdziemy?
- A to, że przegapiliśmy moment zamknięcia bram! – huknął na nią, wstając i łapiąc boleśnie za nadgarstek. – Nie wypuszczą nas teraz. I bądź tak łaskawa mnie puścić, bo to nie moja wina i nie patrz tak na mnie!
- A czyja, do cholery, czyja?! – Uderzyła go w pierś, mrużąc ze złości oczy. – To ty nas tu przyprowadziłeś, to ty mnie upiłeś, idioto!
- Hola, hola, panienko – szarpnął ją za rękę – niczego ci do gardła nie wlewałem, więc spasuj, słońce, dobra? – Uśmiechnął się ironicznie, gładząc jej dłoń.
- Puszczaj mnie. – Wyszarpnęła rękę. – Nie dotykaj mnie.
- Niby czemu? – spytał niewinnie, łapiąc za rękaw jej bluzy i przyciągnął ją brutalnie do siebie.
Spojrzał na nią prowokująco, jakby dokładnie zdawał sobie sprawę z tego, co właśnie kłębi się w jej głowie.
- No, Miyoshi, dlaczego?
Usta mężczyzny były rozciągnięte w kpiącym uśmiechu. Czy ona… ich czasem… Czuła, że przyspiesza jej puls, gdy wspomnienia zaczęły zalewać jej pamięć.
Cholera… jęknęła w duchu. Dlaczego właśnie on? Szlag by to wszystko trafił.
- Bo ja tak mówię – syknęła, kopiąc go w krocze. – Idź sobie zapolować na inne dziewice, ja nie mam na to czasu.
- To bolało – stęknął, wspierając się na krześle.
- Jak się stąd wydostaniemy? – spytała, ignorując pełne wyrzutu spojrzenie Ryuu.
- Cóż, myślę, że jest sposób – Uśmiechnął się wrednie. – Pytanie, czy dasz radę, złotko…

*

Nie wahaj się, zrób to, zrób
Chcę usłyszeć jak twoja dusza krzyczy
Chcę słyszeć jak ginie w agonii
Zrób to, zrób!

Noc. Cichy szelest liści poruszanych wiatrem. I cienie… tańczące na ulicach, wychodzące z ciemnych kątów. Rozpoczynają swoją ucztę, swoją biesiadę, będą się bawić, będą szaleć. To ich godzina, to ich czas, to jest ich święto. Będą schronieniem dla tych, którzy tego pragną. Będą koszmarem dla słabych. Będą tańczyć i śpiewać, będą przyjmować nowych, pragnących do nich dołączyć, będą tańczyć, tańczyć, tańczyć. One to lubią, kochają, to jest ich godzina…
Już idą, już je słychać… Szaleńczy śmiech pośród nocnej ciszy, tumany kurzu na pustej ulicy.
Tańczmy, tańczmy, to jest nasza chwila, nasz czas! Pomagajmy i dręczmy, szalejmy i straszmy! Pchnijmy tych, co się wahają, pomóżmy im, dajmy schronienie, szepczmy, przekonujmy, pomóżmy Ciemności… Przeczesujmy włosy tak mroczne jak my sami, gładźmy jasną skórę, pchnijmy czarne serce w Ciemność, żeby się nie wahało, żeby nie miało już wątpliwości.
Idź, idź…
Idź i zrób to. Chcemy słyszeć ten krzyk zabijanej duszy, chcemy się nauczyć, chcemy spijać krew! Chcemy widzieć chaos, piękny chaos, chcemy widzieć zniszczenie. Chcemy czuć krew, chcemy ją spijać z twoich rąk. Idź i daj nam szkarłatnego napoju. Baw się z nami, uświetnij naszą biesiadę. Idź, my ci damy schronienie. Bądź dziś naszą królową, bądź królową naszego balu. My ci założymy czarną koronę, my ci damy krwawe berło, my ci damy płaszcz Zwycięstwa z purpury… Damy ci co tylko chcesz…
Skrada się cicho, niczym wąż przymierzający się do ataku. Duchy Nocy dają jej schronienie, są jej wsparciem, śpiewają dla niej. Tej nocy będzie ich królową, tej nocy zabije. Zabije wszystko, co ma, wszystko, co mogła mieć i wszystko, czego nie posiada. Zabije to, co nie należy do niej. Zniszczy, zrobi to dla siebie. Złoży swój podpis krwią niewinnych. Szkarłatne oczy wskażą jej drogę. W nich jest moc, w nich jest jej siła. Widzi, jak Cienie drżą pod tym spojrzeniem, jak kulą się pod ich potęgą…

Zniszczysz ich, zniszczysz siebie
Zawrzesz pakt, przypieczętujesz umowę
Dziś będzie uczta na twoją cześć
Dziś utoniesz, dziś wskoczysz w ciemność
Powiedz wszystkim do widzenia

Już się nie zawaha, już nie będzie mieć wątpliwości, nigdy więcej. Już nie opanuje ją odrętwienie i niemoc, już nie, nie tym razem…
Brama. I wysoki mur. Strażnicy. Cienie na zimnym kamieniu dają schronienie. Niczym zwierz zaczęła się wspinać. Cienie tańczące wokół niej pękają ze śmiechu, czując zapach wystraszonego człowieka. To jest shinobi? Ten ktoś, od którego bucha odór strachu? Miała ochotę zaśmiać się z Duchami Nocy. Pochodnia z sykiem została zduszona przez mrok. Bój się, bój, masz czego…
Kunai wytrąciło z jego rąk hubki do krzesania.
Wystraszyłeś się?
- Kto tu jest? – zapytał drżącym głosem.
Kto?
- Koniec… - szepnęła do ucha mężczyzny, który zaskoczony podskoczył w miejscu. Przytrzymała go z całej siły i przycisnęła ostrze do jego szyi. Gorąca krew zalała jej dłonie. Ciało z cichym westchnieniem osunęło się na ziemię.
Kap, kap, kap…

Już jest, już płynie
Już ją czuć
Ten nieludzki krzyk, to wycie
Cierpnie skóra, pękają uszy
Idź, dokończ to, nich wyje, niech oszaleje
Idź…

Szybko, szybko, szybko na dół, po murze, na ziemię. Cienie wnikają pod drzwiami, pomiędzy szczeliny okien. Naciska delikatnie klamkę. Drzwi ustępują....
- Kto idzie? – rozległ się mocny głos shinobi dyżurującego w budce strażniczej.
Cienie ponownie zdusiły ogień, przewracając się ze śmiechu.
Spojrzała na mężczyznę, który wstał szybko z krzesła.
O tak, drżyj, bój się, te oczy będę ostatnią rzeczą, jaką zobaczysz. No, oddaj mi swoje ostatnie tchnienie, daj mi swoje życie. Cuchniesz strachem… Nie możesz się ruszyć, tak?
Doskoczyła do niego, obejmując w pasie.
Jak to jest wiedzieć, że zaraz się umrze? Jak to jest czuć oddech śmierci na swoim karku?
Złożyła delikatny pocałunek na szyi sparaliżowanego mężczyzny. Wbiła palce jednej dłoni w bok strażnika, a kunaiem w drugiej przejechała wolno po jego szyi, patrząc w pełne strachu oczy.
Gaśniesz, mój drogi, a oni tańczą na twoim grobie, piją twoją krew, ucztują, wiesz?
Brudnym ostrzem przejechała po policzku mężczyzny, pozostawiając na niej czerwone smugi.
- Miyoshi, już dość, chodźmy.
Odchodzisz, wiesz? Umierasz, a oni piją twoje zdrowie.
- Miyoshi!
Ktoś szarpnął ją za ramię. Ostrze wyleciało z rąk. Ciało zwaliło się na podłogę.
- Co ty wyprawiasz?! Zaraz będzie zmiana, musimy jeszcze posprzątać po sobie! – Potrząsnął nią.
Spojrzała na niego.
- Mi…
Och, ty także drżysz?
- Bogowie, dziewczyno…
Nie pachniesz tak jak oni, nie cuchniesz takim strachem, ale oni chcą twojej krwi, wiesz?
- Miyoshi! – Silny policzek odrzucił jej głowę na bok.
Spojrzała zdezorientowana na Ryuu, a on patrzył na nią niedowierzająco, oddychając szybko.
- Co… co to było? – wyszeptał.
- Nie wiem… - Zatoczyła się lekko, wspierając na ramieniu chłopaka, który złapał ją, zanim upadła.
- Posprzątajmy po sobie i zmiatamy, nie ma czasu – powiedział bezbarwnie, puszczając jej rękę. Dziewczyna kiwnęła głową, patrząc czarnymi oczami wprost w zielone.

