Wielu ludzi sądzi, iż najgorsze sny,
jakie mogą spotkać człowieka to te, w których coś ich goni. Jakaś pierwotna na
atawistycznej płaszczyźnie groza ściga nieubłaganie, a człowiek bardzo, ale to
bardzo chce uciec i nie potrafi. Stara się biec najszybciej jak tylko może,
lecz nogi nie chcą go słuchać, jakby ktoś trzymał za nim wielki magnes, który
ciągnie go w tył. A niezidentyfikowana groza jest coraz bliżej.
Jeszcze inni sądzą, iż najgorsze sny są
z rangi tych… umierających. Gdy toniesz, albo ktoś do ciebie strzela, a ty
budzisz się zalany potem, z sercem, które powzięło sobie za punkt honoru
wyskoczenie z twojej piersi i z powidokiem bólu.
A jeszcze inni za najgorsze sny uważają
takie, w których nawiedzają ich groteskowe, karykaturalne monstra, rozsiewające
wokół siebie strach, przerażające samym upiornie szalonym wyglądem i żądzą
mordu w oczach.
To były straszne sny.
Ale Dean był zupełnie odmiennego zdania.
Wszystkie te koszmary były tylko i wyłącznie wytworem wyobraźni, niemające nic
wspólnego z rzeczywistością. To podświadomość, wykorzystując lęki i zdarzenia z
życia, kreuje te makabryczne wizje. Najwyraźniej ludzie to urodzeni masochiści,
skoro ludzki mózg sam z siebie wytwarza obrazy, których człowiek w głębi ducha
się obawia.
Nie, Dean miał zupełnie inną teorię,
jeżeli chodzi o sny. Osobiście uważał, że najgorsze sny, to te, gdy ktoś na
niego patrzy. Uporczywie i w milczeniu wbija w niego wzrok z twarzą kamienną i
nieruchomą. Dean uważał te sny za najgorsze bynajmniej nie dla tego, że budziły
w nim przerażenie. O, nie. Uważał je za najgorsze, ponieważ oznaczało to, iż
nie jest to tylko wytwór umysłu, a po prostu ktoś najzwyczajniej w świecie się
na niego gapi. Naprawdę się gapi. Na jawie. Gdy on śpi. A to oznaczało, że nie
tylko się gapi, naruszając jego prywatną, całkowicie osobistą przestrzeń, ale
do tego nie zniknie, gdy Dean się obudzi.
To były najgorsze sny. Absolutnie i
niepodważalnie.
Dean był w stanie wiele znieść, ale nie
naruszanie jego prywatnej sfery.
Wypłynąwszy nieco ze snu, czuł niemal namacalnie,
że sen o patrzeniu, tak, jak przewidywał, nie był tylko snem. Prawie czuł, jak
spojrzenie pali każdą najmniejszą komórkę jego ciała i jest to tak drażniące
zjawisko, jak sugestia, że coś człowieka swędzi i po prostu musi się podrapać, bo inaczej oszaleje.
Dean żałował, że nie może się podrapać, a najlepiej to wydrapać te patrzące na
niego oczy i wywalić je za drzwi. Na bogów, jeszcze dobrze się nie obudził, a
już był skrajnie sfrustrowany! Postanowił jednak, że nie da sobą rządzić
paranoicznym odruchom i po prostu zignoruje patrzące oczy i w dalszym ciągu
będzie spał. Patrzące oczy jednak nie znikały, a Dean czuł się coraz gorzej z
ich drażniącą obecnością.
Poruszył się, obracając na bok, a
plecami do patrzących oczu, mając nadzieję, że to je zniechęci do patrzenia. A
skąd.
- Dean.
Dean zacisnął szczękę i zmarszczył
bardzo groźnie brwi, jednak milczał z równą uporczywością, z jaką oczy na niego
patrzyły.
- Dean. Śpisz?
- Nie, do cholery, podziwiam wzroki na
powiekach.
I szlag trafił opanowanie.
- Dean, brałeś coś?
A kysz siło nieczysta!
- Nie – burknął, wbijając twarz w
poduszkę.
- Dlaczego więc widzisz wzorki na
powiekach? Dean, powieki nie mają wzorków, chyba, że coś brałeś. Pewny jesteś,
że tego nie zrobiłeś?
Jęknął w duchu, naciągając kołdrę na głowę.
Za co bogowie tak go nienawidzą? Przecież nikogo nie zabił (w każdym razie
jeszcze), jest uprzejmy dla innych jak uczyła go mama (chyba, że ktoś mu działa
na nerwy), nie wykorzystuje niewinnych dziewic (no chyba, że same bardzo tego
chcą), uczy się pilnie (jak ma czas) i generalnie jest spokojnym, opanowanym
człowiekiem, który absolutnie nie zasługuje na żadną karę z niebios. Dlaczego
więc niebiosa tak bardzo go karzą?
- Dean?
Będzie ignorował. Tak, ignorowanie
zniechęca ludzi, sprawia, że czują się niepewnie i prędzej czy później
odpuszczają, a Dean stanie się mistrzem w ignorowaniu!
- Dean. Nie chciałbym przeszkadzać…
Dean prychnął głośno spod swojego
kołdrowego azylu, a głos na chwilę umilkł. Przez chwilę cieszył się i miał
prawdziwą nadzieję, że w końcu nieproszony głos pójdzie sobie w cholerę i da mu
święty spokój. Jednakże, nie powinien był zapominać, że jego współlokator ma
drażniąca tendencje do drążenia tematu, aż nie uzyska satysfakcjonujących go
wyjaśnień.
- Dean, mamy problem.
- Jeżeli znowu cieknie spod wanny to
przyjdź później.
- Cieknie spod wanny?
- A nie cieknie?
- Nie wiem, nie sprawdzałem. A ty?
- Co ja?
- Sprawdzałeś?
- A wyglądam, jakbym sprawdzał? –
warknął w poduszkę, wbijając zirytowany wzrok w kolorowe paski kołdry.
- Nie. Wyglądasz jakbyś spał.
- Bingo, stary! – parsknął ironicznie.
- Ale Dean, jeżeli cieknie spod wanny,
trzeba to sprawdzić.
- Nie cieknie spod wanny!
- A skąd wiesz? Powiedziałeś, że nie
sprawdzałeś. A jak znowu zalejemy sąsiadów?
Głos umilkł raptownie, gdy Dean jęknął,
tym razem całkowicie na głos.
- Dean, dobrze się czujesz?
- Wyśmienicie!
- Dean, bo mamy inny problem.
- Cas, do licha, daj się człowiekowi
wyspać!
- Dean, ale to jest ważne.
Dean odrzucił z rozmachem kołdrę i
spojrzał wkurzony na swojego współlokatora. Castiel stał w progu drzwi do jego
sypialni w szarym szlafroku, spod którego wyzierała sprana koszulka z głową
Einsteina. W jednej dłoni trzymał swój kubek w muchomory, z którego zawsze
pijał, a w drugiej karton mleka.
Ciemne brwi Castiela uniosły się w
lekkim zdziwieniu.
- Co jest takie ważne, że przychodzisz
tutaj i przeszkadzasz mi w spaniu? – spytał twardo i dosadnie.
- Przeszkodziłem ci? – spytał z nutą
niepewności w głosie i Dean wiedział, że tylko chwila dzieli Castiela od
wyjścia z jego pokoju, a on już nigdy nie dowie się, co było takie ważne, że
spełnił się jego najgorszy koszmar. Paranoiczna uprzejmość współlokatora była
momentami jeszcze gorszą klątwą od snów o patrzeniu.
- Nie – warknął. – Mów, o co chodzi.
Intensywnie niebieskie oczy, tak
cholernie wkurwiająco uważne, patrzyły na niego nieruchomo. Gdyby Castiel był
kotem, Dean miałby obawy, czy ten właśnie nie przyczaił się do ataku na jego
osobę. Dean nie cierpiał tych nieczytelnych spojrzeń.
Castiel uniósł karton mleka, który trzymał
w dłoni.
- Skończyło nam się mleko do kawy.
~~*~~
Dean nie był człowiekiem
niecierpliwym. To znaczy… Kłamstwo, Dean był człowiekiem bardzo niecierpliwym,
gdy coś go skrajnie denerwowało. Jednakże w przeciągu ostatnich miesięcy, jak
zauważył, wykształcił w sobie chyba cierpliwość na poziomie anielskim. W każdym
razie jeżeli chodzi o tolerowanie dziwnych, pokręconych zachowań innych ludzi.
Poświęcając czas na refleksje nad samym sobą uznał, że obcowanie z tak
niecodziennym… tworem, jakim był jego współlokator sprawia, że zamienia się
stopniowo w oazę spokoju, w opokę i twierdzę niewzruszoną, cholera jego mać.
Dean był pewny tego na sto procent i założyłby się nawet o swoją ukochaną
Impalę, że dziwniejszego i bardziej ześwirowanego człowieka jak Castiel nie ma
na tym świecie. A Dean w przyszłości popełni tak ciężki grzech, że bogowie już
teraz każą mu za niego pokutować. Innego wyjścia po prostu nie było.
To znaczy, patrząc ogólnikowo,
Castiel, jako współlokator, nie był aż taki zły i nie do zniesienia. Wręcz
przeciwnie. Był po prostu… dziwakiem, który co i rusz wprowadzał Deana w stan
permanentnego zdziwienia lub irytacji. Och, sam nie był święty, miał swoje
własne, być może przeszkadzające komuś zwyczaje, jak ręczniki zostawiane na
podłodze w łazience, niezakręcona tubka pasty do zębów czy rosnąca w zlewie góra
kubków po kawie. A do tego, mimo towarzyskiego życia, cenił sobie swoją własną
nietykalność i przestrzeń osobistą. Każdy miał jakieś swoje bziki. Lecz Castiel
wydawał się być osobą kompletnie oderwaną od rzeczywistości, którą jest w
stanie zdziwić spadający z drzewa liść. A Dean czasem przestawał nadążać nad
tokiem myślowym współlokatora, który chyba posiadał dodatkową płaszczyznę
postrzegania, a pozbawiony był tych podstawowych.
Dean pocieszał się jednak, że zawsze
mógł trafić gorzej i mieszkać pod jednym dachem z jakimś psychopatą czy
zboczeńcem. Świadomość, że nie jest napadany we własnym łóżku, działała
zdecydowanie na korzyść Castiela. Cas nie był złym gościem, był po prostu
dziwny i z tą dziwnością Dean musiał nauczyć się żyć.
Szło mu chyba nawet całkiem nieźle,
stwierdził w myślach, kładąc siatkę z zakupami na blacie kredensu.
- Kupiłeś mleko?
Dean zamknął oczy, zaciskając z całej
siły szczękę i powtarzając sobie w myślach, że odwrócenie się i zdzielenie
współlokatora jest jak najbardziej niewskazane.
- Dean. Kupiłeś?
- Cas. Odsuń się.
- Och… - mruknął Castiel, odsuwając się
natychmiast o dwa kroki. – Twoja paranoja. Przepraszam.
Jego
paranoja?, zirytował się w myślach Dean. Kto tu ma paranoje,
stary.
- Masz. – Wyciągnął dwa kartony mleka. –
I mnie też zrób. Ja idę pod prysznic, którego nie zdążyłem wziąć, bo ktoś
chciał kawę z mlekiem – powiedział z naciskiem kierując się do łazienki.
- Dean, mogłeś powiedzieć, że nie
pójdziesz – odezwał się spokojnie Castiel. – Poszedłbym…sam. Hm.
- Żebyś się zgubił na pierwszym
zakręcie? Nie, dzięki, stary, nie zamierzam cię szukać po całym mieście. I
pamiętaj o cukrze! – zawołał, zatrzaskując drzwi łazienki.
Serio, Dean nie spotkał jeszcze
człowieka tak roztargnionego jak Cas. Jego trzeba było na okrągło pilnować. A
gdyby Dean sam nie poszedł po to cholerne mleko to tak, Castiel by poszedł i na
pewno wrócił bez mleka i dopiero po kilku godzinach. Czasem zastanawiał się,
jak mu się udaje dotrzeć w jednym kawałku na uczelnie. Ten facet nie nadawał
się do życia w świecie ludzi. Dean najwyraźniej przyciągał dziwacznych geniuszy
pokroju jego własnego brata. Sammy też wiecznie potrzebował jego pomocy i gdyby
nie czujne oko starszego brata, jak nic wyrósłby z niego mazgaj. Był tego
stuprocentowo pewny. Geniusze po prostu tak mają. A on najwyraźniej ma
zakodowane, by czuwać nad takimi wybrykami natury.
Dean doskonale pamiętał, jak zaczęła się
jego znajomość z Casem. Po roku mieszkania w akademiku, własne mieszkanie i
dzielenie łazienki z góra dwiema osobami wydawało mu się największym szczytem
jego marzeń. A niepozornie wyglądające ogłoszenie na tablicy studenckich
informacji było jak boskie objawienie. Blisko uczelni, jeden współlokator,
niski czynsz – no czyż to nie był boży palec? W tamtej chwili Dean był
przekonany, że nikt nie ma takiego szczęścia jak on i nikogo bogowie tak bardzo
nie kochają jak jego. Co prawda potencjalny współlokator brzmiał dość
enigmatycznie przez telefon, jednak w tamtym czasie był przekonany, że wszystko
da się znieść za możliwość posiadania własnej łazienki i przede wszystkim
lodówki. Dean lubił ludzi, lubił imprezy i ogólnie dobre towarzystwo, ale są
pewne sfery, których nikt nie ma prawa tykać. Tak jak umówił się z gościem,
stawił się pod drzwiami mieszkania kilka minut po dziewiątej, by mieszkanie
obejrzeć, poznać współlokatora i, na co miał szczerą nadzieję, wprowadzić się.
- Cześć – przywitał się z wahaniem, gdy
drzwi otworzył wyraźnie zaspany chłopak, w szlafroku i z nieco nieprzytomnym
spojrzeniem.
Przez chwilę po prostu gapili się na siebie,
a Dean czuł się coraz bardziej niewygodnie.
- Przyjechałem za wcześnie? – spytał,
unosząc brew, choć dobrze wiedział, że jest nawet po czasie.
- Nie – mruknął lakonicznie, robiąc mu
przejście w drzwiach. – Czekałem na ciebie.
Och,
serio?, pomyślał nieco ironicznie Dean, wchodząc do środka.
Mieszkanie mieściło się w starej kamienicy na drugim piętrze, a wyżej, na
poddaszu, znajdowała się tylko suszarnia. Mieszkanie było ładne, wyremontowane,
ale mocno… bezosobowe. Wszystko było czyste i pedantyczne, jakby nikt tutaj nie
mieszkał. Nie przeszkadzało mu to, zdążył się przyzwyczaić do zboczeń na
punkcie porządku, mieszkając lata ze swoim porządnym bratem.
- Coś do picia?
Dean wzdrygnął się i obrócił
błyskawicznie, czując czyjąś obecność za plecami. Za blisko, zdecydowanie za
blisko. Niebieskie oczy patrzyły na niego nieruchomo, a Dean po raz kolejny
poczuł się nieswojo pod tak uważnym spojrzeniem.
- Nie, dzięki – mruknął. Przestąpił z
nogi na nogę, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, co było cholernie deprymujące
zwłaszcza, że on zawsze wiedział, co
powiedzieć.
- Możesz zobaczyć swój pokój. Jest tam.
– Wskazał ręką, ale najwyraźniej nie zamierzał samemu go pokazywać. I dobrze,
Dean naprawdę czuł się dziwnie w obecności chłopaka. On zdecydowanie był
dziwakiem. A jak wielkim, dowiedział się parę minut później, gdy siedząc w
jednym z foteli czytał umowę, którą miał podpisać, jeżeli zdecydowany był się
wprowadzić.
- Coś jest niezrozumiałe? – spytał
głosem dziwnie odległym, gdy Dean od kilku minut, z zapewne dziwną miną, czytał
ustęp o poinformowaniu współlokatora o swoich dewiacjach seksualnych.
- Nie jestem zboczeńcem – powiedział
poirytowanym tonem.
- To dobrze. – Chłopak pokiwał głową ze
zrozumieniem. – Ludzie mają różne preferencje. Nie ze wszystkimi chciałbym mieszkać,
rozumiesz.
Dean kiwnął głową, zastanawiając się,
kto tu mieszkał przed nim, skoro w umowie pojawiają się takie ustępy. Był w
stanie zrozumieć te o używkach, porach korzystania z toalety, potrzebach
organizacji domowych imprez czy o dniu używania pralki, choć i je uważał za
przesadzone, jeżeli nie idiotyczne. Dean już dawno doszedł do jednego wniosku –
Castiel był dziwakiem z wyraźną nerwicą natręctw. Ale mógł trafić gorzej, niż
roztargniony geniusz. Z takimi potrafił sobie radzić.
Teraz, gdy mieszkał z Casem już prawie
pół roku, zdołał się przyzwyczaić do wielu dziwactw współlokatora. Castiel był
pełnym sprzeczności typem człowieka, który miłował literaturę i często siedział
z nosem w książkach różnego pochodzenia, które czytał nie tylko w ramach studiów
literackich a także dla własnej, najwyraźniej, przyjemności. Jakby tego było
mało, mając wyraźnie literackie zacięcie, studiował na drugim kierunku fizykę
teoretyczną. Urocza mieszanka i Dean był przekonany, że miejsce, gdzie tak
naprawdę powinien się Castiel znaleźć, był Wydział Filozofii, bo jeżeli w
dzisiejszych czasach istnieliby prawdziwi filozofowie, wyglądaliby i
zachowywali się dokładnie jak Cas. Castiel miał bardzo wszechstronne
zainteresowania, o czym Dean przekonał się podczas jednego z myszkowania w jego
osobistej biblioteczce. Były tam książki z zakresu fizyki, filozofii, teologii,
mnóstwo poezji i literatury tak różnych gatunków, że Dean nawet nie miał
pojęcia, że aż tyle ich jest. A do tego Cas był świrem gier komputerowych. No
prawdziwy i żywy nerd. Jeżeli nie siedział nad nową książką, komiksem albo
pracą jakiegoś nieznanego fizyka, całkowicie pochłaniał go komputer. Z tego, co
nawet wiedział, był stałym beta-testerem tworów komputerowych, które jeszcze
nie wyszły.
A co najważniejsze – miłował muzykę
klasyczną.
Dean lubił muzykę, zwłaszcza starego,
dobrego rocka, ale jeszcze nie spotkał osoby, która z takim namaszczeniem
oddawała się słuchaniu. Zdarzało się czasem, że Cas pojawiał się w kuchni z
odtwarzaczem, mruczał pod nosem „Beethoven” z natchnioną miną mędrca i oddalał
się do swojego pokoju z herbatnikiem w dłoni.
Dean czasem nie wiedział, czy powinien
się śmiać czy płakać nad swoim mocno nieżyciowym współlokatorem.
Castiel nie był tylko roztargnionym
facetem, ale naprawdę był geniuszem. Bystrym i piekielnie inteligentnym, o czym
przekonał się w czasie kilku rozmów, w które udało się chłopaka wciągnąć. Ponad
to, jak mówił indeks Casa, poniżej cztery i pół nie schodził. Drugi Sammy mu
się trafił. On naprawdę był jakiś przeklęty.
Dean często zastanawiał się, czy Cas ma
jakiś przyjaciół, prócz książek i gier, gdyż nikt nigdy go nie odwiedzał i nie
widział, by z kimkolwiek rozmawiał przez telefon. Na uczelni był jednym z tych
studentów, z których ci mniej zdolni sobie pokpiwali, a tacy jak on, Dean,
jawnie drażnili i dokuczali. Być może gdyby z nim nie mieszkał, sam by sobie z
niego żartował razem z kolegami? Ale Dean bądź co bądź znał Casa i nie widział
potrzeby, by dokuczać mu z powodu jego dziwactw, które były absolutnie
nieszkodliwe i czasem nawet zabawne. Tak po przyjacielsku. Sam nawet nie
wiedział, kiedy zaczął uważać chłopaka za swojego kumpla, aczkolwiek nie był
przekonany, czy Cas poświęcił choć sekundę na to, by w jakiś sposób określić
swój stosunek do niego.
W każdym razie w genach Deana było
najwyraźniej zapisane branie pod skrzydła nienadających się do życia w
społeczeństwie geniuszów i tak też robił. Cas stał się kimś w rodzaju drugiego
młodszego brata, którego trzeba wprowadzić w brutalne życie i nauczyć jak
najszybciej samoobrony i sztuczek na przetrwanie i zdobycie pozycji.
- Cas?
Castiel oderwał zamyślone spojrzenie od
szafki i spojrzał nieprzytomnie na kolegę.
Dean zarzucił na ramiona wilgotny
ręcznik, którym wycierał włosy i uniósł brew, przenosząc spojrzenie na ręce Casa.
Castiel podążył za jego wzrokiem i przez dłuższą chwilę gapił się na dłonie, w
których trzymał kromkę chleba i nóż.
- Chciałem zrobić kanapkę – wyjaśnił.
- Widać, wierz mi – parsknął. – Aż dziw,
że masz jeszcze wszystkie place.
- Dlaczego miałbym nie mieć palców? –
Cas zmarszczył brwi.
- Nieważnie – mruknął Dean, wywracając
oczami i biorąc do ręki kubek z przygotowaną kawą.
- Jesteś pewny, że zamierzasz
kontynuować to dzieło kulinarne? – spytał po chwili zdawkowym tonem, gdy Cas
gapił się bez celu na kanapkę. Castiel popatrzył na Deana nieruchomo, po czym
ostrożnie i bez słowa odłożył kanapkę i nóż na blat i poszedł usiąść na swoje
miejsce w kącie między ścianą a stołem.
Dean ukrył rozbawiony uśmiech, upijając
łyk kawy i, włączając radio, zabrał się za robienie śniadania. To była kolejna
z wielu niespisanych umów, jakie zawarli w trakcie miesięcy spędzonych pod
jednym dachem.
Gdy Dean się wprowadził, cieszył się na
myśl, że wreszcie lodówka będzie miejscem bardziej prywatnym i nikt mu nie
będzie wyżerał jedzenia, a już zwłaszcza bez pytania i bez możliwości
znalezienia winowajcy, by mu dokumentnie wklepać. Znikające jedzenie było
czymś, co potrafiło mu spieprzyć dzień na samym początku. Głodny Dean, to
wkurwiony Dean i o tym świat nie powinien zapominać. Jeżeli spodziewał się, że
będzie miał ten problem z Casem – mylił się dokumentnie.
Cas po prostu nie jadał.
To znaczy jadał. Racje żywnościowe dla
małego pisklaka, a Dean przeżył wstrząs, jak można nie umrzeć, mając w lodówce
tylko kilka jogurtów, a w szafce herbatniki. Dean wielokrotnie przeklinał swój
opiekuńczy instynkt, który wpoiła mu mama, a który dzięki młodszemu bratu
znacznie się pogłębiał, gdyż widząc tę lodówkową tragedię stał się, kuźwa jego
mać, pieprzoną gosposią. Jak baba. Brakowało mu tylko różowego fartuszka, a na
pewno wyrosłyby mu cycki. No, ale przecież nie mógł patrzeć, jak jego
patykowaty współlokator zdycha z głosu, prawda?
Och, Castiel oczywiście nie widział
problemu. Jego nastawiony na rzeczy wielkie umysł nie ogarniał takich podstawowych
rzeczy jak jedzenie, by podtrzymać funkcje życiowe. Tym kimś, kto pilnował, by
chłopak chodź raz dziennie zjadł coś więcej niż mleczno-jogurtową pacieję, stał
się Dean. Z początku go to wkurwiało i przeklinał sam siebie, że przejmuje się
jakimś kretynem bardziej niż on sam przejmuje się sobą. Jednak jedna wizyta w
sklepie z Castielem wystarczyła, by Dean wykształcił w sobie poczucie misji
dziejowej – nie dopuszczenie, by współlokator umarł z głodu. Zagubienie na
twarzy Casa w momencie przekroczenie progu sklepu na zawsze wykreśliło go z
listy osób potrafiących sobie radzić w społeczeństwie.
Ten układ szybko zmienił się w swego
rodzaju rytuał. Dean gotował, a Cas siedział cicho w swoim kącie pod ścianą
sącząc kawę, którą wcześniej dla nich przygotował. Jedyne, co Cas naprawdę
potrafił robić przydatnego to kawa. A odkąd dzięki Deanowi nauczył się pijać
kawę z mlekiem! Nawet piana, którą czasem robił, był szczytem ideału, którego
Dean nigdy nie byłby w stanie stworzyć. Oczywiście, Dean nie zamierzał dawać
się wykorzystywać, co to, to nie, ale Cas po prostu nie nadawał się do żadnej
roboty. Same ziemniaki obierał w tak idealny sposób, że gdyby chcieli się
doczekać obiadu, prędzej zastałaby ich apokalipsa. A Dean nie chciał zdychać
głodny.
Talerz z górą kanapek wylądował na
stole, a Castiel wymruczał krótkie podziękowania. Dean wywracając oczami ruszył
do kuchenki, chcąc nastawić wodę na kolejną kawę. Castiel zawsze dziękował
uroczyście, jakby Dean robił nie wiadomo co. Cas nie był wymagającym
człowiekiem, a skoro Dean sam zamierzał jeść, równie dobrze mógł się tym
podzielić. Przecież nie będzie jadł, a chłopak patrzył. Dean nie był mistrzem
kuchni, był raczej w tym kiepski i potrafił zrobić tylko kilka najprostszych
rzeczy, ale Cas raczej nie miał zbyt wysokich standardów, skoro do tej pory
odżywał się samymi jogurtami.
- Dean.
- Hmm? – mruknął, szukając cukru.
- Dlaczego tu nie ma majonezu?
Dean uderzył się głową w szafkę.
Kurwa. Człowiek bez wielkich potrzeb?
Jasne. Daj mu kanapki z majonezem, to potem będziesz je robić do końca swojego
nędznego życia.
jejku, jak cudownie! *____* to w sumie pierwsze opowiadanie jakie czytam o tematyce supernatural, ale absolutnie mnie zachwyciło. czytając dialogi aż słyszałam w głowie głosy deana i castiela. kilka razy wybuchnęłam śmiechem, cudem chroniąc monitor przed opluciem wodą, którą piłam. xD
OdpowiedzUsuńczekam na więcej!
Cieszę się niezmiernie, że Ci przypadło do gustu. :D To w sumie moje pierwsze Supernatural, a i ćwiczyć nie ma na czym, bo polski fandom bidny ;_; W każdym razie super, że fajnie wyszło i nawet słyszałaś ich głosy przy dialogach! :D To najlepiej pokazuje, że udało mi się ich nie najgorzej odwzorować. XD
UsuńZakochałam się w końcówce, ale to z majonezem to prawda :) Uwielbiam majonez. A opowiadanie cudowne :) Destiel <3 Dobra nadrabiam resztę :*
OdpowiedzUsuń