Jestem,
żyję, nie umarłam! Przynajmniej na razie. Postaram się na dniach ponadrabiać
zaległości czytelnicze.
A oto
ostatnia część opowiadania. Nie wiem czy nie schrzaniłam, ale cóż, tak miałam w
głowie i tak musi zostać.
Dla
wszystkich, który polubili małego Kurosia i jego zacnych opiekunów! Dzięki Wam
za wszystkie komentarze przez cały ten czas. <3
~*~
Część 5
„Stajesz się odpowiedzialny za to, co oswoiłeś. Oswoić - znaczy stworzyć więzy.”*
Po
przesłuchaniu Asako, Daiki był naprawdę pełen dobrej nadziei, że rzecz skończy
się szybko, bezboleśnie i po prostu zmiotą z powierzchni ziemi tego irytującego
wrzoda. Życie jest jednak nieprzewidywalne, a on nie przewidział, że ktoś może
go aż tak wyprowadzić z równowagi. Nie przewidział, że ten cholerny gnój,
powołany na świadka, wyjedzie z czymś takim.
On się
niemoralnie prowadzi, kurwa jego mać?
Gdy
usłyszał, jak Kuroko Masashi bredzi coś, o ograniczaniu dostępu do chłopca, co
oczywiście było kompletną bzdurą, bo Aomine nie dostał od niego żadnej
wiadomości, poczuł, jak jego irytacja wznosi się na całkiem nowy poziom. Ale
gdy ten kretyn pieprznął z grubej rury, że Aomine sprowadza do siebie mężczyzn,
miał ochotę skoczyć w jego kierunku i z miejsca udusić.
- Co to,
kur… - umilkł gdy Kasamatsu wstał gwałtownie, kopiąc go boleśnie.
-
Sprzeciw! To są ohydne pomówienia!
Sprzeciw?
Zabić, kurwa, gnoja!
- Oddalam
– zarządziła sędzina. – Żądam wyjaśnień, panie Kasamatsu.
- Mój
klient nie prowadzi się niemoralnie – powiedział, a Aomine, mimo wściekłości,
był pełen podziwu dla jego opanowania. – Jest funkcjonariuszem policji, ma
świetną opinię, ale z całym szacunkiem, Wysoki Sądzie, chyba każdy człowiek ma
znajomych, którzy go odwiedzają bez względu na to, czy mają dzieci, czy ich nie
mają.
- Ale nie
każdy z nich utrzymuje niemoralne kontakty z nimi – odezwał prawnik Kuroko.
- A
przepraszam, skąd pan czerpie informacje, jakie kontakty i zażyłości łączą mojego
klienta z jego przyjaciółmi? – warknął.
- Proszę
o spokój – powiedziała twardo sędzina. - Podtrzymuję sprzeciw. Przypominam
wszystkim, że zeznania są składane pod przysięgą, a tu jest sąd i nie będzie
tolerowania żadnych krzyków. Proszę kontynuować.
Kasamatsu
usiadł na swoim miejscu.
- Chcieli
podważyć twoją dobrą opinię – mruknął do Aomine. – Chyba na tym chcieli
bazować, gdyby sędzina była bardziej czepliwa i skora do podejrzeń nie byłoby
tak łatwo.
- Niech
się wpychają – prychnął opryskliwie.
- Aomine.
– Zacisnął silnie dłoń na jego nadgarstku, patrząc na niego stanowczo. – Za
chwilę powoła cię na świadka. Pamiętaj, nie daj się ponieść i sprowokować, bo
wszystko spieprzysz, rozumiesz?
- Tak,
tak, rozumiem – warknął.
-
Dziękuję, pani Kuroko – odezwała się sędzina. – Powołuję na świadka pana Aomine
Daiki.
Kasamatsu
klepnął go w ramię, posyłając mu ostatnie ostrzegawcze spojrzenie.
- Panie
Aomine – zaczęła sędzina – gdzie znajduje się teraz chłopiec?
- Tetsu?
Tetsu jest teraz w przedszkolu – mruknął, patrząc dziwnie na kobietę.
- Proszę
się nie denerwować, chciałam się tylko upewnić – uśmiechnęła się.
- Łatwo
pani mówić – burknął, po czym odchrząknął. – Pani sędzinie.
- Proszę
nam opowiedzieć, jak chłopiec trafił pod pana opiekę.
Aomine
westchnął i zaczął opowiadać.
- Czy
opieka nad dzieckiem jest dla pana problematyczna? – spytała, gdy skończył.
- Czy to
jest podchwytliwe pytanie? – Zmarszczył brwi. Zerkając kątem oka na Kasamatsu
dostrzegł, jak ten przesuwa dłonią po twarzy.
- Nie,
panie Aomine, to nie jest podchwytliwe pytanie. – Miał dziwne wrażenie, że tej
cholernej babie chce się śmiać. On nie widział tu nic śmiesznego.
- Nie –
powiedział po chwili wahania. – Teraz nie jest to dla mnie problematyczne.
- Teraz?
- Tak.
- Może
pan to rozwinąć?
Skrzywił
się.
- Jestem
kawalerem, który nie planował w najbliższej przyszłości dzieciaków. Na
początku, tak, to było problematyczne, ale po jakimś czasie przestało być. –
Wzruszył ramionami.
- Czy
opieka nad dzieckiem nie koliduje z pana karierą zawodową?
- Nie, mam
elastyczne godziny pracy, mogę je odpowiednio dostosowywać.
- Czy
ktoś panu pomaga? – spytała.
Aomine
przez chwilę się zawahał. Nie miał ochoty mieszać w to Kise. Naprawdę tego nie
chciał. Dostrzegł kątem oka, jak Kasamatsu kiwa głową.
- Tak –
odpowiedział.
- Kto?
-
Przyjaciel i przyjaciółka – wyjaśnił, czując, że zdecydowanie lepiej będzie,
jak wspomni też jakąś kobietę. Najwyżej Momoi go zabije.
- Jak
wygląda ta pomoc?
- Pomogli
nam załatwić przedszkole, pilnują małego, gdy zatrzymają mnie czasem obowiązki
w pracy, gotują.
- Gotują?
– Uniosła brew.
- Proszę
mi wierzyć, Wysoki Sądzie, nie chciałaby pani spróbować niczego, co wyszło spod
mojej ręki – mruknął.
Sędzina
przez chwilę milczała. No co, do cholery?, poruszył się niespokojnie.
- Dobrze.
Czy chłopiec dobrze się z panem czuje?
- Musiała
by pani spytać jego. – No i co się ten cholerny Kasamatsu krzywi?
-
Rozumiem, ale w pana odczuciu?
- Myślę,
że dobrze – powiedział ostrożnie.
- A jak
się pan ustosunkuje do zdania drugiej strony o ograniczaniu kontaktu z chłopcem
panu Kuroko?
Aomine
zjeżył się.
- Niczego
nikomu nie ograniczałem – powiedział dobitnie. – Nie dostałem żadnych
wiadomości na ten temat.
-
Żadnych? – Uniosła brwi.
-
Żadnych.
-
Sprzeciw. Mój klient próbował się skontaktować telefonicznie z panem Aomine,
ale ten nie odbierał telefonów.
- Skoro
tak dobrze śledzicie moje życie osobiste, trzeba było zapukać do drzwi –
warknął Daiki.
- Proszę
o spokój!
- Bo jest
pan nieodpowiednim kandydatem do opieki nad moim bratankiem – odezwał się
Kuroko.
- Panowie,
proszę o spokój!
- O tak,
by ty jesteś idealny, podstępna hieno, zwietrzyłeś dobre pieniądze i
zainteresowałeś się nagle małym chłopcem? – wysyczał.
-
Sprzeciw! To są pomówienia!
- Spokój! – Sędzina uderzyła młotkiem. – Bo was wyproszę, panowie. – Powiodła groźnym spojrzeniem po wszystkich. – Panie Aomine, o jakich pieniądzach pan mówił?
- Spokój! – Sędzina uderzyła młotkiem. – Bo was wyproszę, panowie. – Powiodła groźnym spojrzeniem po wszystkich. – Panie Aomine, o jakich pieniądzach pan mówił?
- Może ja
wyjaśnię? – odezwał się Kasamatsu wstając i gromiąc Aomine spojrzeniem.
- Proszę
– machnęła ręką.
- Kuroko
Tetsuya ma zapisany pokaźny majątek rodzinny. W gruncie rzeczy najważniejsze są
udziały w firmie, która zaczęła przynosić dochody. W związku z tym, udziały,
które są w posiadaniu chłopca, poniosły bardzo znacznie swoją wartość. Z tego,
co udało mi się dowiedzieć, pan Kuroko i jego firma mają problemy finansowe…
-
Sprzeciw! To nie ma nic wspólnego ze sprawą!
- Oddalam
sprzeciw. Proszę kontynuować.
- Jak
mówiłem firma ma problemy finansowe, które majątek należący do chłopca, jak
mniemam, mogłyby je podreperować.
-
Sprzeciw, to są tylko fałszywe domysły!
-
Podtrzymuję. Chce pan coś jeszcze dodać?
- Tak.
Chciałbym tylko, żeby Wysoki Sąd zwrócił uwagę na to, kto odpowiedział na
telefony opieki społecznej i kto bez względu na siebie i swoje życie osobiste,
zaopiekował się chłopcem, nie wiedząc nawet o tym, jakim majątkiem chłopiec
dysponuje. Dziękuję.
-
Dziękuję. – Kiwnęła głową. – Sąd chciałby się zapoznać z tymi danymi, panie
Kasamatsu, proszę je dostarczyć do mnie. Ponad to, chciałabym porozmawiać z chłopcem.
~*~
Kurwa.
Kurwa, kurwa! Ile to jeszcze potrwa? Co ten cholerny babsztyl może chcieć od
małego smarkacza?
-
Aominecchi, uspokój się.
- Nie
uspokoję się – warknął, nadal krążąc po korytarzu.
- Stój. –
Kise zagrodził mu drogę, kompletnie ignorując mordercze spojrzenie. – Nerwy
tutaj nic nie pomogą – powiedział, patrząc na niego z powagą. – Przesłuchanie
dopiero się zaczęło…
- A mnie
szlag trafia! – warknął Daiki.
Kise
westchnął i uśmiechnął się lekko.
-
Rozumiem, że się martwisz…
- Nie
martwię się – syknął, zaciskając zęby.
-
Oczywiście, że się martwisz – powiedział spokojnie. – Ja też się martwię. Ale
nie ma sensu podminowywać się samemu, Aominecchi. – Przeczesał palcami grzywkę
mężczyzny z uspokajającym uśmiechem, który szybko zniknął, tak jak dłoń, którą
odprowadził wzrok Aomine. – Naprawdę powinieneś się uspokoić – zaśmiał się
nieco nerwowo, pocierając dłoń o spodnie, by pozbyć się z niej powidoku
czyjegoś spojrzenia.
- Kise ma
rację – odezwał się siedzący na krześle Kasamatsu, który przyglądał się im od
dłuższej chwili. – Uspokój się, Aomine, bo jak sędzina cię takiego zobaczy, to
uzna cię za niezrównoważonego.
-
Spieprzaj – warknął w jego stronę.
- Siadaj
i uspokój się. A my z Kise przyniesiemy ci kawę. – Pociągnął Ryoute za ramię.
Kise obejrzał się, patrząc jak Daiki ciężko siada na krześle i pociera twarz.
Zamrugał zaskoczony, gdy został pchnięty gwałtownie na ścianę.
- Kasama…
- Czemu
mi nie powiedziałeś? – spytał Kasamatsu, mrużąc oczy.
- Czego?
– spytał Kise nieco panicznie, zastanawiając się gorączkowo co zrobił.
- Nie rób
z siebie kretyna – syknął. – Czemu mi nie powiedziałeś, że jest coś między tobą
a Aomine?
- Miedzy
mną a… - powtórzył bezwiednie. – Co? Żartujesz? Nic nie ma! – Zamachał
gwałtownie rękami, próbując się odsunąć. Ramię Kasamatsu uniemożliwiło mu
ucieczkę.
- Robisz
sobie jaja, czy naprawdę jesteś tak ślepy? – spytał twardo, nie spuszczając go
z oczu.
- Ja nic…
Ja tylko… - próbował coś powiedzieć, a w jego oczach mieszały się panika i
prośba.
- Ty
tylko coś – dokończył za niego bezlitośnie. – A on?
- Nie
wiem – pokręcił gwałtownie głową. – Nic.
- Czyli
ślepy – westchnął ze znużeniem odsuwając się.
- Kto
jest ślepy? – jęknął.
- Ty,
gamoniu – prychnął. – Chodź po tę kawę, zanim twój chłopak rozniesie cały
korytarz w drobny mak.
- Kasamatsu,
to nie jest zabawne! – zawołał za odchodzącym mężczyzną.
~*~
- Podoba
ci się tutaj? – spytała z uśmiechem sędzina, patrząc na chłopca.
Tetsu
pokiwał głową obracając w dłoni kredkę i rozglądając się po ładnym, kolorowym
pokoiku..
-
Chciałam z tobą porozmawiać, możesz sobie rysować – zachęciła go, a
Kuroko z wahaniem wrócił do swojego rysunku.
- Pewnie
wiesz, czemu musiałeś tu przyjść?
Chłopiec
kiwnął głową.
- Wiesz?
– dopytała.
Przerwał
rysowanie i popatrzył na nią spokojnie.
- Wiem,
Dai mi mówił – powiedział nieco spiętym głosem.
- Nie
musisz się bać, naprawdę – uśmiechnęła się. – Chciałam cię zapytać o
kilka rzeczy, to bardzo ważne.
- O co?-
spytał, machając nogami i przechylając głowę.
- Lubisz
Aomine, prawda?
Twarz
chłopca rozjaśniła się.
- Lubię –
dopowiedział. – Dai kupił mi pieśka! – pochwalił się.
- Tak?
Dużego?
- Nieee,
małego! Ale jak będzie bardzo duźy, to mówi, że damy go Kisi – uśmiechnął się.
-
Rozumiem. A jak ma piesek na imię?
- Tetsiu.
Zaśmiała
się cicho.
- A czy Aomine
mówił ci, że przyjechał twój inny wujek? – spytała delikatnie.
Reakcja
była natychmiastowa. Chłopiec odłożył kredkę i powiedział twardo i płaczliwe
zarazem:
- Nie
chcę.
-
Spokojnie, nikt cię nie chce zabierać – zapewniła cierpliwie. – Właśnie dlatego
chciałam cię zobaczyć, wiesz? Żeby dowiedzieć się, co ty byś chciał.
- Chcę z
Daim – powiedział od razu, pociągając nosem.
-
Oczywiście – uśmiechnęła się uspokajająco. – Ale muszę cię zapytać też o
drugiego wujka. Tylko zapytać.
Chłopiec
kiwnął głową.
- Znasz
go w ogóle?
- Nie –
mruknął chłopiec, bawiąc się kredką.
- A
widziałeś go kiedyś?
- Nie.
- A
Aomine wcześniej widywałeś?
Kuroko
pokręcił głową, pociągając nosem.
- Dobrze.
Może chciałbyś ciasteczko, co? – spytała, sięgając do torebki. – Zawsze je
kupuję jak rozmawiam z takimi chłopcami jak ty. – Uśmiechnęła się
podając mu woreczek. – Są w zwierzątka.
- Kisia
mi takie kupuje! – powiedział, uśmiechając się szeroko i sięgając po
ciasteczko.
~*~
Kise w
milczeniu obserwował, jak stopa Aomine porusza się nerwowo. Myślał, że jego
przyjaciel jest zły? Tak myślał. Ale mylił się. Daiki stał się zły dopiero, gdy
na korytarzu pojawił się Kuroko Masashi razem ze swoim prawnikiem. Gdy Aomine
ich zobaczył, Kise złapał go za ramię tak mocno, że aż jemu samemu zdrętwiały
palce. Spojrzenie Aomine, które mu rzucił, było tak dziwne, tak bardzo innego
od tego, co znał, zbyt wyglądające na to, co by chciał, że coś mu wirowało w
żołądku. A to nie był stanowczo czas na osobiste odkrycia i konfrontacje.
Później. Kise pomyśli o tym później. I może nawet z nim porozmawia. Jak się
zbierze, rzecz jasna.
- Do
cholery, ile to jeszcze będzie trwać – wywarczał Daiki i jakby na jego
życzenie, drzwi sali przesłuchań dla dzieci otworzyły się. Wszyscy wstali, gdy
pojawiła się sędzina.
- Dai,
patrz! Narysowałem to siam! – Tetsu podbiegł do niego machając rysunkiem.
- Jest
świetny – wykrztusił, klepiąc do po policzku i patrząc na obrazek, na którym
bardzo po dziecinnemu narysowany był on sam, Kise, mały Tetsu, Kagami i nawet
kundel.
- Sąd
zamierza zweryfikować swoje informacje zanim podejmie decyzję – odezwała się
sędzina. – Ogłaszam pół godziny przerwy.
-
Chodźcie – mruknął Kasamatsu, patrząc na Kuroko i jego prawnika. – Aomine weź
dzieciaka i chodźcie.
Daiki
starając się pohamować zdenerwowanie, wziął na ręce Tetsu, próbując się skupić
na tym, co mu chłopiec opowiada.
To było
najgorsze pół godziny w jego życiu. Nigdy wcześniej nie odczuwał takiego…
strachu. Wiedział, do cholery, wiedział, że mają najwięcej szans, że wszystko
jest w porządku, ale jak tak patrzył na tego smarka i sobie myślał, że może go
nie mieć, to coś ciężkiego ściskało mu żołądek. Nigdy by się o to nie
podejrzewał, nigdy nie myślał, że może się tak nad sobą roztkliwiać, że może
być tak żenująco… miękki. Ale był. I do licha, miał to gdzieś.
- Sąd,
zapoznawszy się z obiema stronami i wszystkimi informacjami, podjął decyzję, że
z dniem dzisiejszym, pełne prawo do opieki nad Kuroko Tetsuyą otrzymuje pan
Aomine Daiki. Sąd uważa, że pan Aomine najlepiej nadaje się na opiekuna
chłopca, a ponad to, popiera zdanie Opieki Społecznej, że zmiana otoczenia
miałaby zły wpływ na chłopca, który i tak został już poddany traumie po stracie
rodziców. Niniejszym uważam sprawę za zamkniętą.
~*~
Kise
zamknął cicho drzwi do pokoju. Tetsu zasnął wyjątkowo szybko, najwyraźniej i
jego zmęczyło przesłuchanie. Przez chwilę niezdecydowany patrzył na napięte
plecy Aomine, który stał przy oknie i wyglądał na zewnątrz. Kise widział, jak
przez całe popołudnie i wieczór, coś kłębiło się w jego przyjacielu, ale mocno
starał się to hamować. Nawet nie zareagował, jak Numer Dwa na ich widok zasikał
podłogę ze szczęścia. A to znaczyło, że stanowczo coś było nie tak.
-
Aominecchi?
Daiki
drgnął. Ryouta popatrzył za okno, gapiąc się przez chwilę na jeżdżące
samochody.
- Wiesz,
tak sobie myślę… – odezwał się ochryple Aomine. – Nawet gdyby ta cholerna
sędzina podjęła inną decyzję, ja…
Z
głośnym, szeleszczącym westchnieniem oparł dłonie na parapecie pochylając
głowę.
- Szlag… To
wszystko jest takie popieprzone. Wszystko się tak zajebiście pogmatwało..
Kise
milczał, nie mając odwagi mu przerwać.
- Gdyby
ten skurwysyn próbował go zabrać, ja… Kurwa mać! – uderzył otwartą dłonią w
parapet.
Kise z
wahaniem położył dłoń na jego ramieniu.
- Uczucia
nie jest takie złe, Aominecchi – powiedział łagodnie, uśmiechając się lekko.
Daiki
uniósł głowę i przez chwilę patrzył na niego. Kise nie wiedział, czego jego
przyjaciel szuka, nie umiał stwierdzić, co kryje się za tą niebieską uważną
głębią jego oczu. Wiedział tylko, że jego własne serce dudni, jakby chciało za
wszelką cenę utorować sobie drogę przez żebra.
- Ale
cholernie frustrują – powiedział ochryple, a pociemniałe, głębokie oczy
znalazły się nagle blisko Kise. Zbyt blisko, by uznał to za normalność.
Zadrżał, gdy palce dotknęły jego policzka.
- Aomnie…
- Nie
gadaj – mruknął niemal dotykając jego ust własnymi. – Choć raz nic nie gadaj.
~*~
Szczęście
jest rzeczą ulotną. To stan, który nie trwa w nieskończoność. To stan, który
właściwie jest tylko krótkimi rozbłyskującymi momentami, niczym fajerwerki, w
życiu człowieka. Ono poniekąd wytycza drogę człowieka. Od jednego rozbłysku
szczęścia do następnego, od drugiego do trzeciego i kolejnego, kolejnego i tak
przez całe życie w poszukiwaniu tych rozbłysków, które nadają sens życiu.
Szczęście
nie jest dane człowiekowi na zawsze. To rzecz, o którą trzeba dbać, o którą
trzeba się troszczyć, którą trzeba pielęgnować. W którą trzeba wierzyć, nawet
gdy na chwilę skrywa się przed naszymi oczami, a może zwłaszcza wtedy.
Jednak
Kise nie myślał o takich rzeczach, ani o sile radości, ani o ulotności i
kruchości. Świat Kise był w tym momencie jednym, gigantycznym rozbłyskiem,
który oślepiał i burzył krew w żyłach. Jego własne szczęście obejmowało go tak
zaborczo, że niemal tracił dech. I bujał nadal w obłokach, gdy rozdzwonił się
telefon Aomine, gdy ten wychodził na jakąś nieistotną w tym momencie akcję,
zostawiając go ze słodką obietnicą dokończenia tego, co się zaczęło.
Nie
myślał o tym wszystkich, gdy zamiast spać, szczerzył się niezwykle idiotycznie
do sufitu.
A gdy nad
ranem rozdzwonił się jego własny telefon wyrywając go z płytkiego półsnu,
przekonał się, jakim głupcem był, jakim naiwniakiem, że nie zdał sobie
wcześniej sprawy, jak bardzo szczęście bywa kruche.
- Panie
Kise, jest pan tam? – nieco niepewny głos pielęgniarki.
- Tak,
tak, jestem… - powiedział odruchowo, czując, jak coś wewnątrz niego rozlatuje
się w drobny mak. – Jak to się stało? – przełknął ciężko ślinę.
-
Przywieziono ich ze strzelaniny, niestety, nie znam żadnych szczegółów…
Kise rozłączył
się, nim kobieta zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej.
Strzelanina.
Operacja. W jednej chwili gwałtownie opuścił obłoki, a twardy mur
rzeczywistości huknął mu obuchem w łeb. Kise nie wiedział, dlaczego zadzwoniono
do niego, nie wiedział czemu to właśnie on. Nie wiedział, że dawno temu, to
właśnie jego Aomine wpisał jako swoją najbliższą rodzinę, którą należy
informować, gdyby coś mu się stało.
Kise nie
wiedział, ale nie miało to znaczenia.
W
pierwszej chwili chciał iść, rzucić wszystko, potrząsnąć tymi wszystkimi
lekarzami, że jak nie zrobią wszystkiego, co mogą, to stanie się coś
strasznego, o czym Kise nawet nie chciał myśleć.
Ale nie,
nie mógł. Kise nie był sam. Miał pod opieką kogoś ważnego, kogoś, na kim Aomine
naprawdę zależało, kogoś, dla kogo, tak jak dla niego, Aomine był naprawdę
ważny.
Próbując
wyjaśnić Kuroko, co się stało, czuł, jak panika ściska mu płuca, jak łapie za
gardło i niemal zazdrościł Tetsu możliwości dania upustu emocjom w płaczu. Ale
on nie był dzieckiem. Co więcej, był za dziecko odpowiedzialny. I mimo że było
to przerażające, błogosławił tę milczącą naturę chłopca.
- Proszę pana,
na razie nic nie wiemy, trzeba czekać.
- Ale ile
to, do cholery potrwa? – czuł, że zaczyna się irytować. Czy do licha nikt nie
potrafił udzielać jasnych i klarownych odpowiedzi?
- Kise,
uspokój się – odezwał się ostry, nieco zniecierpliwiony głos.
-
Midorimacchi – westchnął z ulgą.
Midorima
zmierzył go wzrokiem, zaciskając usta i na dłuższą chwile zatrzymując
spojrzenie na trzymającym się spodni Kise chłopcu.
- Chodź,
powinieneś napić się kawy – rzucił i odwrócił się kiwając na Kise ręką.
Kise
przeżył w swoim życiu wiele momentów, które można by spokojnie uznać za
straszne i przerażające. Wiele razy towarzyszył mu strach podczas lotów. Ale to
był strach kontrolowany. Nigdy nie przypuszczał, że strach może być taki, że
tak może wyżerać człowieka od środka, że tak boli strach o innych. Nie
wiedział, co by było, gdyby Midorima siłą nie posadził na krześle, nie wcisnął
mu z zmartwiałe ręce diabelnie mocnej kawy i nie objechał z góry na dół za
zachowywanie się jak kretyn. Midorima jak chciał, był straszliwym dupkiem, ale
i dobrym przyjacielem. Wmuszając w Ryoute i Tetsu szpitalne śniadanie,
powiedział wszystko co wie.
Handel
narkotykami, większy przerzut dilerów, akcja policja, strzelanina. Jedna ofiara
śmiertelna, kilka osób rannych, dwie na blokach operacyjnych. Ale żyje. Będzie
żył. Tak mówił ten pieprzony Midorima! Gdyby nie kamizelki, byłoby naprawdę
źle, bo strzały padły naprawdę z bliska.
Czy można
dostać trzy kulki i żyć?
-
Oczywiście, że tak – warknął z rozdrażnieniem Midorima, przeczesując włosy
dłonią. – Jedna przeszła przez ramię, druga utkwiła między żebrami.
- A
trzecia? – przełknął ciężko ślinę.
- Nie
wiem – przyznał z wahaniem. – Gdzieś pod obojczykiem.
Tętnice.
Płuca. Serce.
Kise
nawet nie wiedział, że żołądek podszedł mu do gardła, dopóki Midorima nie
szarpnął go za koszulę i nie chwycił za kark pochylając nad umywalką.
Gdy
Aomine trafił w końcu na sale, pogrążony we śnie, owinięty bandażami, pod Kise
ugięły się kolana.
Był. Żył.
Objął
mocniej chłopca, który przywarł do niego i siąkał nosem.
Godziny
mknęły jak zaklęte. To zwalniały, to przyspieszały jak szalone, by za chwilę
stanąć i dobić w miejscu niczym burza, która waha się czy przyjść, czy jeszcze
podenerwować innych swoim widokiem.
Kise
poprawił się na krześle, czując, że zaczyna drętwieć. Opierający się o niego
Tetsu zamrugał oczami, unosząc głowę.
- Śpij,
obudzę cię – mruknął cicho, poprawiając włosy chłopca. Tetsu wygiął usta i
pokręcił głową.
Nie miał
ani siły, ani nie widział sensu by się spierać. Nie chciał niszczyć tego
opanowania, zwłaszcza, że chyba nie poradziłby sobie, gdyby ta cienka granica,
która najwyraźniej trzymała chłopca w spokoju, pękła. Gdyby to się stało, chyba
sam by się rozpłakał. Pozwalał mu więc czuwać i starał się nie go budzić z
krótkich drzemek, w które wpadał.
Gdzieś
nieco po południu Aomine obudził się po raz pierwszy. Na tyle długo, by dostał
coś do picia, zobaczył go lekarz i mógł ponownie zapaść w sen.
Drgnął
gwałtownie, gdy Aomine sapnął cicho i poruszył się. Kuroko wyprostował się jak
struna na kolanach Kise, tak jak on, wbijając wzrok w Daikiego.
- Kurwa…
Czuję się jak gówno – wymamrotał, otwierając oczy, nieco zamroczone jeszcze
snem i bólem.
Kise nie
był chyba w stanie nic powiedzieć. Pieprzy głupoty. Czyli żyje. Ten cholerny
kretyn żyje…
- Która
godzina? – spytał Daiki.
-
J-jakoś… Jakoś po piątej – wykrztusił.
Aomine
przeniósł wzrok na nich i milczał. Kise puścił Tetsu, pozwalając mu wejść na
łóżko, gdy wyciągnął ręce przez siebie.
Chłopiec
przesunął się w górę i przysiadł na stopach tuż koło ramienia mężczyzny.
- Cześć,
smarku – uśmiechnął się lekko
- Ćeść –
wymruczał Tetsu, pociągając nosem.
- Hej,
chłopie, coś ty taki, hę? – próbował się uśmiechnąć, zażartować, lecz coś
ciężkiego ściskało go w piersi, gdy patrzyły na niego te wielkie, jasne oczy…
- Czemu
jesteś taki chory? – spytał chłopiec, dotykając jego twarzy.
- Jestem
policjantem, pamiętasz? – wymruczał, a chłopiec pokiwał głową. – No właśnie. I
łapię złych ludzi. A ci… A ci byli bardzo źli, Tetsu i dlatego muszę tu trochę
zostać.
Chłopiec
oparł policzek o jego czoło, obejmując jego głowę rączkami i pociągnął nosem.
Daiki wzdrygnął się lekko, gdy ciepłe stróżki popłynęły po jego skroni.
- Ej,
mały, nie becz, nic mi nie jest…
Kise
odwrócił głowę w kierunku okna, słysząc ciche, miękkie tony w głosie Aomine. To
było tak intymne, tak… tak ważne, że Ryouta czuł, jak coś paskudnie mokrego i
gniotącego łapie go za gardło. Napięcie powoli ustępowało, ulga niosła ze sobą
wilgotne, rozedrgane uczucia radości i ciepła.
Zerknął w
kierunku łóżka, patrząc z duszącym uczuciem w gardle, jak dłoń Aomine przysuwa
się po plecach chłopca, jak on sam mruczy coś do niego cicho. Spojrzenie
ciemnoniebieskich oczu spoczęło na nim, pełne po brzegi uczuciami, których ktoś
taki jak Aomine nigdy by nie powiedział. Wymowne, ciepłe spojrzenie tylko dla
niego. Tylko tu i teraz. Ręka mężczyzny drgnęła lekko, nie na tyle mocno, by
uznać to za zaproszenie, ale ani nie za lekko, by był to przypadek.
Kise
zrozumiał. I wiedział. Wiedział o
wszystkich niewypowiedzianych sprawach, o których mówiły mu te głębokie,
aksamitne oczy i palce splatające się z jego własnymi.
_____________________
* „Mały
Książe”.
Słowem
końcowym: Taaaak, no i koniec. Ciekawa jestem jak Wam się podobało bądź nie. Ja
byłam w miarę zadowolona, jak to napisałam, zobaczymy czy nadal będę po Waszej
ocenie. XP
Co do
planów na przyszłość. Chwilowo wpadłam w twórczy dołek, więc nie wiem kiedy i
co się pojawi. Chciałabym skończyć pozaczynane opowiadania zanim wrzucę coś
nowego, no ale cóż, różnie to bywa. >.>