*

Zaczyna się, to się zaczyna
Nastąpił początek, początek końca
Jeszcze tylko trochę,
Bo to już się zaczęło,
Zaczęło się, nie będzie powrotu…

Delikatny, ale intensywny zapach róż. Drobne płatki wirują w powietrzu, wplątują się we włosy. Bose stopy są pieszczone przez dywan białych kwiatów. Wszędzie kwiaty, wszędzie róże. Wszędzie białe róże. I słońce szykujące się do zachodu. Jak okiem sięgnąć, nic prócz białego morza róż.
Ze zdziwieniem przechadzała się po śnieżnym kobiercu, wdychając przyjemny zapach i rozkoszując się delikatnym dotykiem płatków na stopach. Przystanęła na chwilę marszcząc brwi i zauważając jakąś postać klęczącą pośród kwiatów, która ubrana była w piękną, białą suknię, falująca delikatnie na wietrze. Na ciemnych włosach miała biały różany wieniec, a ręce przyciśnięte do piesi. Nie miała pojęcia skąd to wie, ale wiedziała, że postać była centrum, była samym środkiem, esencją… Niczym najpiękniejsza róża w ogrodzie, piękna i delikatna, ezoteryczna… Kwintesencja.  Poczuła obezwładniającą chęć podejścia do niej, przyjrzenia jej się z bliska, poczucia jej zapachu, zapachu róż, niezwykłości, spojrzenia jej w twarz.
Z uśmiechem ruszyła w stronę klęczącej postaci.

Nie opieraj się, już się zaczęło
Zalejemy ten świat,
nadamy mu swój kolor,
kolor mroku,
Pochłoniemy cię,
pochłoniemy twoją duszę…

Zatrzymała się niepewnie. Dziewczyna opuściła dłonie na podołek i uniosła wolno głowę. Przecież… Przecież to…
W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą trzymała ręce, przypięta była róża. Piękna, w stanie rozkwitu, czarna róża… Wprost na sercu.
Biała suknia dziewczyny nasiąkała czernią. Plama, niczym po atramencie, rozrastała się na piersi, spływała wzdłuż ciała….
Wzdrygnęła się, gdy zdała sobie sprawę, że winiec na głowie dziewczyny nie jest całkowicie biały, jak początkowo myślała. Gdzieniegdzie pojawiły się małe, ciemne różyczki, inne dopiero nasiąkały czernią…

Pozwól nam, nie opieraj się
My ci pomożemy
Tak musi być
To jest twoje przeznaczenie
Tego chcesz
Pozwól nam…

Coś ty zrobiła…
Kręciła głową, nie chcąc uwierzyć. Ruszyła szybko w stronę dziewczyny. Czerń wypływała spod falbanek sukienki, wszystkie róże wokoło zmieniały swój kolor. Zatrzymała się gwałtownie. Dziewczyna zgięła się wpół, zaciskając rękę na piersi. Spomiędzy palców gęstym strumieniem spływała czarna maź, wolno płynęła po jej ręce, odnajdywała swoją drogę.

Nie bój się, to się zaczęło
Nie możesz się cofnąć
Nie teraz
Spadnij z nami, bądź z nami
Nie opieraj się…

Dziewczyna wsparła się na drugiej ręce, oddychając szybko. Czarna ciecz kapała z jej włosów, płynęła wzdłuż ciała. Czarna róża pachniała. Zniewalała swoim zapachem, upajała. Dziewczyna powstrzymywała się od krzyku, zaciskając z całej siły dłonie na dywanie z róż.
Usłyszała cichy szelest i oderwała wzrok od klęczącej postaci. Ktoś się zbliżał, czarna opończa falowała na wietrze, wraz z płatkami róż. Wszystko zaczęło nagle pulsować, pod jej stopami, wewnątrz niej samej… Zimno…
- Uciekaj stąd… - wycharczała dziewczyna w sukni, oddychając spazmatycznie.
- A-ale… - zawahała się, wyciągając w jej kierunku rękę. Dziewczyna uniosła głowę, patrząc na nią rozgorączkowanym, szaleńczym wzrokiem. Zza niej błysnęło zachodzące, czerwone słońce, prawie tak czerwone jak jej gorejące obłędem oczy…
- Idź stąd! – warknęła, zaciskając dłoń na piesi. – Aaa! Natychmiast! – wysyczała.
Postać w czerni była coraz bliżej, dosłyszała cichy śmiech. Kaptur spadł z głowy…

Obudziła się zalana potem. Ciepły, letni wiatr poruszał firankami. Białe oczy rozszerzone były w strachu, wbite w sufit, niewidzące...
Ran uniosła się, siadając na łóżku. Jasne włosy zasłonił jej twarz, zacisnęła dłoń na piesi.
- Mi, coś ty narobiła…

*

- Obudź się, słyszysz? No, stary, czekaj, nie rzucaj się tak, bo mnie zabijesz!
Otworzył gwałtownie oczy, dostrzegając nad sobą Kibę i Shikamaru.
- Rany, chłopie, nawet podczas snu nie tracisz na sile – westchnął Nara, siadając koło Uzumakiego.
- Co… Co się stało? – Naruto podniósł się, przecierając oczy.
- Sen miałeś. Wnioskuję, że raczej kiepski, rzucałeś się, więc cię obudziliśmy – powiedziała Inuzuka, podając koledze butelkę z wodą.
- Dzięki… - mruknął.
Nieprzyjemne uczucie po śnie nie znikło, co więcej, umiejscowiło się boleśnie w okolicach żołądka. Nie mógł sobie przypomnieć, o czym był sen, ale jednego był pewien – trzeba się spieszyć…
- Więc, co ci się śniło? – spytał Shika, ziewając szeroko.
- Wiecie, że sam nie… - urwał, rozglądając się wokoło.
Ten… Ten zapach… Czy to róże? Skąd tutaj zapach róż? I dlaczego… Róże! Śniły mu się róże!
- Naruto? – spytał niepewnie Kiba, gdy Uzumaki poderwał się na równe nogi.
Miyoshi… Trzeba się spieszyć…
- Musimy ruszać – powiedział z mocą.
- Ale o co ci chodzi? – zdziwił się Inuzuka.
- Nie ma czasu do stracenia, nie łapiecie? Coś się dzieje…
- Naruto… - Nara zagrodził mu drogę.
- Wybacz, Maru, ale ja ruszam. – Naruto zamarł. Znowu ten zapach… - Czujecie to?
- Ja czuję, że nie myłem się porządnie od kilku dni – mruknął Kiba. – Ale chyba nie o to ci chodzi.
- Zdecydowanie nie. – Podniósł plecak z ziemi. – Róże, czuję zapach róż. – Wyminął przyjaciół.
- Róż? – zdumiał się Inuzuka, patrząc za oddalającym się mężczyzną.
Shikamaru zmarszczył brwi.

*

- Ale to już tyle trwa, coś jest nie tak, mamo… - Usłyszała cichy głos swojej starszej siostry.
- Nie martw się, kochanie, robią co mogą – powiedziała Hinata pocieszająco. A przynamniej bardzo się starała…
- Oni jej nie znają, mamo, nie doceniają jej. A Mi jest strasznie uparta. Nie uda im się tak łatwo.
- Hiromi, to doświadczeni shinobi, a ona jest tylko ucząca się kunoichi, dadzą sobie radę.
- Tak  myślisz? – Lekko szydercze pytanie córki sprawiło, że zadrżała nieznacznie. Jak wiele o niej nie wiedzieli? Jak wiele skrywała?
- Hiromi, czy jest coś…
- Nie wiem mamo! – jęknęła. – Ale to, co można było wokół niej wyczuć, nie było przypadkowe!
- Nie gadaj głu…
- Hiromi ma rację.
Dziewczyna i Hinata spojrzały zaskoczone w kierunku drzwi.
- Ran, nie śpisz, kochanie, czemu? – zapytała kobieta, wyciągając rękę w kierunku córki, by ta usiadła z nimi na łóżku.
- Ona ma rację, mamo – wyszeptała, przysiadając na pościeli i spuszczając głowę.
Hiromi wymieniła nic nie rozumiejące spojrzenie z matką.
- Jak to rację, Ran? Mówię wam, znajdą ją, nie martwcie się. – Uśmiechnęła się niewyraźnie, gładząc jasne włosy córki.
- Nie uda im się. – Uniosła wypełnione łzami oczy.
- Ran, no co ty…
- Ona umiera – wyszeptała Ran, a łzy skapnęły na pidżamę.
Firanki zafalowały…
Hinata wzdrygnęła się.
Róże… zapach róż… Skąd tu róże?
- Jak to umiera? – zapytała piskliwie Hiromi. – Coś jej się stało?
- Ona umiera…– Wbiła łzawe spojrzenie w matkę. – Ona zabija sama siebie, mamo…

______
Większa część kursyw w pierwszej części rozdziału - Metallica - Master of puppets.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz