środa, 25 lutego 2015

3. Per aspera ad astra. [EnAli



Alibaba obudził się, gdy promienie słońca podrażniły go w oczy, przebijając się przez niezbyt szczelnie zasunięte zasłony. Przez chwilę cieszył się leniwą błogością, jaka pozostała jeszcze po śnie, jednak im sprawniej zaczynał pracować jego mózg, tym mniej pozostawało z tego przyjemnego rozleniwienia. Przekręcił się na plecy, zasłaniając oczy ramieniem.
Był takim kretynem…
Czuł, że jego kac moralny zaczynał się rozrastać do rozmiaru co najmniej dwóch kontynentów. A to wszystko przez tego cholernego Kouena, który niczego tak nie potrafił, jak mieszać w biednej głowie Alibaby. Na samo wspomnienie wczorajszego wieczoru, miał ochotę popełnić rytualne samobójstwo. Przez całe spotkanie Kouen zachowywał się jak nie on i chociaż Alibaba miał pewność, że mężczyzna robi to z pełną przekory premedytacją, to i tak był bliski załamania nerwowego. Naprawdę szczerze się cieszył, że Kouen nie kazał się karmić tym cholernym jedzeniem, które zamówił, bo Alibaba jak nic by sobie coś zrobił. Co z tego, że i tak całe to jedzenie zostało wepchnięte właśnie w niego, a Kouen nie tknął niczego, prócz może dwóch łyków swojej whisky. Alibaba usilnie starał się nie denerwować, a przede wszystkim nadto się nie rozgadywać, gdy Kouen o coś pytał, by mężczyzna miał pełną świadomość tego, jak bardzo Alibaba nie chce przebywać w jego towarzystwie. Kouen okazał się gruboskórny, jak mało która osoba i albo nie dostrzegał wszystkich tych zabiegów Alibaby, albo po prostu (co było wysoce prawdopodobne) ignorował je z gracją Judala ignorującego wszystkich ludzi niegodnych jego towarzystwa.
W tym wszystkim była jedna rzecz, która Alibabę cieszyła, a mianowicie, że był piątek, a w piątki było najwięcej pracowników i nie musieli spędzać wiele godzin w klubie, więc męczył się z Kouenem aż i tylko cztery godziny. Cztery najgorsze godziny w życiu Alibaby, dla ścisłości. Jeżeli ktoś myślał, że po tym wszystkim uwolni się od niechcianego towarzystwa, był naiwniakiem. Takim naiwniakiem był sam Alibaba, który naprawdę wierzył, że po tym, co mu Kouen urządził, będzie mógł bez przeszkód wrócić do domu.
O słodki Salomonie, czemu nie oświecasz mądrością swoje dzieci, tylko zostawiasz je na pastwę głupoty?
Jak każdego wieczoru w ostatnim czasie i tym razem opuścił klub bocznym wyjściem, mając przeczucie, że skoro i tak Kouen był w klubie, to całkiem możliwe, że czeka na niego, żeby móc dalej go dręczyć. Ale aż taki głupi Alibaba nie był i zamierzał umknąć całkowicie niezauważony.
Mało nie zemdlał, gdy otwierając drzwi i wychodząc na zewnątrz, zarył nosem w czyjąś klatkę piersiową.
Kouen.
O dobrzy bogowie, tylko nie to, tylko nie to, nie, nie, nie.
- Co ty tu robisz? – wyjąkał, mając szczerą ochotę usiąść tam, gdzie stał i zacząć krzyczeć.
Kouen posłał mu spojrzenie, jasno pytające, czy ta kwestia w ogóle wymaga wyjaśniania. No tak. Kochany Judal, a jakże. Cholerny zdrajca, będzie jeszcze chciał przywłaszczyć sobie nie swoją kanapę, już mu Alibaba porachuje kości.
Saluja wziął się w garść, unikając poważnego spojrzenia mężczyzny.
- Czego chcesz? – spytał, starając się, by jego głos brzmiał chłodno i niespecjalnie zachęcająco. – Spieszę się na autobus.
- Odwiozę cię – oświadczył Kouen.
Głupi! Głupi Alibaba!
- Tak właściwie to przejdę się na piechotę – stwierdził. Miał wrażenie, że coś na kształt zniecierpliwionego westchnięcia opuściło usta Kouena.
Już otwierał buzię, żeby posłać go raz na zawsze do diabła, gdy Kouen po prostu złapał go za nadgarstek i pociągnął za sobą.
- Puszczaj mnie! – Alibaba zaparł się nogami, lecz mężczyzna nic sobie z tego nie zrobił i poprowadził go to stojącego kawałek dalej samochodu, otwierając drzwi.
- Wsiadaj – polecił z wyjątkowo mrocznym wyrazem twarzy.
Alibaba zacisnął buntowniczo usta, nie zamierzając w żadnym razie wsiadać do tego samochodu, z którego już nie umknie. Kouen szarpnął go i, potykając się o własne nogi, Alibaba wylądował na skórzanym siedzeniu, a zatrzaskujące się drzwi o mało nie spotkały się z jego twarzą, gdy zerwał się do ucieczki. Gdy mężczyzna obchodził auto, by wsiąść na miejsce kierowcy, Saluja odczuwał cholerną ochotę, żeby otworzyć te zasrane drzwi i po prostu zwiać. Uznał to jednak za szczyt dziecinności i koniec końców utknął w pojeździe z osobą, z którą najmniej tego pragnął.
Kouen odpalił samochód, a silnik zamruczał cicho, gotowy do jazdy. Alibaba doskonale wiedział, do czego zdolna jest ta bestia pod ciężką stopą Kouena, ale naprawdę nie miał ochoty na takie szaleństwa z wkurzonym Kouenem za kierowcę.
- Piłeś – burknął, zapinając pas tak w razie, gdyby jednak Renowi zachciało się dzikich szarży.
- Martwisz się o mnie?
- O siebie. Jesteś nienormalny i jeszcze mnie zabijesz.
Jakby na potwierdzenie jego słów, Kouen nacisnął mocniej pedał gazu, a samochód niemal wyskoczył z uliczki z głośnym warkotem silnika. Saluja zaczął rozpaczliwie modlić się w myślach, by Kouen nie chciał go jednak zabić i żeby wyszedł z tego cało.
- A teraz – zaczął Kouen.
…zabiję cię, Alibabo i nawet sam Salomon ci nie pomoże. Alibaba Saluja RIP, jego życie było krótkie, ale za to piękne, uczcijmy go minutą ciszy…
- Powiesz mi, o co chodzi.
Alibaba zacisnął zawzięcie usta, wbijając spojrzenie w boczną szybę. Dlaczego Kouen po prostu nie rozumiał słowa „nie”?
- Alibaba – ciche warknięcie posłało delikatny dreszcz po plecach chłopaka. Już miał odpysknąć, żeby nie warczał na niego jak pies na listonosza, gdy zdał sobie sprawę, że bynajmniej nie kierują się do jego mieszkania.
- Gdzie jedziemy? Miałeś mnie odwieźć co domu – odezwał się zirytowany tym, że po raz kolejny ten facet robi, co mu się podoba, w ogóle nie zważając na innych.
- Odpowiedz na pytanie – polecił twardo.
- Zatrzymaj samochód – odpowiedział Alibaba, starając się panować nad sobą i swoim głosem.
- Nie.
- Zatrzymaj samochód, Kouen.
- Nie.
- Zatrzymaj ten pieprzony samochód, do cholery! – wrzasnął.
Z głośnym warknięciem Kouen skręcił gwałtownie, aż Alibaba uderzył barkiem o drzwi, i zatrzymał się na poboczu.
- O co mi chodzi, o co mi chodzi! – Alibaba szarpał się z pasami, chcąc jak najszybciej zniknąć z tego samochodu. – Jak nie wiesz, to twój zasrany problem! Ale powiem ci jak nie rozumiesz. Nie chcę spędzić całego życia na pieprzeniu się, na zastanawianiu się, o co ci chodzi, dlaczego ze mną jesteś. Mam już tego powyżej uszu! Nie chcę czuć się jak teraz, jak jakaś durna, rozhisteryzowana nastolatka tylko dlatego, że potrzebujesz pod ręką kogoś do stukania! Nie chcę tak, do cholery! – Otworzył gwałtownie drzwi, wysiadając i zatrzaskując je za sobą z hukiem. Ruszył przed siebie, mając wrażenie, że emocje rozsadzają go od środka, że… że to za dużo, jak na niego i jeszcze chwila, a naprawdę wpadnie w histerię. Maszerował ani razu się nie oglądając. Nie chciał wiedzieć, czy samochód jeszcze tam stoi, czy Kouen może już odjechał. Chciał… chciał tylko i wyłącznie wrócić do domu, i nie musieć już nigdy z niego wychodzić.
Sam nie wiedział, kiedy znalazł się w mieszkaniu z butelką alkoholu w ręce. Gdy opadł na fotel, nawet nie rozebrawszy się wcześniej z kurtki, siedzący na kanapie Cassim rzucił mu zdziwione spojrzenie. Musiał przedstawiać sobą wyjątkowo nędzny widok, bo Cassim nawet tego nie skomentował, tylko spytał:
- Za co pijemy?
- Za życie, które ma w dupie ludzi – mruknął, stawiając butelkę na stoliku.
- Aha. – Cassim kiwnął głową, odstawiając miskę z popcornem i udał się po szklanki.
Alibaba rozpaczliwie myślał, czy da się być jeszcze bardziej żałosnym od niego samego. Czemu tak właściwie jasno i spokojnie nie powiedział, o co mu chodzi? Czemu robił z siebie totalnego, rozchwianego emocjonalnie idiotę, zamiast komunikować jak normalny człowiek? Zresztą, czy on tak naprawdę wiedział, o co mu chodzi?
Oczywiście, nie chciał i nie zamierzał być dziwką Kouena, a właśnie ta prawda objawiła mu się najwyraźniej. Był dla Kouena jak cholerne ruchanie, do którego można przyjść i odejść tuż po. No dobrze, może i Kouen czasami przyjeżdżał ot tak, ale i tak zawsze kończyło się to w łóżku, a po wszystkim Kouen po prostu sobie szedł. Alibaba nie chciał być jak okazjonalny przedmiot w czyimś życiu i wolał to skończyć, nim obecność Kouena (nawet tak ograniczona jak łóżko) stanie się mu zbyt… niezbędna.
Schował twarz w dłonie, w głębi ducha czując, że to już się stało, że to już zbyt przywiązał się do kogoś, dla kogo on sam był tylko pieprzeniem. I chyba to wszystko było takie skomplikowane i bolesne, bo Kouen nie chciał pozwolić mu odejść, gdy jeszcze Alibaba był w stanie to zrobić. A ta niebezpieczna granica zbliżała się, teraz uświadomił sobie to wyraźnie. Spanikował w ostatniej chwili, by móc się z tego wyplątać bez żadnego uszczerbku. Tylko Kouen zdawał się tego nie pojmować. Przyzwyczajony do stawiania na swoim, do posiadania tego, czego chce, nie wypuszczał tego, czym się jeszcze nie znudził. Alibaba źle to rozegrał. Powinien był zniechęcić do siebie Kouena. To, co zrobił, ta próba natychmiastowego odcięcia się, sprawiła, że obudził instynkt posiadania, a tacy faceci jak Ren Kouen mieli go naprawdę silnie rozwinięty. Nikt tak stanowczo i dosadnie nie mówił i nie manifestował „moje” jak Kouen.
Toś się wpakował, Saluja, po prostu pięknie wszystko spierdoliłeś. Judal miał rację, jesteś cholernym kretynem.
- Masz.
Alibaba uniósł wzrok, gapiąc się na wyciągniętą w jego stronę szklankę. Nawet nie zauważył, kiedy Cassim wrócił z kuchni.
- Coś się stało? - spytał, samemu siadając na kanapie.
Alibaba wykonał coś pomiędzy wzruszeniem ramion a zaprzeczeniem, czego Cassim nie skomentował. Przerzucił program w telewizji na jakieś durne komedie, raz po raz dolewając im alkoholu i tak minęło im pół nocy.
Leżący w łóżku Alibaba westchnął ciężko, czując, że kac zaczyna łomotać mu w skroniach. Chwała bogom, że był weekend i nigdzie nie musiał iść, a za to mógł się dalej nurzać w swojej beznadziejności. Zwlekł się jednak z łóżka z zamiarem dostarczenia swojemu organizmowi zasłużonej dawki kofeiny. W kuchni zastał Cassima, który jadł śniadanie, ożywiony, jakby kilka godzin wcześniej nie pomagał Alibabie zapijać jego smutków.
Cassim spojrzał na Alibabę, unosząc brew.
- Wyglądasz…
- Błagam cię, nie kończ – westchnął cierpiętniczo. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wyglądał, nikt nie musiał mu tego jeszcze mówić, wystarczyło, że nagminnie robił to Judal.
- Aspiryna jest w szafce nad lodówką – powiedział Cassim, nastawiając wodę.
Alibaba zażył aspirynę, ból głowy zaczął przechodzić, zrobił sobie cudownie mocną kawę i czuł się człowiekiem prawie że zadowolonym.
- Masz dzisiaj jakieś zajęcia? – mruknął po jakimś czasie do Cassima, który zmywał po sobie naczynia.
- Ja? Właściwie to nie, muszę wyjść dopiero po południu.
- To świetnie, nie musimy nigdzie wychodzić. – Opadł na krzesło, mając ochotę znowu zasnąć.
- Właściwie to powinniśmy uzupełnić lodówkę – stwierdził Cassim, wycierając ręce w ścierkę. – Za chwilę będziemy mieli do jedzenia tylko pajęczyny – parsknął.
Alibaba westchnął po raz kolejny, ale zebrał się i poszli z Cassimem na podbój supermarketów. Właściwie nie pamiętał, kiedy ostatnio spędzili z Cassimem czas. Niby mieszkali razem, niby znali się niemal od dziecka, ale w ostatnim czasie widywali się tylko przelotnie. Dlatego była to dobra okazja, żeby ten stan zmienić. Spędzili więc całe przedpołudnie na rozmawianiu o wszystkim i o niczym, jak za starych dobrych czasów. Alibaba lubił w Cassimie to, że nigdy nie musiał zbyt wiele mówić, a przyjaciel i tak wszystko wiedział. Nie dręczył, nie dopytywał, był po prostu Cassimiem, który potrafił oderwać Alibabę od jego ponurych myśli, a nawet poprawić mu nastrój. Zatem gdy po południu Cassim wyszedł spotkać się z jakimś klientem (Alibaba w końcu się dowiedział, że jego przyjaciel jest przedstawicielem handlowym, co było małym zaskoczeniem, bo Alibaba zatrzymał się na tym, że Cassim pracował w jakimś magazynie), mógł stwierdzić, że jego nastrój znacznie się poprawił. Kac poszedł w zapomnienie, a wszelkie niepożądane myśli odrzucał od siebie natychmiastowo.
Porządkując ich zakupy, zastanawiał się właśnie nad zrobieniem sobie obiadu, gdy rozległo się pukanie. W pierwszej chwili zignorował je, myśląc, że to pewnie Cassim i ten zaraz sam sobie otworzy, jednak gdy pukanie się powtórzyło, podszedł do drzwi. Może zapomniał kluczy?
Otworzył drzwi i zamarł jak rażony prądem. Na progu stał Kouen.
- Co… co ty tu robisz? – wystękał Alibaba, próbując się otrząsnąć z szoku, jaki wywołał w nim widok mężczyzny.
Kouen nie odpowiedział, tylko wszedł do środka, zmuszając Alibabę do cofnięcia się i zanim chłopak w ogóle będzie zdolny do pomyślenia o tym, by zatrzasnąć mu drzwi przed nosem.
No kurwa no, bez jaj…
Alibaba z hukiem zatrzasnął drzwi, odwracając się na pięcie. Jak bardzo można nie rozumieć prostych komunikatów? Co prawda komunikaty Alibaby były mocno histeryczne, ale to się pominie. Ruszył do kuchni, by skończyć rozpakowywanie zakupów i nie zacząć panikować.
Kouen bez słowa podążył za nim, przyglądając mu się uważnie i siejąc swoją aurę władcy absolutnego, jednak Alibaba ignorował jego obecność z milczącą zawziętością. Kouen nastawił wodę w czajniku, wyciągając z szafki kubek i kawę. Rządził się kutafon jakby był u siebie, cholera.
Gdy już nie miał co robić z rękami, przeszło mu przez myśl, żeby zamknąć się na cztery spusty w swoim pokoju, a Kouen niech sobie robi co tam chce, ale zrezygnował z tego, nie mając już siły na nic. Oklapnął na stołku, pocierając dłonią twarz i mając wrażenie, że Kouen nie spuszcza z niego wzroku. Czasem nienawidził tego jego kamiennego opanowania, dużo bardziej by wolał, gdyby się po prostu wkurzył, zaczął krzyczeć, wtedy Alibaba mógłby zrobić dokładnie to samo. A tak… mógł zachować się tylko jak dzieciak.
Westchnął po raz tysięczny dzisiejszego dnia, opierając się plecami o ścianę i wbijając spojrzenie w sufit. Cholera, cholera…
Cichy stuk przyciągnął jego spojrzenie. Kouen postawił na stoliku kawę w kubku, w którym zwykle Alibaba pijał i chłopak niemal jęknął w rozpaczy. Co on miał teraz, do licha, zrobić?
- Zachowujesz się jak dziecko – odezwał się w końcu Kouen, gdy Alibaba zacisnął palce na kubku.
Saluja skrzywił się tylko trochę, bo tak właściwie facet miał bez dwóch zdań rację, sam to doskonale wiedział.
- Wiem – mruknął. – Ale to twoja wina.
- Moja? – Mężczyzna zmarszczył groźnie brwi.
- Tak – burknął, wlepiając wzrok w niemal czarną kawę. – Nie chcesz dać mi spokoju, gdy cię o to proszę.
- Nie poprosiłeś mnie o to ani razu – stwierdził spokojnym głosem, z którego Alibaba nie wiele potrafił wyczytać.
- Ja… Dlaczego mi to utrudniasz? – spytał z pretensją, trąc palcami czoło. Chyba wracał mu ból głowy.
- Bo nie rozumiem.
- A co tu jest niezrozumiałego? Nie chce być twoją… twoim gościem od seksu. Po prostu nie chcę. Nie wiem, czego ty ode mnie chcesz i nie chcę się już nad tym zastanawiać za każdym razem, gdy przychodzisz i odchodzisz.
- A czego ty chcesz ode mnie?
Alibaba uniósł wzrok, lecz zaraz go spuścił z powrotem. Na twarzy Kouena widniało zniecierpliwienie i miał wrażenie, że nigdy przy nim nie przestanie być durnym idiotą. Coś boleśnie się w nim zaciskało z każdą sekundą, w której Alibaba uświadamiał sobie, że jednak jest już za późno, zdecydowanie za późno…
- Niczego, co byłbyś w stanie mi dać – stwierdził płaskim, bezosobowym tonem głosu, niczego innego nie pragnąc tak, jak tego, by Kouen po prostu zniknął.
- Skąd taka pewność? – spytał, a w jego głosie wyraźnie pobrzmiewała złość.
Alibaba roześmiał się cynicznie, patrząc na Kouena z irytacją.
- Nie strugaj sobie ze mnie żartów, dobra? Przyjeżdżasz do mnie na seks, wychodzisz zaraz po, wiem o tobie tyle, ile udało mi się z ciebie niemal SIŁĄ wyciągnąć, pocałowaliśmy raz, RAZ w życiu, a ty masz do mnie pretensje, że nie jesteś mi w stanie nic dać? – wzburzył się. – Przestań się zabawiać we mnie, w durnego naiwnego dzieciaka, dobra? – Zsunął się z krzesła, z zamiarem odejścia. – Nie wiem, co ty tutaj robisz, może cieszy cię doprowadzanie innych do szału i widok rozhisteryzowanych głupków, ale…
Kouen ruszył w jego stronę z… z potwornym wyrazem twarzy, który sprawił, że Alibaba zatkał się momentalnie i cofnął gwałtownie w tył, aż nie natrafił plecami na parapet.
Zabije go. Ten pieprzony wariat go zabije.
Jednak zamiast morderczych rąk na swojej szyi, Alibaba poczuł twarde, stanowcze usta na swoich własnych. Gdyby nie fakt, że ciało Kouena przyciskało go do parapetu, byłby się najzwyczajniej w świecie przewrócił. Niemal jęknął, gdy te usta wymuszały na nim uległość i rozniecały coś, czego nie chciał absolutnie czuć, a czemu nie potrafił się oprzeć. Kouen rozłączył ich usta i przez chwilę ich oddechy mieszały się ze sobą.
- Masz o mnie bardzo interesujące zdanie.
Alibaba stężał, czując jak od tego mrukliwego głosu przechodzą go dreszcze. Chciał… chciał uciec, jednak ramiona Kouena skutecznie trzymały go w miejscu.
- Wszystko, co myślisz, jest błędne. Nie traktuję i nie traktowałem cię jak swojej dziwki. – Skrzywił się wyraźnie, a Alibaba widział bardzo dobrze tłumioną złość w oczach Kouena, od których nie potrafił oderwać wzroku. – Ja też nie wiem, czego ode mnie chcesz. Potrafisz tyle gadać, ale nigdy nie powiedziałeś ani słowa na ten temat. Dlaczego masz pretensje tylko do mnie?
Alibaba spuścił wzrok, nie będąc w stanie znieść natarczywości, z jaką zaczął na niego patrzeć. Kouen złapał jego szczękę i zmusił, by na niego popatrzył.
- Czego ode mnie chcesz? – spytał niskim głosem, a jego oczy błyszczały czymś, czego Alibaba nie rozumiał.
Zacisnął powieki, kręcą głową. Nie potrafił powiedzieć, nie potrafił mu tego powiedzieć. Nie przeszło by mu to przez gardło. Gdyby to wypowiedział, nie byłoby już odwrotu.
Usta Kouena ponownie przylgnęły do jego warg i tym razem Alibaba nie potrafił powstrzymać westchnięcia, które mężczyzna szybko wykorzystał, by pogłębić pocałunek. Czuł, że zaczyna drżeć, jak jakaś cholerna dziewica podczas pierwszej schadzki, lecz nic nie mógł z tym zrobić, gdy te usta władczo drażniły się z jego własnymi. Oderwał się od niego, zaciskając dłonie na jego koszuli.
- Dlaczego mi to robisz? – jęknął z rozpaczą.
- Nie chcesz? – Wargi Kouena spoczęły na jego szyi, a silne ręce podniosły, sadzając na parapecie. – Powiedz. – Mruczący szept, który rozległ się w uchu Alibaby sprawił, że wszystko zacisnęło się w nim i wywinęło malowniczego fiołka. – Powiedz mi, że mam odejść, a odejdę.
Zacisnął mocniej palce na koszuli Kouena, przyciągając go bliżej.
Chciał to powiedzieć, naprawdę chciał…
Usta Kouena odnalazły jego, w miękkiej, a zarazem władczej pieszczocie.
Ale nie potrafił, nie potrafił, gdy wszystko w nim drżało i pragnęło jego dotyku do szaleństwa.
Alibaba nie myślał o tym, że po raz kolejny ich spotkanie skończyło się w łóżku. Że po raz kolejny stało się to, z czym chciał definitywnie skończyć. Nie myślał o tym, bo nie potrafił już w ogóle myśleć. Seks z Kouenem zawsze był świetny, ale to, co działo się teraz było… Nie dało się tego z niczym porównać. Jeszcze nigdy nie było to takie intensywne, nigdy jego ręce i całującego go usta nie rozpalały go tak jak teraz, a silne ciało przyciskającego go do materaca nie wywoływało w nim takiego pożądania. Jeszcze nigdy nie był taki otwarty i odsłonięty, bez żadnych barier i hamulców przeżywający jawnie swoją rozkosz. Jeszcze nigdy… Jeszcze nigdy nie kochał się z Kouenem…
Przez dłuższą chwilę, zanim udało mu się odzyskać jasność myśli po tym, co właśnie się stało, cieszył się ciepłem i zapachem drugiego ciała. Kouen zsunął się z niego, kładąc się obok z zamkniętymi oczami. Czując, jak paskudna obręcz zaciska się na jego wnętrznościach, Alibaba wyciągnął dłoń, chcąc odgarnąć wilgotne kosmyki z czoła kochanka. Zatrzymał się jednak w pół ruchu, rezygnując ze swojego zamiaru, wyrzucając sobie od miękkich idiotów. Oczy Kouena otworzyły się i pochwycił jego opadającą rękę. Alibaba zamarł w nieopanowanej panice, a po chwili coś rozmymłanego chwyciło go za gardło, gdy Kouen przyciągnął jego dłoń do swojej twarzy. Alibaba odgarnął mu włosy, przysuwając się nieznacznie, a ciepłe, silne ramię znalazło swoje miejsce na jego pasie.


__________

H.: Naaach, jeszcze nigdy nie udało się tak malowniczy spieprzyć facetów. Będę się łudzić, że zostanie mi to wybaczone. ^^””

wtorek, 24 lutego 2015

2. Per aspera ad astra. [EnAli]



Zmęczony i niewyspany Alibaba powlekł się do kuchni. Przez tego drania w ogóle się nie wyspał, jakby nie dość było, że dręczy go na co dzień to jeszcze nawet w myślach nie chciał mu dać spokoju. Powinien się jak najszybciej pozbyć go ze swojego życia, by znowu zagościł w nim cudowny, błogosławiony spokój. Ech…
Wszedł do kuchni z zamiarem przyrządzenia sobie najmocniejszej kawy na świecie i przeżycia jakoś tego dnia. Już właściwie nie zdziwił go widok Judala usadowionego na jednym w wysokich krzeseł. Judal, mimo że miał własny dom, w którym mieszkał wraz z rodziną, przebywał u niego częściej niż przyjacielskie odwiedziny. Częściej niż w ogóle jakiekolwiek odwiedziny, bo tak właściwie, to Judal przygarnął sobie ich mikroskopijny salonik z rozkładaną kanapą i telewizorem. Nie raz i nie dziesięć razy Alibaba próbował go wywalać, lecz Judal był jak uparty koci futrzak, który mimo że wystawiany za drzwi zawsze prędzej czy później po prostu wracał jakby nigdy nic.
Alibaba podszedł do kuchenki, kompletnie ignorując obecność kolegi, który z nogami podwiniętymi na krześle jadł płatki śniadaniowe prosto z pudełka. Woda zaczynała wrzeć w czajniku, a Alibaba wyjął miskę i mleko z lodówki. Wyciągnął miskę w stronę Judala, który zerknął na niego kątem oka, mieląc w ustach płatki i najwyraźniej zamierzał udawać, że nic nie zauważył. Jedno chmurne spojrzenie wkurwionego Alibaby wystarczyło, by Judal z miną pana rzucającego słudze ochłap mięsa wsypał kilka płatków do miski. Alibaba zerknął do niej, a jego twarz nachmurzyła się jeszcze bardziej. Mysz by sobie tym nie pojadła, oto łaskawość według Judala.
- Serio? – burknął.
Usta Judala rozciągnęły się w szerokim uśmieszku. Alibaba westchnął cierpiętniczo, odwracając się do niego tyłem i zalał sobie kawę, ciesząc się jej mocnym, intensywnym zapachem. Wlał mleko do miski i usadowił się na drugim krześle, popijając w milczeniu kawę.
- Co zamierzasz z tym zrobić? – odezwał się po jakimś czasie Judal, przerywając cudowną ciszę.
- Hę? Z czym? – mruknął Alibaba, mieszając łyżką w misce, po czym uznał, że jego śniadanie bardziej nadaje się do wypicia niż do jedzenia i tak też uczynił.
- Sin mówi, że jest wściekły. – Judal potrząsnął tekturowym opakowaniem, zaglądając do środka.
- To chyba ty powinieneś coś zrobić z wściekłym Sinem – zauważył, wypijając ostatni łyk mleka.
Judal spojrzał na niego wyraźnie zniecierpliwiony.
- Nie o Sina mi chodzi tylko o Kuena, głąbie – prychnął.
- I co z nim? – Alibaba skupił się na dopijaniu kawy.
- Sin mówi, że Kouen jest wściekły – powiedział wyjątkowo cierpliwie jak na niego. – A jest wściekły tylko, gdy coś idzie źle w firmie albo na ciebie? A w jego firmie idzie wszystko dobrze?
Alibaba zakrztusił się pitą kawą. Dobrze wiedzieć, że Kouen bywa na niego wściekły i cały świat o tym wie, prócz samego Alibaby.
- Może zdechnął mu ukochany chomik? – zasugerował, schodząc z krzesła, by pozmywać po sobie.
- Nie ma ukochanego chomika, pytałem o to Sina. Ale za to ma idiotę, który postanowił go ignorować. - Wzruszył ramionami, wsypując resztkę płatków prosto do buzi.
- Och, doprawdy? – Saluja sarknął pod nosem, odkręcając wodę w zlewie.
- Sprawdzałeś swój telefon?
Alibaba zacisnął usta. Po trzech połączeniach wczoraj postanowił wyłączyć telefon i nie był do końca pewien, czy chce go ponownie uruchamiać.
Judal odłożył puste pudełko, wbijając wzrok w napięte plecy Alibaby, który najwyraźniej zapomniał, że miał zmywać, a nie moczyć sobie ręce pod strumieniem wody.
- Skończyły ci się płatki. – Alibaba wzdrygnął się i z werwą zabrał na zmywanie. Judal westchnął dramatycznie, ubolewając, że przyszło mu obcować z samymi kretynami. - Musisz kupić nowe. Tylko tym razem nie to kukurydziane gówno.
- Jak chcesz jeść coś innego, to mógłbyś od czasu do czasu coś kupić, a nie wyjadać mi żarcie z lodówki – warknął Saluja, zakręcając kurek i szukając suchej ścierki.
- Nie tykam twojej lodówki. Tylko szafki. Możesz mnie oświecić, o co wam w ogóle poszło?
- O nic. – Wzruszył ramionami, robiąc porządek na kredensie.
- Jakby wam o nic poszło, to Kouen nie mordowałby każdego, kto mu się nawinie, a ty nie przypominałbyś rozdeptanej żaby potraktowanej kosiarką – zauważył, siadając po turecku na krześle i bujając się w przód i tył.
Alibaba zirytował się tylko troszkę. Tylko troszeczkę. Już niemal przywyknął do cudownych komplementów Judala.
- Może po prostu czas na zmiany – oświadczył, zamykając szafkę mocniej, niż było potrzeba.
- W ogóle was nie rozumiem. – Judal wywrócił oczami, zakładając ręce na piersi. – Pieprzycie się ze sobą od cholernego roku, a zachowujecie się jakbyście się poznali wczoraj.
- Masz rację, my się po prostu pieprzymy i tyle – warknął Alibaba, z trzaskiem zasuwając szufladę, do której włożył sztućce. – Nie jesteśmy w sobie zakochani jak ty i Sin, więc przestań nas do was porównywać! Było fajnie, ale czasem trzeba w końcu przestać tylko okazyjnie się pieprzyć i zająć sobą, do cholery!
Judal przez chwilę gapił się zaskoczony na Alibabę i jego mały wybuch złości, po czym jego twarz spochmurniała, a usta zacisnęły w wyrazie dezaprobaty.
- Ty jednak jesteś kompletnym durniem, Saluja – stwierdził z wyniosłym prychnięciem.
- Jak chcesz mnie dalej obrażać to możesz sobie już iść. Kiedy ostatnio byłeś na zajęciach?
- Ty się o moje zajęcia tak nie troszcz, Saluja, zajmij się lepiej sobą.
- Próbuję! I nie chcecie mi pozwolić!
- Bo jesteś idiotą, który potrzebuje, żeby prowadzić go za rączkę, bo sam nie potrafi zrozumieć, o co mu chodzi.
- Cieszę się bardzo, że ty rozumiesz za nas dwoje!
Drzwi do kuchni rozsunęły się i stanął w nich zaspany Cassim.
- Co to za krzyki z samego rana? – mruknął, drapiąc się po głowie i omiatając kuchnię spojrzeniem. – A, to ty – burknął dostrzegając Judal. Z kolei Judal nie dał po sobie poznać, że w ogóle zauważył Cassima.
Z niewyjaśnionych dla Alibaby przyczyn Judal nie przepadał za jego przyjacielem i ilekroć się spotykali, Judal ignorował go z pełną wyniosłości gracją, co z kolei niezmiernie irytowało Cassima, który za Judalem również nie przepadał. Co ciekawe, Kouen też niekoniecznie lubił Cassima, jednak był w tym o niebo dyskretniejszy niż Judal, który całym sobą manifestował „nie lubię cię, plebsie, nie jesteś nawet godzien mojej nieuwagi”.
- Saluja, powietrze w tej kuchni się popsuło, zrób coś z tym – polecił Judal oglądając własne paznokcie.
Cassim rzucił mu wkurzone spojrzenie, jednak chłopak ignorował go tak jak zawsze.
- Czemu nie wyrzucisz tego darmozjada? – zwrócił się do Alibaby, podchodząc do czajnika. Cassim zdążył się już nauczyć, że nie ma co wojować bezpośrednio z Judalem, bo ten robił wszystko, byle nie zauważać tego, kogo nie lubi.
- Próbuję, ale zawsze wraca – burknął Alibaba, gapiąc się na Judala, który uśmiechał się pod nosem niczym kot w trakcie polowania. Brakowało mu jeszcze tylko ogona, którego koniuszek poruszałby się w wyrazie ekscytacji.
- Najwyraźniej jesteś za miękki, powinieneś zrobić to raz a porządnie – poradził, wsypując kawę do kubka.
- Jak chcesz, możesz sam spróbować – parsknął, a Judal uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby tylko czekał, aż Cassim spróbuje go wyrzucić.
- Skoro i tak się kłócicie, to powinieneś go wyprosić – zauważył, szykując sobie kanapkę.
- My się nie… Chociaż właściwie to się kłócimy. Judal, wypierdzielaj stąd. – Wbił wkurzone spojrzenie w kolegę.
- Ja? – zdziwił się. – A co ja ci zrobiłem, że chcesz mnie wyrzucić na bruk?
- Wkurzasz mnie, to wystarczający powód.
- Ja cię nie wkurzam, Saluja, ja jestem rozsądną częścią twojego mózgu – prychnął wyniośle. – I odzywam się tylko wtedy, kiedy robisz coś idiotycznego. Czyli zawsze. – Ironiczny uśmieszek pojawił się na jego ustach.
- Nie przeginaj – mruknął Alibaba, marszcząc gniewnie brwi.
Jak to możliwe, żeby ktoś o tak psychopatycznym uśmiechu jak Judal chodził jeszcze na wolności?
- W porządku, Saluja, ale zapamiętaj sobie, że jesteś durniem, który najwyraźniej niczego nie rozumie i szybko tego pożałujesz – parsknął ubawiony, zsuwając się z krzesła. – A teraz wybacz, mój etat mądrzejszej części ciebie dobiegł końca. – Sięgnął po kanapkę, którą zrobił sobie Cassim i udał się do wyjścia. – Na razie!
Cassim, który grzebał w lodówce, odwrócił się w końcu, a zauważając brak swojego śniadania, wbił wkurwione spojrzenie w Alibabę.
- Jeszcze go dogonisz – mruknął Saluja, czując, że ten dzisiejszy dzień wcale a wcale nie będzie lepszy od poprzedniego.


###

Przez kolejne dni Alibaba robił, co mógł, by jak najskuteczniej unikać Kouena, nie myśleć o Kouenie i w ogóle zająć się wszystkim innym byle nie Kouenem. Jeszcze nigdy wcześniej z takim zaangażowaniem nie sprzątał swojego pokoju i nie przykładał się do przygotowywania na zajęcia. Jak tak dalej pójdzie to jeszcze skończy te studia z wyróżnieniem, czy coś.
Alibaba starał się ograniczać wszelkie myśli dotyczące byłego kochanka, chociaż łatwe to nie było, bo zdążył się przyzwyczaić do jego milczącej obecności, do możliwości paplania mu o wszystkim, do jego ustawiania wszystkiego w kuchni według jakiś dziwnych szyfrów, których Alibaba i tak nie pojmował i szybko robił tam na powrót standardowy chaos. Także trochę się pozmieniało. Nawet Cassima widywał w mieszkaniu częściej, co w ostatnim czasie zdarzało się rzadko, gdyż Cassim w ogóle mało w domu przebywał, a już zwłaszcza, gdy przyjeżdżał Kouen, z którym prowadzili jakąś milczącą rywalizację, niepojętą dla Alibaby. Saluja tak na dobrą sprawę nawet nie wiedział, gdzie Cassim pracuje. Obiecał sobie więc nadrobić to okropne niedopatrzenie i generalnie jakoś tak spędzić z nim trochę czasu, bo miał wrażenie, że trochę zaniedbał przyjaciela.
W pracy także robił wszystko, by spotkanie Kouena było jak najmniej możliwe. Wypełniał swój grafik co do jednej minuty (z zastrzeżeniem, że ma być nie zmieniany nawet, jeżeli ktoś będzie nalegał), a klub opuszczał jednym z bocznych wyjść. Po dwóch dniach chłopak pracujący w recepcji przestał się już dziwić i patrzeć na Alibabę, jakby spadł z księżyca. W końcu host miał prawo nie chcieć przebywać z kimś, kto go źle traktuje albo mu się naprzykrza i chociaż Alibaba nie zająknął się nawet słowem, kim może być taka osoba, to chłopak z recepcji zdawał się rozumieć, o co chodzi.
Wszystko to działo się oczywiście pod pełnymi dezaprobaty spojrzeniami Judala, który powtarzał jak zacięta płyta, że Saluja jest kretynem. Alibaba czasami nienawidził swojego kolegi i najchętniej ukręciłby mu łeb gołymi rękami. Jednakże morderstwo nie wchodziło w rachubę, był zdecydowanie za młody by ot tak dać się zamknąć za kratkami. Znosił więc wszystkie obelgi kierowane w jego stronę z kamiennym spokojem. Jak tak dalej pójdzie, to zamieni się Kouena.
Aghrrry. I znowu zatoczył kółeczko i wylądował myślami nie tam, gdzie by chciał.
Poprawił przed lusterkiem krawat i ruszył do głównego bufetu. Dzisiejszy wieczór miał w większej części spędzić w towarzystwie właściciela firmy jubilerskiej, który w ostatnim czasie najwyraźniej polubił Alibabę i chłopak odnosił nawet wrażenie, że mężczyzna stara się dyskretnie wybadać grunt.
Generalnie praca hosta polegała na rozmowie i dotrzymywaniu towarzystwa klientowi i o żadnych usługach natury seksualnej nie było mowy. Jednakże nikt nie bronił hostowi świadczyć takich usług po godzinach pracy, jeżeli miał takie życzenie. Do takich rzeczy klub się nie wtrącał i host robił to na własną odpowiedzialność. Alibaba na zaliczał się do tej grupki, szanował się jeszcze na tyle, by nie rozkładać nóg przed każdym podstarzałym bogaczem, a o jakichkolwiek uczuciowych afektach nie było nawet mowy. Jedynym wyjątkiem od tej żelaznej zasady Alibaby nie spotykania się z nikim po godzinach pracy, był Ren Kouen.
Kouen był jedynym mężczyzną, z jakim Alibaba wszedł w bardziej zażyłą relację, niż kilka wspólnie spędzonych godzin w loży. Pamiętał jak dziś pierwszą wizytę Kouena w klubie. Był to już prawie rok po tym, jak Alibaba podjął się tej pracy i czuł się w niej już wystarczająco swobodnie i pewnie, by móc decydować, jakich klientów chce. Cenił sobie towarzystwo osób, które go wybierały i nawet darzył ich sympatią, jednak lubił czasem poznać kogoś nowego. Dlatego, gdy pojawił się Sinbad ze znajomym, który jeszcze nigdy u nich nie był, bez wahania wziął nowego na siebie.
Klient, jaki czekał na niego w loży, okazał się około trzydziestoletnim facetem o aparycji kogoś, kto jest w stanie zabić człowieka jednym spojrzeniem. Jeżeli stosownie się go wkurzy. Kamienno-zgryźliwy wyraz twarzy, jaki wtedy miał Kouen, nie zraził bynajmniej Alibaby, dał mu tylko jasny sygnał do bycia nienachalnym. Tacy faceci, chowający wszelkie możliwe uczucia za bezemocjonalną maską, raczej nie lubili głupoty i przesadnej infantylności. I nie mylił się, Kouen zachowywał się jak ktoś, kto wylądował w tym miejscu za karę i nie ma najmniejszej ochoty na tego typu zabawy - „został tutaj przywleczony przez swojego partnera biznesowego i najlepiej dla Alibaby by było, gdyby się zamknął, a jeszcze lepiej, jakby w ogóle zniknął”. Tak właściwie Kouen nie powiedział żadnego z tych słów, wystarczyło spojrzenie jakie posłał Alibabie, gdy ten się pojawił.
Alibaba zrezygnował więc z wizerunku świergotliwego, uprzejmego hosta, starając się prowadzić jednostronny dialog, spokojny i nie narzucający, a już w ogóle nie wymagający żadnego udziału Kouena. Mężczyzna na początku wydawał się zirytowany jego gadaniem, jednak im dłużej Alibaba mówił, tym ten koszmarny wyraz twarzy Kouena znikał, zastąpiony czymś, co można by nazwać neutralnością, przez którą słabo przebijało się po prostu zmęczenie. Zauważywszy to, szybko przerzucił się na opowieści o podróżach, o których sam słyszał i na które chciał się wybrać, i nawet udało mu się uzyskać mrukliwe odpowiedzi na swoją gadaninę.
To był pierwszy raz, kiedy spotkał Rena Kouena i w życiu by się nie spodziewał, że będą jakieś kolejne. Dlatego przeżył niemałe zaskoczenie, gdy kilka dni później klientem, który go wynajął, okazał się nikt inny jak właśnie on. Saluja ukrył bardzo dobrze swoje zaskoczenie, wchodząc idealnie w swoją rolę. W dodatku Kouen nie miał tego wyrazu twarzy psychopatycznego mordercy, dlatego to spotkanie przebiegło dużo łatwiej niż pierwsze.
A potem było następne spotkanie i następne, i kolejne. Zdarzało się nawet, że Kouen coś powiedział! Sukces jak nic. Mężczyzna nie należał do zbyt rozmownych typków, jednak gdy już czasem się odezwał i nie była to jakaś pojedyncza monosylaba, okazywało się, że jest bystrym i oczytanym gościem, zupełnie innym od standardowych snobów, z jakimi Alibaba miał do czynienia na co dzień.
Kouen nigdy nie przepadał za usługiwaniem mu, zawsze się irytował, że nie jest jeszcze na tyle stetryczały i potrafi sobie sam odpalić papierosa i nalać alkohol. Alibaba po prostu to zaakceptował i starał się dostosować do tego, jaki był i czego wymagał Kouen, w końcu grunt to nie zrażać klientów – główna dewiza ich szefowej.
Dopiero po jakimś czasie Saluja zaczął dostrzegać w swoim kliencie coś więcej niż tylko bystry umysł i społeczne upośledzenie na gruncie komunikacyjnym. Ren Kouen był po prostu seksownym facetem. Odpowiednio zbudowanym i o męskich rysach. Alibaba nie był zadeklarowanym gejem, potrafił doceniać zarówno kobiecą delikatność jak i szorstką urodę mężczyzn, a u Kouena zdecydowanie było co podziwiać, gdy już minęło pierwsze wrażenie osoby, która zaraz cię zamorduje, jeżeli chociaż się ruszysz.
Ech… Czy ten cholerny Kouen da mu kiedyś spokój?
Alibaba wszedł na salę bufetową, niemal od progu przywitany szerokim uśmiechem chłopaka z recepcji.
- Eee, coś się stało? – spytał na próbę, zastanawiając się, co też tak mogło ucieszyć tego chłopaczynę.
- Pewnie dostaniesz podwyżkę – poinformował, a Saluja uniósł wysoko brwi.
- I dlatego tak się cieszysz?
- Też powinieneś się cieszyć, bo padła rekordowa cena na twoje towarzystwo – wyjaśnił.
Alibaba zamrugał oczami.
- Słucham?
- Wiem, wiem, nalegałeś, żeby nie zmieniać twojego grafiku, ale był tu facet, który naprawdę nalegał… Pewnie bym go spławił, ale zaproponował takie pieniądze… I gdyby jeszcze nie słyszała tego szefowa… No i nie mogłem mu odmówić i czeka na ciebie w szóstej loży, a na twoje konto poleci niezła premia, chłopie.
Alibaba zamrugał jeszcze raz, gapiąc się tępo na chłopaka. Niemal czuł, jak jego zawieszony na chwilę mózg zaczyna pracować. Pierwsza myśl, jaka zatem przyszła mu do głowy była – Kouen. Chciał zapytać o to chłopaka, jednak bał się tej odpowiedzi bardziej niż czegokolwiek i po prostu oddalił się, czując, jakby ktoś walnął mu w łeb.
Cholera, o cholera. Jeżeli to Kouen, to po prostu zrobił malowniczy szach-mat Alibabie. A Kouen był geniuszem robienia takich szach-matów, a już zwłaszcza Alibabie. O cholera, o cudowny Salomonie, to się nie dzieje…
Rozejrzał się za Judalem, jak za ostatnią deską ratunku, a jego oczywiście nigdzie nie było, gdy był tak rozpaczliwie potrzebny!
Alibaba wziął głęboki wdech i skierował się prosto do loży. Dlaczego wcześniej nie pomyślał o napisaniu testamentu?
Alibaba udawał, że wcale nie jest zawiedziony, że w loży faktycznie siedział Ren Kouen. Usiadł ciężko na sofie czując, jak ogarnia go całkowite zrezygnowanie. Kouen nawet na niego nie spojrzał, zajęty przeglądaniem grubego notesu. To było jedno z ciekawszych dziwactw Kouena. Przy całej ofercie nowinek technologicznych, Kouen pozostawał wierny tradycyjnemu papierowi. Ciekawe czy potrafił w ogóle używać komputera? W sumie na pewno potrafił, skoro umiał go naprawić (wcale przy tym nie burcząc, że owy komputer nadaje się bardziej na śmietnik niż do naprawy).
Przez chwilę panowała cisza, a Alibaba gapił się bez celu w stojącą na stoliku butelkę whisky. Zerknął na Kouena, gdy ten zamknął notes i odłożył go na bok, kierując swoje spojrzenie na Alibabę. Chłopak pierwszy odwrócił spojrzenie, nie mając w sobie za grosz siły na mierzenie się z tym bezemocjonalnym wyrazem oczu Kouena.
- Nalej mi – podło polecenie.
Coś w Alibabie warknęło buntowniczo na ten rozkazujący ton głosu. Sięgnął jednak po butelkę i nalał niewielką ilość alkoholu do szklanki. Kouen nie spuszczał z niego wzroku i Alibaba czuł się coraz gorzej pod tym ciężkim spojrzeniem i nie będąc nawet w stanie popatrzeć na mężczyznę.
- Opowiedz mi coś.
Kolejne polecenie. I po raz kolejny Alibaba poczuł rodzący się w nim bunt, który sprawił, że zacisnął mocno zęby. Szukał w głowie czegoś, o czym mógłby zacząć mówić, byle tylko pozbyć się tej cholernej ciszy, ale nic nie przychodziło mu na myśl. Zwykle nie miał z tym problemu, był notoryczną paplą, której rzadko zamykały się usta, a przy Kouenie zdarzało mu się gadać jak najęty, skoro mężczyzna i tak przez większość czasu milczał i nie wykazywał jakiejś wyjątkowej ochoty, by zmieniać ten układ.
Kouen poruszył się, sięgając do kieszeni marynarki po papierosy. Alibaba gapił się na niego kątem oka, aż mężczyzna nie spojrzał ponownie na niego z sugestywnie uniesioną brwią. Próbując zapanować nad chęcią natychmiastowego odejścia, sięgnął do kieszeni po zapalniczkę i odpalił mu papierosa. Twarz Kouena zniknęła na moment za mgiełką dymu. Alibaba nie był fanem papierosów, jednak i tym razem nie mógł się oprzeć refleksji, że niektórym to po prostu pasowało…
Zagapił się przez chwilę na spokojnie palącego Kouena. Alibaba widział drobne subtelności, które wskazywały, że Kouen jest daleko od zrelaksowanej pozy, jaką przybrał. Napięcie ramion, sztywność sylwetki, coś nieuchwytnego w jego twarzy… Jasno sugerowało to, że Kouen jest albo bardzo zmęczony, albo wkurzony. Biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znajdowali, stawiałby raczej na to drugie… Ach, Alibabo, jaki ty jesteś utalentowany, potrafisz wzbudzać takie huragany emocji…
- Skoro już muszę płacić za twój czas, powinieneś bardziej się przykładać do swojej pracy – odezwał się lakonicznie Kouen.
Alibaba nie wiedział, jak to się stało, że nie chwycił za szklaneczkę i nie wylał jej zawartości na twarz mężczyzny, samemu odchodząc z dumą. Może dlatego, że gdyby to zrobił, nie miałby już czego szukać w tym klubie i musiałby zamieszkać pod mostem, bo nie stać by go było na dalsze wynajmowanie mieszkania? A może dlatego, że zanim zdążył by wstać, już by nie żył?
- Dawno, dawno temu – zaczął Alibaba przez zaciśnięte zęby, nie kryjąc się już ze swoją wściekłością – żył sobie pewien chłopak, który kochał mieć święty spokój. Niestety, życie to podstępna ladacznica, która w dupie miała, że ten chłopak był naprawdę grzecznym chłopcem i nie zasługiwał na karę, którą ta zdzira mu przyszykowała.
Usta Kouena drgnęły. Alibaba już sam nie wiedział, czego pragnie bardziej – zabić tego kutafona, pocałować go czy schlać się do nieprzytomnością tą butelką whisky.
- Biedny chłopak – stwierdził Kouen, zaciągając się papierosem.
- W istocie – warknął Saluja. – Nie zasługiwał na to, co ta cholerna ladacznica mu zgotowała.
- Może on wcale nie był takim grzecznym chłopcem i wiedziała, co robi? – Uniósł brew i Alibaba był więcej niż pewien, że drgnął mu pieprzony kącik ust. Kurwa.
- Nie wtrącaj się, to moja bajka – zawarczał. – Chłopak był grzeczny, a życie było niesprawiedliwą kurwą. Zesłała chłopakowi cholerne utrapienie w postaci aspołecznego, niezrównoważonego księcia, który czerpał chorą satysfakcję z denerwowania chłopaka i rządzenia się, i ogólnie był jak upierdliwy wrzód na tyłku.
- Bardzo wulgarna ta twoja bajka – stwierdził Kouen, wyciągając kolejnego papierosa. Alibaba rzucił mu na stolik zapalniczkę, sztyletując go spojrzeniem.
- Bo się nie znasz na bajkach, mądralo – prychnął. – Sam sobie coś opowiadaj, jak ci się nie podoba.
- W porządku. Dawno, dawno temu żył sobie pewien mężczyzna, który bardzo lubił ciszę, spokój i swoje poukładane życie. – Oparł się wygodnie, zaciągając dymem. – Ale życie jest przewrotną…
- Suką – wtrącił Alibaba, któremu ani trochę nie przeszła złość.
Kouen skinął głową i kontynuował:
- I zesłała na mężczyznę upierdliwą gadułę, której jadaczka się nie zamykała. Gaduła potrafiła gadać jak nikt inny, ale słuchać nie potrafiła wcale. Pewnego dnia Gaduła zaczęła zachowywać się jak dziecko, strojąc fochy jak nastolatka, a mężczyzna w całym tym chaosie nie mógł znaleźć za grosz sensu. O co chodziło? Nie miał pojęcia, bo Gaduła gadała o wszystkim, tylko nie o tym, co trzeba.
Przez chwilę gapili się na siebie bez słowa, a Alibaba czuł, że zaraz coś rozsadzi go od środka. Za dużo. Za dużo tego wszystkiego, za dużo Kouena, za dużo cholera no. Czy o tak wiele prosi, chcąc mieć po prostu spokój?
To Saluja pierwszy odwrócił wzrok, nie potrafiąc się mierzyć z tym intensywnym, twardym spojrzeniem.
- Alibaba…
- Jestem w pracy – przerwał mu szorstko. – Nie mam zamiaru rozmawiać o takich rzeczach.
Miał nadzieję, ba, chciał, żeby Kouen zrobił coś, co sprawi, że Alibaba będzie mógł po prostu odejść bez żadnych konsekwencji. Ale nie, ten facet po prostu kochał robić mu na złość!
- W porządku – powiedział tylko mrukliwym, spokojnym głosem.
Gdyby mógł, Saluja tupałby nogami w miejscu.
- Idź po coś do jedzenia – rzucił Kouen, przyglądając mu się z na wpółprzymkniętymi powiekami.
Tylko dlatego, że była to okazja, by chociaż na chwilę oddalić się od Kouena, Alibaba nie wkurzył się na kolejny rozkaz. Odszedł pospiesznie, zastanawiając się, jakie narzędzie będzie najlepsze do popełnienia samobójstwa.
Niczym gradowa chmura zatrzymał się przy barze, zamawiając danie szefa kuchni. Westchnął cierpiętniczo, opierając czoło o blat i ignorując przypatrującego się mu z ciekawością Judala.
- Wyglądasz…
- Jakby przejechała po mnie kosiarka, wiem – jęknął.
- Miałem na myśli rozmoknięte kukurydziane płatki, które tak lubisz, ale tak właściwie kosiarka też na pewno miała w tym swój udział.
- Judal, błagam cię…
- Ach, uwielbiam, jak ludzie mi to mówią. – Szeroki, błogi uśmiech rozlał się na jego ustach.
Jedyną odpowiedzią Alibaby było tylko ciężkie westchnięcie.
- Kouen wydał tutaj chyba fortunę, żeby anulować cały mój grafik – mruknął w blat.
Judal zastukał palcami w policzek, a kąciki jego ust uniosły się ku górze.
- Ma facet gest, czemu nie siedzisz w jego spodniach?
- Bo z tym skończyłem.
- Mózg ci wyparował?
- Hę?
Judal wywrócił oczami z dramatycznym westchnięciem.
- Jesteś durniem, Saluja.
- Już mi to mówiłeś…
- Powiesz mi w końcu, co ci nie pasuje po roku pieprzenia się z tym gościem? – spytał zniecierpliwiony. – Jakoś wcześniej nie narzekałeś. Ma narzeczoną? Chce mieć dzieci? Nie zaszczepił się na wściekliznę?
Alibaba uniósł głowę i spojrzał ciężkim wzrokiem na wyraźnie poirytowanego Judala.
- Nie.
- No to o co ci chodzi, idioto? – warknął.
Alibaba potarł czoło dłonią. O co mu chodziło? O co tak naprawdę mu chodziło…
- Ja… Nie chcę… Ty i Sin…
- Co ja i Sin? – ponaglił go niecierpliwie.
- Nie zamierzam spędzić życia tylko na pieprzeniu się – warknął pod nosem.
- A na czym go chcesz spędzić? – uśmiechnął się ironicznie, a Alibaba zgromił go spojrzeniem.
- Niektórzy potrzebują też czegoś innego, niż samo pieprzenie się, choćby nie wiem, jak dobre było. Nie wymagam od niego, żeby ze mną był, żeby mi do cholery, kwiaty przynosił, ale mógłby tego nie utrudniać. Znajdzie sobie inną dziwkę, ja już nie zamierzam nią być, nie satysfakcjonuje mnie to. I tak, nabijaj się ze mnie – wywrócił oczami, widząc sceptyczną minę Judala – macie z Sinbadem swój mały światek i nie wiesz…
- Ja też nie wiem, ile Sin będzie chciał to ciągnąć – przerwał mu bez ogródek, a coś mrocznego i dusznego błysnęło w jego oczach. – Ale będę z nim, zostanę z nim tak długo, jak będzie się dało. Nawet jako jego utrzymanek, nawet jako jego dziwka – parsknął drwiącym śmiechem.
- Tak go kochasz? – mruknął Alibaba, gapiąc się w swoje splecione na blacie dłonie.
Usta Judala wygięły się w uśmiechu.
- A co to znaczy? Zostanę z nim, bo chciał mnie. Chciał mnie wtedy, gdy nie chciał mnie nikt – prychnął.
Alibaba milczał. Znał skomplikowaną sytuację Judala. Poniekąd dlatego Judal był taki dziwny i nieobliczany. Jego rodzina była, oglądnie mówiąc, fanatykami religijnymi i z tego, co Alibaba się orientował (a Judal rzadko bywał wylewny jeżeli chodzi o niego samego), nie miał lekkiego życia. Alibaba miał podejrzenia, że to właśnie z tego powodu Judal miał… skrzywione spojrzenie na wiele spraw, a jego kontakty z innymi były zdecydowanie ciężkie. Jedyną osobą, która była ważna w życiu Judala i która nie była Sinbadem, to jego młodszy brat Alladyn. Alibaba zastanawiał się czasami, czy to właśnie nie z jego powodu Judal nadal tkwił w domu, którego nienawidził…
- Czyli histeryzujesz, bo nazwał cię dziwką? – spytał sucho Judal po dłuższej chwili milczenia, jaka między nimi zapadła.
- Ja… ta… Mmm…
Tak właściwie… Tak właściwie Kouen nie nazwał go dziwką, więc skłamałby mówiąc, że tak było, ale…
- Zapytałem go, dlaczego ze mną jest.
Judal wywrócił oczami, ale nie odezwał się.
- A on uznał, że skoro obaj jesteśmy usatysfakcjonowani to wszystko w porządku, a ja…
- A tobie się zebrało na bycie romantycznym cieciem, który dostał rzeczywistością między oczy – dokończył za niego z krzywym uśmiechem, a Alibaba uderzył czołem w blat.
- Jesteś idiotą, Saluja.
- Wieeem…
Judal nic nie mówił, a i sam Alibaba nie wiedział, co można by powiedzieć wobec takiej prawdy wszechświata. Gdy kelner postawił przed nim tacę z pachnącym jedzeniem zabrał ją i powlekł się do loży, czując chłodne, uważne spojrzenie Judala na plecach