niedziela, 21 października 2012

Część 4 „Różne oblicza szczęścia.”



Tarararara, tak na dobry początek dnia. ^^

~*~

- To mi się stanowczo nie podoba – mruknął Aomine, obserwując ślizgającego się na panelach szczeniaka.
- Oj, przesadzasz. – Machnął ręką stojący koło niego Kise. – No popatrz, czy nie jest słodki? – wyszczerzył się, gdy tylnie łapki pieska rozjechały się i klapnął na zadek.
- Raczej ułomny – mruknął nachmurzony.
- Jesteś paskudny – fuknął Kise, trącając przyjaciela łokciem. – Kurokocchiemu się podoba!
- W tym tempie miną wieki, zanim go w ogóle pogłaska – prychnął, zakładając ręce na piersi i przyglądając się, jak uradowany chłopiec drobi w miejscu koło psiaka i to wyciąga rączkę, to chowa. Piesek z kolei próbował chodzić na panelach i niuchał wszystko wokoło.
- Bogowie, czemu ja się na to zgodziłem – burknął, opadając na kanapę i pocierając skroń.
- Bo nie potrafisz niczego odmówić swojemu kochanemu dziecku! – wyszczerzył się Ryouta, przysiadając na oparciu.
- Spieprzaj – warknął, spychając mężczyznę z oparcia. Wkurzało go to. O, jak go wkurzało, że Kise był naprawdę bliski prawdy, a jemu absolutnie nie podobało się, że ktoś mógłby go sobie aż tak owinąć wokół palca.
- Aominecchi, nie bądź cham! – jęknął, cudem ratując się od bolesnego spotkania z podłogą.
- Hau! – zaszczekał nieco piskliwie szczeniak, a mały Kuroko w te pędy znalazł się przy Aomine, obronnie łapiąc go za nogę.
- Ścieknął na mnie! – poinformował chłopiec, najwyraźniej nie umiejąc się zdecydować, czy ma być zachwycony, czy się bać.
- Szczekać to on dopiero zacznie jak urośnie – prychnął Daiki.
- On wcale nie będzie duży! – oburzył się Kise, tak jak oburzał się całą drogę ze schroniska, gdy Aomine obiecywał, że jak wyrośnie z niego bydle, to oddadzą go pod opiekę Ryouty.
- Jasne – mruknął sceptycznie.
- I w ogóle musisz mu imię wymyślić, Kurokocchi! – uśmiechnął się szeroko do chłopca. Aomine wywrócił oczami, gapiąc się w sufit.
- No? Jak chcesz go nazwać? – dopytywał się Kise, podczas gdy piesek dodreptał do nich i zaczął niuchać nogawkę spodni Aomine.
Kuroko przez chwilę zamyślił się głęboko.
- Tetsiu – powiedział uroczyście i zapiszczał, przywierając do Aomine, gdy piesek zaczął obwąchiwać jego. – Poliział mnie! – Z szerokim uśmiechem wyciągnął rączkę do Daikiego.
- Tak, tak, super – mruknął, pochylając się. – Chodź tu kundlu jeden. – Złapał psiaka i trzymając go w jednej dłoni podrapał go za uchem.
- Polubił cię! – wyszczerzył się Kise, gdy szczeniak zaczął lizać jego rękę.
- Nie wkurzaj mnie. – Spojrzał grobowo na przyjaciela. – A ty nie ciąg go za ucho, bo mu urwiesz – zwrócił się do chłopca, który z zachwytem przeprowadzał psią inspekcję.
- Ugryźł mnie! – zawołał, pokazując rączkę.
- Bo chce się bawić! – wyjaśnił z uśmiechem Kise.
- Bo go targasz za uszy – pouczył w tym samym momencie Daiki.
- Bawić się chce, nie znasz się! – prychnął Ryouta, biorąc z rąk przyjaciela pieska i kładąc go na podłodze. – Piłeczkę możesz mu porzucać, zobaczysz jak się będzie cieszył! – zwrócił się do Kuroko, który pokiwał głową i pognał do swojego pokoiku i wrócił po chwili niosąc piłkę do kosza.
- Nie tę! – jęknął Kise. – Ta jest za duża! Małą piłeczkę!
Kuroko rzucił piłkę i poleciał szukać innej.
- Rany, aleś ty wychował dzieciaka, normalnie maniak z niego wyrośnie!
- O co ci chodzi? Wie smarkacz, co najlepsze – wyszczerzył się, przyglądając się jak Tetsu wraca z małą piłką i rzuca ją pieskowi. – Nawet nie wiesz, jak lubi oglądać mecze!
- Puszczasz dziecku mecze?!
- No co, lubi – burknął.
- Łaaa! – rozległ się pisk chłopca. – Dai! Tetsiu nasikał mi na śkarpetkę! – powiedział uradowany, unosząc nogę do góry i demonstrując mokrą stópkę.
- Ty to sprzątasz – powiedział twardo Daiki, wbijając spojrzenie w Kise. – Ja się tego nawet nie tykam, do cholery!

~*~

Z biegiem dni, szczeniak coraz lepiej czuł się w nowym domu, siejąc w nim absolutne spustoszenie. Żadne buty nie uchroniły się przed małymi kłami. Aomine dałby dobie również rękę urwać, że kundel zasikał absolutnie każdy centymetr podłogi. Psiak nie miał też żadnej litości dla chodniczków w korytarzu i łazience, a nawet dla nóg od stołu!
Czasem naprawdę miał szczera ochotę wywalić za drzwi Kise, kundla i Tetsu, który za każdym razem, gdy Numer Dwa coś zbroił, patrzył na niego tak prosząco, że miał ochotę wyć z frustracji. Nawet się wkurzać nie mógł, do licha! Oczywiście, to na Kise spadły obowiązki zajmowania się kundlem i tym, co wyprawiał. Tylko co miał zrobić, gdy Ryouta poleciał na kilka dni do Chin? Daiki szczerze nienawidził psich szczochów…
Było już naprawdę późno, gdy się położył. Całe po południe i wieczór musiał spędzić na zabawie z kundlem i Tetsu, a gdy w końcu ich spacyfikował, czekała na niego góra formularzy, których nie zdążył wypełnić w pracy.
Życie czasami było do bani. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było, gdy usłyszał w radiu, że lecący z Japonii samolot rozbił się nad Azją. Trudno mu było nawet przed samym sobą przyznać, jak bardzo go zamroził strach w tamtej chwili. To było… To było najpaskudniejsze kilka godzin w jego życiu. Nigdy tak naprawdę nie rozmyślał nad tym, że każdy z nich, za równo Kise jak i on sam, może w każdym momencie stracić życie. Wiadomo, człowiek nie jest stworzony do latania i samoloty po prostu spadają. Tak samo, jak człowiek nie jest niezniszczalny i czyjaś kulka łatwo może pozbawić go życia. Tak, nie zastanawiał się nad tym. Zawsze lubili adrenalinę i nie mieli problemu z takimi zawodami, jakie mieli. To i tak był niższy poziom ekstremalności, który spokojnie mógł im towarzyszyć na co dzień. Ale w tamtej chwili, przez tych kilka godzin, Aomine zdjął strach. Całe szczęście, ten kretyn Kise miał na tyle rozumu, by zadzwonić i dać znać, że to nie on, że on żyje, jest cały i zdrowy i generalnie to tak tylko dzwoni, by zapytać, co u Kurokocchiego i psiaka. Daiki łyknął to nad wyraz chętnie i pogderał na Kise i jego kundla, który tego dnia nasikał mu do butów.
Kise… Kise czasami znał go aż za dobrze.
Zerknął w bok, słysząc ciche skrzypnięcie drzwi drugiego pokoju. Mały cień przemknął od drzwi do jego wersalki.
- Tetsu? Czemu nie śpisz? – Wsparł się na łokciu, patrząc sylwetkę chłopca ściskającego pluszowego pieska.
- Dai…
Łzy w głosie Kuroko sprawiły, że wszystko odpowiedzialne za panikę zawyło głośno w Aomine po raz drugi w ciągu doby.
- Ty, co jest? – spytał dzielnie walcząc z paniką.
- Potwory – wymamrotał, chowając twarz w pluszaku.
- Potwory? Jakie potwory? – zgłupiał.
- Bzitkie potwory – zachlipał, a na mężczyznę spłynęło oświecenie.
- Śniło ci się coś, tak? – dopytał.
- Mhym – pokiwał głową, pociągając nosem.
- O rany, Tetsu, nie ma żadnych potworów, nie ma się czego bać – westchnął, klepiąc go po policzku nieco niezdarnie. – Wszystkie potwory wykopane, naprawdę. – Zamarł, gdy mała rączka zacisnęła się na jego dłoni. O rany, o rany, on naprawdę nie potrafił sobie radzić z płaczącymi dziećmi, do licha! To robiło coś, czego nie chciał, żeby robiło, no.
- Dobra, wskakuj – mruknął, pomagając chłopcu wejść na łóżko. – I nie becz, nie ma żadnych potworów – zapewnił, pomagając mu się przykryć.
- Dai… - pociągnął nosem.
- No już cicho, patrz, kto się tu pcha w ogóle. – Sięgnął ręką w dół i po chwili między nimi wylądował piszący i merdający ogonem Numer Dwa.
- I gdzieś ty był, kundlu, zamiast odstraszać potwory, co? – spytał, drapiąc psa za uchem, uśmiechając się lekko, gdy Kuroko zachichotał w poduszkę.
- Śpij już, Tetsu, a jak twój pies narobi nam do łóżka, to oddamy go Kise – ostrzegł.
- Tetsiu nie sika do łóżka – zapewnił chłopiec.
- Mam nadzieję.
- Dai… - mruknął prosząco Kuroko, przysuwając się do niego i pociągając nosem. – Pocimaj…
Cholera. Cholera, cholera!
- Rany, rany – westchnął, obejmując go z wahaniem ramieniem. – Śpij, smarku, bo nie wstaniesz jutro.
- Dai…
- Co znowu?
- Tetsiu gryzie poduszkę – powiedział cicho.
Bogowie, za co?

~*~

Aomine szybko przyzwyczaił się, że jego spokojne życie samotnika jest definitywnie skończone. Żadnej ciszy po powrocie do domu, żadnego spokoju i kompletnie nic nie pozostawało takie, jakim było, gdy wychodził. Przynajmniej odkąd pojawił się Kise i zaprzyjaźnił się z Kuroko. Czasami Daiki miał wrażenie, że wchodząc do własnego mieszkania, wchodzi w oko cyklonu. Głośnego, hałaśliwego, pełnego bałaganu cyklonu. Naprawdę, wolał nie wiedzieć, w jaki sposób Ryouta potrafi tak rozbrykać kogoś tak spokojnego jak Tetsu, że mieszkanie wygląda jakby przeszła po nim trąba powietrzna. A gdy doszedł do tego jeszcze kundel, nie mógł się pozbyć obawy, czy jak wróci, będzie miał, do cholery, na czym spać.
Z czasem nauczył się wychwytywać różnice tych cyklonów.
Gdy chcieli go do czegoś przekonać, widział niezbyt fachowe starania w utrzymaniu porządku. W każdym razie na pewno starali się ograniczyć destruktywny wpływ zabaw, aby ewentualny chaos i szkody nie był tak bardzo widoczne. Na pierwszy rzut oka, w każdym razie.
Gdy coś spsocili, w mieszkaniu panowała taka cisza, że ślepy i głuchy by się połapał, że coś się stało. Całe szczęście nic takiego, by musiał się zastanawiać, gdzie ukryć trupa, ale słusznie przewidywali, że mógłby być zły. Zazwyczaj był bardziej rozbawiony, aniżeli zły, ale tego nie musieli wiedzieć. No, w każdym razie aż ich kundel nie przegryzł kabli od DVD.
Tym razem, wchodząc do domu, zastanowił się przez chwilę, czy nie lepiej znowu wyjść. O tak, pokój był w nienaruszonym stanie. Prócz białych łapek odbitych na panelach… To był pierwszy znak, że Aomine powinien się obawiać tego, co zaraz zastanie. Drugim, były głośne śmiechy, piski i szczeknięcia, pomieszane z muzyką radia.
Taaaak, było niebezpiecznie. Strach w ogóle pomyśleć, co zastanie w kuchni, gdy tam wejdzie. Ba, czy jego kuchnia jeszcze istnieje? Jeżeli nie, Kise zapłaci za to ze swojej kieszeni. Co do jednego, chrzanionego grosza.
Ruszył do kuchni, stwierdzając, że najwyżej będzie mordował.
Zatrzymał się w progu, nie będąc pewnym, czy jego zmysły są w stanie poradzić sobie z tym, co widzi.
Kuchnia była… biała. Mąka była wszędzie, na kredensie, stole, podłodze, nawet ten cholerny kundel miał cały grzbiet w mące.
Gdyby nie włosy, Aomine chyba nie poznałby nawet Tetsu, który umaziany był dokumentnie czekoladą, dżemem, mąką, i tylko bogowie wiedzą czym jeszcze.
Aomine jęknął. I chyba zrobił to na głos, bo głowa Kuroko poderwała się do góry i uśmiechnął się szeroko.
- Dai! – zawołał. – Patrz co mam! – Podniósł do góry zdecydowanie zbyt rzadkie ciasto. – Robię ciastećka – pochwalił się.
Daiki przeniósł spojrzenie z Tetsu w bok, gdy usłyszał gwałtowny ruch, a podrzucany naleśnik spadł z plaskiem na podłodze.
Kise zaśmiał się nerwowo, wyciągając przed siebie patelnie, jakby miała go przed czymś uchronić.
- Aominecchi, czemu jesteś wcześniej w domu? – spytał z wyraźną paniką.
- Nie jestem wcześniej w domu – powiedział wolno i dobitnie, mrużąc oczy. – I dlaczego, twoim zdaniem, nie miałbym być wcześniej?
- O cholera, już jest czwarta? – zapiał, patrząc na zegarek, który bezlitośnie wskazywał czwartą szesnaście.
- Już jest czwarta – przytaknął niebezpiecznie aksamitnym głosem, zakładając ręce na piersi. – Czy dowiem się, co się za przeproszeniem, wyrabia w mojej kuchni?
Kise wzdrygnął się, słysząc ton, który zwiastował rychłą burzę.
- Robimy dla ciebie ciastećka! – Uśmiechnął się szeroko Kuroko.
Brawo, mały! Wspaniały ruch!, zawołał w myślach Kise.
- Właśnie, dokładnie! – podchwycił z ulgą. – Robimy ci ciasteczka. Z czekoladą, lubisz, prawda? No właśnie! – Pchnął go w kierunku krzesła i zmusił, by na nim usiadł, kompletnie ignorując zalegającą tam mąkę. – Straciliśmy poczucie czasu! Posprzątalibyśmy wszystko, przysięgam! – zapewnił, gdy spojrzenie przyjaciela wbiło się niego.
- Nie wątpię – wycedził.
- Patrz! Patrz! Źrobiłem ci naleśniki! – zawołał Kuroko, klękając na krześle i przesuwając talerz w kierunku mężczyzny. – Siam zrobiłem! – uśmiechnął się szeroko.
Daiki popatrzył na talerz i poskładane naleśniki pełne dżemu, czekolady i owoców.
Westchnął ciężko.
Przekupywanie ludzi naleśnikami powinno być zakazane przez prawo.
- Są świetne – powiedział, wiedząc, że chłopiec czeka na jego werdykt. Tetsu pokazał białe ząbki, po czym wrócił do swoich ciastek.
Kise podał mu widelec z przepraszającym uśmiechem.
- Smacznego? – spytał.
Daiki westchnął ponownie, wywracając oczami.
- Smacznego – mruknął, a przyjaciel wyraźnie odetchnął.
A naleśniki zdecydowanie był dobre. Kise powinien zostać kucharką, nie pilotem.
- Możesz mi teraz powiedzieć, co wam strzeliło do głowy, żeby demolować moją kuchnie? – spytał, odkrawając kawałek naleśnika.
- Heeej, wcale nie demolujemy! – Oburzył się. – Nic przecież nie zepsuliśmy.
- Jeszcze – uściślił.
- Jeeej, przecież powiedziałem, że posprzątamy – jęknął,
- O tak, na pewno posprzątacie – przyznał. – Wszystko.
- Rany, Aominecchi, przestań się tak nabzdyczać – fuknął, trącając przyjaciela w ramię. – Nie smakuje ci?
- A czy ja coś takiego powiedziałem?
- No właśnie! Więc jak ci smakuje to się na tym skup, a nie marudź. Artyzm wymaga chaosu!
- Doprawdy? – uniósł ironicznie brew.
- Doprawdy – zapewnił. – A zresztą patrz. – Oparł się łokciem o jego ramię, uśmiechając się lekko. – On się tak dobrze bawi, że rekompensuje mi to te godziny sprzątania.
Aomine popatrzył na chłopca, który lepił i wycinał te swoje ciastka, smarował naleśniki, a do tego właśnie w tym momencie pozwalał, żeby Numer Dwa zlizywał dżem z jego rączki, śmiejąc się przy tym naprawdę po raz pierwszy jak dziecko. Wiedział też, o co chodzi przyjacielowi. Musieli jakoś wytłumaczyć małemu, że sprawy nieco się pokomplikowały, że pojawił się jego drugi wujek. Tetsu stanowczo odmówił opuszczenia Aomine i patrzył na niego z taką prośbą i urazą zarazem, że coś ciężkiego zaciskało mu się w piersi. Mimo zapewnień z jego strony, Kuroko stracił humor i ochotę na cokolwiek i był milczący, jak wtedy, gdy do niego trafił, chociaż Kise stawał na głowie, by go rozweselić. Ale teraz był znowu chłopcem, który jest tylko dzieciakiem, ukradkiem karmiącym psa pod stołem.
Aomine zerknął w górę na Kise. Mężczyzna spojrzał na niego, szeroko uśmiechnięty, a te jego przeklęte oczy były tak błyszczące jak nigdy. Gdy uśmiech zaczął blednąc na ustach Kise, Aomine poczuł, że dzieje się właśnie coś, nad czym nie ma kontroli i że coś mu się wymyka.
- Haha – zaśmiał się nieco zbyt nerwowo jak na niego Kise, odsuwając się. – Za chwilę będą ciastka, więc jak chcesz, to…
Daiki złapał odsuwającego się mężczyznę za nadgarstek, zanim zdążył pomyśleć. Odruch, po prostu odruch, zwykły, zawodowy odruch, gdy coś ucieka…
Zdumiała go nieco panika w oczach Ryouty. Zarumienione kości policzkowe wyjaśniły chyba resztę. Chociaż tak właściwie to już sam nie wiedział.
- Dżem. Masz dżem na koszuli – powiedział, puszczając go.
Kise podążył wzrokiem w dół i popatrzył na swoją włoską, markową koszulę. A potem uderzył w wysokie tony zgrozy.
Aomine skrzywił się, wracając do swoich naleśników.
Czy to naprawdę było to, co myślał? Przecież Kise to rozwrzeszczany kretyn, który doprowadza go do szału. Cóż, najwyraźniej dołączył do grona masochistów. Chociaż biorąc pod uwagę ile się już znają, jest w tym gronie od bardzo dawna.
I szczerze, nie było tak źle. Dało się przeżyć w każdym razie.

~*~

Nie było się co oszukiwać – Aomine był zły. Był zły jak diabli. Och, oczywiście, dostała mu się pogadanka, najpierw od Kise, na temat powściągania własnego temperamentu i absolutny zakaz brania ze sobą broni, potem w obroty wziął go Kasamatsu, zabraniając mu odzywania się dopóki nie będzie to konieczne. A jak będzie, ma się hamować i pod żadnym pozorem nie bluzgać, jeżeli nie chce zaprzepaścić swoich szans i wszystkich plusów, które posiadają.
Tylko co, do licha, miał poradzić, że budził się w nim instynkt mordercy za każdym razem, gdy patrzył przed siebie i widział tego cholernego, pewnego siebie wrzoda?
Szlag. Pieprzyć wrzoda. Lepiej będzie skupić się na przesłuchaniu, zanim nie powstrzyma chęci uduszenia kogoś.
- Zatem kontaktowaliście się państwo z panem Kuroko? – spytała sędzina.
- Próbowaliśmy – poprawiła zgrabnie Asako. – Jednak na żaden z siedmiu telefonów i pięciu wiadomości nie odstaliśmy odpowiedzi. Biorąc pod uwagę, że pan Kuroko mieszka na stałe w Europie, poszukaliśmy innego krewnego chłopca.
- Czy pan Aomine wyrażał chęć zajęcia się chłopcem?
Daiki uśmiechnął się krzywo, gdy kobieta spojrzała na niego przelotnie.
- Na początku był nieco zdezorientowany. To zrozumiałe, stracił tragicznie jedyną rodzinę, sam jest jedynym krewnym małego chłopca. Jednak podjął się dobrowolnie opieki nad nim.
- Rozumiem – powiedziała wolno sędzina. – Wasza placówka wizytowała ich, tak?
- Tak, oczywiście. Sama się tego podjęłam.
- Dlaczego?
- Kuroko Tetsuya trafił pod moją kuratelę po śmierci rodziców, to ja z nim rozmawiałam i chciałam mieć pewność, że nie pomyliłam się, co do oceny jego opiekuna i że wszystko z nim w porządku.
- Rozumiem. Jak przebiegały wizytacje?
Aomine miał ochotę przewrócić oczami, gdy na ustach kobiety pojawił się lekki uśmiech. Lepiej żeby nie wspominała o wszystkim, naprawdę, jeszcze tylko tego brakuje, żeby pojawił się tu Kise.
- Wizytacje dały wynik pozytywny. Chłopiec miał zapewnione dogodne warunki mieszkaniowe i zdrowotne. Pan Aomine zapewnił mu miejsce w placówce oświatowej na czas własnej pracy, zatem chłopiec nigdy nie zostawał sam.
O tak, tylko ewentualnie pod opieką Kise, z którym przewracali jego mieszkanie na drugą stronę…
- Ponad to z wywiadu przeprowadzonego z chłopcem, wnioskujemy, że czuje on się dobrze ze swoim opiekunem, jest do niego przywiązany i jako przedstawiciel opieki społecznej nie uważam, aby zmiana otoczenia była dla chłopca odpowiednia, biorąc pod uwagę, jaką tragedię przeżył.
Aomine kątem oka dostrzegł, jak Kasamatsu uśmiecha się z satysfakcją. Widząc jego spojrzenie, pochylił się do niego i wyjaśnił:
- Właśnie dała nam swoje poparcie, sędzia nie może tego zignorować, bo pochodzi od niezależnej strony.
- Sąd dziękuje za opinie, weźmie ją pod uwagę. Tymczasem dziękuję pani.
Tak, zdecydowanie mają przewagę.

piątek, 12 października 2012

Część 3 „Kłopoty zawsze przychodzą niespodziewanie.”



No, i kolejna część na Wasze ręce. Chcę tylko powiedzieć, że prawo to nie mój konik, zatem stworzyłam pewnie niezłą fikcję, no ale cóż, taki przywilej piszących. :D

~*~

Raaany, co za upierdliwy dzień, stwierdził w myślach Aomine, ciężko wchodząc po schodach. Najpierw rano nie mógł dobudzić smarkacza i byłby się spóźnił do pracy, a tam nie było wcale lepiej. Papiery, papiery i jeszcze więcej papierów. Koszmarrrr.
- Wróciłem – mruknął, zamykając za sobą drzwi mieszkania. Zamarł w trakcie ściągania butów. Czemu, do cholery, jest tak cicho?
Przygotowując się w duchu na najgorsze, podążył do kuchni, z której dochodziły odgłosy czyjejś intensywnej pracy.
- Co się stało? – spytał stanowczo, opierając się o framugę.
- Nic – odpowiedział mu dwugłos, który brzmiał niezwykle niewinnie.
- Tetsu – mruknął, patrząc na chłopca, który tylko zerknął na niego przelotnie i wrócił do grzebania w talerzu.
Aomine przeniósł spojrzenie dalej, na tańcującego koło kuchenki mężczyznę.
- Kise…
- Taaak? – spytał lekko mężczyzna, nadal odwrócony do niego tyłem i mieszający coś zawzięcie na patelni.
- Kogo zabiliście?
- Hej, nikogo nie zabiliśmy! – oburzył się Kise.
- Dobrze, to skoro nie ma żadnych trupów, to słucham.
- Niech ci Kurokocchi opowie – powiedział szybko Kise. Niebieskie, zawiedzione spojrzenie spoczęło na mężczyźnie, a potem przeniosło się na Aomine. Chłopiec westchnął i oparł się na krześle.
- Pani kśyczała – mruknął.
- Co? – Daiki uniósł brew.
- Pani przedszkolanka, łosiu, dzisiaj krzyczała – wyjaśnił usłużnie Kise.
- Sam jesteś łoś. I czemu jakaś baba krzyczała na Tetsu?
- Bo Kagami mnie zaszczypował! – poskarżył się chłopiec.
- Uszczypnął – poprawił Kise.
- Uszczypnął. I ja też go zaszczypowałem, a on kśyczał.
- I? – spytał Kise, a Kuroko milczał zakładając te swoje małe łapki na piersi niezwykle buntowniczo. Ryouta miał ochotę parsknąć śmiechem. Jak wiele gestów maluch przejął od swojego opiekuna.
- I co dalej? – spytał wyraźnie rozbawiony Aomine.
- No i potem się z przepychali – podjął gładko Kise – pozrzucali z krzesełek, narobili siniaków, wrzasku i dostali obaj karę, cały dzień przy stoliku.
Daiki zaśmiał się otwarcie.
- No i bardzo dobrze! Trzeba się bronić. – Pstryknął chłopca w ucho, a ten uśmiechnął się szeroko.
- Aominecchi! Nie można uczyć dzieci przemocy! – oburzył się.
- A następnym razem masz mu od razu dać w zęby – pouczył. – Chodź, stary, idziemy pooglądać kreskówki.
Kuroko zeskoczył z krzesła, biegnąc do drugiego pokoju.
- Aominecchi! Nie możesz mu mówić takich rzeczy!
- Jasne, jasne. – Machnął lekceważąco ręką. – Musi się bronić, nikt nie będzie robił ofiary z mojego dzieciaka.
Kise westchnął, opierając się o kredens. Co za nieodpowiedzialny kretyn. I od kiedy to twój dzieciak, co, Aominecchi?

~*~

Czując rosnącą irytację, Aomine podążał znajomym korytarzem. O co, do cholery, chodziło tej przeklętej babie? Przecież dopiero u nich była i wszystko było w porządku, mimo że zastała w domu tylko Kise i smarka. Dobrze, jego wina, on zapomniał powiedzieć Kise o wizycie tej całej Asako, ale przecież wszystko się wyjaśniło, tak? No właśnie!
- Dzień dobry – mruknął, gdy wszedł do gabinetu, widząc, że ktoś już u niej jest. – Mam poczekać?
- Nie, nie, proszę – powiedziała trochę nerwowo. – To właśnie jest pan Aomine, a to jest…
- Kuroko Masashi, miło mi, panie Aomine. – Mężczyzna wyciągnął w jego stronę dłoń, a jego uśmiech wybitnie nie spodobał się Aomine tak samo jak ten europejski akcent i zachowanie. A już najmniej to, że stał przed nim wujek Tetsu.

~*~

- Gnój jeden! Pieprzony skurwysyn! – zawarczał wściekle, chodząc po kuchni jak lew zamknięty w klatce.
- Nie przeklinaj – mruknął Kise.
- Jakie nie przeklinaj?! Kurwa jego mać! I jeszcze będzie pieprzył coś o więzach rodzinnych! – Uderzył dłonią w ścianę. – Gdzie był, ja się pytam?! Gdzie był wcześniej, skurwysyn?!
- Aominecchi… – próbował coś powiedzieć, czując, jak siedzący mu na kolanach Kuroko coraz mocniej się o niego opiera i sztywnieje.
- Niech wypierdala w cholerę do tej chrzanionej Europy i odpieprzy się od nas! Przypomniał sobie w porę, kurwa jego mać! – wysapując wściekłość, kopnął z rozmachem z stołek, który uderzył w kredens.
- Aomine, straszysz go.
Daiki umilkł słysząc ostry ton Kise. Popatrzył na niego, a potem na siedzącego mu na kolanach chłopca, który wbijał w niego jasne, przestraszone i jakieś takie wilgotne oczy.
- Hej, Tetsu – mruknął, wzdrygając się lekko, gdy mały przywarł mocniej do Kise, a jego usta wygięły się w niebezpieczną podkówkę. Westchnął, przesuwając dłonią po włosach.
- Nie krzyczę na ciebie, jasne? – Oparł dłonie na udach, pochylając się i patrząc z uwagą na chłopca. – Po prostu… dorośli czasem jak się wkurzą, to muszą sobie powrzeszczeć, łapiesz? Dzieci sobie płaczą, prawda? Jak są złe. – Kuroko kiwnął ostrożnie głową. – No właśnie, a dorośli nie beczą, tylko krzyczą. No, a ja się wkurzyłem, bo… No, wkurzyłem się. Ale nie na ciebie, kapujesz? – Chłopiec ponownie pokiwał głową. – To świetnie. Idziemy obejrzeć ryżowego bohatera? – spytał wyciągając do niego dłoń. Kuroko złapał jego rękę i zsunął się z kolan Ryouty, podążając z Daikim do drugiego pokoju.
Kise westchnął pocierając skroń. O tak, aż za dobrze wiedział, jak potrafi się wściekać Aomine, gdy coś nie szło po jego myśli i ktoś mu się wchrzaniał. A może mówić, co chce, Kise dobrze wiedział, że jego przyjaciel wyjątkowo silnie przywiązał się do chłopca. Zresztą w drugą stronę działa to tak samo. Może gderać, złościć się i narzekać, ale gdyby mu nie zależało, nigdy by się tak nie zachowywał, nie byłby taki zły. A Aomine był po prostu wściekły.
Postawił na stoliku przed przyjacielem kubek z parującą herbatą, przysiadając na pufie. Chuchając na swoją herbatę, zerknął na kanapę. Kuroko ze swoim pluszowym psem opierał się o Aomine, nie odrywając spojrzenia od telewizora. Daiki również gapił się w ekran, ale zaciśnięta szczęka i poruszające się kości policzkowe mężczyzny aż za dobrze mówiły, z jakim trudem hamuje wściekłość.
- Powinieneś zadzwonić do Kasamatsu – wymruczał upijając łyk gorącej herbaty. Wzdrygnął się lekko, gdy przeszyło go ostre, pełne gniewu spojrzenie.
- Nie widzę powodu – syknął.
- Ale ja widzę – powiedział z naciskiem. – On się nie pojawił tutaj przez przypadek, Aominecchi. Jemu o coś chodzi i dobrze wiemy o co. – Uniósł sugestywnie brew. – No, ale chyba, że jest ci wszystko jedno, to możemy go od razu spakować i odesłać. – Kiwnął głową na chłopca.
Spojrzenie Aomine, o ile w ogóle coś takiego jest możliwe, zmieniło się w gotujący lód.
- On zostaje tutaj – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – I żaden europejski wrzód tego nie zmieni.

~*~

Tak. Kise miał rację. A z jego racjami zgodził się Kasamatsu.
- Ile to potrwa? – spytał Aomine nie spuszczając wzroku z mężczyzny, który spokojnie parzył sobie kawę.
- Góra kilka dni. Kise ma rację, facet jak nic pojawił się z jakiegoś powodu i jestem więcej niż pewny, że chodzi o te udziały – stwierdził, wsypując cukier do kubka.
- One są tyle warte? Że jakiś idiota fatyguje się tu aż z Europy? – prychnął.
- Na tą chwilę? Owszem. – Pokiwał głową, opierając się o biurko. – Poszukałem tu i tam. Kiedy zostały zakupione, nie były zbyt wiele warte, ale firma zaczyna przynosić zyski, a przez to i udziały zwiększają swoją wartość. Jeżeli dostałby pełne prawa do opieki nad dzieciakiem, byłoby to równoznaczne z prawem do zarządzania jego finansami.
- A nie możemy tego zrobić tak jak planowaliśmy? Zamrozić pieniądze do momentu aż smarkacz będzie pełnoletni? – Pomasował skroń.
- Tłumaczyłem ci. – Wywrócił oczami. – On sam nie może niczym zarządzać, ty masz prawa tylko tymczasowe. Rozporządzać będziesz mógł, gdy uzyskasz pełne prawa, wtedy możesz je zamrozić i nikt ich nie ruszy, dopóki dzieciak nie będzie pełnoletni.
- Wiem, wiem – wyburczał.
- Tylko, że teraz mamy problem, bo skoro pojawił się jego wujek i wyraża chęć zajęcia się chłopakiem, twoja sprawa zostaje wstrzymana. Oczywiście, możesz nadal ubiegać się o prawa do przyznania pełnej opieki, szacowałbym, że masz całkiem spore szanse na nie, ale mam przeczucie, że facet tak łatwo nie odpuści i sprawa skończy się w sądzie.
- W sądzie? Żartujesz sobie?
- Niestety nie – westchnął. – Placówka będzie musiała posłać to dalej.
- Kurwa mać – zaklął, przyciskając palce do oczu.
- No cóż, nie mogę się nie zgodzić. – Kasamatsu uśmiechnął się krzywo, podwijając rękawy koszuli. – Zastanawia mnie tylko, dlaczego tak nagle – zamyślił się. – Mówiłeś, że opieka się z nim kontaktowała.
- Tak, kilkakrotnie, ale nie odpowiadał. A teraz się tu pojawił, gnój jeden i będzie mieszał – warknął.
- Spróbuje się o nim czegoś dowiedzieć, facet jak nic ma w tym jakiś interes, śmierdzi mi to.
- To nie śmierdzi, to wali gównem – warknął Aomine.
Kasamatsu parsknął śmiechem.
- Kto by pomyślał, że kiedykolwiek będzie ci na czymś tak zależeć.
- Spieprzaj – wyburczał, posyłając mu groźne spojrzenie, a Kasamatsu wyszczerzył się.
- Spokojnie, zajmę się tym, a wy się na razie nie przejmujcie, jak się czegoś dowiem, to zdzwonię do was.
- Jasne – mruknął Aomine, wstając. – I tego… Dzięki.
- Łał, osobisty sukces, Aomine Daiki mi dziękuje. – Zmrużył oczy, szczerząc się bezczelnie.
- Jak się nie przymkniesz to ci zaraz pieprznę między oczy. – Uścisnął mu dłoń nieco mocniej niż musiał, a Kasamatsu uśmiechnął się rozbawiony.

~*~

Mimo wszystko Aomine nieco się uspokoił. Wiedział, że Kasamatsu to najlepsza prawnicza hiena i wyniucha wszystko, co potrzeba. A jak nie, to wtedy Daiki skopie wszystkim denerwującym go osobom dupy i zapanuje ład i porządek, kurwa jego mać. A póki co, okazało się, że ma bardziej naglące problemy, prócz europejskiego wrzoda na dupie…
Idący do kuchni z naręczem talerzy i kubków, Aomine zaklął brzydko, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Czego, do cholery? – warknął do stojącego w progu Kise.
- Aominecchi, jesteś niegrzeczny! – oburzył się. – I co się nie odzywacie, mówiłem, że mam kurs, ale telefony jeszcze istnieją!
- Mamy ospę – wyjaśnił.
- Co? – Zamrugał oczami. Daiki stwierdził, że normalnie rzęsy tego faceta żyją własnym życiem...
- Ospę, kretynie. Więc jak nie chcesz się zarazić to wypad! – prychnął, podążając do kuchni.
- Ospa to choroba dziecięca! – zawołał za nim.
Kise przeniósł spojrzenie z przyjaciela na wersalkę, na której w skotłowanej pościeli siedział Kuroko z rozwichrzonymi włosami, w podkoszulku i cały w białe ciapki.
- O rany, co ci się stało, maluchu? – wyszczerzył się.
- Mam ośpe – poinformował Tetsuya, wypinając swoją małą pierś i pokazując białe ciapki. – Świędzi – poskarżył się.
- I jeszcze co najmniej tydzień będzie swędzieć – powiedział bezlitośnie Daiki, wchodząc do pokoju.
- Aominecchi, nie bądź bezduszny! – fuknął Ryouta.
- Ja? Bezduszny? Wiesz, co ja muszę robić? – warknął. – Przynosić picie, jogurciki, kuźwa jego mać, te twoje cholerne krakersy w zwierzątka i smarować te chrzanione krosty!
Kise zachichotał, a widząc groźny wzrok przyjaciela zatkał usta, dusząc się ze śmiechu.
- Sikaaaać! – zawołał znienacka Kuroko.
- To na co czekasz, smarkaczu? – warknął Aomine, podrywając się z fotela. Kuroko zsunął się błyskawicznie z wersalki i pobiegł do łazienki. – I co ja mówiłem o chodzeniu na boso, ty cholerny gówniarzu! A ty przestań rechotać! – zawarczał w stronę Kise, który spojrzał na niego niewinnie.
- Ja się wcale nie śmieję, Aominecchi!
- Oczywiście – syknął, siadając z powrotem na fotelu. – Co za dzieciak – westchnął. – Pije jak słoń normalnie, a potem leje co dwie minuty. Zlał jedne spodnie, rozumiesz to?
Kise z trudem pohamował śmiech.
- No tak, to musiało być straszne. – Pokiwał poważnie głową, zaciskając usta.
- A do tego cały czas się drapie. A tłumacze mu, że jak nie przestanie, to mu wyrosną dzioby. – Trącił lekko przechodzącego koło niego Kuroko.
- Ale mnie śwędziiii – jęknął chłopiec, włażąc na łóżko i drapiąc po boku.
- Skarpetki – rozkazał Daiki, mrużąc oczy.
Kise zaśmiał się na cały głos, po czym zatkał sobie błyskawicznie usta, patrząc na wkurzonego Aomine.
- Przepraszam – wyjąkał z trudem.
- Nienawidzę cię – warknął Aomine.
Być może Daiki przeżyłby jakoś epidemię ospy w swoim domu, gdyby nie wydarzyła się jedna, straszna rzecz, która całkowicie popsuła wszystko.
- Rany, Kise, wyglądasz jak umarlak – mruknął, wpuszczając przyjaciela do mieszkania i przyglądając się jego nieco pozieleniałej twarzy.
- Umieram – jęknął Kise, rzucając jakąś siatkę na stolik i opadając na wersalkę.
- To widzę – przyznał, zakładając ręce na piersi.
- Dobijcie mnie – wymamrotał z czeluści pościeli.
- Kisia ma kropki! – odezwał się niespodziewanie Tetsu, opierający się o plecy mężczyzny.
- Co? – parsknął Aomine.
- Krośty ma! – uśmiechnął się szeroko do Daikiego, pokazując palcem na szyje Ryouty.
Kise jęknął głośno, a Aomine zarechotał.
- Zaraziłeś się? – wyjąkał, dusząc się śmiechem.
- Aominecchi nie bądź potworem, ja umieram – powiedział poważnie.
- O rany, nie mogę – zagiął się w pół. – Czy to czasem nie ty mówiłeś, że to choroba dziecięca?
- Bo to jest choroba dziecięca! – zawył. – Ale ja jej nie przechodziłem! Wracam od lekarza i właśnie się o tym dowiedziałem!
- No to w porę – zachichotał, ale szybko umilkł, gdy Kise pozieleniał znacznie i zatkał usta dłonią. – Co ci jest? – spytał ostrożnie.
Kise pokręcił głową, wymamrotał „łazienka” i pognał złożyć malowniczy hołd naturze.
- Kisia się źle czuje? – spytał zmartwiony Kuroko.
- Tak, na ospę chorują takie małe smarki jak ty. – Trącił nos chłopca siadając koło niego. – Ale czasami się nie zachorują, a jak to zrobią, gdy są już dorośli, to czują się gorzej.
- Ale Kisia wyzdrowieje, prawda? – Wbił wzrok w mężczyznę.
- Jasne, że tak! – Poczochrał mu włosy. – Jak mu znikną wszystkie krosty – zaśmiał się.
Ale Aomine szybko przestało być do śmiechu. Kise stanowczo odmówił ruszenia się z jego mieszkania, tłumacząc, że umrze w drodze do domu i tak właściwie, patrząc na niego, Daiki przyznawał mu rację. Ryouta jak nic zdechnął by gdzieś pod płotem sam. Nie przewidział tylko, że będzie musiał zajmować się dwoma, zaospionymi zrzędami.
Z Tetsu nie było tak źle, prócz tego, że drapał się non stop. Kise nie dość, że się drapał, to jeszcze jęczał przy każdej nowej kroście, a już najwięcej lamentował przy tych na twarzy. Momentami miał naprawdę dość i cieszył się z błogosławionych chwil ciszy w pracy, a marudząca, gorączkująca dwójka zajmowała się sama sobą. I dobrze. Aomine stanowczo odmówił smarowania innym krost specjalnym płynem, za to mały Tetsu czerpał niemałą radość z robienia Kise ciapek na całym ciele.
Ponad to, tak jak przewidział Kasamatsu, sprawa opieki nad małym Tetsu wylądowała w sądzie po tym, jak poinformował opiekę, że nadal zamierza ubiegać się o prawa do opieki nad chłopcem. Pierwsza rozprawa miała się jednak odbyć dopiero za dwa tygodnie. Nie było co się stresować przed czasem.
- Hau. – Tetsu trącił policzek Aomine nosem pluszowego psa. – Hau!
- Mało groźny z ciebie kundel, mój drogi – parsknął, pstrykając go w ucho.
- Hau!
- Nee, Aominecchi – odezwał się bujający się na krześle Kise. – A może byśmy tak kupili mu psa, co? Jakiegoś takiego małego, co o tym myślisz?
- Hau! – zamruczał Kuroko.
Aomine przez chwilę zagapił się na przyjaciela. O ile faceci byli raczej albo brzydcy, albo przystojni, o tyle Kise był przystojny i po prostu ładny. Dokładnie. Ładny. Zdziwił się nieco własnym torem myślowym i tym, jak poruszają go te cholerne długie rzęsy mężczyzny. Z tego, co wiedział, Kise wędrował i w jedną i w drugą stronę. Jeżeli chodzi o niego, zwykle otaczały go po prostu kobiety, nigdy specjalnie nie zastanawiał się nad swoją tożsamością płciową. Do czasu, aż ta cholera zaczęła spędzać stanowczo zbyt dużo czasu w jego domu. Stanowczo za dużo.
- Heeej, Aominecchi? – Kise parsknął śmiechem, machając mu dłonią przed oczami. Aomine nie zdążył zebrać myśli, które zaćmił nieco dołeczek w policzku Ryouty, który pokazał się przy jego uśmiechu. Dorosły facet miał dołeczek w policzku, no cholera jasna! I jeszcze śmie go nim rozpraszać. W każdym razie w jednej chwili wydarzyło się kilka rzeczy. Kuroko wyciągnął swojego psa w kierunku Kise i zrobił bardzo groźnie i bardzo warczące „Hau!” do niego. Z kolei w tym samym momencie stołek, na którym bujał się już od chwili mężczyzna, postanowił wysunąć się spod jego tyłka i upaść z trzaskiem na podłogę. Gdyby nie to, że Ryouta opierał ramiona na kredensie, byłby potrzaskał tę swoją blond makówkę.
Aomine zarechotał na całe gardło, przytrzymując ramieniem siedzącego mu na kolanie Kuroko, który szczerzył pełen pakiet białych ząbków.
- No, Tetsu, to ci się wybitnie udało! – zaśmiał się uradowany, klepiąc śmiejącego się chłopca po policzku.
- Heeej! To wcale nie było śmieszne! – jęknął męczeńsko Kise, zbierając się z podłogi.