Judal spojrzał znad gazety na otwierające
się drzwi gabinetu lekarskiego. Westchnął niecierpliwie, zamykając czasopismo i
odrzucając je na stolik. Wstał, widząc wychodzącego Hakuryuu, który zatrzymał
się jeszcze w progu, słuchając tego, co ktoś do niego mówił. Judal przewrócił
oczami, podnosząc się z fotela, a Hakuryuu pożegnał się i zamknął za sobą
drzwi, witając Judala swoją ponurą miną.
- Już? – spytał, unosząc brew.
- Już – mruknął Hakuryuu, sięgając po swoją
kurtkę, którą zaraz zarzucił na siebie. Judal bez słowa podążył za chłopakiem.
Myślałby kto, że mówienie sprawia taki ból i jest takie trudne. Judal czasami
zastanawiał się, co on tu w ogóle robi, po co Hakuryuu chciał, by tutaj był,
skoro po prostu siedział na korytarzu, nie pozwalał mu wchodzić ze sobą i nawet
nie raczył mu o niczym mówić, gdy wychodził. Przecież doskonale wiedział, że
Judal nie ma nieskończonych pokładów cierpliwości, nawet jeżeli przy Hakuryuu
bardzo się starał i bardzo się starał nie okazywać tego, jak z tygodnia na
tydzień robił się coraz bardziej zły.
Wyszli z ośrodka rehabilitacyjnego i Judal
patrzył na plecy Haku, zaciskając coraz mocniej usta. Hakuryuu przystanął u
dołu schodków, patrząc na niego z uniesionymi brwiami, więc zszedł na dół,
klnąc w myślach na czym świat stoi. To wszystko było takie popierdolone. Nawet
nie potrafił się ot tak, jak zawsze wściec, powiedzieć to, co ma do powiedzenia,
wyrzucenia swoich pretensji, których było coraz więcej, a których Judal nigdy
nie trzymał w sobie. Dlatego było mu z tym coraz gorzej, że z jakiś
niewiadomych dla niego powodów dusi wszystko w sobie, że toleruje zachowania
Hakuryuu, że nie naciska, tylko się wycofuje, zamiast… zamiast postawić na
swoim. Jak zawsze.
- Musimy zrobić zakupy – mruknął, gdy
zrównał się z chłopakiem, który wolno zmierzał na przystanek z rękami
wciśniętymi w kieszenie kurtki.
- Możemy iść. – Kiwnął głową.
Judal zgrzytnął na zębach, jednak po raz
kolejny stłumił w sobie chęć… Właściwie już nie wiedział, czego chce bardziej –
wykrzyczenia mu wszystkiego, potrząśnięcia nim, czy kopnięcia go w dupę.
Męczyła go ta bierna pozycja, w jaką wepchnął go Hakuryuu, nie pytając go nawet
o zdanie. Po prostu sam zadecydował za nich dwóch.
- Jak ćwiczenia? – rzucił, wsuwając ręce do
kieszeni spodni, zaciskając mocno pięści.
- W porządku.
W porządku.
Judal nawet nie pamiętał ile razy usłyszał
już to zasrane „w porządku” i miał ochotę po prostu krzyczeć. No jasne,
wszystko było w jak najlepszym porządku, w najdoskonalszym! Nic się nie działo,
nic a nic.
Czasami nie wiedział, czy Hakuryuu nie
widzi, nie wyczuwa sytuacji w jakiej się znaleźli, czy może celowo ją
podtrzymywał, w każdym razie, jeżeli chodziło o niego, zaczynało brakować mu
zarówno cierpliwości, jak i tolerancji. To się musi skończyć, zanim oszaleją. Albo
co gorsza po prostu się rozejdą.
Kilka miesięcy temu Hakuryuu miał wypadek
samochodowy. Bogowie mu świadkiem, że to było najgorsze, co do tej pory w życiu
przeżył. Fakt, że Hakuryuu żyje, że przeżył, przyćmił nawet to, że jego chłopak
miał być zeszpecony do końca życia. To było nic, w porównaniu do tego…
przerażenia, gdy życie Haku wisiało na włosku, gdy tak niewiele brakowało, by
rozstał się z tym światem. To że będzie miał blizny, że nie będzie tak idealny
jak był, nie miał dla niego żadnego znaczenia, liczyło się tylko to, że
Hakuryuu żyje, że jego życiu nic nie zagrażało, że będzie mógł chodzić,
normalnie żyć. Jedyną zadrą była jego ręka. Przez długi czas po przebudzeniu
kończyna była całkowicie bezwładna. Kręgosłup Hakuryuu co prawda ocalał, ale
jego uraz był na tyle poważny, że wpłynął na jego mobilność. To był cios,
jednak zawsze była nadzieja, że da się z tym coś zrobić. Przez kilak tygodni
rozpaczliwie walczono o rękę i udało się, czucie powracało, chociaż Hakuryuu
czekał szereg rehabilitacji, by mogła być tak sprawna jak kiedyś.
Judal już wtedy wiedział, że Hakuryuu… że
Hakuryuu źle to wszystko znosi. Nie dość, że został prawie kaleką, to jeszcze
jego twarz była cała w opatrunkach. Tylko cudem jego oko ocalało, jednak blizny
po poparzeniu miały zostać. Spędzał długie godziny, ucząc się zmieniać
opatrunki, jak pomagać przy codziennych ćwiczeniach ręki i z niepokojem
patrzył, jak Hakuryuu jest tym wszystkim przytłoczony. Judal nie dziwił mu się,
w końcu wszystko… wszystko nagle się zmieniło, w ich życiu nigdy nie było tyle bandaży,
zapachu leków i mentolowych maści co wtedy. Sam czasem się dziwił, jak zdołali
przez to przetrwać, jak przetrwał wszystkie nastroje Hakuryuu, wszystkie
rozbite lustra w mieszkaniu, wszystkie koszmary, które wyrywały ich w nocy ze
snu.
Teraz, po tych kilku miesiącach, gdy skóra
Hakuryuu już się zagoiła, gdy ręka nadawała się na rehabilitację, wydawać by
się mogło, że wszystko wróci do normy, że… że będzie lepiej.
Nie było.
Nie mógł się czasem oprzeć wrażeniu, że
Hakuryuu celowo się od niego odsuwa. Był w stanie to tolerować, zrozumieć, że
musi się z tym sam pogodzić, że jego własny widok nie sprawia mu przyjemności, jednak
zaczynało go doprowadzać do szału to, że żyją koło siebie, a nie ze sobą, że
stają się dla siebie jak obcy ludzie, którzy się znają, powiedzą sobie dzień
dobry i miną się bez żadnej refleksji. Nie wymagał odwdzięczania się, ale
budziła się w nim agresja, gdy Hakuryuu traktował go w taki sposób, gdy go
odpychał. Nawet nie pamiętał kiedy mieli jakikolwiek intymny kontakt. Na
początku Hakuryuu był zbyt poturbowany, a później, gdy już było lepiej, na
każdy gest reagował obojętnością lub dystansem.
Judal nie lubił tego uczucia, ale to
bolało.
Ale był przy nim. Każdego dnia. Każdego
tygodnia. Chodził z nim na każdą rehabilitację, chociaż spędzał godziny na
korytarzu, czytając po sto razy te same czasopisma.
Był już zmęczony. Zły, sfrustrowany i
zmęczony.
Przysiadł na najbliższej ławce, kładąc
siatki z zakupami między nogami. Spojrzał na niebo, które przybrało
stalowoszarą barwę, jakby nabrzmiałe od deszczu. Tylko patrzeć, aż zacznie
padać…
- Coś się stało?
Spojrzał na Hakuryuu, który patrzył na niego,
unosząc wysoko brwi.
- Zmęczyłem się – burknął, opierając łokcie
na udach, patrząc przed siebie, jak jakieś dzieciaki zabawiają się psem. Nie
skomentował tego, że Hakuryuu przysiadł obok niego, chociaż bardziej spodziewał
się tego, że ten po prostu wróci do domu. Właściwie powinni, za chwilę chyba
naprawdę będzie padać, ale w sumie było mu już wszystko jedno, niech sobie
nawet pada czy co tam, niech sobie lecą nawet jakieś zasrane meteoryty, to też
może być.
Ciche pyknięcie i syk przyciągnęło jego
uwagę i spojrzał na wyciągniętą w jego stronę puszkę z mrożoną herbatą.
Hakuryuu wpatrywał się w niego i Judal poczuł się niewygodnie pod tym
spojrzeniem. Nie dlatego, że odstręczały go blizny na twarzy, ich nawet nie
widział, bardziej dlatego, że te oczy stały się nagle takie zamknięte i
odległe, że już nawet nie wiedział, co jego chłopak może myśleć, jak się może
czuć…
- Dzięki – mruknął, upijając łyk napoju i
czując, jak żołądek przewraca mu się boleśnie. To wszystko było takie do dupy…
Potarł mocno czoło, czując, że chyba zbiera mu się na ból głowy.
- Coś się stało? – powtórzył Hakuryuu, w
dalszym ciągu na niego patrząc, trzymając w dłoniach puszkę ze swoją herbatą.
- Nic. – Potrząsnął głową, opierając brodę
na dłoni, patrząc, jak matka próbuje spacyfikować zarówno dzieci jak i psa.
- Moglibyśmy kupić jakiegoś psa – odezwał się
znowu po dłuższej chwili Hakuryuu, a Judal drgnął nieznacznie. Ten Hakuryuu
taki dziś rozgadany, że ho, ho. – Albo kota? – zastanowił się.
Dawno nie słyszał jego głosu. To znaczy
słyszał, oczywiście, ale dawno… nie rozmawiali, tak po prostu, o głupotach, nie
wymieniali się złośliwościami, swoimi myślami, troskami, było jakoś tak pusto,
Judal czasem się czuł, jakby stąpał po kruchym lodzie.
- W sumie moglibyśmy – mruknął, odgarniając
włosy z twarzy.
- Jakiegoś labradora…
- Stera szkockiego.
Judal zerknął na Hakuryuu, zaraz wbijając
wzrok w odchodzące małżeństwo w dziećmi, uśmiechając się nieznacznie. Miał
wrażenie, że na ustach Hakuryuu też dostrzegł delikatny uśmiech, ale właściwie
mógł się mylić.
- Labradory mniej bałaganią.
- Ach tak? – Spojrzał z prychnięciem na
chłopaka. – To kwestia wychowania.
- Mają krótszą sierść? – Uniósł zaczepnie
brew.
- Masz coś do długiej sierści? – Judal skopiował
gest i tak, nie było wątpliwości, że usta Hakuryuu rozciągały się w delikatnym
uśmiechu…
- Tak, jest wszędzie.
- Twoje też – prychnął, odpijając herbatę i
wrzucając puszkę do kosza.
- Ale moje nie mają dwóch metrów. –
Przewrócił oczami.
- Sorry bardzo, że ja i moje włosy ci
przeszkadzają – parsknął ironicznie, wspierając łokcie na oparciu ławki i
spojrzał na kłębiące się chmury. Mogłoby już lunąć, ta pogoda była nie do wytrzymania.
- Nigdy nie mówiłem, że mi przeszkadzasz.
Judal drgnął, słysząc poważny głos Hakuryuu
i spojrzał na niego, zaciskając usta pod jego uporczywym spojrzeniem.
- Chodźmy już, zaraz będzie padać. –
Pochylił się, biorąc do ręki zakupy.
- Judal. – Hakuryuu patrzył na niego tak…
Jak kiedyś. I nagle, po tej całej obojętności ostatnich miesięcy Judal po
prostu nie miał siły konfrontować się z tym wszystkim, z tym spojrzeniem, za
którym przecież tęsknił.
- Pospiesz się – powiedział tylko, wstając
i idąc przed siebie.
Czuł, że Hakuryuu idzie kilka kroków za nim
i właściwie nie wiedział, czemu ten się z nim nie zrównał. Judal z trudem
hamował potrzebę, by przyspieszyć, by uwolnić się od tego… od tej sytuacji.
Pierwsze krople deszczu zaczynały spadać na
ziemię, a Judal miał wrażenie, że brakuje mu tlenu, że jakoś tak ciężko mu się
oddycha, że to całe napięcie jest nie do zniesienia. Że Hakuryuu nie może sobie
go od tak ignorować przez tyle czasu, a potem nagle, tak z zaskoczenia…
Zwalniał aż w końcu zatrzymał się
zaciskając mocno zęby. Hakuryuu przystanął przy nim i Judal spojrzał na niego,
czując nieprzyjemny ścisk w żołądku, gdy oczy Haku znowu były takie odległe.
Potrząsnął głową, czując, że zaczyna podać
coraz mocniej.
- Judal… - Otworzył oczy, gdy Haku złapał
go za rękaw kurtki.
- Co? – warknął agresywnie, mając ochotę
wyszarpnąć się z jego uścisku.
Hakuryuu wyglądał na zmieszanego i trochę
zdezorientowanego, co w ogóle nie poprawiło mu nastroju.
- Chodźmy, pada – powiedział, jednak nie
ruszył się z miejsca.
- Wyglądasz na zmęczonego – odezwał się
Haku, lustrując go spojrzeniem, jakby dopiero dzisiaj zobaczył go po raz
pierwszy.
- Wydaje ci się, cho…
- Judal… - Zatrzymał go ręką i Judal widział,
jak ten zmaga się ze sobą, najwyraźniej chcąc coś powiedzieć, jednak w końcu
tylko westchnął z frustracją. Sam czuł się tak non stop…
- Hakuryuu, pada.
- No to co?
- Nic, chodźmy… - Spróbował zrobić krok,
jednak ten znowu go zatrzymał i po prostu patrzył na niego, jakby kompletnie do
niego nie docierało, że pada coraz mocniej.
- Judal, ja… - urwał, jakby zbierał się w
sobie. – Ty mi nie przeszkadzasz.
Wpatrywał się w Hakuryuu, w jego
zdeterminowane spojrzenie, nie wiedząc, jak ma zareagować, co właściwie czuje i
czemu ta sytuacja jest taka absurdalna, że stoją na środku parku, że trzymają
siatki z zakupami, że pada ten cholerny deszcz.
- W porządku.
- Nie w porządku. Ja… - przełknął ślinę. –
Dziękuję.
- Co? – Judal uniósł zaskoczony brwi.
- Dziękuję. – Popatrzył na niego, śmiało,
jakby nawet oczekiwał ataku?
- Nie ma za co – powiedział wolno, nie
będąc pewien do czego ten zmierza.
- Jest. – Odgarnął mokre kosmyki z jego
twarzy, a Judal aż czuł jego napięcie. – Ja… Ostatnio nie było chyba dobrze.
- Nie było – przyznał Judal, a Haku aż
drgnął, zabierając rękę. Przez dłuższą chwilę wpatrywali się w siebie, a Judal
czuł całą rozpacz, niezadowolenie, smutek, złość, wszystko to, co ostatnio
gościło w ich życiu, wszystko to teraz wisiało między nimi i przechodziło przez
nich niczym trucizna.
- Bez ciebie nie dałbym rady – odezwał się
w końcu Hakuryuu zduszonym głosem, zbliżając się do niego aż Judal mógł się z
bliska wpatrywać w dwubarwne tęczówki chłopaka. – Jesteś… Dziękuję, że byłeś.
Judal skinął głową, oddychając głęboko.
Chciał na niego krzyczeć, trzasnąć go tymi cholernymi zakupami w łeb, zdeptać
go pod ciężkim glanem i zwyzywać jak jeszcze nigdy, chciał go dotknąć, w końcu
go dotknąć i żeby on dotknął jego, chciał czuć jego ciepło, jego bliskość,
wszystko.
- Najchętniej bym ci teraz wlał –
powiedział przez zęby.
- Możesz to zrobić.
- Odsunąłeś mnie.
- Przepraszam.
- To nic nie zmienia.
- Jest mi przykro, ja…
- To nic nie zmienia, przez tyle miesięcy
to robiłeś.
- Nie wiem, co mam powiedzieć.
- To nic nie mów, idioto.
- Przeprasza, Judal, ja…
- Przestań przepraszać.
- Nie mogę.
- To przestań.
- Nie mogę.
Judal westchnął zaskoczony, gdy Hakuryuu po
prostu objął go jednym ramieniem, przyciskając do siebie. W pierwszej chwili
chciał go odepchnąć i naprawdę mu przyłożyć, ale po prostu stał, czując go przy
sobie, aż w końcu wcisnął nos w jego szyję. Wleje mu następnym razem.
Haku odsunął głowę, patrząc na niego z
napięciem i to Judal złapał jego mokre włosy, przyciskając usta do jego warg.
Westchnął, gdy dreszcz spłynął po jego kręgosłupie, gdy Hakuryuu odwzajemnił
pocałunek. Jakby wcale Judal nie był na niego zły, jakby wcale… jakby…
Wszystkie tłumione uczucia szarpnęły jego wnętrzem, uwolnione tym jednym
dotykiem, jednym pocałunkiem. Ta potrzeba stała się nagle tak ważna, istotna,
tak paląca, że zapomniał nawet o złości, liczyło się tylko tutaj, tylko teraz,
tylko ten upragniony dotyk.
- Judal… - Hakuryuu przyłożył ciepłą dłoń
do jego mokrego policzka
- Chodźmy do domu – powiedział cicho.
- Judal…
- Chodź. – Złapał jego dłoń i pociągnął za
sobą.
Szli pospiesznie przez padający deszcz i
Judal czuł, jak mimo wszystko mu ciepło, jak dłoń Haku promieniuje przyjemnym,
rozgrzewającym ciepłem. Weszli do klatki i Judal przystanął na stopniu schodów
ignorując fakt, że ocieka wodą, patrząc w półmroku na Hakuryuu, który dyszał
lekko, wpatrując w niego z napięciem. Stanął przed nim, wyciągając drugą rękę
chcąc go objąć w pasie, jednak ręka… ręka go zawiodła i Hakuryuu zrobił krok w
tył.
- Nie – powiedział stanowczo Judal, łapiąc
go za przód kurtki. – Już dość uciekania.
- Judal, ja nie mogę, widzisz… - spojrzał
na niego z rozpaczą, której Judal nigdy u niego nie widział i która aż nim
wstrząsnęła. Mógł tylko domyślać się, że to właśnie ją Hakuryuu chował za tamtą
obojętnością.
- To nic – warknął, mając tego wszystkiego już
dość. – To nie ma znaczenia dla mnie, do cholery.
- Judal… - jęknął.
- Czy ja mam cię błagać? – warknął, czując
mieszającą się w nim wściekłość i rozpacz. – Mam cię błagać o uwagę, o
bliskość, o dotyk? To upokarzające – powiedział lodowato, ściskając kurczowo
jego kurtkę.
- Judal, ja wyglądam…
- W dupie mam to, jak wyglądasz! –
Potrząsnął nim, a jego głos echem potoczył się po klatce. – Mam to naprawdę
gdzieś! – Pchnął go, Hakuryuu wszedł dalej na schody. – Nie wiem, co sobie
wymyśliłeś, ale dla mnie nic się nie zmieniło, nic, rozumiesz? – Popchnął go na
drzwi ich mieszkania, dysząc ciężko z wściekłości. – Ale jeżeli każesz mi
błagać, to odejdę, Hakuryuu, ja też mam swoje granice. – Wyciągnął klucze,
otwierając gwałtownie drzwi i wszedł do środka.
Szarpnięcie sprawiło, że klucze wyleciały
mu z rąk, a sekundę potem silne ciało przyparło go do ściany. Drzwi zamknęły
się z głośnym trzaskiem, jednak Judala niewiele to teraz obchodziło, nie, gdy
wyłuskiwał Hakuryuu w przemoczonych ubrań, a on całował z zapamiętaniem jego
szyję.
Było wiele rzeczy, o których musieli porozmawiać,
wiele złości, którą musieli wykrzyczeć, wiele żalu, który musiał zostać
usłyszany, ale teraz, właśnie teraz liczył się tylko dotyk i bliskość, tylko
tęsknota. Na rozmowę będzie czas później, mnóstwo czasu, pragnienie, uczucia, nie
mogły już czekać.
Zakupy leżały zapomniane w korytarzu, a
ścieżka mokrych ubrań znaczyła drogę do sypialni. Judal z westchnieniem opadł
na łóżko, czując cudowny ciężar ciała na sobie. Złapał za bluzkę Hakuryuu,
chcąc ją zdjąć, jednak ten złapał jego rękę.
Wpatrywał się w jego oczy, w których
szalała burza, jednak wiedział, że nie, nie może mu pozwolić na kolejną
ucieczkę. Po prostu nie.
Odepchnął jego rękę, pozbawiając go
ubrania, patrząc mu z determinacją w oczy. A potem przeniósł spojrzenie niżej,
na jego ciało, na szyję, na ramię, naznaczone bliznami, które przecież znał na
pamięć, o które dbał i troszczył się…
Objął go za szyję, przyciągając bliżej
siebie. Całe ciało Hakuryuu było napięte i sztywne, jakby połknął kij od
miotły.
- Mój – wyszeptał, składając pocałunki na
jego ramieniu. – Nic tego nie zmieni…
Hakuryuu stężał w jego ramionach,
przylegając go niego, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Judal spokojnie
gładził jego plecy, pieścił ustami ramię, szyję, przeczesywał włosy, mruczał z
każdym dotykiem Hakuryuu, z każdym pocałunkiem zapamiętując się bardziej w
pieszczotach. Pchnął go w pierś sprawiając, że to on opadł na plecy. Gorączka i
pragnienie rozpalały oczy Hakuryuu, jednak wciąż tliła się w nich niepewność,
wahanie. Splótł z nim palce, czując, jak nie w pełni jeszcze sprawna ręka drży
mocno. Pochylił się nad nim, muskając ustami jego wargi.
- Kochaj mnie – wyszeptał cicho, a Hakuryuu
z cichym jękiem pochwycił jego usta w namiętnym, żarliwym pocałunku. Dłonie
sprawnie pozbywały się resztek odzieży, ogrzewały wilgotną zziębniętą skórę,
pieściły ją tęsknie, odkrywały na powrót wszystkie tajemnice, tak znajome i
nowe. Gorące oddechy mieszały się ze sobą, a drżące jęki i westchnienia
pieściły uszy. Pożądanie rosło z sekundy na sekundę, czyniąc ciała wrażliwe,
złaknione. Wygłodniałe oczy wpatrywały się w siebie, gdy ciała brały się w
posiadanie i oddawały się, gdy zespalały się w jedności, dopasowywały, gdy
serca zaczynały bić jednym mocnym rytmem. Liczyła się tylko ta jedność, ta
bliskość, tylko to, razem, wspólnie, w oczekiwaniu na spełnienie, na jedność
absolutną…
Oddychał z trudem, opierając czoło na
ramieniu Hakuryuu wstrząsanym mocnym, gwałtownym spełnieniem, jakie go zalało.
Tak dawno tego nie czuł, tak dawno te ręce go nie obejmowały, to ciało nie
dotykało jego własnego, te usta nie całowały jego warg.
Hakuryuu objął go mocno, chowając twarz w
jego szyi, a Judal z cichym westchnieniem przeczesał wilgotne kosmyki. Nigdy
nie myślał, że może mu tak zależeć na czyjeś bliskości, że ktoś może być dla
niego tak ważny, tak istotny, że czyjeś życie i szczęście będzie się liczyło
bardziej, niż jego, że będzie w stanie… kogoś darzyć uczuciami…
- Nie rób tego więcej – powiedział cicho, z
ustami przyciśniętymi do włosów Hakuryuu. Chłopak objął go ciaśniej, milcząc
przez chwilę.
- Nie zrobię… Przepraszam – wyszeptał zduszonym
głosem. – Ja po prostu…
- Wiem. – Pogłaskał go po ramieniu, a gdy
ten drgnął niespokojnie, po prostu położył całą dłoń na pełnej blizn skórze.
Przez chwilę milczeli, wymieniając
delikatne pieszczoty, jakby wciąż nie mieli dość dotyku i bliskości.
- Jesteś najważniejszy, Judal – wyszeptał,
składając pocałunek na jego szyi, a Judala aż ścisnęło coś w gardle. Nigdy się
nie przyzwyczai do tego, z jaką łatwością Hakuryuu mówił o swoich uczuciach
względem niego.
- Ty też – mruknął cicho, zaciskając zaraz mocno
usta, przyciskając policzek do jego głowy, ciesząc się, że Hakuryuu nic nie
powiedział, tylko przywarł do niego mocniej.