Tarararara, tak na dobry początek dnia. ^^
~*~
-
To mi się stanowczo nie podoba – mruknął Aomine, obserwując ślizgającego się na
panelach szczeniaka.
-
Oj, przesadzasz. – Machnął ręką stojący koło niego Kise. – No popatrz, czy nie
jest słodki? – wyszczerzył się, gdy tylnie łapki pieska rozjechały się i
klapnął na zadek.
-
Raczej ułomny – mruknął nachmurzony.
-
Jesteś paskudny – fuknął Kise, trącając przyjaciela łokciem. – Kurokocchiemu
się podoba!
-
W tym tempie miną wieki, zanim go w ogóle pogłaska – prychnął, zakładając ręce
na piersi i przyglądając się, jak uradowany chłopiec drobi w miejscu koło
psiaka i to wyciąga rączkę, to chowa. Piesek z kolei próbował chodzić na
panelach i niuchał wszystko wokoło.
-
Bogowie, czemu ja się na to zgodziłem – burknął, opadając na kanapę i
pocierając skroń.
-
Bo nie potrafisz niczego odmówić swojemu kochanemu dziecku! – wyszczerzył się
Ryouta, przysiadając na oparciu.
-
Spieprzaj – warknął, spychając mężczyznę z oparcia. Wkurzało go to. O, jak go
wkurzało, że Kise był naprawdę bliski prawdy, a jemu absolutnie nie podobało
się, że ktoś mógłby go sobie aż tak owinąć wokół palca.
-
Aominecchi, nie bądź cham! – jęknął, cudem ratując się od bolesnego spotkania z
podłogą.
-
Hau! – zaszczekał nieco piskliwie szczeniak, a mały Kuroko w te pędy znalazł
się przy Aomine, obronnie łapiąc go za nogę.
-
Ścieknął na mnie! – poinformował chłopiec, najwyraźniej nie umiejąc się zdecydować,
czy ma być zachwycony, czy się bać.
-
Szczekać to on dopiero zacznie jak urośnie – prychnął Daiki.
-
On wcale nie będzie duży! – oburzył się Kise, tak jak oburzał się całą drogę ze
schroniska, gdy Aomine obiecywał, że jak wyrośnie z niego bydle, to oddadzą go
pod opiekę Ryouty.
-
Jasne – mruknął sceptycznie.
-
I w ogóle musisz mu imię wymyślić, Kurokocchi! – uśmiechnął się szeroko do
chłopca. Aomine wywrócił oczami, gapiąc się w sufit.
-
No? Jak chcesz go nazwać? – dopytywał się Kise, podczas gdy piesek dodreptał do
nich i zaczął niuchać nogawkę spodni Aomine.
Kuroko
przez chwilę zamyślił się głęboko.
-
Tetsiu – powiedział uroczyście i zapiszczał, przywierając do Aomine, gdy piesek
zaczął obwąchiwać jego. – Poliział mnie! – Z szerokim uśmiechem wyciągnął
rączkę do Daikiego.
-
Tak, tak, super – mruknął, pochylając się. – Chodź tu kundlu jeden. – Złapał
psiaka i trzymając go w jednej dłoni podrapał go za uchem.
-
Polubił cię! – wyszczerzył się Kise, gdy szczeniak zaczął lizać jego rękę.
-
Nie wkurzaj mnie. – Spojrzał grobowo na przyjaciela. – A ty nie ciąg go za
ucho, bo mu urwiesz – zwrócił się do chłopca, który z zachwytem przeprowadzał
psią inspekcję.
-
Ugryźł mnie! – zawołał, pokazując rączkę.
-
Bo chce się bawić! – wyjaśnił z uśmiechem Kise.
-
Bo go targasz za uszy – pouczył w tym samym momencie Daiki.
-
Bawić się chce, nie znasz się! – prychnął Ryouta, biorąc z rąk przyjaciela
pieska i kładąc go na podłodze. – Piłeczkę możesz mu porzucać, zobaczysz jak
się będzie cieszył! – zwrócił się do Kuroko, który pokiwał głową i pognał do
swojego pokoiku i wrócił po chwili niosąc piłkę do kosza.
-
Nie tę! – jęknął Kise. – Ta jest za duża! Małą piłeczkę!
Kuroko
rzucił piłkę i poleciał szukać innej.
-
Rany, aleś ty wychował dzieciaka, normalnie maniak z niego wyrośnie!
-
O co ci chodzi? Wie smarkacz, co najlepsze – wyszczerzył się, przyglądając się
jak Tetsu wraca z małą piłką i rzuca ją pieskowi. – Nawet nie wiesz, jak lubi
oglądać mecze!
-
Puszczasz dziecku mecze?!
-
No co, lubi – burknął.
-
Łaaa! – rozległ się pisk chłopca. – Dai! Tetsiu nasikał mi na śkarpetkę! –
powiedział uradowany, unosząc nogę do góry i demonstrując mokrą stópkę.
-
Ty to sprzątasz – powiedział twardo Daiki, wbijając spojrzenie w Kise. – Ja się
tego nawet nie tykam, do cholery!
~*~
Z
biegiem dni, szczeniak coraz lepiej czuł się w nowym domu, siejąc w nim
absolutne spustoszenie. Żadne buty nie uchroniły się przed małymi kłami. Aomine
dałby dobie również rękę urwać, że kundel zasikał absolutnie każdy centymetr
podłogi. Psiak nie miał też żadnej litości dla chodniczków w korytarzu i
łazience, a nawet dla nóg od stołu!
Czasem
naprawdę miał szczera ochotę wywalić za drzwi Kise, kundla i Tetsu, który za
każdym razem, gdy Numer Dwa coś zbroił, patrzył na niego tak prosząco, że miał
ochotę wyć z frustracji. Nawet się wkurzać nie mógł, do licha! Oczywiście, to
na Kise spadły obowiązki zajmowania się kundlem i tym, co wyprawiał. Tylko co
miał zrobić, gdy Ryouta poleciał na kilka dni do Chin? Daiki szczerze
nienawidził psich szczochów…
Było
już naprawdę późno, gdy się położył. Całe po południe i wieczór musiał spędzić
na zabawie z kundlem i Tetsu, a gdy w końcu ich spacyfikował, czekała na niego
góra formularzy, których nie zdążył wypełnić w pracy.
Życie
czasami było do bani. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było, gdy usłyszał w
radiu, że lecący z Japonii samolot rozbił się nad Azją. Trudno mu było nawet
przed samym sobą przyznać, jak bardzo go zamroził strach w tamtej chwili. To
było… To było najpaskudniejsze kilka godzin w jego życiu. Nigdy tak naprawdę
nie rozmyślał nad tym, że każdy z nich, za równo Kise jak i on sam, może w
każdym momencie stracić życie. Wiadomo, człowiek nie jest stworzony do latania
i samoloty po prostu spadają. Tak samo, jak człowiek nie jest niezniszczalny i
czyjaś kulka łatwo może pozbawić go życia. Tak, nie zastanawiał się nad tym. Zawsze
lubili adrenalinę i nie mieli problemu z takimi zawodami, jakie mieli. To i tak
był niższy poziom ekstremalności, który spokojnie mógł im towarzyszyć na co
dzień. Ale w tamtej chwili, przez tych kilka godzin, Aomine zdjął strach. Całe
szczęście, ten kretyn Kise miał na tyle rozumu, by zadzwonić i dać znać, że to
nie on, że on żyje, jest cały i zdrowy i generalnie to tak tylko dzwoni, by
zapytać, co u Kurokocchiego i psiaka. Daiki łyknął to nad wyraz chętnie i
pogderał na Kise i jego kundla, który tego dnia nasikał mu do butów.
Kise…
Kise czasami znał go aż za dobrze.
Zerknął
w bok, słysząc ciche skrzypnięcie drzwi drugiego pokoju. Mały cień przemknął od
drzwi do jego wersalki.
-
Tetsu? Czemu nie śpisz? – Wsparł się na łokciu, patrząc sylwetkę chłopca
ściskającego pluszowego pieska.
-
Dai…
Łzy
w głosie Kuroko sprawiły, że wszystko odpowiedzialne za panikę zawyło głośno w
Aomine po raz drugi w ciągu doby.
-
Ty, co jest? – spytał dzielnie walcząc z paniką.
-
Potwory – wymamrotał, chowając twarz w pluszaku.
-
Potwory? Jakie potwory? – zgłupiał.
-
Bzitkie potwory – zachlipał, a na mężczyznę spłynęło oświecenie.
-
Śniło ci się coś, tak? – dopytał.
-
Mhym – pokiwał głową, pociągając nosem.
-
O rany, Tetsu, nie ma żadnych potworów, nie ma się czego bać – westchnął,
klepiąc go po policzku nieco niezdarnie. – Wszystkie potwory wykopane,
naprawdę. – Zamarł, gdy mała rączka zacisnęła się na jego dłoni. O rany, o
rany, on naprawdę nie potrafił sobie radzić z płaczącymi dziećmi, do licha! To
robiło coś, czego nie chciał, żeby robiło, no.
-
Dobra, wskakuj – mruknął, pomagając chłopcu wejść na łóżko. – I nie becz, nie
ma żadnych potworów – zapewnił, pomagając mu się przykryć.
-
Dai… - pociągnął nosem.
-
No już cicho, patrz, kto się tu pcha w ogóle. – Sięgnął ręką w dół i po chwili
między nimi wylądował piszący i merdający ogonem Numer Dwa.
-
I gdzieś ty był, kundlu, zamiast odstraszać potwory, co? – spytał, drapiąc psa
za uchem, uśmiechając się lekko, gdy Kuroko zachichotał w poduszkę.
-
Śpij już, Tetsu, a jak twój pies narobi nam do łóżka, to oddamy go Kise –
ostrzegł.
-
Tetsiu nie sika do łóżka – zapewnił chłopiec.
-
Mam nadzieję.
-
Dai… - mruknął prosząco Kuroko, przysuwając się do niego i pociągając nosem. –
Pocimaj…
Cholera.
Cholera, cholera!
-
Rany, rany – westchnął, obejmując go z wahaniem ramieniem. – Śpij, smarku, bo
nie wstaniesz jutro.
-
Dai…
-
Co znowu?
-
Tetsiu gryzie poduszkę – powiedział cicho.
Bogowie,
za co?
~*~
Aomine
szybko przyzwyczaił się, że jego spokojne życie samotnika jest definitywnie
skończone. Żadnej ciszy po powrocie do domu, żadnego spokoju i kompletnie nic
nie pozostawało takie, jakim było, gdy wychodził. Przynajmniej odkąd pojawił
się Kise i zaprzyjaźnił się z Kuroko. Czasami Daiki miał wrażenie, że wchodząc
do własnego mieszkania, wchodzi w oko cyklonu. Głośnego, hałaśliwego, pełnego
bałaganu cyklonu. Naprawdę, wolał nie wiedzieć, w jaki sposób Ryouta potrafi
tak rozbrykać kogoś tak spokojnego jak Tetsu, że mieszkanie wygląda jakby
przeszła po nim trąba powietrzna. A gdy doszedł do tego jeszcze kundel, nie
mógł się pozbyć obawy, czy jak wróci, będzie miał, do cholery, na czym spać.
Z
czasem nauczył się wychwytywać różnice tych cyklonów.
Gdy
chcieli go do czegoś przekonać, widział niezbyt fachowe starania w utrzymaniu
porządku. W każdym razie na pewno starali się ograniczyć destruktywny wpływ
zabaw, aby ewentualny chaos i szkody nie był tak bardzo widoczne. Na pierwszy
rzut oka, w każdym razie.
Gdy
coś spsocili, w mieszkaniu panowała taka cisza, że ślepy i głuchy by się
połapał, że coś się stało. Całe szczęście nic takiego, by musiał się
zastanawiać, gdzie ukryć trupa, ale słusznie przewidywali, że mógłby być zły.
Zazwyczaj był bardziej rozbawiony, aniżeli zły, ale tego nie musieli wiedzieć.
No, w każdym razie aż ich kundel nie przegryzł kabli od DVD.
Tym
razem, wchodząc do domu, zastanowił się przez chwilę, czy nie lepiej znowu
wyjść. O tak, pokój był w nienaruszonym stanie. Prócz białych łapek odbitych na
panelach… To był pierwszy znak, że Aomine powinien się obawiać tego, co zaraz
zastanie. Drugim, były głośne śmiechy, piski i szczeknięcia, pomieszane z
muzyką radia.
Taaaak,
było niebezpiecznie. Strach w ogóle pomyśleć, co zastanie w kuchni, gdy tam
wejdzie. Ba, czy jego kuchnia jeszcze istnieje? Jeżeli nie, Kise zapłaci za to
ze swojej kieszeni. Co do jednego, chrzanionego grosza.
Ruszył
do kuchni, stwierdzając, że najwyżej będzie mordował.
Zatrzymał
się w progu, nie będąc pewnym, czy jego zmysły są w stanie poradzić sobie z
tym, co widzi.
Kuchnia
była… biała. Mąka była wszędzie, na kredensie, stole, podłodze, nawet ten
cholerny kundel miał cały grzbiet w mące.
Gdyby
nie włosy, Aomine chyba nie poznałby nawet Tetsu, który umaziany był
dokumentnie czekoladą, dżemem, mąką, i tylko bogowie wiedzą czym jeszcze.
Aomine
jęknął. I chyba zrobił to na głos, bo głowa Kuroko poderwała się do góry i
uśmiechnął się szeroko.
-
Dai! – zawołał. – Patrz co mam! – Podniósł do góry zdecydowanie zbyt rzadkie
ciasto. – Robię ciastećka – pochwalił się.
Daiki
przeniósł spojrzenie z Tetsu w bok, gdy usłyszał gwałtowny ruch, a podrzucany
naleśnik spadł z plaskiem na podłodze.
Kise
zaśmiał się nerwowo, wyciągając przed siebie patelnie, jakby miała go przed
czymś uchronić.
-
Aominecchi, czemu jesteś wcześniej w domu? – spytał z wyraźną paniką.
-
Nie jestem wcześniej w domu – powiedział wolno i dobitnie, mrużąc oczy. – I
dlaczego, twoim zdaniem, nie miałbym być wcześniej?
-
O cholera, już jest czwarta? – zapiał, patrząc na zegarek, który bezlitośnie
wskazywał czwartą szesnaście.
-
Już jest czwarta – przytaknął niebezpiecznie aksamitnym głosem, zakładając ręce
na piersi. – Czy dowiem się, co się za przeproszeniem, wyrabia w mojej kuchni?
Kise
wzdrygnął się, słysząc ton, który zwiastował rychłą burzę.
-
Robimy dla ciebie ciastećka! – Uśmiechnął się szeroko Kuroko.
Brawo,
mały! Wspaniały ruch!, zawołał w myślach Kise.
-
Właśnie, dokładnie! – podchwycił z ulgą. – Robimy ci ciasteczka. Z czekoladą,
lubisz, prawda? No właśnie! – Pchnął go w kierunku krzesła i zmusił, by na nim
usiadł, kompletnie ignorując zalegającą tam mąkę. – Straciliśmy poczucie czasu!
Posprzątalibyśmy wszystko, przysięgam! – zapewnił, gdy spojrzenie przyjaciela
wbiło się niego.
-
Nie wątpię – wycedził.
-
Patrz! Patrz! Źrobiłem ci naleśniki! – zawołał Kuroko, klękając na krześle i
przesuwając talerz w kierunku mężczyzny. – Siam zrobiłem! – uśmiechnął się
szeroko.
Daiki
popatrzył na talerz i poskładane naleśniki pełne dżemu, czekolady i owoców.
Westchnął
ciężko.
Przekupywanie
ludzi naleśnikami powinno być zakazane przez prawo.
-
Są świetne – powiedział, wiedząc, że chłopiec czeka na jego werdykt. Tetsu
pokazał białe ząbki, po czym wrócił do swoich ciastek.
Kise
podał mu widelec z przepraszającym uśmiechem.
-
Smacznego? – spytał.
Daiki
westchnął ponownie, wywracając oczami.
-
Smacznego – mruknął, a przyjaciel wyraźnie odetchnął.
A
naleśniki zdecydowanie był dobre. Kise powinien zostać kucharką, nie pilotem.
-
Możesz mi teraz powiedzieć, co wam strzeliło do głowy, żeby demolować moją
kuchnie? – spytał, odkrawając kawałek naleśnika.
-
Heeej, wcale nie demolujemy! – Oburzył się. – Nic przecież nie zepsuliśmy.
-
Jeszcze – uściślił.
-
Jeeej, przecież powiedziałem, że posprzątamy – jęknął,
-
O tak, na pewno posprzątacie – przyznał. – Wszystko.
-
Rany, Aominecchi, przestań się tak nabzdyczać – fuknął, trącając przyjaciela w
ramię. – Nie smakuje ci?
-
A czy ja coś takiego powiedziałem?
-
No właśnie! Więc jak ci smakuje to się na tym skup, a nie marudź. Artyzm wymaga
chaosu!
-
Doprawdy? – uniósł ironicznie brew.
-
Doprawdy – zapewnił. – A zresztą patrz. – Oparł się łokciem o jego ramię,
uśmiechając się lekko. – On się tak dobrze bawi, że rekompensuje mi to te
godziny sprzątania.
Aomine
popatrzył na chłopca, który lepił i wycinał te swoje ciastka, smarował
naleśniki, a do tego właśnie w tym momencie pozwalał, żeby Numer Dwa zlizywał
dżem z jego rączki, śmiejąc się przy tym naprawdę po raz pierwszy jak dziecko.
Wiedział też, o co chodzi przyjacielowi. Musieli jakoś wytłumaczyć małemu, że
sprawy nieco się pokomplikowały, że pojawił się jego drugi wujek. Tetsu
stanowczo odmówił opuszczenia Aomine i patrzył na niego z taką prośbą i urazą
zarazem, że coś ciężkiego zaciskało mu się w piersi. Mimo zapewnień z jego
strony, Kuroko stracił humor i ochotę na cokolwiek i był milczący, jak wtedy,
gdy do niego trafił, chociaż Kise stawał na głowie, by go rozweselić. Ale teraz
był znowu chłopcem, który jest tylko dzieciakiem, ukradkiem karmiącym psa pod
stołem.
Aomine
zerknął w górę na Kise. Mężczyzna spojrzał na niego, szeroko uśmiechnięty, a te
jego przeklęte oczy były tak błyszczące jak nigdy. Gdy uśmiech zaczął blednąc
na ustach Kise, Aomine poczuł, że dzieje się właśnie coś, nad czym nie ma
kontroli i że coś mu się wymyka.
-
Haha – zaśmiał się nieco zbyt nerwowo jak na niego Kise, odsuwając się. – Za
chwilę będą ciastka, więc jak chcesz, to…
Daiki
złapał odsuwającego się mężczyznę za nadgarstek, zanim zdążył pomyśleć. Odruch,
po prostu odruch, zwykły, zawodowy odruch, gdy coś ucieka…
Zdumiała
go nieco panika w oczach Ryouty. Zarumienione kości policzkowe wyjaśniły chyba
resztę. Chociaż tak właściwie to już sam nie wiedział.
-
Dżem. Masz dżem na koszuli – powiedział, puszczając go.
Kise
podążył wzrokiem w dół i popatrzył na swoją włoską, markową koszulę. A potem
uderzył w wysokie tony zgrozy.
Aomine
skrzywił się, wracając do swoich naleśników.
Czy
to naprawdę było to, co myślał? Przecież Kise to rozwrzeszczany kretyn, który doprowadza
go do szału. Cóż, najwyraźniej dołączył do grona masochistów. Chociaż biorąc
pod uwagę ile się już znają, jest w tym gronie od bardzo dawna.
I
szczerze, nie było tak źle. Dało się przeżyć w każdym razie.
~*~
Nie
było się co oszukiwać – Aomine był zły. Był zły jak diabli. Och, oczywiście,
dostała mu się pogadanka, najpierw od Kise, na temat powściągania własnego
temperamentu i absolutny zakaz brania ze sobą broni, potem w obroty wziął go
Kasamatsu, zabraniając mu odzywania się dopóki nie będzie to konieczne. A jak
będzie, ma się hamować i pod żadnym pozorem nie bluzgać, jeżeli nie chce
zaprzepaścić swoich szans i wszystkich plusów, które posiadają.
Tylko
co, do licha, miał poradzić, że budził się w nim instynkt mordercy za każdym
razem, gdy patrzył przed siebie i widział tego cholernego, pewnego siebie
wrzoda?
Szlag.
Pieprzyć wrzoda. Lepiej będzie skupić się na przesłuchaniu, zanim nie
powstrzyma chęci uduszenia kogoś.
-
Zatem kontaktowaliście się państwo z panem Kuroko? – spytała sędzina.
-
Próbowaliśmy – poprawiła zgrabnie Asako. – Jednak na żaden z siedmiu telefonów
i pięciu wiadomości nie odstaliśmy odpowiedzi. Biorąc pod uwagę, że pan Kuroko
mieszka na stałe w Europie, poszukaliśmy innego krewnego chłopca.
-
Czy pan Aomine wyrażał chęć zajęcia się chłopcem?
Daiki
uśmiechnął się krzywo, gdy kobieta spojrzała na niego przelotnie.
-
Na początku był nieco zdezorientowany. To zrozumiałe, stracił tragicznie jedyną
rodzinę, sam jest jedynym krewnym małego chłopca. Jednak podjął się dobrowolnie
opieki nad nim.
-
Rozumiem – powiedziała wolno sędzina. – Wasza placówka wizytowała ich, tak?
-
Tak, oczywiście. Sama się tego podjęłam.
-
Dlaczego?
-
Kuroko Tetsuya trafił pod moją kuratelę po śmierci rodziców, to ja z nim
rozmawiałam i chciałam mieć pewność, że nie pomyliłam się, co do oceny jego
opiekuna i że wszystko z nim w porządku.
-
Rozumiem. Jak przebiegały wizytacje?
Aomine
miał ochotę przewrócić oczami, gdy na ustach kobiety pojawił się lekki uśmiech.
Lepiej żeby nie wspominała o wszystkim, naprawdę, jeszcze tylko tego brakuje,
żeby pojawił się tu Kise.
-
Wizytacje dały wynik pozytywny. Chłopiec miał zapewnione dogodne warunki
mieszkaniowe i zdrowotne. Pan Aomine zapewnił mu miejsce w placówce oświatowej
na czas własnej pracy, zatem chłopiec nigdy nie zostawał sam.
O
tak, tylko ewentualnie pod opieką Kise, z którym przewracali jego mieszkanie na
drugą stronę…
-
Ponad to z wywiadu przeprowadzonego z chłopcem, wnioskujemy, że czuje on się
dobrze ze swoim opiekunem, jest do niego przywiązany i jako przedstawiciel
opieki społecznej nie uważam, aby zmiana otoczenia była dla chłopca
odpowiednia, biorąc pod uwagę, jaką tragedię przeżył.
Aomine
kątem oka dostrzegł, jak Kasamatsu uśmiecha się z satysfakcją. Widząc jego
spojrzenie, pochylił się do niego i wyjaśnił:
-
Właśnie dała nam swoje poparcie, sędzia nie może tego zignorować, bo pochodzi
od niezależnej strony.
-
Sąd dziękuje za opinie, weźmie ją pod uwagę. Tymczasem dziękuję pani.
Tak,
zdecydowanie mają przewagę.