środa, 26 grudnia 2012

01. My, narodzeni ze strachu...



Czerwona szminka przesunęła się po pełnych ustach. Potarła wargami o siebie i przyjrzała się sobie w lustrze. Poprawiła kosmyk blond włosów, a zielone oczy błysnęły zadowoleniem w obiciu. Przesunęła dłońmi po błękitnej sukience, układając ją lepiej i biorąc niedużą, wyszywaną cekinami torebkę, wyszła z łazienki. Torebka w jej dłoni była cięższa, niż powinna być, ale o tym nie wiedział nikt, prócz właścicielki. Żadna z osób, którą mijała i do której się uśmiechała, nie wiedziała nic o zawartości jej torebki. I dobrze. Bardzo dobrze. Przyjęła od kelnera wysoki kieliszek z musującym, zimnym szampanem i spokojnym krokiem kierowała się w pobliże bufetu.
Jej uśmiechy były promienne i zmysłowe, długie rzęsy pozwalały na rzucanie przeciągłych spojrzeń i odwracały uwagę od czujności i chłodnej analizy.
Biznesmeni, przedsiębiorcy, politycy.
Same szychy i grube ryby umilający sobie nudny, napięty czas pod przykrywką przyjęć charytatywnych. Tym razem było to przyjęcie nowo mianowanego burmistrza miasta, nie zmieniało to jednak faktu, że jak każde takie spotkanie to również gromadziło słodko-gorzką śmietankę towarzyską, o której zwykły szary człowiek nie miał nawet pojęcia.
Prawy polityk broniący zażarcie praw mniejszości i uciskanych, prowadzący na boku nielegalny handel bronią.
Poprawna, elegancka pani burmistrzowa, która gościła w swoim łóżku większą część dzisiejszych gości.
Uczciwy właściciel fabryki bawełny, dający pracę tysiącom ludzi i świetne warunki pracy. I nikt nie wie, o jego udziale w przemytach narkotykowych za morze.
Kilku biznesmenów mających powiązanie mafijne, paru szpiegów zabawiających swoich wrogów, dwóch czy trzech jej kolegów po fachu…
Och, ta śmietanka była naprawdę słodko-gorzka.
Ale nikt z nich nie był jej celem. Nie dzisiaj.
- Ach, kochana, już myślałem, że nas opuściłaś! – odezwał się z ulgą i pretensją w głosie, czterdziestopięcioletni właściciel kliniki plastycznej. Wysoki, nieco już otyły, łysiejący, co udawało mu się maskować rozlicznymi zabiegami.
Jej cel na dzisiaj.
- Ależ skąd, panie Tatsumi – zaśmiała się dźwięcznie. – Po prostu nieco zgłodniałam. – Wsunęła między usta koreczek i posłała mężczyźnie wiele mówiące spojrzenie. Ukryła uśmiech satysfakcji, gdy mężczyzna poluźnił krawat, a jego oczy rozbłysły źle krytym podnieceniem.
- Może się przewietrzymy? – spytał, oferując jej ramię.
- Chętnie. – Zmrużyła zmysłowo oczy, biorąc go pod rękę. Milczała, gdy wcale nie skierowali się w kierunku tarasu. Za dobrze znała te gierki.
Westchnęła przeciągle, gdy drzwi męskiej toalety zamknęły się z trzaskiem, a ona została przyparta do ściany.
Mimo wewnętrznej niechęci, wydała z siebie pomruk aprobaty, gdy usta mężczyzny dotknęły jej szyi, a dłonie przesunęły się po udach mnąc materiał długiej, wąskiej sukienki.
Oddała pocałunek i pozwoliła mu na chwilę naprawdę niezłego zapomnienia.
Ostatniego.
Zacisnęła oczy, gdy w pomieszczeniu rozległ się stłumiony huk wystrzału.
Wypuściła ciężko powietrze, gdy ciało mężczyzny ciężko się o nią oparło.
- Od kogo jesteś? – wyrzęził.
Odepchnęła go od siebie, nie chcąc pobrudzić się krwią. Zatoczył się, łapiąc za bok, który postrzeliła.
- Nie kazał przysyłać pozdrowień. – Uśmiechnęła się słodko, celując w jego serce i oddając strzał, a następny w wątrobę.
Schowała pistolet, poprawiła sukienkę i wyszła z łazienki.
Jej praca dobiegła końca, teraz musi tylko opuścić przyjęcie, zanim ktokolwiek zdąży pomyśleć, że kogoś brakuje.
Skinęła głową szatniarzowi i podążyła windą w dół, na parking. Gdy tylko winda się rozsunęła, ściągnęła błyskawicznie wysokie buty i pobiegła czym prędzej do swojego samochodu. Rzuciła buty na siedzenie, a małą torebkę z pistoletem do drugiej, dużej torebki. Ściągnęła blond perukę i siatkę, pozwalając swoim włosom opaść na ramiona i plecy. Rozsunęła zamek sukienki i już chciała ją zdjąć, gdy czyjeś ramie złapało ją znienacka przez połowę ciała, blokując zaplatane w materiał sukienki ręce, a dłonią zatykając jej usta.
- Dla kogo pracujesz? – syknął jej do ucha pełen złości głos.
Mruknęła w jego rękę. Mężczyzna zdjął dłoń z jej twarzy.
- Nie wiem, o czym mówisz – warknęła, starając się odwrócić i dowiedzieć się, kto nie dość, że ją zaatakował, to jeszcze najwyraźniej o wszystkim wiedział.
- Nie udawaj, kretynki – warknął, ściskając ją mocniej. – On był mój! Pytam, kto cię nasłał?
Pchnął ją na samochód. Uderzyła w niego ramieniem, poprawiając sukienkę. Chciała sięgnąć po pistolet, ale było już za późno.
- Opowiadaj – powiedział lodowato jej napastnik, celując w nią bronią.
- Czemu to cię tak ciekawi? – Zmrużyła oczy, przepatrując się mężczyźnie. Był wysoki, w idealnie skrojonym garniturze, a długie włosy luźno spływały na plecy. Musiał być gościem, naprawdę dziwne, że go nie zauważyła. A powinna, był na tyle przystojny, że żadna kobieta nie przeszłaby koło niego obojętnie.
Ale nie zauważyła go. Ba, nie znała go. Nie miała pojęcia, dla kogo mógłby pracować.
- To był mój cel, chce wiedzieć, kto jeszcze dał zlecenie na tego faceta – powiedział wolno i dobitnie, nie spuszczając z niej wzroku. I pistoletu.
Nie miała czasu wymyślić jakiejś dobrej wymówki. Dźwięk policyjnych syren sprawiły, że napięła się cała niczym spłoszone zwierzę.
Jasna cholera…
Mężczyzna rozejrzał się czujnie, nie przestając w nią celować.
- Zostaw samochód – rozkazał, chowając pistolet.
- Ale…
- Zostaw i chodź. – Wbił w nią lodowate spojrzenie jasnych oczu.
Sięgnęła po torbę, wrzuciła do niej perukę, założyła buty i pobiegła za nim, zapinając sukienkę.
Wycie syren było coraz głośniejsze chyba zajechali już pod wyjście. Nie miała pojęcia, jak on chciał ich z tego wyciągnąć. Ku jej zdumieniu podszedł do jednego z wejść dla personelu i wepchnął ja mało delikatnie do środka i pociągnął schodami w górę. Ciekawe skąd miał klucz… Wyszli w ciemnym zaułku prosto na lodowatą noc.
Policyjne syreny wyły jak szalone, a ona pierwszy raz od naprawdę dawna czuła pełznące w kierunku żołądka przerażenie. Nie zwykła polegać na innych. A jak ten gość jest policyjną wtyczką? A jak dostał zlecenia na nią? Szlag by to.
- Zakładaj.
Zamrugała i cofnęła się, gdy wylądowała na niej… marynarka? Ściągnęła ją z głowy i patrzyła, jak facet podchodzi do czarnego motocyklu.
Kurwa.
Wsunęła ręce w rękawy.
- Pospiesz się – powiedział zniecierpliwiony.
- Poczekaj chwilę! - Wyciągnęła pospiesznie szkła kontaktowe z oczu, a następnie rozdarła szwy wąskiej sukienki.
- No co? – warknęła, widząc jego spojrzenie na swoich nogach.
Usta mężczyzny wykrzywiły się w uśmiechu.
- Nic. Wsiadaj. – Kiwnął głową na miejsce za sobą.
Zawahała się. Nie powinna mu ufać. Nie powinna ufać nikomu, tego nauczyło ją długie życie na ulicy, a potem jako płatnej zabójczyni.
- Aż tak chcesz dać się złapać? – Zmrużył oczy, które były chłodne i nieprzeniknione.
Ignorując złe przeczucia, siadła za nim, obejmując go mocno w pasie.
- Jak chcesz ich ominąć? – spytała, tuż przed tym, zanim zagłuszył ją ryk silnika.
Chyba parsknął śmiechem.
- Nie zamierzam.
Jasna cholera…
Motocykl wyskoczył z zaułka tak gwałtownie, że wątpiła by ktokolwiek był w stanie rozeznać się w tym, co się dzieje. Zanim policja ruszyła za nimi, oni byli daleko w przodzie.