[AkaFuri]
Dla
Shiyagi. <3
I dla
mamy akafurałków, Weirdo. <3
Cicho zasunął za sobą drzwi, schodząc po
drewnianych schodkach pensjonatu i kierując się w stronę betonowego boiska do
gry oddalonego zaledwie parę kroków od budynku. Bawiąc się w dłoniach piłką do
kosza wziął głęboki oddech, po raz pierwszy w ciągu ostatnich dwóch dób czując
się względnie rozluźnionym. Granie, będąc otoczonym geniuszami koszykówki, nie
należało do łatwych i bezstresowych. Tak właściwie to Furihata czuł się
kompletnie nie na miejscu i tysiąc lat za nimi. I choć nigdy nie czuł się tak
grając Seirin, to wspólny wyjazd i treningi z drużynami Pokolenia Cudów… To
chyba było ponad jego siły i nerwy. Im bardziej zacięte pojedynki oni toczyli,
tym bardziej on sam czuł się jak wystraszona mysz, która za chwilę nie będzie w
stanie utrzymać piłki, bo tak trzęsą jej się ręce i nogi…
Furihata nienawidził tego uczucia, jednak
czuł je za każdym razem, gdy blask Pokolenia Cudów padał na nich, zwykłych
zjadaczy chleba, pozbawionych tych specjalnych, wyjątkowych talentów. I chociaż
obiektywnie patrząc na siebie, Furihata nie uważał się za jakiegoś gamonia –
gdyby tak było, nigdy nie zasiliłby szeregów drużyny przecież – to jednak
podczas tych wspólnych treningów czuł się, jakby pierwszy raz na oczy widział
mecz koszykówki i nie wiedział, co robić z piłką. Frustrujące. Stresujące. A
przede wszystkim sprawiające, że miał ochotę zwymiotować na samą myśl o
kolejnym, wspólnym treningu i byciu ponownie narażonym na oceniające spojrzenia
innych, o niebo lepszych od siebie, po stokroć bardziej od niego
utalentowanych, wybitniejszych, bardziej…
- Zamierzasz w końcu rzucić czy będziesz
tak stał przez całą noc?
Spokojne, zadane lekkim, niemal beztroskim
tonem pytanie sprawiło, że Furihata omal nie podskoczył ze strachu. I chociaż
zdołał powtrzymać tę mało męską reakcję, to serce i tak ruszyło mu do galopu, a
włoski na ciele stanęły dęba.
Każdego mógł spotkać - w pensjonacie
przebywało ich około setki osób – ale on, Furihata Kouki, musiał spotkać
właśnie jego, osobę, której nie miał ochoty spotykać, a już zwłaszcza, gdy
wokół panował nocny mrok jak teraz.
Akashi Seijuro był przerażającą osobą i nie
chodziło nawet o jego niemal nieludzki talent do koszykówki. Jego dominująca
osobowość i atmosfera władzy absolutnej jaką wokół siebie roztaczał, bardzo źle
działały na samopoczucie i stan pewności siebie Furihaty. Akashi go po prostu
przerażał. Był zbyt gładki, zbyt spokojny, jak na osobę normalną, po której
wiadomo czego się spodziewać. Zaliczał się raczej do osób zdecydowanie
nieprzewidywalnych. I chyba to było w nim tak straszne…
- Ja… - Kouki zaciął się, przełykając
ciężko ślinę, przyglądając się jak Akashi, w luźnym szarym dresie, wolno
wchodzi na boisko. Furihata miał wrażenie, jakby każdy krok chłopaka sprawiał,
że powietrze stawało się gęściejsze.
- Ty – przytaknął łaskawie Akashi,
zatrzymując się może ze trzy kroki przed Furihatą, któremu wydawało się, że
albo skurczył się w końcu do rozmiarów tej przeklętej myszy, albo Akashi ma w
rodzinie jakiś gigantów.
- Przyglądam ci się od piętnastu minut i
naprawdę zastanawia mnie, co w tej piłce jest takiego fascynującego, że tak się
jej przypatrujesz. – Lekko zmrużone, przenikliwe oczy Akashiego wbijały się w
Furihatę, jakby nie miały pojęcia o tym, że chłopak czuje się właśnie jak
ofiara, która dostrzegła polującego na nią drapieżnika.
- Ale rozczarowałem się – westchnął krótko.
– Ta piłka jest normalna, a ty się po prostu obijasz.
- Nie obijam się – burknął niezbyt
uprzejmie Kouki, urażony do głębi tą uwagą. No sorry wielkie, co jak co, ale na
pewno nie należał do osób, które się obijają. To że nie jest cholernym
geniuszem z talentem wielkości góry Fudżi to naprawdę nie jego wina.
Jego złość najwyraźniej odmalowała mu się
na twarzy, bo brwi Akashiego powędrowały do góry.
- Czyżby to były nowe techniki treningu
Seirin? Zaklinanie piłki?
On sobie z niego kpił. Naprawdę sobie z
niego kpił, do licha.
- N-nie – odparł, zaciskając dłonie na
piłce.
- Nie?
- Nie – powtórzył stanowczo. – Ja… P-przeszkadzasz.
Trenuję – powiedział, kierując wzrok na kosz i starając się zignorować głupią
myśl, że chyba zaczyna bawić się w samobójcę.
- To rzucaj.
- N-nie rozkazuj mi. – Chrząknął,
denerwując się jeszcze bardziej, że głos mu się załamał. Taaak, równie dobrze
mógłby mówić grizzly „rozkazuje ci mnie nie jeść”, na pewno by posłuchał.
Zerknął kątem oka na Akashiego, lecz szybko odwrócił spojrzenie, bo oczy
chłopaka wpatrywały się w niego uważnie.
Furihata czuł, jak z nerwów zwilgotniały mu
dłonie, jednak zamiast jak najszybciej ulotnić się do swojego pokoju, wycelował
i rzucił tę przeklętą piłkę. Która okręciła się kilka razy po obręczy i spadła.
Tylko nie po tej stronie, po której powinna.
Czując się jak kompletny idiota i głupek
poszedł po piłkę, starając się nie myśleć, że jego twarz przypomina pewnie
kolorytem dorodnego buraka. Zamierzał bez słowa wrócić do pensjonatu, jednak
Akashi chyba czytał w jego myślach, bo gdy tylko ona pojawiła się w jego umyśle
chłopak się odezwał.
- Musisz poprawić technikę.
Jego głos był zwodniczo spokojny i Furihata
spojrzał na Akashiego z mieszaniną tego okropnego strachu, wstydu i nieufności.
Brwi Akashiego były zmarszczone, a palec jednej z dłoni stukał o brodę jakby w
zamyśleniu.
- Stań tutaj jeszcze raz. – Skinął głową.
- P-po co? – spytał i ponownie odchrząknął
w nerwowym tiku.
- Stań. – Głos Akashiego był spokojny
jednak nie szło nie uchwycić tej subtelnej stalowej nuty nieznoszącej
sprzeciwu. A Furihata miał zbyt słabą wolę, gdy w grę wchodziła osoba kapitana
Pokolenia Cudów i po prostu zrobił to, co ten głos chciał.
- Stań w pozycji do rzutu – nakazał
obchodząc go. – Rozstaw szerzej nogi i ugnij bardziej w kolanach. Powiedziałem
ugnij bardziej, Kouki – skarcił go, a Furihata nie wiedział, czy zemdleje zaraz
ze strachu czy z powodu tego, że Akashi nazwał go po imieniu. Że w ogóle je
znał!
- Rzucaj – polecił, a Furihata nie
zastanawiając się wyskoczył i rzucił. Piłka odbiła się mocno od tablicy i
poturlała z powrotem w jego stronę. Okeeej. Może nie trafił, ale faktem jest,
że jeszcze tak mocno nie rzucił z dystansu.
- Jeszcze raz – rozkazał Akashi, a Furihata
lekko drżącymi dłońmi wziął piłkę i stanął tak jak poprzednio, wyskakując i
rzucając piłkę. Która znowu nie wpadła za obręcz a uderzyła w bok tablicy. Tym
razem to Akashi przechwycił piłkę i podszedł do Furihaty. Na tyle blisko, by
chłopak z trudem powstrzymał odruch odskoczenia od niego jak oparzony.
- Złap piłkę. – Wyciągnął dłoń w jego
stronę.
- Co? – spytał zbity z pantałyku.
- Złap ją. Tak jak trzymasz ją do rzutu.
Furihata wziął z jego rąk piłkę chyba po
raz pierwszy patrząc w oczy Akashiego. Które były ani wesołe, ani smutne,
zabarwione nutą zamyślenia i czymś jeszcze. Jakby fascynacji…
Kouki potrząsnął głową, łapiąc piłkę tak,
jak zazwyczaj rzucał.
- Przesuń prawą dłoń. Jeszcze. Nie tak.
Zniecierpliwienie w głosie tylko
spotęgowało nerwowość Furihaty, który nie był już w stanie zapytać „jak”, bo
chyba żaden dźwięk nie byłby w stanie wydostać się z jego gardła. Jednak jego
milczenie sprawiło tylko to, że Akashi sam przestawił jego dłonie w odpowiednią
pozycję.
- Przy rzucie usztywnij nadgarstek –
mruknął. – Żeby dłoń nie zbijała piłki za bardzo w dół.
Furihata spojrzał na Akashiego po raz
pierwszy dostrzegając, że są właściwie tego samego wzrostu, a chłopak ma na
nosie piegi, które wydały mu się nagle zabawne i o zgrozo, urocze, gdy tak
przebywały sobie spokojnie na prostym nosie wiecznie opanowanego
kapitana-tyrana.
- Na co się patrzysz? – spytał Akashi, a
jego oczy wbiły się prosto w oczy Furihaty, któremu serce zamarło na kilka
dramatycznych sekund.
- N-na nic – pospiesznie odpowiedział i
stanął, tak jak poprzednio i celując w obręcz kosza wyskoczył i rzucił. A piłka
gładko wpadła do kosza.
Furihata gapił się przez chwilę jak ciele
na malowane wrota, nie dostrzegając cienia uśmiechu na ustach Akashiego.
- Przyłóż się do treningów, Kouki –
powiedział z niemal niepasującą mu beztroską, kładąc na moment dłoń na jego
ramieniu, po czym ruszył spokojnie do pensjonatu. – Twoja drużyna będzie miała
z ciebie spory pożytek, jak tego nie zmarnujecie.
Furihata przeniósł spojrzenie na
oddalającego się chłopaka, czując, że jak nie usiądzie, to naprawdę w końcu
zemdleje.
~~^~~
[KiKuro]
Dla
Shiyagi. <3
Woda w czajniku zabulgotała, a czerwona
lampka zgasła z cichym pyknięciem. Nucąc pod nosem, Kise wyjął z szafki dwa
kubki ustawiając je na blacie kredensu. Wsypał herbatę do każdego naczynia i
zalał wszystko gorącą wodą, wciągając przyjemny aromat. Kise lubił zapach
herbaty, niemal tak samo jak zapach dobrej kawy. Ale kawa zawsze pachniała tak
samo, a herbaty były tak różnorodnie! Odgarnął wilgotne jeszcze po kąpieli
włosy, szukając drugiej łyżeczki.
Co prawda trening z drużyną Seirin skończył
się jakiś czas temu, ale Kise nadal odczuwał przyjemne zmęczenie. Pomysł
wspólnego wyjazdu drużyn Pokolenia Cudów był naprawdę rewelacyjny! A na
zmęczenie nie było nic lepszego, jak gorąca herbata wypita z przyjacielem,
prawda? W końcu specjalnie na taką okazję Kise kupił zieloną herbatę z opuncją,
którą tak lubił Kurokocchi.
No tak, Kurokocchi… Na samą myśl o swojej
skrytej, tajnej miłości Kise wyszczerzył się jak głupi do sera. Nie żeby jego
tajna, skryta miłość miała o czymkolwiek pojęcie, jednak to nie przeszkadzało
Kise darzyć go uczuciem daleko wychodzącym poza uczucia czysto koleżeńskie, a
nawet przyjacielskie. A już z braterskimi nie miały nic wspólnego. Kise… Kise
po prostu lubił Kurokocchiego bardziej niż powinien. A każda chwila, którą mógł
z nim spędzić nie mogła być zmarnowana! Co to to nie.
Uśmiechając się sam do siebie wziął z blatu
dwa parujące kubki i obrócił się do wyjścia.
- Witam.
Kise wrzasnął tak, że w życiu, nawet gdyby
grozili mu łamaniem kołem, nie przyznałby się, że tak piskliwy i babski głos
jest w stanie opuścić jego gardło. A gdyby tego było mało, kubki, które
trzymał, wyślizgnęły mu się i z trzaskiem rozbiły o podłogę.
- Kurokocchi… - wydyszał, łapiąc się za
galopujące serce. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczai, jak mamę kochał.
- Przepraszam, wystraszyłem cię. – Zwykle
spokojne nieczytelne oczy Kuroko wyglądały na lekko stropione szkodami, jakie
poczyniło jego pojawienie się. – Posprzątam…
- Nie! Nie, nie! Ja posprzątam! Hahaha!
Gapa ze mnie, ale tak mnie wystraszyłeś, nie spodziewałem się ciebie! – paplał
Kise zbierając potłuczoną porcelanę. - Robiłem herbatę i tak właśnie… AŁA! -
wrzasnął po raz drugi, tym razem jednak mniej babsko niż poprzednio. Za to
zbladł jak ściana i usiadł ciężko na czterech literach.
- O rany… krwawię – wymamrotał słabo,
patrząc jak ciemno czerwona krew płynie po jego palcach. Jeżeli istniała jakaś
rzecz, z którą nie radził sobie człowiek, który potrafił niemal wszystko, to
było to właśnie to.
- Nie wygląda groźnie – stwierdził spokojnie
Kuroko, przyglądając się ranie.
- Krwawię… – wysapał, czując, jak robi mu
się gorąco i zimno na zmianę.
- Trzeba to przemyć i zakleić, Kise-kun.
- Krwawię… O mamo, krwawię, ja krwawię,
Kurokocchi, ja krwawię! – Wyciągnął w panice palec w stronę kolegi, czując, że
zaraz albo zwymiotuje, albo zemdleje.
- Kise-kun…
- O rany, o rany, leci mi krew, tyle krwi!
Umrę, dostane zakażenia, będą mi musieli OBCIĄĆ rękę! – jazgotał w panice.
Kuroko westchnął zniecierpliwiony.
- Kise-kun, trzeba to przemyć.
- Ja nie chcę stracić ręki! – zawył, lecz
umilkł gwałtownie, gdy nieduża, ale niezwykle silna jak na swoje rozmiary dłoń
złapała go za nadgarstek zranionej ręki.
- Nic ci nie będzie, Kise-kun, trzeba to
tylko przemyć – powiedział opanowanym głosem Kuroko, bez cienia współczucia dla
przedśmiertnej agonii Ryouty.
Kise dźwignął się na nogi, gdy Tetsuya
pociągnął go w górę i podreptał posłusznie do zlewu, gdzie Kuroko stanowczo
włożył jego rękę i odkręcił kran. Woda szybko zmyła tę tonę krwi, która
wyciekała z Kise, co sprawiło, że jego żołądek nieco się uspokoił. Ale to nie
miało teraz zbyt wielkiego znaczenia, bowiem Kise zagapił się na Kuroko jak
sroka w gnat. Kise zawsze podziwiał go za jego pełne spokoju opanowanie. Sam
był niezwykle otwartą osobą, kierującą się emocjami, więc może dlatego
Kurokocchi wydawał mu się taki… fascynujący? Im dłużej wpatrywał się w oblicze
kolegi, tym bardziej czuł się jak szczeniaczek, który widzi swojego ukochanego
pana. Z trudem hamował potrzebę dreptania w miejscu i dziękował bogom, że nie posiada
ogona, który jak nic bezlitośnie by go zdradził.
Och rany, chyba zaraz nie wytrzyma…
Tetsuya wyjął jego rękę spod bieżącej wody
przyglądając się zranieniu.
- Obejdzie się bez szwów, trzeba to tylko
zakleić – mruknął Kuroko.
- Uhm… - To, co mówił Kurokocchi i stan
jego własnej ręki jakoś nie specjalnie przykuwało aktualnie uwagę Ryouty. Za to
przyglądanie się Tetsuyi było w tym momencie jedynym życiowym celem Kise. Dotyk
drobnych, ale stanowczych dłoń, delikatnych, gdy wolno owijał jego palec papierowym
ręcznikiem…
Nie wytrzyma, no po prostu nie wytrzyma!
- Przytrzymaj tutaj, a ja poszukam apteczki
– polecił Kuroko. Kise zrobił, jak kazał przytrzymując przy okazji jedną z
dłoni, która posyłała dreszcze po jego kręgosłupie.
- Kise-kun… - Jasnoniebieskie oczy
spojrzały w oczy Kise i chłopak po prostu nie wytrzymał. Pochylił się
gwałtownie i przytknął usta do ust kolegi. Kuroko ani go nie odepchnął, ani nie
zrobił nic innego. To sam Kise, jakby obudził się z letargu, gdy tylko dotknął
warg Tetsuyi, odskoczył jak oparzony, zatykając sobie usta dłonią i patrząc ze
zgrozą na przyjaciela. Ale czy Kuroko był jeszcze jego przyjacielem po tym
karygodnym czynie jakiego się dopuścił?
Wymamrotał w swoją dłoń przeprosiny i po
prostu… dał nogę. Uciekł niemal kopiąc się po tyłku przerażony tym co zrobił.
Jak mógł! Jak mógł to zrobić! Tak… tak… tak w stylu Aominecchiego! Tak brzydko,
brutalnie, bez pozwolenia!
Kise gwałtownie otworzył drzwi i wparował
do pokoju.
- Senpaaaaaaaiiiii! – zawył rozpaczliwie.
- Mógłbyś się tak nie drzeć? – spytał
Kasamatsu, który siedział po turecku na swoim futonie i wycierał włosy
ręcznikiem. – I co ci się stało w rękę?
Kise dopiero teraz spojrzał na rękę, którą
trzymał przed sobą, a która była owinięta czerwonym już od krwi ręcznikiem
papierowym.
- Ja… ja krwawię… - wyjaśnił, czując, że
robi mu się słabo.
- Coś ty znowu zrobił, gamoniu? – westchnął
ciężko Kasamatsu.
- Ja… Kurokocchi… krwawię… ja go…
On. Go. Pocałował. POCAŁOWAŁ!
KUROKOCCHIEGO!
- Ja… ja go… - wyjąkał, nie mogąc oderwać
wzroku od czerwonego prowizorycznego opatrunku i po prostu zemdlał jak
najprawdziwsza dama z harlekinów, dla której najlepszą ucieczką od problemów to
malownicze omdlenie.
~~^~~
[AoKaga]
Dla
Shiyagi i Kiri, sto lat dziołchy! :D
Był już późny wieczór, gdy Kagami poszedł
po biegać. Myślał by kto, że niemal całodzienny trening pozbawi go energii. Chyba
w marzeniach. Na pewno nie, gdy wciąż i wciąż musiał dbać o zwiększenie swojej
wytrzymałości. A po resztą niczego tak nie lubił, jak biegania wzdłuż plaży.
Przyjemny wiatr chłodził rozgrzane ciało, a piasek pod stopami był jak kolejny
przeciwnik do pokonania. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ta cholerna,
upierdliwa obecność intruza kilkanaście metrów za nim.
Jasne, Kagami nie mógł zabronić nikomu
robienia tego samego co on, ale był nawet więcej niż pewny, że jego niechciany
intruz robi to z pełną premedytacją i świadomością, że Taiga doskonale wie,
kogo ma za plecami.
Aomine Daiki potrafił być tak wkurzający,
jak nikt inny na świecie i Kagami był osobą, która ciągle i na okrągło
przekonywała się o tym. Jakby Aomine powziął sobie za cel sprezentowanie mu
całego swojego wachlarza zdolności, jak posłać kogoś do psychiatryka. I
najwyraźniej był całkowicie głuchy i obojętny na to, że Kagami Taiga nie ma
najmniejszej, absolutnie najmniejszej ochoty przebywać w jego towarzystwie, a
już zwłaszcza od… No właśnie, od tamtego czasu, gdy ich dziwna pokręcona
rywalizacja, zmieniła naturę… Całkowicie przez przypadek! Kagami dałby się
pokroić w zapewnieniach, że w tamtej chwili był całkowicie niepoczytalny a do
tego odurzony przez alkohol!
To było… To było… To było żenujące.
Żenujące, zawstydzające i ze wszech miar przerażające. A najgorsze było to, że
powinien czuć trwałe obrzydzenie. A czuł. Jak sobie je wmówił…
Kagami przyspieszył, mając wrażenie, jakby
ścigał się z drapieżcą, co było o tyle paradoksalne, że zamiast czystego
strachu, czuł lęk pomieszany z ekscytacją.
Kagami Taiga, powinieneś się leczyć na
głowę – zawyrokował w myślach i mając dość własnej głupoty skręcił i wbiegł z
rozmachem do morza.
Woda była zimna, ale nie lodowata, za to
skutecznie ochłodziła jego durne myśli. Nie przeszkadzały mu ubrania ciężkie od
wody i przez jakiś czas zmagał się z falami w duchu mając cichą nadzieję, że
gdy wyjdzie na brzeg, nie będzie tam nikogo, prócz niego samego.
Nic bardziej mylnego, Aomine potrafił być
uparty jak sam diabeł.
- Mało masz wody z łazience? – Zaczepny,
pełen ironii głos Aomine przywitał go, gdy tylko wyszedł z wody.
- Mało – burknął, siadając na piasku i
mierzwiąc mokre włosy. – Czego chcesz?
- Biegam.
Kutas.
- To biegnij stąd jak najszybciej –
warknął, postanawiając w duchu, że nie da się sprowokować i będzie go po prostu
ignorować.
Westchnięcie Aomine było czymś pomiędzy
znużeniem a rozbawieniem.
- Zachowujesz się jak cnotka niewydymka –
stwierdził z szerokim, paskudnym uśmiechem, kopiąc stopą w piasek, który
obsypał Taigę.
- Spierdalaj – warknął, ignorując kolejne
sypnięcie.
- Normalnie jak niedoruchana dziewica –
roześmiał się ochryple, a Kagami w końcu nie wytrzymał i złapał za jego nogę,
która po raz kolejny obsypała go piaskiem, i szarpnął, chcąc go wywrócić.
Jednak Aomine nie dość, że się nie przewrócił, to jeszcze uśmiechał coraz
bardziej wrednie jakby wprost proporcjonalnie do mieszaniny złości i zażenowania
jakie czuł Taiga. Dupek.
- Wal się, gnoju.
- Z tobą wszystko, kochanie – zamruczał seksownie
z kurwikami rozbawienia w oczach.
Kagami nie wytrzymał. Już zamierzał wstać i
odejść jak najdalej od tej genetycznej pomyłki, gdy znienacka wylądował twarzą
w piasku, w jego plecy wbijało się kolano Aomine, a ręce chłopaka wykręcały
jego własne.
- No i co się szarpiesz? – zaśmiał się
ubawiony. – Czyżbyś bał się o swoją cnotę?
- Puszczaj mnie – wywarczał wściekle.
- Jak przestaniesz zachowywać się jak
wierzgający idiota…
- Sam jesteś idiotą!
- … a po resztą to ty po całowałeś mnie,
więc to chyba ja powinienem chcieć ci obić buźkę.
- Ja… co? CO?! Wcale cię nie pocałowałem! A
do tego byliśmy PIJANI, zjebie, PIJANI! – wrzasnął ze złością.
- Chyba ty byłeś – Daiki wyszczerzył się
jak kot nad miską śmietanki.
- I to TY pocałowałeś MNIE!
- Chciałbyś, co? – Pochylił się nad nim,
dmuchając mu do ucha.
Kagami wizgnął dziko w panice, jednak ręce
Aomine unieruchamiały go skutecznie. Czuł się cholernie niekomfortowo w sytuacji
jaka zaistniała, a do tego nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać o tym, o czym
najwyraźniej Aomine bardzo chciał.
Kwiknął cienko, gdy poczuł gorący język na
swoim karku, który sprawił, że… że obudziły się rejony, które NIE MIAŁY PRAWA
się budzić! W każdym razie nie pod wpływem jakiejkolwiek części ciała tego
pieprzonego zboka.
- Puść mnie – wydyszał, czując, że na ciele
pojawia mu się gęsia skórka.
- Mmm… Nie – mruknął Aomine wprost do ucha
Taigi, posyłając tym samym dreszcze po jego ciele.
- Jestem facetem… ty też… - sapnął, gdy
zęby zacisnęły się na jego uchu.
- No i?
Do licha, czemu ten przeklęty drań mruczał
tak seksownie. O dobrzy bogowie…
Gdy Kagami nie odpowiadał cichy, niski
śmiech rozbrzmiał w jego uchu, sprawiając, że pełen napięcia węzeł zacisnął się
w brzuchu Taigi.
- Wracamy do pensjonatu, czy zamierzasz
kontynuować tutaj? – spytał lekkim tonem, co sprawiło, ze Kagami ponownie się
zezłościł. Próbował go zrzucić z siebie co skończyło się tym, że tym razem
wylądował na plecach z Aomine siedzącym mu na brzuchu z durnym uśmiechem
zadowolonego z siebie palanta.
- Dupek – zawarczał z wściekłością.
- Dupe masz niezłą, fakt – parsknął,
pochylając się nad Kagamim
- Pierdolony zbok – wydyszał, czując się
jak sparaliżowany pod tym hipnotycznym, pociągającym spojrzeniem granatowych
tęczówek.
- To jest nas dwóch – stwierdził. – Tym razem
lepiej zapamiętuj, głąbie, już nie jesteśmy pijani.
Zdecydowanie nie byli. Chociaż Kagami tak
się właśnie czuł, gdy usta Aomine dotknęły jego własnych, a on odpowiedział na
pocałunek.
No kurwa mać.
________________
H.:
Sto lat, sto lat, niech żyją, żyją nam! *zawodzi* Najlepszego Shiyagi i Kiri,
jesteście już dorosłe i stare, nie pozostaje wam nic innego jak kupowanie
kremów przeciwzmarszczkowych, taka was czeka przyszłość! *kiwu kiwu głową*
Wybaczcie, że średniej jakości to powyżej, ale moja „mała” przerwa nieco mnie
wybiła i trochę mi zajmie wrócenie do wprawy, a po resztą to nowe dla mnie pary
więęęęęc noo. ^^””
Tak
z innej beczki to resztę opowiadań będę jak najbardziej kontynuować, zamierzam
się za nie zabrać w wolnej chwili, ale nie wiem, co i kiedy, ale niedługo.
Postaram się. :D