sobota, 30 czerwca 2012

11. Zemsta

Drwa z cichym trzaskiem opadły, a snop iskier z sykiem wystrzelił w górę. Niewielkie ogniste drobiny wolno opadały ku ziemi.
Mężczyzna nerwowo poruszał stopą, patrząc w zamyśleniu na tańczące płomienie, w dłoniach trzymając mapę. Od dłuższego czasu błądził po niej spojrzeniem, jakby czekał aż błyskotliwy pomysł sam wpadnie mu do głowy, jakby ten kawałek papieru miał odpowiedzieć na wszystkie jego pytania i wątpliwości. Na nic. Lepsze rozwiązanie za nic nie chciało się ujawnić, a on, mimo że usilnie próbował, mimo że wciąż i wciąż analizował, nie był w stanie wpaść na coś innego, coś mniej ryzykownego.
Prychnął zniecierpliwiony do swoich myśli, na powrót kierując spojrzenie na trzymany przez siebie zwój, lecz papier pozostawał niemy, nieczuły na frustrację właściciela.
- Przestań. – Ręka przyjaciela uderzyła go w głowę, a mapa wypadła mu z rąk.
- Nie strasz mnie – burknął Uzumaki, masując wolno uderzone przed chwilą miejsce, a drugą ręką podniósł upuszczony zwój, otrzepując go z ziemi.
- A ty się uspokój. – Shikamaru usiadł koło niego, bawiąc się zakrętką od butelki. – Ustaliliśmy już, że to jest jedyne dobre rozwiązanie.
- Mamy wiele innych możliwości – mruknął, z wahaniem odkładając zwój koło siebie.
- Ale ta jest najlepsza.
Naruto milczał przez chwilę.
- Myślę, co jeszcze moglibyśmy zrobić…
Nara nie odpowiedział, marszcząc brwi i omiatając wzrokiem obóz.
- Mam złe przeczucia – kontynuował, kierując spojrzenie na ognisko. – Mam wrażenie, że nie zdążymy. Spóźnimy się, Shika…
- Odeślemy ich – przerwał mu Nara, jakby w ogóle nie słyszał, co mówił przyjaciel, prostując się. – Wszystkich. Zostawimy tylko niewielką grupę. – Śmiało popatrzył w rozszerzone w niedowierzaniu oczy przyjaciela.
- Powiedz, że żartujesz – jęknął błagalnie.
Nara zacisnął usta, kręcąc przecząco głową.
- To nie ma sensu…
- To ma sens – powiedział z naciskiem. – To ma bardzo dużo sensu. Jest nas za dużo. Zdecydowanie. – Zapatrzył się na ognisko, a tańczące płomienie błyszczały w jego oczach, które jednak pozostały pełne racjonalizmu i chłodnej analizy.
- Ale to nas osłabi... – zaczął niepewnie Uzumaki, przeczesując niecierpliwym gestem włosy na karku.
- Naruto… Chcesz zdążyć? – Odwrócił głowę w jego stronę, patrząc prosto w jego oczy. I wtedy Naruto zrozumiał. Shikamaru chciał, żeby zdążyli, wziął pod uwagę jego słowa, jego obawy. Zrobił to dla niego… I dla Miyoshi…
Nara wiedział, jakie myśli tłuką się teraz po głowie kolegi i jak zażartą walkę toczą. Wiedział i czekał. To musiała być jego decyzja. Wiedział, jak to jest zawieść, jak to jest nie zdążyć…
- Zróbmy tak – odezwał się Uzumaki, wzdychając ze zrezygnowaniem. - Tak, to jest jedyne dobre wyjście.
Nara kiwnął głową, wstając.
- Shika?
Szatyn spojrzał na mężczyznę.
- Dziękuję…
- Idź spać, jutro wyruszymy nim wstanie świt – mruknął, ściskając jednak silnie jego ramię i oddalił się w kierunku swojej maty.
Mężczyzna przymknął powieki, czując na twarzy delikatne podmuchy wiatru.
Zdążymy…
Spojrzał w niebo, a błyszczące gwiazdy odbiły się w jego oczach.
Trzymaj się, Mi…

*

Czymś, co go obudziło, była seria mruczanych pod nosem przekleństw tonem szalenie wręcz jadowitym, iż można by się porządnie zastanawiać, co też takiego uczynił adresat owych barwnych epitetów.
Podniósł się do siadu, przecierając zaspane oczy.
Wokoło panował jeszcze mrok. Zapewne księżyc zaczynał ustępować już nowemu Panu Nieba, słońcu. Lecz tego niestety widzieć nie dane było ludziom, gdyż sklepienie zasnute było chmurami ciężkimi wręcz od nagromadzonej w nich wody, a pierwsze drobne kropelki osiadały już na ubraniach i włosach. Ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się, jak Miyoshi mocuje się z zamkiem swojego plecaka, klnąc na czym świat stoi.
- I co się gapisz? – warknęła w jego stronę, rzucając mu pełne agresji spojrzenie. – Zbieraj się, musimy ruszać, nie mamy czasu. – Udało jej się wreszcie zasunąć zamek.
- Gdzie byłaś? – spytał, śledząc ją wzrokiem.
- Nie twoja sprawa – odpowiedziała, nie patrząc na niego, zakładając plecak na ramiona. – Masz pięć minut, albo ruszam bez ciebie. – I oddaliła się bez słowa, za nic sobie mając spojrzenie chłopaka, wbijające się w jej plecy.
Wczoraj długo na nią czekał, lecz w końcu zmógł go sen. Nie słyszał, by wracała.
Pakując swoje rzeczy, rozmyślał nad tym, co się wczoraj wydarzyło i jakoś nie potrafił poskładać tego wszystkiego do kupy. Wymykało mu się to z rąk, wymykało się racjonalnemu pojmowaniu. To było szaleństwo jakiego nigdy jeszcze nie było dane mu doświadczyć. I mimo tej porywającej ekspresji, tego ogromu emocji, tej bliskości… Nic się nie zmieniło.
Gdy udało mu się zrestartować myślenie, był taki oszołomiony, że w żaden sposób nie zaprotestował, gdy po prostu odeszła. Uwolniła się z jego uścisku i owinięta w koc poszła się umyć w pobliskim jeziorze. Ze względu na bezpieczeństwo nie rozbili obozu w pobliżu niego, woleli unikać tak odsłoniętych miejsc. I chociaż  już chwilę potem ruszył za nią, zobaczył ją dopiero rano. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie przepadła, czekał na nią, lecz się nie pojawiła. A teraz… teraz nie odzywała się ani słowem. Nie patrzyła na niego, nie rozmawiała z nim. Po prostu pędziła naprzód, jakby coś ją goniło, jakby deptało jej po piętach. Jakby uciekała. I to mu się szalenie nie podobało. Bardzo, ale to bardzo nie lubił być ignorowany. Bardzo.

*

Któryś raz z rzędu pokręciła głową, chcąc odpędzić niepotrzebne i całkowicie zbędne myśli, które tylko ją rozpraszały. Przed nią był tylko jeden jedyny cel i nic, ale to nic nie mogło ją od niego odwieść, nie dopuści to tego. Ona nie ma czasu na dekoncentracje. Nie ma na to czasu, musi zdążyć. Jednak czuła… czuła w sobie nową siłę, coś z jeszcze większą mocą pchało ją naprzód, czuła… zimno… takie wewnętrzne, taki zimny spokój, czuła, że coś się zmieniło. I nie pozwoli więcej się rozpraszać, a to, co zdarzyło się wczoraj… nigdy więcej się nie powtórzy, nigdy więcej nie pozwoli sobie na taką słabość. O nie. Nigdy więcej.
Sama nie była do końca pewna, co nią kierowało, dlaczego tak postąpiła. W ogóle cały wczorajszy dzień… jakoś wymykał jej się z rąk, z ram rozsądku. Ku swej irytacji wielu rzeczy nie potrafiła sobie przypomnieć, a to, co wydarzyło się wtedy, w tej osadzie sprawiało, że po krzyżu przechodziły ją dreszcze i to bynajmniej nie przerażenia. To była ekscytacja, to była chora fascynacja podlana lękiem.
Nie, nie…
Znowu pokręciła głową. To nie było normalne, nie ma prawa się tym fascynować, to było… złe. To nie była ona. Była jakby oderwana od rzeczywistości, lawirowała na cienkiej nici z gracją baletnicy, dryfowała gdzieś w innym świecie, wszystkie kształty i kolory, które znała, przybrały zupełnie inną formę. A po tym, co stało się później… Doszła do siebie, ocknęła się z tego snu na jawie, z tej klatki emocji, zmysłów i karykaturalnego postrzegania świata. Wszystko wróciło na swoje miejsce, wszystko przybrało pierwotną formę, wszystko wróciło do normy. Z nową ostrością. Coś się zmieniło. Jeszcze nie wiedziała, co to jest, ale coś było inaczej.
Nie wróciła do niego. Nie miała ochoty na niego patrzeć, nie miała ochoty rozmawiać, a wiedziała, że bez tego by się nie obeszło. To nic nie znaczyło. To działo się poza nią, nie chciała do tego wracać. Siedząc w koronie drzew, czekała aż w końcu zaśnie. Czekała i myślała. Uciekała od myśli. Upychała wszystko za wielkim murem, budując go cegła po cegle, fragment po fragmencie, przywracając na powrót skupienie, rozpalając w sobie na powrót sens swojego działania. I tylko jej oczy błyszczały w ciemności niczym oczy drapieżnika, chorym blaskiem… Ale tego nie wiedziała i nie widział nikt…

*

Deszcz. Miarowy szum kropel. Woda rozbijająca się o liście. Plusk kałuż i błota. Śliskie i mokre konary drzew nie dają dobrego oparcia. Stopy ześlizgują się z gałęzi. Przemoczone ubrania są ciężkie od wilgoci, mokre włosy przyklejone do twarzy denerwują. Zimne krople suną po skórze, wywołując dreszcze na ciele. Ręce są spierzchnięte od chłodu.
Skok. Obrót, odbicie. Przysiad i wybicie. Silny chwyt. Ręce ześlizgują się. Stopy zjeżdżają. Brak oparcia. Ubranie ciąży nagle dużo bardziej niż wcześniej. Niebieska chakra błyszczy, próbuje złapać oparcie, lecz kora drzew jest tak mokra, tak śliska, że udaje jej się tylko w niewielkim stopniu zamortyzować upadek.
Szlag by to…
- Nic ci nie jest? – Zaniepokojony chłopak pojawił się przy niej, chcąc pomóc jej się pozbierać.
- Poradzę sobie – burknęła, odtrącając jego dłoń i podnosząc się z ziemi.
- Nie spiesz się tak, jest zbyt mokro na wariacje – powiedział, obserwując jak rozmasowuje ramię.
- Dobrze, że mi powiedziałeś – prychnęła pod nosem, poprawiając ciążący płaszcz.
- Zaczyna zmierzchać. Powinniśmy chyba gdzieś się zatrzymać – zasugerował.
Dziewczyna kiwnęła tylko głową.
- Musimy trochę nadłożyć drogi, ale w takim stanie nie damy rady dłużej się przemieszczać. Wątpię, by on też wybitnie się spieszył.
- Lepiej się orientujesz ode mnie na tych terenach. Prowadź – mruknęła tylko, poprawiając plecak.
- Musimy zboczyć na wschód. Nie powinno nam to zabrać więcej niż pół godziny. I pospieszmy się, mam wrażenie, że z godziny na godzinę pada coraz mocniej.

*

- Naruto…
Nie zareagował. Zmarszczył tylko brwi, przyspieszając, czując, jak zimne krople deszczu smagają go po twarzy.
Trzeba się spieszyć. Muszą zdążyć.
- Naruto, do cholery, poczekaj.
Westchnął, przymykając oczy. Wbrew sobie zatrzymał się. Z ściany deszczu wyłoniły się niewyraźne sylwetki jego przyjaciół.
- Musimy się gdzieś zatrzymać… Nie, nie przerywaj… Choć na chwilę, w takich warunkach prędzej zapalenia płuc się nabawimy. – Stanowcze spojrzenie Shikamaru skutecznie związało mu język.
- Zrozum, wątpię, żeby Sasuke w taką pogodę gdziekolwiek się spieszył. Teoretycznie nikt nie wie, że wyruszył. Zresztą, to jest misja dyplomatyczna, jak mniemam – odezwał się znudzonym głosem Kakashi, opierający się o gruby konar drzewa.
Uzumaki pokręcił głową.
- To nie o niego chodzi. – Zacisnął usta.
- Stary, wiemy, że się martwisz i w ogóle, ale długo tak nie pociągniemy – wtrącił się Kiba.
- Wiem.
- Kilkanaście kilometrów stąd powinniśmy trafić na jakiś zajazd. Tam się zatrzymamy. – Uważne spojrzenie Nary nie odstępowało blondyna. – Jeżeli pogoda się nie poprawi, wyruszymy przed świtem, jeżeli się uspokoi… wyruszymy natychmiast.
Naruto kiwnął głową.

*

- W sumie dobrze, że pada – mruknął Kizuki, przekraczając granice wioski.
- Tak, uroczo – sarknęła.
- Przynajmniej maleją szansę, że ktoś się nami zainteresuje.
Naciągnął kaptur na głowę, chowając w nim twarz, gdy przechodzili obok budki strażniczej. Co prawda wioska nie była bogata w wybitnie wykwalifikowanych wojowników, jednak… lepiej nie ryzykować. Ulice wioski były puste, tu i tam przez szarą ścianę deszczu przebijało się światło domów, sklepów i publicznych lokali. Przystanął na chwilę, rozglądając się, przytrzymując poły płaszcza szarpane przez przenikliwy wiatr.
- Chodźmy tam, lepiej trzymać się na uboczu. – Złapał ją za ramię, prowadząc w kierunku jednej z bocznych uliczek, gdzie znajdowała się gospoda, z której, mimo szumu deszczu, dochodził gwar rozmów, muzyki i śmiechy ludzi.
- Potrafię chodzić – warknęła, uwalniając się z jego uścisku i nie patrząc na niego skierowała się we wskazaną przez niego stronę. Chłopak odprowadził ją ciężkim spojrzeniem, marszcząc brwi.
Bardzo nie lubił być ignorowanym.

*

Pomieszczenie, w którym się znajdowali było dość obszerne, oświetlone jedynie lampionami wiszącymi u sufitu i na ścianach, przez co nabierało ono swego rodzaju ciepłoty. Gospoda wypełniona była wręcz po brzegi ludźmi, którzy nie mając lepszego zajęcia podczas takiej pogody, przeznaczyli go na spotkania i zabawę. Wchodząc do środka skrzywiła się, gdyż za tłumami raczej nie przepadała, lecz przemoczone ubrania i przenikliwe zimno przeważyły. Udało im się wynająć pokój na piętrze i przebrana teraz w suche ubranie, przeczesując palcami wilgotne włosy, siedziała w najdalszym kącie sali, obserwując, jak deszcz z wściekłością atakuje brudnawe szyby.
- Masz, napij się.
Zerknęła na połyskująco żółtawo w świetle lampionów buteleczkę.
Przełykając napój poczuła, jak sake płynie po jej przełyku niczym ogień, jak pali, jak gorącą fala rozlewa się po ciele…
Obracając czarkę w dłoniach, zapatrzyła się przez chwilę na bawiących się ludzi, na tańczącą kobietę, uśmiechniętą, na połyskującą w stłumionym świetle ozdobę we włosach, mrugającą do niej… raz po raz…
Zgrzyt żelaza… kapiąca krew… Chodź do mnie…
Wzdrygnęła się, nabierając ze świstem powietrza. Obraz przewijały się przed jej oczami jak klatki filmy, jedna po drugiej.
Dam radę, zrobię to!… Nie zdążymy, spóźnimy się… Chodź, no chodź, nie wahaj się… Więc zrób to, czekam, zabij mnie… Szyderczy śmiech… Krzyk.
Miyoooooshi!!!
- Miyoshi? Nic ci nie jest? – Spojrzała w zielone, nieprzeniknione oczy mężczyzny.
A więc zrób to, zabij mnie, czekam…
- Mi, ocknij się. – Potrząsnął nią delikatnie.
Szkliste, zielone oczy… krew płynie po brodzie… wąskie usta rozciągają się w ostatnim uśmiechu… szepczą słowa, których nie słyszy…
- Nie dotykaj mnie – wychrypiała, a on w jej oczach dostrzegł… dostrzegł to, co już kiedyś widział. Ogień, rozpalający się ogień… Ostrzegawczy dreszcz przeszedł go wzdłuż kręgosłupa.
Dziewczyna wzdrygnęła się, wyrywając z jego uścisku.
- Zostaw mnie. – Rzuciła mu groźne spojrzenie, starając się nie myśleć o tym, co jeszcze przed chwilą zobaczyła.
- Czy możesz się w końcu uspokoić? – warknął, wbrew jej nakazowi, łapiąc ją boleśnie za dłoń.
- To ty się uspokój. – Wbiła w niego morderczy wzrok, pełny złości. Ale już nie zobaczył tego, co wcześniej, jednak czuł, że gdzieś się tam czai, gdzieś, za tymi czarnymi oczami jest… i czeka.
- Jestem spokojny, albo fakt, byłem. Ile zamierzasz mnie ignorować, co? – Przyciągnął ją brutalnie w swoją stronę, a ława, przy której siedzieli, zatrzęsła się. – Myślisz, że to dzięki tobie nie porozmawialiśmy? Że ty to sprawiłaś? Mylisz się, kotku, uciekasz tylko dlatego, że ci na to pozwalam.
W oczach mężczyzny zapaliły się niebezpiecznie błyski, a ona mimo złości zdała sobie sprawę, że on ją pociąga, pociąga ją to, co widzi w jego oczach, ta ironia, ten chłód, ta pasja. Pociąga ją to szaleństwo, które miało miejsce, jego uśmiech, arogancki, pewny siebie, pełen wyższości.
- Puść mnie, ostrzegam – warknęła, starając się wyswobodzić rękę.
- Ale wiesz co, złotko? – Dotknął swoim policzkiem jej policzka, a ona wzdrygnęła się mimowolnie.
Nie, o nie, nie, nie pozwoli, drugi raz nie popełni tej samej omyłki, nie da się więcej rozproszyć…
- Znudziło mi się już gonienie za tobą, nawet nie wiesz, jak bardzo mi się znudziło. – Poczuła, jak przesuwa nosem po jej szyi.
Nie da się owładnąć emocjom, nie pozwoli!
- Jeżeli tak bardzo cię przycisnęło – syknęła mu do ucha, łapiąc go drugą ręką boleśnie za krocze i uśmiechnęła się z satysfakcją, słysząc, jak szatyn wciąga głośno powietrze – to masz tu duży wybór, mnie zostaw w spokoju!
Wyszarpnęła rękę i zgrabnie przeskakując nad ławą, wpadła między ludzi, kierując się w stronę schodów prowadzących na górne piętra, gdzie w jednym z pokoi zostawili swoje rzeczy.
- Czekaj! – Zerwał się w miejsca, lecz dziewczyna nie odpowiedziała i nie odwróciła się.
- Czekaj, do cholery – warknął zirytowany jej lekceważeniem, biegnąc za nią po schodach.
- Nie zamierzam. Odczep się! – Zgrabnie uniknęła jego chwytu, przyspieszając, czując, jak kłębią się w niej sprzeczne emocje i coraz bardziej jej się to nie podobało…
- Nie odczepię się! Jeżeli myślisz, że pozwolę ci zapomnieć, to się grubo mylisz. – Złapał ją w końcu za przegub, szarpiąc w swoją stronę.
Potykając się na stopniu, wyciągnęła drugą rękę, nie pozwalając mu się zbliżyć.
- Dobrze ci radzę, zostaw mnie. – Posłała mu mordercze spojrzenie, starając się uwolnić rękę z silnego uścisku. Ryuu zrobił krok w jej stronę, a ona poczuła, jak barierka boleśnie wbija się w jej plecy.
- Nie uciekniesz ode mnie, nie pozwolę ci.
Ten szept, w którym czaiła się zarówno groźba jak i obietnica sprawił, że mimo rosnącej złości, potężny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, rozpływając się gorącą falą po żołądku.
- Nie uciekniesz mi… - mruknął zmysłowo, pochylając się w jej kierunku, a po jej plecach po raz kolejny przeszły dreszcze, wywołane tym razem jego zapachem. Zapachem, który omamiał, paraliżował, który wywoływał gorączkę w ciele, który sprawiał, że kręciło jej się w głowie, który podniecał… Zapach mężczyzny…
Poczuła jego policzek przy swoim i ciepły oddech parzący jej skórę. Przygryzła wargę, po czym kopnęła go w kostkę, uwalniając się z jego uścisku. Spod jego paraliżującego działania.
Pobiegła w kierunku swojego pokoju i szarpiąc gwałtownie z klamkę, wpadła do pomieszczenia, chcąc zamknąć jak najszybciej drzwi, lecz on już tam był i zablokował je swoją stopą.
- Nie daruję ci tego, kochanie… - wymruczał, opierając głowę o drewno.
- Spadaj stąd! – warknęła, napierając całym ciałem na drzwi, chcąc jak najszybciej uciec od niego. Od jego spojrzenia, którym hipnotyzował, od uśmiechu, tak zmysłowego, zapachu działającego na nią jak najlepszy afrodyzjak, od niego całego, od tego rozkosznego drżenia...
- Już ci powiedziałem, nie uciekniesz ode mnie.
Była pewna, że na jego ustach zagościł właśnie ten arogancki, pewny siebie uśmieszek.
- Wynoś się!
Nie skomentował tego w żaden sposób, lecz już chwilę potem została gwałtownie odepchnięta na pokój, a drzwi z trzaskiem uderzyły o ścianę, po czym w końcu się zamknęły.
- Zaatakujesz mnie? – spytał z kpiną, widząc w mroku delikatny błysk w dłoni dziewczyny. – Nie pozwolę ci… - mruknął do jej ucha, pojawiając się nagle za jej plecami, a jego ręce zacisnęły się na jej dłoniach. Ostrze z cichym stukiem upadło na podłogę…
- I co teraz? – spytał niskim głosem, dotykając ustami jej szyi, czując, jak Miyoshi drży. Delikatny uśmieszek pojawił się na jego ustach.
Obrócił ją w swoją stronę, popychając ją w kierunku ściany i przyszpilając ją do niej.
- Możesz uciekać ile tylko chcesz – szepnął jej zmysłowo do ucha, kładąc sobie jej dłoń na karku – ale ja i tak cię złapię…
- Puszczaj mnie - sapnęła, tocząc walkę nie tylko z nim, ale swoim własnym ciałem, własnymi emocjami, które zaczynały brać górę nad rozsądkiem.
- Nie - uśmiechnął się szeroko, przysuwając się do niej jeszcze bardziej, rozdzielając jej uda własnym kolanem i przesuwając nosem po jej szyi.
- Zabiję cię - syknęła, zaciskając palce na jego włosach, czując, jak tętno jej przyspiesza i pulsuje niebezpiecznie w całym jej ciele, jak krew szumi w uszach, jak jego zapach odurza, a ciepło jego ciała sprawia, że jej własne napina się w oczekiwaniu.
- Czekam, kochanie. – Z przekorą spojrzał w jej oczy, które w mroku wydawały się jeszcze bardziej hipnotyzujące.
Patrzyła, jak podniecenie i fascynacja błyszczą w jego oczach, jak powoli roznieca się w nich żar…
Nie namyślając się długo wpiła się gwałtownie w jego usta, które tak ją kusiły, których tak szalenie chciała znowu posmakować. Zrobiła to tak niespodziewanie, że Ryuu sapnął z zaskoczenia.
Zadrżała gwałtownie, gdy ręce chłopaka zacisnęły się na jej biodrach. Po raz drugi uderzyła plecami o ścianę, zakleszczona w jego ramionach. Wolno przejechał dłońmi po jej bokach, przejmując dominację nad pocałunkiem. Przywarła go niego, zatapiając place w jego włosach, chcąc go poczuć teraz, tutaj. Najmocniej jak się tylko da…
Oderwał usta od jej warg, przejeżdżając językiem po jej szyi, a ona odchyliła głowę w tył, przymykając oczy i obejmując go za ramiona. Czuła, że już dłużej nie wytrzyma, że za chwilę zacznie dygotać ze zniecierpliwienia i pragnienia. Pożądanie gorącą falą rozlewało się po całym ciele. Na oślep odszukała na powrót jego usta, przywierając do nich. Czując muśnięcie języka, uchyliła delikatnie wargi. Nie wiedziała, kiedy to się stało, ale już chwilę potem obejmowała go nogami w pasie, a jego ręce niecierpliwie sunęły po jej udach i pośladkach.
Gorączka. Pragnienie. Szaleństwo…
Całe jej ciało zaczęło pulsować, zapach mężczyzny pobudzał jej zmysły coraz bardziej i bardziej… O tak, rozum się wyłączał, przysłaniała go rozkoszna mgiełka zapomnienia i żaru. Jęknęła cicho w jego ustach, czując, że pragnie jej tak samo, jak ona jego. Poruszyła biodrami, a głośne westchnienie wyrwało się tym razem z pomiędzy jego warg.
Chciała usłyszeć więcej, jeszcze więcej.
Dłoń, jakby żyła własnym życiem, zaczęła sunąc w dół, wzdłuż jego torsu, umięśnionego brzucha… Chłopak mocniej przycisnął ją do ściany. Uśmieszek wypłynął na jej usta. Czuła jak jego ciało napina się pod wpływem dotyku jej dłoni, którą wsunęła pod koszulkę.
Przygryzł delikatnie skórę jej szyi, sunąc po niej ustami.
- No proszę… - mruknął ochrypłym od emocji głosem wprost do jej ucha, podczas gdy dłoń dziewczyny odpinała pasek jego spodni.
- Nienawidzę, nawet nie wiesz, jak bardzo cię nienawidzę - warknęła mu do ucha, gdy jego dłoń pojawiła się tam, gdzie zdecydowanie nie powinna być.
- To zawsze jakieś gorące uczucie, kochanie – wymruczał, sunąc ustami wzdłuż linii jej szczęki, a ona przymknęła oczy, rozkoszując się tymi dreszczami, iskrami, które przeskakiwały między nimi raz po raz.
To było coś innego. Czuła.  Nie tak jak ostatnio, gdzie wszystko działo się na innej płaszczyźnie, inaczej. Teraz czuła. Jak całe ciało pulsuje, jak przejmujący jest jego dotyk, jak gorączka spala ją od środka.
Jedną dłonią pomagała mu rozpiąć swoją koszulę, drugą nadal mocowała się z paskiem jego spodni.
Objęła go mocniej, gdy oderwał ją od ściany, całując z pasją i sadzając na pobliskim meblu, bliżej nieokreślonym - szafka, komoda, stół, co za różnica. Poczuła, jak jego dłonie zsuwają materiał bluzki, jak, jak… W tym momencie był sztukmistrzem, był wirtuozem, a jej ciało było jego narzędziem, jego instrumentem, poddające się każdej jego pieszczocie, mięknące jak wosk. A on był mistrzem najwyższej klasy, potrafił czynić z jej ciałem takie cuda, o jakich jej się nawet nie śniło. Wbrew temu, co o nim myślała, nie był z tych mężczyzn poddających się samczym instynktom. O nie, on był dużo bardziej wyrafinowany, on wiedział, on potrafił. Nie dotknęła go, a czuła każda komórką swego ciała, nie pocałował jej, a czuła smak jego ust na sobie…
- Ryuu… - wychrypiała, zatapiając palce w jego włosach.
Jego twarz znalazła się nagle naprzeciw jej, a jego usta delikatnie i zmysłowo całowały jej własne. Przez chwilę zapomniała, czego tak naprawdę chciała. Jej dłonie same sunęły po jego ciele. Czuła, jak bardzo pragnie i chciała go, właśnie tu, właśnie teraz. Objęła go nogami, a on zrozumiał. Chwytając ją silnie w pasie, uniósł ją, a już chwilę potem miękki materiał pościeli dotknął jej placów, a to, co poczuła tuż potem, sprawiło, że cały świat fiknął nagle, obracając się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Oddychaj… - wymruczał jej do ucha, poruszając się, a jej ciało wygięło się, z ust wyrwało się głębokie westchnienie.
- Nienawidzę cię – sapnęła, wbijając paznokcie w jego ramiona.
- Kłamiesz, kochanie – zaśmiał się, łapiąc jej ręce i zakleszczając w swoim uścisku tuż nad jej głową. – Bezczelnie kłamiesz – wymruczał jej do ucha, chowając twarz w jej włosach.
- Chciałbyś… - Miało zabrzmieć jadowicie, miało porażać drwiną. Lecz jego bliskość skutecznie ją rozpraszała.
Nic nie odpowiedział, tylko pocałował ją, przyspieszając swoje ruchy, a ona przestała się zastanawiać, stała się nagle czuciem, tylko i wyłącznie czuciem. Pokrążyli się razem w tańcu zmysłów i emocji. I byli już oni i tylko oni. Nie było słów. Słowa były zbędne. Był tylko dotyk, tylko westchnienie, tylko rozkosz i namiętność. Tylko tutaj i tylko teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz