sobota, 30 czerwca 2012

05. Zemsta

Stoisz bezradnie patrząc w mur, za którym nic już nie ma...

*

Spotkała go właściwie przez przypadek.
Dziwne zrządzenie losu, przeznaczenie, a może jednak to bogowie nadal nad nią czuwali?
Jakkolwiek to nazwać, pojawił się w momencie jej największego tchórzostwa, w momencie słabości. W momencie, w którym uświadomiła sobie, że tak naprawdę nic nie może, że jest słaba.
Myślała… Nie, ona nawet nie zastanawiała się nigdy nad tym, jak to jest kogoś zabić, jak to jest odebrać komuś życie, jak to jest zadać ten ostateczny cios. Nigdy nie myślała o tym, co się czuje wbijając miecz w ciało przeciwnika, gdy uchodzi z niego ostatnie tchnienie, gdy widzi się nagle szkliste, a potem coraz to bardziej matowe spojrzenie, gdy ma się wrażenie, że coś się skończyło…
Shinobi są mistrzami w sztuce „nie odczuwania niczego”, ich całe życie polega na tym, by nie czuć, by nie myśleć, by zabijanie było bezwarunkowym odruchem jak oddychanie. By po prostu zabijać, bez mrugnięcia okiem, bez żadnej refleksji.
Ale ona… Ona była młoda i choć była święcie przekonana, że to nic wielkiego, wtedy…
Dla niej było już za późno, wkroczyła w Ciemność, a ta przyjęła ją z otwartymi ramionami i z każdym kolejnym krokiem pozbawiała człowieczeństwa, odbierała jej coś, ściągała swój haracz, za pomoc, za siłę i teraz już nie mogła zawrócić.
A on… On pojawił się niespodziewanie i właściwie znikąd. Po prostu był, istniał. Był zdradzieckim głosem, który prowadził ją i choć wiedziała, że nie powinna mu ufać, nie miała wyjścia –  był jedynym przewodnikiem, którego ofiarowała jej Ciemność…

*

Wokoło panował mrok, lecz ona nieprzerwanie posuwała się naprzód, byle jak najdalej, jak najszybciej… Mimo zmęczenia, biegła nadal, idiotka - przez własną głupotę wplątała się w tę kabałę, tylko i wyłącznie z własnej winy…
Nieludzko zmęczona padła w końcu na trawę i nim się zorientowała, zasnęła. Bez sprawdzenia terenu, bez żadnej ochrony. Jak jakaś pieprzona amatorka.
To, że zostanie napadnięta było tylko kwestią czasu. Najemna i „bezpańska” grupa ninja to żadna nowość. Z powodu nieustających utarczek między wioskami „bezpaństwowców” przybywało, gdyż był to okres łatwego zarobku, a władcy Krain chętnie ich najmowali, ponieważ ich własne wioski zajęte były konfliktami między sobą, przez co nie można było liczyć na dobrych shinobi. Z kolei bezpaństwowcy byli tańsi i niewiele gorsi. Najemnicy jednak byli tylko podrzędnymi ninja – grubiańscy, liczący na zyski, napadający i terroryzujący pomniejsze wioski.
Jedna z takich mniejszych grup przemieszczała się przez las i trafiła prosto na Miyoshi, która jednak w porę zareagowała, nie dając do siebie podejść. Jednakowoż ich było ponad dwudziestu, a ona tylko jedna.
Cóż, powinna sobie dać radę.
Powinna – nie dała.
Coś się z nią działo, serce galopowało jak oszalałe, czuła zimny pot płynący po plecach, całe jej opanowanie i zimną krew szlag trafił, nie panowała nad sobą, nad własnym ciałem, nad swoją chakrą… Sharingan wirował tylko szaleńczo, nie aktywując się w pełni, przez co nie aktywując się wcale, a ona przegrywała. Poddała się panice.
Ona!
Przez wielu nazywana geniuszem, zawsze opanowana, najpotężniejsza ze wszystkich Uchiha, mścicielka -  przegrywała z własną paniką, własnymi zahamowaniami, z bandą nic nie wartych najemników.
Ona, ta chłodna dziewczyna, u boku której stała sama Śmierć we własnej osobie, a która nie potrafiła posłużyć się narzędziem wręczanym jej przez towarzyszkę. Nie potrafiła…
I wtedy pojawił się on.
Z początku nie zorientowała się, co się w ogóle dzieje, ninja umierali, a ona nie wiedziała dlaczego.
- Aktywuj go i rusz się – warknął pełen złości głos, należący do przebiegającej obok osoby, zabijającej kolejnego napastnika i dopiero to ją otrzeźwiło.
Wiatr dmuchnął w jej twarz, śpiewając cichą i delikatną pieśń śmierci…
Zacisnęła dłonie w pięści. Tak, teraz jest sobą, odzyskała nad sobą panowanie, już sobie nie pozwoli na ten paraliżujący stan, teraz… teraz wszyscy zginą…
Śpij, dziecino, śpij spokojnym snem… Sen ochroni cię przed twoim złem…
Krwistoczerwone oczy z kpiną i wyższością spojrzały na przeciwników, a oni zbledli widząc czarnowłosą dziewczynę z demonicznymi oczami, kunaiem w zębach i kataną w ręku, ruszającą do ataku.
Ciemność składała obietnice.
Nocą jesteś tam, gdzie każdy dzień… Cicho… cicho sza… tam zabawa, trwa…
- Nie cackaj się z nimi, tylko zabijaj! – ostro nakazał ten sam głos.
Nie czuć, nie myśleć…
Chodź, dziecino, chodź, otrzymasz dar…  
Jest shinobi…
Poderżnęła kunaiem gardło jednego z bandytów, a drugiemu wbiła ostrze katany w klatkę piersiową.
Zabić w sobie tę część siebie…
Podaruję ci władzę, a ty - bez litości na tronie we krwi odnajdziesz się…
Zniszczyć, rozkruszyć, zmiażdżyć!
Z głośnym stęknięciem wyszarpnęła opierający się miecz z ciała i błyskawicznie zaatakowała następnego przeciwnika. Ostrza śpiewały, spijały chciwie krew, rwały się do walki.
Jest mścicielem. Żadnej litości, żadnego wzruszenia.
Siedem ścieżek prowadzi w mrok! Wijesz się jak ktoś, kto zostaje, chociaż bardzo chciał odejść…
Nic. Tylko wewnętrzne zimno…
Krew z rozciętej tętnicy atakującego trysnęła na jej twarz, a krople cieczy strumyczkami znaczyły ślady na bladej twarzy. Ręce były czerwone od posoki.
Żadnej emocji. Nic. Pustka. Odruch bezwarunkowy.
Sen będzie chwilą nadziei, czy znów rozpoczniemy zabawę? Czy ty, jak bezmyślna kukiełka we krwi, odnajdziesz się?
Odbiła się od pnia drzewa, niczym pocisk atakując następnych.
I cisza…
Na nana naa… Śpij, dziecino, śpij spokojnym snem…
Stała pośród ciał i czerwonego morza… Morza krwi…
Dam ci wszystko, co zechcesz! A ty siedem ścieżek zobaczysz we krwi…
Drżące ręce trzymały broń, z której strumieniami płynęła rubinowa ciecz.
Odnajdziesz je… odnajdą cię…
Czerwień tęczówek została pochłonięta przez czerń. Miyoshi niewidzącym wzrokiem patrzyła w przestrzeń, oddychając spazmatycznie. Koło ucha świsnął kunai, muskając delikatnie jej włosy. Oczy nadal pozostały nieruchome.
Obejrzała się powoli za siebie – ostrze tkwiło w gardle shinobi.
Nanana na naaaa… Śpij…
- Całkiem dobrze się spisałaś.
Ironiczny głos kazał jej się ponownie odwrócić i oderwać niewidzące oczy od padającego na ziemię i duszącego się własną krwią mężczyzny. Niewyraźna postać szła w jej kierunku. W ogóle wszystko było jakieś takie…
- Oczywiście, gdybym nie wkroczył, było by z tobą kiepsko, laleczko, ale… Słuchasz mnie? – spytał, a po chwili sapnął zaskoczony, gdy nieprzytomna dziewczyna poleciała w jego kierunku, a on odruchowo ją złapał.

*

- Nadal nic? – spytał Naruto, przeskakując na kolejną gałąź.
- Kompletnie. Sprytna jest, trzeba przyznać.
- Tak, wspaniale, chwal ją jeszcze – burknął pod nosem, odbijając się od konara rękami i przeskoczył nad nim.
- Wykiwała nas. – Hatake odbił się od pnia. – Posłała tak wiele klonów w tyle różnych miejsc… Myślałem, że to tylko twoja domena. – Kakashi zmarszczył w skupieniu brwi.
- Najwyraźniej sporo o niej nie wiedzieliśmy, dziwne, prawda? – zironizował. – Bo przecież nie było tak, że praktycznie z nikim nie chciała rozmawiać.
- Naruto, dajesz się ponieść emocjom – zganił go Hatake.
- Nie daję! Tylko, Kakashi… ja znowu zawiodłem. – Z żalem spojrzał w oczy byłego senseia.
- Wszyscy zawiedliśmy. Nie bierz całej winy tylko na siebie.
- Nie biorę…
- Rozumiem, że każdy człowiek ma w sobie coś z masochisty, ale bez przesady.
- Wiem, że to strasznie kłopotliwe, ale możecie przestać gadać i skupić się na znajdywaniu tropów? – burknął Shikamaru, przyłączając się do Hatake i Naruto.
- My się cały czas skupiamy, ale postanowiliśmy sobie urozmaicić trochę czas poprzez małą terapię, prawda, Naruto?... Naruto?
Obejrzał się za siebie, przystając i zeskakując na ziemię.
- To naprawdę nie najlepszy czas na postój. – Nara wywrócił oczami, podchodząc do kucającego przyjaciela.
- Nie chodzi o postój, tylko o to. – Podniósł coś z ziemi, pokazując towarzyszom.
Delikatnie światło słońca przebiegło przez metal…

*

To był jeden z tych snów, w których wiesz, że musisz uciekać. Jak najszybciej zniknąć, biec, a najzwyczajniej w świecie nie możesz. Starasz się ze wszystkich sił, a nie możesz się prawie poruszyć. Jakby przed tobą stał niewidzialny mur nie do przebicia, albo jakby ktoś trzymał za tobą wielki magnes i przyciągał cię, nie pozwalał odejść, a tobie się wydaje, że zaraz zwymiotujesz z wysiłku i strachu…
Otworzyła gwałtownie oczy, patrząc w sufit.
- Obudziłaś się – stwierdził męski głos, należący zapewne do osoby siedzącej w cieniu, która z ironicznym uśmiechem spoglądała na dziewczynę siadającą na łóżku.
Miyoshi dotknęła bolącej głowy, czując, że robi się jej słabo; w ustach czuła nieprzyjemną suchość i smak goryczy.
- I co? Żadnego dziękuję? Nic? – spytał mężczyzna, wchodząc w światło świecy stojącej na szafce obok łóżka, na którym leżała Mi i podał jej kubek z wodą, na który rzuciła się łapczywie.
Gdy opuściła naczynie spojrzała na swojego towarzysza, po raz pierwszy tak naprawdę przyglądając się mu.
Oczy chłopaka spoglądały na nią z kpiną, jednakowoż ich zieleń zabarwiona była nutką ciekawości. Wąskie aczkolwiek ładnie zarysowane usta wykrzywione były w ironicznym uśmieszku. Przydługie, ciemnobrązowe włosy okalały twarz o ładnych, męskich rysach i mimo iż nie mógł być dużo starszy od niej, był niekwestionowanym mężczyzną…
- I jak wypadła kontemplacja mojej osoby? – Uniósł jedną brew, patrząc z rozbawieniem na dziewczynę, która lustrowała go uważnym spojrzeniem.
- Fatalnie – mruknęła, odchrząkując i rozejrzała się po pomieszczeniu. – Gdzie jestem? I kim ty jesteś? – Zmarszczyła brwi, patrząc na chłopaka.
- Ach, wybacz, nie przedstawiłem się, jakież to niegrzeczne z mojej strony – stwierdził sarkastycznie. – Kizuki Ryuu, miło mi, panienko Uchiha.
Miyoshi drgnęła jak rażona prądem.
- Nie nazywam się Uchiha – syknęła.
- Wybacz, mój błąd, tak łatwo pomylić te oczy, doprawdy.
Dziewczyna zacisnął usta.
- Więc? Jak się nazywasz? – spytał po chwili milczenia.
- Haruno Miyoshi – odpowiedziała z naciskiem.
- Cóż, Uchiha brzmiałoby ładniej, ale nie to nie. – Mrugnął do groźnie spoglądającej na niego dziewczyny. – W każdym razie jeżeli chcesz komuś podziękować to proszę, nie krępuj się. – Usta Ryuu ponownie rozciągnęły się w nieprzyjemnym uśmieszku.
- A jeżeli nie podziękuję? – zapytała, patrząc na niego bezczelnie.
- O, to by był wielki nietakt. Dobre wychowanie nakazuje dziękować za pomoc.
- Nie prosiłam o nią.
- Racja. W końcu nie byłaś w stanie, strach bywa paraliżujący.
Miyoshi rzuciła mu mordercze spojrzenie.
- Więc jak będzie? – spytał niewinnie.
- Gdzie jesteśmy? – Zignorowała pytanie, ściągając opatrunek z przedramienia.
- W pokoju? – westchnął, siadając na łóżku i opierając się wygodnie o ścianę.
- No popatrz, nie zauważyłam – zakpiła, opuszczając nogi na podłogę i wstając powoli.
- Na twoim miejscu leżałbym jeszcze – powiedział, patrząc za oddalającymi się plecami Mi.
- Doprawdy? Mam rozumieć, że do łazienki pójdziesz za mnie? – mruknęła, przytrzymując się ściany, gdy pokój zaczął nieprzyjemnie wirować.
- Wiesz, zawsze możesz poprosić o pomoc.
Haruno prychnęła pod nosem, naciskając klamkę i upewniając się, że kolejne pomieszczenie jest toaletą.
- Pamiętaj, że proponowałem! – zawołał, gdy drzwi z cichym kliknięciem zamknęły się za dziewczyną.
Mi oparła się o ścianę, przymykając oczy i uwalniając się tym samym od wszechobecnego falowania, które przyprawiało ją o mdłości, po czym odbiła się lekko i chwiejnie podeszła do niewielkiego zlewu. Wsparła na nim ręce i spojrzała w lustro.
Czarne, lekko rozczochrane włosy okalały bladą twarz, ciężkie powieki z trudem się unosiły, ukazując zmęczone oczy. Spękane usta, spazmatyczny oddech…
Pochyliła się i zwymiotowała. Targana konwulsjami oparła wilgotne czoło na ręce.
Co ona sobie w ogóle wyobrażała, jak mogła pozwolić tak się zaskoczyć, jak mogła dać się opanować panice…
Odkręciła kurek, a czysta woda trysnęła z kranu.
Jak mogła…
Przygryzła wargę, czując jak gniew na samą siebie zaczyna płonąć w klatce piersiowej.
Maleńki strumyczek krwi spłynął po brodzie. Nieprzytomne oczy śledziły jego tor.
Ten jeden krok… droga w dół… To twojej duszy głos…
Krew… Niewidzialna, odtąd zawsze będzie znaczyła jej ręce…
Zacisnęła dłonie na koszulce, czując ból w okolicach serca – prawdziwy czy nie, ale bolało jakby ktoś wsadził jej w pierś rozgrzane żelazo.
Płaciła.
Widzę mrok, to płonie nowy ląd…
Oddychając urwanie, spojrzała na swoje trzęsące się dłonie. Ktoś ją umył, lecz gdzieniegdzie ślady pozostały.
Krew na rękach, dusza utopiona w mroku i krwi…
Jeden krok – początek końca…
Chwyciła stojące obok mydło i zaczęła szorować ręce. Dłonie były czyste, piętno na duszy pozostało.

*

Zmrużył oczy słysząc odgłos wymiotowania, a potem chlupot wody, gdy ktoś mył szybko i gwałtownie ręce.
Prychnął pod nosem.
On się już nauczył, że są brudy, których nie zmyje woda, że są rzeczy, które na zawsze wypalają się w człowieku.
Musiał przyznać, że jest naprawdę zdolna. Och, jasne, spanikowała, chyba każdy tak ma przy swoim pierwszym razie.
Zaśmiał się cicho na to porównanie.
Ale taka jest prawda, zawsze wtedy opanowuje człowieka niemoc. A wystarczy tylko przeciąć tę niewidzialną nić, pozbyć się balastu jakim jest sumienie. Tak jest łatwiej i praktyczniej. Przez lata wędrówek nauczył się tego – albo to ty zabijasz, albo giniesz. Ot i cała filozofia.
Dmuchnął, odganiając kosmyk włosów zasłaniający oko.
Ale czasem trzeba komuś w tym pomóc, trzeba mu to ułatwić, czasem trzeba go pchnąć, gdy niezdecydowany stoi nad przepaścią, a jej pomógł, bo…
- Teraz mi powiesz, gdzie jesteśmy i coś ty za jeden.
Dziś zmieniam serce w lód, by mogło dalej bić zanim na zawsze zasnę…
Spojrzał na dziewczynę stojącą w drzwiach łazienki z opanowaną twarzą, z oczami…
Tak, jej już pomógł.

______
Hunter - Siedem.
Hunter - Krzyk kamieni.
Łzy - Póki śmierć nas nie rozłączy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz