Drwa z cichym trzaskiem opadły, a snop
iskier z sykiem wystrzelił w górę. Niewielkie ogniste drobiny wolno opadały ku
ziemi.
Mężczyzna nerwowo poruszał stopą, patrząc
w zamyśleniu na tańczące płomienie, w dłoniach trzymając mapę. Od dłuższego
czasu błądził po niej spojrzeniem, jakby czekał aż błyskotliwy pomysł sam
wpadnie mu do głowy, jakby ten kawałek papieru miał odpowiedzieć na wszystkie
jego pytania i wątpliwości. Na nic. Lepsze rozwiązanie za nic nie chciało się
ujawnić, a on, mimo że usilnie próbował, mimo że wciąż i wciąż analizował, nie
był w stanie wpaść na coś innego, coś mniej ryzykownego.
Prychnął zniecierpliwiony do swoich
myśli, na powrót kierując spojrzenie na trzymany przez siebie zwój, lecz papier
pozostawał niemy, nieczuły na frustrację właściciela.
- Przestań. – Ręka przyjaciela uderzyła
go w głowę, a mapa wypadła mu z rąk.
- Nie strasz mnie – burknął Uzumaki,
masując wolno uderzone przed chwilą miejsce, a drugą ręką podniósł upuszczony
zwój, otrzepując go z ziemi.
- A ty się uspokój. – Shikamaru usiadł
koło niego, bawiąc się zakrętką od butelki. – Ustaliliśmy już, że to jest
jedyne dobre rozwiązanie.
- Mamy wiele innych możliwości – mruknął,
z wahaniem odkładając zwój koło siebie.
- Ale ta jest najlepsza.
Naruto milczał przez chwilę.
- Myślę, co jeszcze moglibyśmy zrobić…
Nara nie odpowiedział, marszcząc brwi i
omiatając wzrokiem obóz.
- Mam złe przeczucia – kontynuował,
kierując spojrzenie na ognisko. – Mam wrażenie, że nie zdążymy. Spóźnimy się,
Shika…
- Odeślemy ich – przerwał mu Nara, jakby
w ogóle nie słyszał, co mówił przyjaciel, prostując się. – Wszystkich. Zostawimy
tylko niewielką grupę. – Śmiało popatrzył w rozszerzone w niedowierzaniu oczy przyjaciela.
- Powiedz, że żartujesz – jęknął
błagalnie.
Nara zacisnął usta, kręcąc przecząco
głową.
- To nie ma sensu…
- To ma sens – powiedział z naciskiem. –
To ma bardzo dużo sensu. Jest nas za dużo. Zdecydowanie. – Zapatrzył się na
ognisko, a tańczące płomienie błyszczały w jego oczach, które jednak pozostały
pełne racjonalizmu i chłodnej analizy.
- Ale to nas osłabi... – zaczął niepewnie
Uzumaki, przeczesując niecierpliwym gestem włosy na karku.
- Naruto… Chcesz zdążyć? – Odwrócił głowę
w jego stronę, patrząc prosto w jego oczy. I wtedy Naruto zrozumiał. Shikamaru
chciał, żeby zdążyli, wziął pod uwagę jego słowa, jego obawy. Zrobił to dla
niego… I dla Miyoshi…
Nara wiedział, jakie myśli tłuką się
teraz po głowie kolegi i jak zażartą walkę toczą. Wiedział i czekał. To musiała
być jego decyzja. Wiedział, jak to jest zawieść, jak to jest nie zdążyć…
- Zróbmy tak – odezwał się Uzumaki,
wzdychając ze zrezygnowaniem. - Tak, to jest jedyne dobre wyjście.
Nara kiwnął głową, wstając.
- Shika?
Szatyn spojrzał na mężczyznę.
- Dziękuję…
- Idź spać, jutro wyruszymy nim wstanie
świt – mruknął, ściskając jednak silnie jego ramię i oddalił się w kierunku
swojej maty.
Mężczyzna przymknął powieki, czując na
twarzy delikatne podmuchy wiatru.
Zdążymy…
Spojrzał w niebo, a błyszczące gwiazdy
odbiły się w jego oczach.
Trzymaj się, Mi…
*
Czymś, co go obudziło, była seria
mruczanych pod nosem przekleństw tonem szalenie wręcz jadowitym, iż można by się
porządnie zastanawiać, co też takiego uczynił adresat owych barwnych epitetów.
Podniósł się do siadu, przecierając
zaspane oczy.
Wokoło panował jeszcze mrok. Zapewne
księżyc zaczynał ustępować już nowemu Panu Nieba, słońcu. Lecz tego niestety
widzieć nie dane było ludziom, gdyż sklepienie zasnute było chmurami ciężkimi wręcz
od nagromadzonej w nich wody, a pierwsze drobne kropelki osiadały już na
ubraniach i włosach. Ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się, jak Miyoshi
mocuje się z zamkiem swojego plecaka, klnąc na czym świat stoi.
- I co się gapisz? – warknęła w jego
stronę, rzucając mu pełne agresji spojrzenie. – Zbieraj się, musimy ruszać, nie
mamy czasu. – Udało jej się wreszcie zasunąć zamek.
- Gdzie byłaś? – spytał, śledząc ją
wzrokiem.
- Nie twoja sprawa – odpowiedziała, nie
patrząc na niego, zakładając plecak na ramiona. – Masz pięć minut, albo ruszam
bez ciebie. – I oddaliła się bez słowa, za nic sobie mając spojrzenie chłopaka,
wbijające się w jej plecy.
Wczoraj długo na nią czekał, lecz w końcu
zmógł go sen. Nie słyszał, by wracała.
Pakując swoje rzeczy, rozmyślał nad tym,
co się wczoraj wydarzyło i jakoś nie potrafił poskładać tego wszystkiego do
kupy. Wymykało mu się to z rąk, wymykało się racjonalnemu pojmowaniu. To było
szaleństwo jakiego nigdy jeszcze nie było dane mu doświadczyć. I mimo tej
porywającej ekspresji, tego ogromu emocji, tej bliskości… Nic się nie zmieniło.
Gdy udało mu się zrestartować myślenie,
był taki oszołomiony, że w żaden sposób nie zaprotestował, gdy po prostu
odeszła. Uwolniła się z jego uścisku i owinięta w koc poszła się umyć w
pobliskim jeziorze. Ze względu na bezpieczeństwo nie rozbili obozu w pobliżu niego,
woleli unikać tak odsłoniętych miejsc. I chociaż już chwilę potem ruszył za nią, zobaczył ją
dopiero rano. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie przepadła, czekał na nią, lecz
się nie pojawiła. A teraz… teraz nie odzywała się ani słowem. Nie patrzyła na
niego, nie rozmawiała z nim. Po prostu pędziła naprzód, jakby coś ją goniło,
jakby deptało jej po piętach. Jakby uciekała. I to mu się szalenie nie
podobało. Bardzo, ale to bardzo nie lubił być ignorowany. Bardzo.
*
Któryś raz z rzędu pokręciła głową, chcąc
odpędzić niepotrzebne i całkowicie zbędne myśli, które tylko ją rozpraszały.
Przed nią był tylko jeden jedyny cel i nic, ale to nic nie mogło ją od niego odwieść,
nie dopuści to tego. Ona nie ma czasu na dekoncentracje. Nie ma na to czasu,
musi zdążyć. Jednak czuła… czuła w sobie nową siłę, coś z jeszcze większą mocą
pchało ją naprzód, czuła… zimno… takie wewnętrzne, taki zimny spokój, czuła, że
coś się zmieniło. I nie pozwoli więcej się rozpraszać, a to, co zdarzyło się
wczoraj… nigdy więcej się nie powtórzy, nigdy więcej nie pozwoli sobie na taką
słabość. O nie. Nigdy więcej.
Sama nie była do końca pewna, co nią
kierowało, dlaczego tak postąpiła. W ogóle cały wczorajszy dzień… jakoś wymykał
jej się z rąk, z ram rozsądku. Ku swej irytacji wielu rzeczy nie potrafiła
sobie przypomnieć, a to, co wydarzyło się wtedy, w tej osadzie sprawiało, że po
krzyżu przechodziły ją dreszcze i to bynajmniej nie przerażenia. To była
ekscytacja, to była chora fascynacja podlana lękiem.
Nie, nie…
Znowu pokręciła głową. To nie było
normalne, nie ma prawa się tym fascynować, to było… złe. To nie była ona. Była
jakby oderwana od rzeczywistości, lawirowała na cienkiej nici z gracją
baletnicy, dryfowała gdzieś w innym świecie, wszystkie kształty i kolory, które
znała, przybrały zupełnie inną formę. A po tym, co stało się później… Doszła do
siebie, ocknęła się z tego snu na jawie, z tej klatki emocji, zmysłów i
karykaturalnego postrzegania świata. Wszystko wróciło na swoje miejsce,
wszystko przybrało pierwotną formę, wszystko wróciło do normy. Z nową
ostrością. Coś się zmieniło. Jeszcze nie wiedziała, co to jest, ale coś było
inaczej.
Nie wróciła do niego. Nie miała ochoty na
niego patrzeć, nie miała ochoty rozmawiać, a wiedziała, że bez tego by się nie
obeszło. To nic nie znaczyło. To działo się poza nią, nie chciała do tego
wracać. Siedząc w koronie drzew, czekała aż w końcu zaśnie. Czekała i myślała. Uciekała
od myśli. Upychała wszystko za wielkim murem, budując go cegła po cegle,
fragment po fragmencie, przywracając na powrót skupienie, rozpalając w sobie na
powrót sens swojego działania. I tylko jej oczy błyszczały w ciemności niczym
oczy drapieżnika, chorym blaskiem… Ale tego nie wiedziała i nie widział nikt…
*
Deszcz. Miarowy szum kropel. Woda
rozbijająca się o liście. Plusk kałuż i błota. Śliskie i mokre konary drzew nie
dają dobrego oparcia. Stopy ześlizgują się z gałęzi. Przemoczone ubrania są
ciężkie od wilgoci, mokre włosy przyklejone do twarzy denerwują. Zimne krople
suną po skórze, wywołując dreszcze na ciele. Ręce są spierzchnięte od chłodu.
Skok. Obrót, odbicie. Przysiad i wybicie.
Silny chwyt. Ręce ześlizgują się. Stopy zjeżdżają. Brak oparcia. Ubranie ciąży
nagle dużo bardziej niż wcześniej. Niebieska chakra błyszczy, próbuje złapać
oparcie, lecz kora drzew jest tak mokra, tak śliska, że udaje jej się tylko w
niewielkim stopniu zamortyzować upadek.
Szlag by to…
- Nic ci nie jest? – Zaniepokojony
chłopak pojawił się przy niej, chcąc pomóc jej się pozbierać.
- Poradzę sobie – burknęła, odtrącając
jego dłoń i podnosząc się z ziemi.
- Nie spiesz się tak, jest zbyt mokro na
wariacje – powiedział, obserwując jak rozmasowuje ramię.
- Dobrze, że mi powiedziałeś – prychnęła
pod nosem, poprawiając ciążący płaszcz.
- Zaczyna zmierzchać. Powinniśmy chyba
gdzieś się zatrzymać – zasugerował.
Dziewczyna kiwnęła tylko głową.
- Musimy trochę nadłożyć drogi, ale w
takim stanie nie damy rady dłużej się przemieszczać. Wątpię, by on też wybitnie
się spieszył.
- Lepiej się orientujesz ode mnie na tych
terenach. Prowadź – mruknęła tylko, poprawiając plecak.
- Musimy zboczyć na wschód. Nie powinno
nam to zabrać więcej niż pół godziny. I pospieszmy się, mam wrażenie, że z
godziny na godzinę pada coraz mocniej.
*
- Naruto…
Nie zareagował. Zmarszczył tylko brwi,
przyspieszając, czując, jak zimne krople deszczu smagają go po twarzy.
Trzeba się spieszyć. Muszą zdążyć.
- Naruto, do cholery, poczekaj.
Westchnął, przymykając oczy. Wbrew sobie
zatrzymał się. Z ściany deszczu wyłoniły się niewyraźne sylwetki jego
przyjaciół.
- Musimy się gdzieś zatrzymać… Nie, nie
przerywaj… Choć na chwilę, w takich warunkach prędzej zapalenia płuc się
nabawimy. – Stanowcze spojrzenie Shikamaru skutecznie związało mu język.
- Zrozum, wątpię, żeby Sasuke w taką
pogodę gdziekolwiek się spieszył. Teoretycznie nikt nie wie, że wyruszył.
Zresztą, to jest misja dyplomatyczna, jak mniemam – odezwał się znudzonym
głosem Kakashi, opierający się o gruby konar drzewa.
Uzumaki pokręcił głową.
- To nie o niego chodzi. – Zacisnął usta.
- Stary, wiemy, że się martwisz i w
ogóle, ale długo tak nie pociągniemy – wtrącił się Kiba.
- Wiem.
- Kilkanaście kilometrów stąd powinniśmy
trafić na jakiś zajazd. Tam się zatrzymamy. – Uważne spojrzenie Nary nie
odstępowało blondyna. – Jeżeli pogoda się nie poprawi, wyruszymy przed świtem,
jeżeli się uspokoi… wyruszymy natychmiast.
Naruto kiwnął głową.
*
- W sumie dobrze, że pada – mruknął
Kizuki, przekraczając granice wioski.
- Tak, uroczo – sarknęła.
- Przynajmniej maleją szansę, że ktoś się
nami zainteresuje.
Naciągnął kaptur na głowę, chowając w nim
twarz, gdy przechodzili obok budki strażniczej. Co prawda wioska nie była
bogata w wybitnie wykwalifikowanych wojowników, jednak… lepiej nie ryzykować.
Ulice wioski były puste, tu i tam przez szarą ścianę deszczu przebijało się
światło domów, sklepów i publicznych lokali. Przystanął na chwilę, rozglądając
się, przytrzymując poły płaszcza szarpane przez przenikliwy wiatr.
- Chodźmy tam, lepiej trzymać się na
uboczu. – Złapał ją za ramię, prowadząc w kierunku jednej z bocznych uliczek,
gdzie znajdowała się gospoda, z której, mimo szumu deszczu, dochodził gwar
rozmów, muzyki i śmiechy ludzi.
- Potrafię chodzić – warknęła, uwalniając
się z jego uścisku i nie patrząc na niego skierowała się we wskazaną przez
niego stronę. Chłopak odprowadził ją ciężkim spojrzeniem, marszcząc brwi.
Bardzo nie lubił być ignorowanym.
*
Pomieszczenie, w którym się znajdowali
było dość obszerne, oświetlone jedynie lampionami wiszącymi u sufitu i na
ścianach, przez co nabierało ono swego rodzaju ciepłoty. Gospoda wypełniona
była wręcz po brzegi ludźmi, którzy nie mając lepszego zajęcia podczas takiej
pogody, przeznaczyli go na spotkania i zabawę. Wchodząc do środka skrzywiła
się, gdyż za tłumami raczej nie przepadała, lecz przemoczone ubrania i
przenikliwe zimno przeważyły. Udało im się wynająć pokój na piętrze i przebrana
teraz w suche ubranie, przeczesując palcami wilgotne włosy, siedziała w
najdalszym kącie sali, obserwując, jak deszcz z wściekłością atakuje brudnawe
szyby.
- Masz, napij się.
Zerknęła na połyskująco żółtawo w świetle
lampionów buteleczkę.
Przełykając napój poczuła, jak sake
płynie po jej przełyku niczym ogień, jak pali, jak gorącą fala rozlewa się po
ciele…
Obracając czarkę w dłoniach, zapatrzyła
się przez chwilę na bawiących się ludzi, na tańczącą kobietę, uśmiechniętą, na
połyskującą w stłumionym świetle ozdobę we włosach, mrugającą do niej… raz po
raz…
Zgrzyt
żelaza… kapiąca krew… Chodź do mnie…
Wzdrygnęła się, nabierając ze świstem
powietrza. Obraz przewijały się przed jej oczami jak klatki filmy, jedna po
drugiej.
Dam
radę, zrobię to!… Nie zdążymy, spóźnimy się… Chodź, no chodź, nie wahaj się…
Więc zrób to, czekam, zabij mnie… Szyderczy śmiech… Krzyk.
Miyoooooshi!!!
- Miyoshi? Nic ci nie jest? – Spojrzała w
zielone, nieprzeniknione oczy mężczyzny.
A
więc zrób to, zabij mnie, czekam…
- Mi, ocknij się. – Potrząsnął nią
delikatnie.
Szkliste,
zielone oczy… krew płynie po brodzie… wąskie usta rozciągają się w ostatnim
uśmiechu… szepczą słowa, których nie słyszy…
- Nie dotykaj mnie – wychrypiała, a on w
jej oczach dostrzegł… dostrzegł to, co już kiedyś widział. Ogień, rozpalający
się ogień… Ostrzegawczy dreszcz przeszedł go wzdłuż kręgosłupa.
Dziewczyna wzdrygnęła się, wyrywając z
jego uścisku.
- Zostaw mnie. – Rzuciła mu groźne
spojrzenie, starając się nie myśleć o tym, co jeszcze przed chwilą zobaczyła.
- Czy możesz się w końcu uspokoić? –
warknął, wbrew jej nakazowi, łapiąc ją boleśnie za dłoń.
- To ty się uspokój. – Wbiła w niego
morderczy wzrok, pełny złości. Ale już nie zobaczył tego, co wcześniej, jednak
czuł, że gdzieś się tam czai, gdzieś, za tymi czarnymi oczami jest… i czeka.
- Jestem spokojny, albo fakt, byłem. Ile
zamierzasz mnie ignorować, co? – Przyciągnął ją brutalnie w swoją stronę, a
ława, przy której siedzieli, zatrzęsła się. – Myślisz, że to dzięki tobie nie
porozmawialiśmy? Że ty to sprawiłaś? Mylisz się, kotku, uciekasz tylko dlatego,
że ci na to pozwalam.
W oczach mężczyzny zapaliły się
niebezpiecznie błyski, a ona mimo złości zdała sobie sprawę, że on ją pociąga,
pociąga ją to, co widzi w jego oczach, ta ironia, ten chłód, ta pasja. Pociąga
ją to szaleństwo, które miało miejsce, jego uśmiech, arogancki, pewny siebie,
pełen wyższości.
- Puść mnie, ostrzegam – warknęła,
starając się wyswobodzić rękę.
- Ale wiesz co, złotko? – Dotknął swoim
policzkiem jej policzka, a ona wzdrygnęła się mimowolnie.
Nie, o nie, nie, nie pozwoli, drugi raz
nie popełni tej samej omyłki, nie da się więcej rozproszyć…
- Znudziło mi się już gonienie za tobą,
nawet nie wiesz, jak bardzo mi się znudziło. – Poczuła, jak przesuwa nosem po
jej szyi.
Nie da się owładnąć emocjom, nie pozwoli!
- Jeżeli tak bardzo cię przycisnęło – syknęła
mu do ucha, łapiąc go drugą ręką boleśnie za krocze i uśmiechnęła się z
satysfakcją, słysząc, jak szatyn wciąga głośno powietrze – to masz tu duży wybór,
mnie zostaw w spokoju!
Wyszarpnęła rękę i zgrabnie przeskakując
nad ławą, wpadła między ludzi, kierując się w stronę schodów prowadzących na
górne piętra, gdzie w jednym z pokoi zostawili swoje rzeczy.
- Czekaj! – Zerwał się w miejsca, lecz
dziewczyna nie odpowiedziała i nie odwróciła się.
- Czekaj, do cholery – warknął zirytowany
jej lekceważeniem, biegnąc za nią po schodach.
- Nie zamierzam. Odczep się! – Zgrabnie
uniknęła jego chwytu, przyspieszając, czując, jak kłębią się w niej sprzeczne
emocje i coraz bardziej jej się to nie podobało…
- Nie odczepię się! Jeżeli myślisz, że
pozwolę ci zapomnieć, to się grubo mylisz. – Złapał ją w końcu za przegub,
szarpiąc w swoją stronę.
Potykając się na stopniu, wyciągnęła
drugą rękę, nie pozwalając mu się zbliżyć.
- Dobrze ci radzę, zostaw mnie. – Posłała
mu mordercze spojrzenie, starając się uwolnić rękę z silnego uścisku. Ryuu
zrobił krok w jej stronę, a ona poczuła, jak barierka boleśnie wbija się w jej
plecy.
- Nie uciekniesz ode mnie, nie pozwolę
ci.
Ten szept, w którym czaiła się zarówno
groźba jak i obietnica sprawił, że mimo rosnącej złości, potężny dreszcz
przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, rozpływając się gorącą falą po żołądku.
- Nie uciekniesz mi… - mruknął zmysłowo,
pochylając się w jej kierunku, a po jej plecach po raz kolejny przeszły
dreszcze, wywołane tym razem jego zapachem. Zapachem, który omamiał,
paraliżował, który wywoływał gorączkę w ciele, który sprawiał, że kręciło jej
się w głowie, który podniecał… Zapach mężczyzny…
Poczuła jego policzek przy swoim i ciepły
oddech parzący jej skórę. Przygryzła wargę, po czym kopnęła go w kostkę,
uwalniając się z jego uścisku. Spod jego paraliżującego działania.
Pobiegła w kierunku swojego pokoju i
szarpiąc gwałtownie z klamkę, wpadła do pomieszczenia, chcąc zamknąć jak
najszybciej drzwi, lecz on już tam był i zablokował je swoją stopą.
- Nie daruję ci tego, kochanie… -
wymruczał, opierając głowę o drewno.
- Spadaj stąd! – warknęła, napierając
całym ciałem na drzwi, chcąc jak najszybciej uciec od niego. Od jego
spojrzenia, którym hipnotyzował, od uśmiechu, tak zmysłowego, zapachu
działającego na nią jak najlepszy afrodyzjak, od niego całego, od tego
rozkosznego drżenia...
- Już ci powiedziałem, nie uciekniesz ode
mnie.
Była pewna, że na jego ustach zagościł
właśnie ten arogancki, pewny siebie uśmieszek.
- Wynoś się!
Nie skomentował tego w żaden sposób, lecz
już chwilę potem została gwałtownie odepchnięta na pokój, a drzwi z trzaskiem
uderzyły o ścianę, po czym w końcu się zamknęły.
- Zaatakujesz mnie? – spytał z kpiną,
widząc w mroku delikatny błysk w dłoni dziewczyny. – Nie pozwolę ci… - mruknął
do jej ucha, pojawiając się nagle za jej plecami, a jego ręce zacisnęły się na
jej dłoniach. Ostrze z cichym stukiem upadło na podłogę…
- I co teraz? – spytał niskim głosem,
dotykając ustami jej szyi, czując, jak Miyoshi drży. Delikatny uśmieszek
pojawił się na jego ustach.
Obrócił ją w swoją stronę, popychając ją
w kierunku ściany i przyszpilając ją do niej.
- Możesz uciekać ile tylko chcesz –
szepnął jej zmysłowo do ucha, kładąc sobie jej dłoń na karku – ale ja i tak cię
złapię…
- Puszczaj mnie - sapnęła, tocząc walkę
nie tylko z nim, ale swoim własnym ciałem, własnymi emocjami, które zaczynały
brać górę nad rozsądkiem.
- Nie - uśmiechnął się szeroko,
przysuwając się do niej jeszcze bardziej, rozdzielając jej uda własnym kolanem
i przesuwając nosem po jej szyi.
- Zabiję cię - syknęła, zaciskając palce
na jego włosach, czując, jak tętno jej przyspiesza i pulsuje niebezpiecznie w
całym jej ciele, jak krew szumi w uszach, jak jego zapach odurza, a ciepło jego
ciała sprawia, że jej własne napina się w oczekiwaniu.
- Czekam, kochanie. – Z przekorą spojrzał
w jej oczy, które w mroku wydawały się jeszcze bardziej hipnotyzujące.
Patrzyła, jak podniecenie i fascynacja
błyszczą w jego oczach, jak powoli roznieca się w nich żar…
Nie namyślając się długo wpiła się
gwałtownie w jego usta, które tak ją kusiły, których tak szalenie chciała znowu
posmakować. Zrobiła to tak niespodziewanie, że Ryuu sapnął z zaskoczenia.
Zadrżała gwałtownie, gdy ręce chłopaka
zacisnęły się na jej biodrach. Po raz drugi uderzyła plecami o ścianę,
zakleszczona w jego ramionach. Wolno przejechał dłońmi po jej bokach,
przejmując dominację nad pocałunkiem. Przywarła go niego, zatapiając place w
jego włosach, chcąc go poczuć teraz, tutaj. Najmocniej jak się tylko da…
Oderwał usta od jej warg, przejeżdżając
językiem po jej szyi, a ona odchyliła głowę w tył, przymykając oczy i obejmując
go za ramiona. Czuła, że już dłużej nie wytrzyma, że za chwilę zacznie dygotać
ze zniecierpliwienia i pragnienia. Pożądanie gorącą falą rozlewało się po całym
ciele. Na oślep odszukała na powrót jego usta, przywierając do nich. Czując
muśnięcie języka, uchyliła delikatnie wargi. Nie wiedziała, kiedy to się stało,
ale już chwilę potem obejmowała go nogami w pasie, a jego ręce niecierpliwie
sunęły po jej udach i pośladkach.
Gorączka. Pragnienie. Szaleństwo…
Całe jej ciało zaczęło pulsować, zapach
mężczyzny pobudzał jej zmysły coraz bardziej i bardziej… O tak, rozum się
wyłączał, przysłaniała go rozkoszna mgiełka zapomnienia i żaru. Jęknęła cicho w
jego ustach, czując, że pragnie jej tak samo, jak ona jego. Poruszyła biodrami,
a głośne westchnienie wyrwało się tym razem z pomiędzy jego warg.
Chciała usłyszeć więcej, jeszcze więcej.
Dłoń, jakby żyła własnym życiem, zaczęła
sunąc w dół, wzdłuż jego torsu, umięśnionego brzucha… Chłopak mocniej przycisnął
ją do ściany. Uśmieszek wypłynął na jej usta. Czuła jak jego ciało napina się
pod wpływem dotyku jej dłoni, którą wsunęła pod koszulkę.
Przygryzł delikatnie skórę jej szyi,
sunąc po niej ustami.
- No proszę… - mruknął ochrypłym od
emocji głosem wprost do jej ucha, podczas gdy dłoń dziewczyny odpinała pasek
jego spodni.
- Nienawidzę, nawet nie wiesz, jak bardzo
cię nienawidzę - warknęła mu do ucha, gdy jego dłoń pojawiła się tam, gdzie
zdecydowanie nie powinna być.
- To zawsze jakieś gorące uczucie,
kochanie – wymruczał, sunąc ustami wzdłuż linii jej szczęki, a ona przymknęła
oczy, rozkoszując się tymi dreszczami, iskrami, które przeskakiwały między nimi
raz po raz.
To było coś innego. Czuła. Nie tak jak ostatnio, gdzie wszystko działo
się na innej płaszczyźnie, inaczej. Teraz czuła. Jak całe ciało pulsuje, jak
przejmujący jest jego dotyk, jak gorączka spala ją od środka.
Jedną dłonią pomagała mu rozpiąć swoją
koszulę, drugą nadal mocowała się z paskiem jego spodni.
Objęła go mocniej, gdy oderwał ją od
ściany, całując z pasją i sadzając na pobliskim meblu, bliżej nieokreślonym -
szafka, komoda, stół, co za różnica. Poczuła, jak jego dłonie zsuwają materiał
bluzki, jak, jak… W tym momencie był sztukmistrzem, był wirtuozem, a jej ciało
było jego narzędziem, jego instrumentem, poddające się każdej jego pieszczocie,
mięknące jak wosk. A on był mistrzem najwyższej klasy, potrafił czynić z jej
ciałem takie cuda, o jakich jej się nawet nie śniło. Wbrew temu, co o nim
myślała, nie był z tych mężczyzn poddających się samczym instynktom. O nie, on
był dużo bardziej wyrafinowany, on wiedział, on potrafił. Nie dotknęła go, a
czuła każda komórką swego ciała, nie pocałował jej, a czuła smak jego ust na
sobie…
- Ryuu… - wychrypiała, zatapiając palce w
jego włosach.
Jego twarz znalazła się nagle naprzeciw
jej, a jego usta delikatnie i zmysłowo całowały jej własne. Przez chwilę
zapomniała, czego tak naprawdę chciała. Jej dłonie same sunęły po jego ciele. Czuła,
jak bardzo pragnie i chciała go, właśnie tu, właśnie teraz. Objęła go nogami, a
on zrozumiał. Chwytając ją silnie w pasie, uniósł ją, a już chwilę potem miękki
materiał pościeli dotknął jej placów, a to, co poczuła tuż potem, sprawiło, że
cały świat fiknął nagle, obracając się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Oddychaj… - wymruczał jej do ucha,
poruszając się, a jej ciało wygięło się, z ust wyrwało się głębokie
westchnienie.
- Nienawidzę cię – sapnęła, wbijając
paznokcie w jego ramiona.
- Kłamiesz, kochanie – zaśmiał się,
łapiąc jej ręce i zakleszczając w swoim uścisku tuż nad jej głową. – Bezczelnie
kłamiesz – wymruczał jej do ucha, chowając twarz w jej włosach.
- Chciałbyś… - Miało zabrzmieć jadowicie,
miało porażać drwiną. Lecz jego bliskość skutecznie ją rozpraszała.
Nic nie odpowiedział, tylko pocałował ją,
przyspieszając swoje ruchy, a ona przestała się zastanawiać, stała się nagle
czuciem, tylko i wyłącznie czuciem. Pokrążyli się razem w tańcu zmysłów i
emocji. I byli już oni i tylko oni. Nie było słów. Słowa były zbędne. Był tylko
dotyk, tylko westchnienie, tylko rozkosz i namiętność. Tylko tutaj i tylko
teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz