piątek, 3 maja 2013

04. Dwa pokoje współistnienia. (part I) [Supernatural]



Wielu ludzi sądzi, iż najgorsze sny, jakie mogą spotkać człowieka to te, w których coś ich goni. Jakaś pierwotna na atawistycznej płaszczyźnie groza ściga nieubłaganie, a człowiek bardzo, ale to bardzo chce uciec i nie potrafi. Stara się biec najszybciej jak tylko może, lecz nogi nie chcą go słuchać, jakby ktoś trzymał za nim wielki magnes, który ciągnie go w tył. A niezidentyfikowana groza jest coraz bliżej.
Jeszcze inni sądzą, iż najgorsze sny są z rangi tych… umierających. Gdy toniesz, albo ktoś do ciebie strzela, a ty budzisz się zalany potem, z sercem, które powzięło sobie za punkt honoru wyskoczenie z twojej piersi i z powidokiem bólu.
A jeszcze inni za najgorsze sny uważają takie, w których nawiedzają ich groteskowe, karykaturalne monstra, rozsiewające wokół siebie strach, przerażające samym upiornie szalonym wyglądem i żądzą mordu w oczach.
To były straszne sny.
Ale Dean był zupełnie odmiennego zdania. Wszystkie te koszmary były tylko i wyłącznie wytworem wyobraźni, niemające nic wspólnego z rzeczywistością. To podświadomość, wykorzystując lęki i zdarzenia z życia, kreuje te makabryczne wizje. Najwyraźniej ludzie to urodzeni masochiści, skoro ludzki mózg sam z siebie wytwarza obrazy, których człowiek w głębi ducha się obawia.
Nie, Dean miał zupełnie inną teorię, jeżeli chodzi o sny. Osobiście uważał, że najgorsze sny, to te, gdy ktoś na niego patrzy. Uporczywie i w milczeniu wbija w niego wzrok z twarzą kamienną i nieruchomą. Dean uważał te sny za najgorsze bynajmniej nie dla tego, że budziły w nim przerażenie. O, nie. Uważał je za najgorsze, ponieważ oznaczało to, iż nie jest to tylko wytwór umysłu, a po prostu ktoś najzwyczajniej w świecie się na niego gapi. Naprawdę się gapi. Na jawie. Gdy on śpi. A to oznaczało, że nie tylko się gapi, naruszając jego prywatną, całkowicie osobistą przestrzeń, ale do tego nie zniknie, gdy Dean się obudzi.
To były najgorsze sny. Absolutnie i niepodważalnie.
Dean był w stanie wiele znieść, ale nie naruszanie jego prywatnej sfery.
Wypłynąwszy nieco ze snu, czuł niemal namacalnie, że sen o patrzeniu, tak, jak przewidywał, nie był tylko snem. Prawie czuł, jak spojrzenie pali każdą najmniejszą komórkę jego ciała i jest to tak drażniące zjawisko, jak sugestia, że coś człowieka swędzi i po prostu musi się podrapać, bo inaczej oszaleje. Dean żałował, że nie może się podrapać, a najlepiej to wydrapać te patrzące na niego oczy i wywalić je za drzwi. Na bogów, jeszcze dobrze się nie obudził, a już był skrajnie sfrustrowany! Postanowił jednak, że nie da sobą rządzić paranoicznym odruchom i po prostu zignoruje patrzące oczy i w dalszym ciągu będzie spał. Patrzące oczy jednak nie znikały, a Dean czuł się coraz gorzej z ich drażniącą obecnością.
Poruszył się, obracając na bok, a plecami do patrzących oczu, mając nadzieję, że to je zniechęci do patrzenia. A skąd.
- Dean.
Dean zacisnął szczękę i zmarszczył bardzo groźnie brwi, jednak milczał z równą uporczywością, z jaką oczy na niego patrzyły.
- Dean. Śpisz?
- Nie, do cholery, podziwiam wzroki na powiekach.
I szlag trafił opanowanie.
- Dean, brałeś coś?
A kysz siło nieczysta!
- Nie – burknął, wbijając twarz w poduszkę.
- Dlaczego więc widzisz wzorki na powiekach? Dean, powieki nie mają wzorków, chyba, że coś brałeś. Pewny jesteś, że tego nie zrobiłeś?
Jęknął w duchu, naciągając kołdrę na głowę. Za co bogowie tak go nienawidzą? Przecież nikogo nie zabił (w każdym razie jeszcze), jest uprzejmy dla innych jak uczyła go mama (chyba, że ktoś mu działa na nerwy), nie wykorzystuje niewinnych dziewic (no chyba, że same bardzo tego chcą), uczy się pilnie (jak ma czas) i generalnie jest spokojnym, opanowanym człowiekiem, który absolutnie nie zasługuje na żadną karę z niebios. Dlaczego więc niebiosa tak bardzo go karzą?
- Dean?
Będzie ignorował. Tak, ignorowanie zniechęca ludzi, sprawia, że czują się niepewnie i prędzej czy później odpuszczają, a Dean stanie się mistrzem w ignorowaniu!
- Dean. Nie chciałbym przeszkadzać…
Dean prychnął głośno spod swojego kołdrowego azylu, a głos na chwilę umilkł. Przez chwilę cieszył się i miał prawdziwą nadzieję, że w końcu nieproszony głos pójdzie sobie w cholerę i da mu święty spokój. Jednakże, nie powinien był zapominać, że jego współlokator ma drażniąca tendencje do drążenia tematu, aż nie uzyska satysfakcjonujących go wyjaśnień.
- Dean, mamy problem.
- Jeżeli znowu cieknie spod wanny to przyjdź później.
- Cieknie spod wanny?
- A nie cieknie?
- Nie wiem, nie sprawdzałem. A ty?
- Co ja?
- Sprawdzałeś?
- A wyglądam, jakbym sprawdzał? – warknął w poduszkę, wbijając zirytowany wzrok w kolorowe paski kołdry.
- Nie. Wyglądasz jakbyś spał.
- Bingo, stary! – parsknął ironicznie.
- Ale Dean, jeżeli cieknie spod wanny, trzeba to sprawdzić.
- Nie cieknie spod wanny!
- A skąd wiesz? Powiedziałeś, że nie sprawdzałeś. A jak znowu zalejemy sąsiadów?
Głos umilkł raptownie, gdy Dean jęknął, tym razem całkowicie na głos.
- Dean, dobrze się czujesz?
- Wyśmienicie!
- Dean, bo mamy inny problem.
- Cas, do licha, daj się człowiekowi wyspać!
- Dean, ale to jest ważne.
Dean odrzucił z rozmachem kołdrę i spojrzał wkurzony na swojego współlokatora. Castiel stał w progu drzwi do jego sypialni w szarym szlafroku, spod którego wyzierała sprana koszulka z głową Einsteina. W jednej dłoni trzymał swój kubek w muchomory, z którego zawsze pijał, a w drugiej karton mleka.
Ciemne brwi Castiela uniosły się w lekkim zdziwieniu.
- Co jest takie ważne, że przychodzisz tutaj i przeszkadzasz mi w spaniu? – spytał twardo i dosadnie.
- Przeszkodziłem ci? – spytał z nutą niepewności w głosie i Dean wiedział, że tylko chwila dzieli Castiela od wyjścia z jego pokoju, a on już nigdy nie dowie się, co było takie ważne, że spełnił się jego najgorszy koszmar. Paranoiczna uprzejmość współlokatora była momentami jeszcze gorszą klątwą od snów o patrzeniu.
- Nie – warknął. – Mów, o co chodzi.
Intensywnie niebieskie oczy, tak cholernie wkurwiająco uważne, patrzyły na niego nieruchomo. Gdyby Castiel był kotem, Dean miałby obawy, czy ten właśnie nie przyczaił się do ataku na jego osobę. Dean nie cierpiał tych nieczytelnych spojrzeń.
Castiel uniósł karton mleka, który trzymał w dłoni.
- Skończyło nam się mleko do kawy.

~~*~~
           
            Dean nie był człowiekiem niecierpliwym. To znaczy… Kłamstwo, Dean był człowiekiem bardzo niecierpliwym, gdy coś go skrajnie denerwowało. Jednakże w przeciągu ostatnich miesięcy, jak zauważył, wykształcił w sobie chyba cierpliwość na poziomie anielskim. W każdym razie jeżeli chodzi o tolerowanie dziwnych, pokręconych zachowań innych ludzi. Poświęcając czas na refleksje nad samym sobą uznał, że obcowanie z tak niecodziennym… tworem, jakim był jego współlokator sprawia, że zamienia się stopniowo w oazę spokoju, w opokę i twierdzę niewzruszoną, cholera jego mać. Dean był pewny tego na sto procent i założyłby się nawet o swoją ukochaną Impalę, że dziwniejszego i bardziej ześwirowanego człowieka jak Castiel nie ma na tym świecie. A Dean w przyszłości popełni tak ciężki grzech, że bogowie już teraz każą mu za niego pokutować. Innego wyjścia po prostu nie było.
            To znaczy, patrząc ogólnikowo, Castiel, jako współlokator, nie był aż taki zły i nie do zniesienia. Wręcz przeciwnie. Był po prostu… dziwakiem, który co i rusz wprowadzał Deana w stan permanentnego zdziwienia lub irytacji. Och, sam nie był święty, miał swoje własne, być może przeszkadzające komuś zwyczaje, jak ręczniki zostawiane na podłodze w łazience, niezakręcona tubka pasty do zębów czy rosnąca w zlewie góra kubków po kawie. A do tego, mimo towarzyskiego życia, cenił sobie swoją własną nietykalność i przestrzeń osobistą. Każdy miał jakieś swoje bziki. Lecz Castiel wydawał się być osobą kompletnie oderwaną od rzeczywistości, którą jest w stanie zdziwić spadający z drzewa liść. A Dean czasem przestawał nadążać nad tokiem myślowym współlokatora, który chyba posiadał dodatkową płaszczyznę postrzegania, a pozbawiony był tych podstawowych.
            Dean pocieszał się jednak, że zawsze mógł trafić gorzej i mieszkać pod jednym dachem z jakimś psychopatą czy zboczeńcem. Świadomość, że nie jest napadany we własnym łóżku, działała zdecydowanie na korzyść Castiela. Cas nie był złym gościem, był po prostu dziwny i z tą dziwnością Dean musiał nauczyć się żyć.
Szło mu chyba nawet całkiem nieźle, stwierdził w myślach, kładąc siatkę z zakupami na blacie kredensu.
- Kupiłeś mleko?
Dean zamknął oczy, zaciskając z całej siły szczękę i powtarzając sobie w myślach, że odwrócenie się i zdzielenie współlokatora jest jak najbardziej niewskazane.
- Dean. Kupiłeś?
- Cas. Odsuń się.
- Och… - mruknął Castiel, odsuwając się natychmiast o dwa kroki. – Twoja paranoja. Przepraszam.
Jego paranoja?, zirytował się w myślach Dean. Kto tu ma paranoje, stary.
- Masz. – Wyciągnął dwa kartony mleka. – I mnie też zrób. Ja idę pod prysznic, którego nie zdążyłem wziąć, bo ktoś chciał kawę z mlekiem – powiedział z naciskiem kierując się do łazienki.
- Dean, mogłeś powiedzieć, że nie pójdziesz – odezwał się spokojnie Castiel. – Poszedłbym…sam. Hm.
- Żebyś się zgubił na pierwszym zakręcie? Nie, dzięki, stary, nie zamierzam cię szukać po całym mieście. I pamiętaj o cukrze! – zawołał, zatrzaskując drzwi łazienki.
Serio, Dean nie spotkał jeszcze człowieka tak roztargnionego jak Cas. Jego trzeba było na okrągło pilnować. A gdyby Dean sam nie poszedł po to cholerne mleko to tak, Castiel by poszedł i na pewno wrócił bez mleka i dopiero po kilku godzinach. Czasem zastanawiał się, jak mu się udaje dotrzeć w jednym kawałku na uczelnie. Ten facet nie nadawał się do życia w świecie ludzi. Dean najwyraźniej przyciągał dziwacznych geniuszy pokroju jego własnego brata. Sammy też wiecznie potrzebował jego pomocy i gdyby nie czujne oko starszego brata, jak nic wyrósłby z niego mazgaj. Był tego stuprocentowo pewny. Geniusze po prostu tak mają. A on najwyraźniej ma zakodowane, by czuwać nad takimi wybrykami natury.
Dean doskonale pamiętał, jak zaczęła się jego znajomość z Casem. Po roku mieszkania w akademiku, własne mieszkanie i dzielenie łazienki z góra dwiema osobami wydawało mu się największym szczytem jego marzeń. A niepozornie wyglądające ogłoszenie na tablicy studenckich informacji było jak boskie objawienie. Blisko uczelni, jeden współlokator, niski czynsz – no czyż to nie był boży palec? W tamtej chwili Dean był przekonany, że nikt nie ma takiego szczęścia jak on i nikogo bogowie tak bardzo nie kochają jak jego. Co prawda potencjalny współlokator brzmiał dość enigmatycznie przez telefon, jednak w tamtym czasie był przekonany, że wszystko da się znieść za możliwość posiadania własnej łazienki i przede wszystkim lodówki. Dean lubił ludzi, lubił imprezy i ogólnie dobre towarzystwo, ale są pewne sfery, których nikt nie ma prawa tykać. Tak jak umówił się z gościem, stawił się pod drzwiami mieszkania kilka minut po dziewiątej, by mieszkanie obejrzeć, poznać współlokatora i, na co miał szczerą nadzieję, wprowadzić się.
- Cześć – przywitał się z wahaniem, gdy drzwi otworzył wyraźnie zaspany chłopak, w szlafroku i z nieco nieprzytomnym spojrzeniem.
Przez chwilę po prostu gapili się na siebie, a Dean czuł się coraz bardziej niewygodnie.
- Przyjechałem za wcześnie? – spytał, unosząc brew, choć dobrze wiedział, że jest nawet po czasie.
- Nie – mruknął lakonicznie, robiąc mu przejście w drzwiach. – Czekałem na ciebie.
Och, serio?, pomyślał nieco ironicznie Dean, wchodząc do środka. Mieszkanie mieściło się w starej kamienicy na drugim piętrze, a wyżej, na poddaszu, znajdowała się tylko suszarnia. Mieszkanie było ładne, wyremontowane, ale mocno… bezosobowe. Wszystko było czyste i pedantyczne, jakby nikt tutaj nie mieszkał. Nie przeszkadzało mu to, zdążył się przyzwyczaić do zboczeń na punkcie porządku, mieszkając lata ze swoim porządnym bratem.
- Coś do picia?
Dean wzdrygnął się i obrócił błyskawicznie, czując czyjąś obecność za plecami. Za blisko, zdecydowanie za blisko. Niebieskie oczy patrzyły na niego nieruchomo, a Dean po raz kolejny poczuł się nieswojo pod tak uważnym spojrzeniem.
- Nie, dzięki – mruknął. Przestąpił z nogi na nogę, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, co było cholernie deprymujące zwłaszcza, że on zawsze wiedział, co powiedzieć.
- Możesz zobaczyć swój pokój. Jest tam. – Wskazał ręką, ale najwyraźniej nie zamierzał samemu go pokazywać. I dobrze, Dean naprawdę czuł się dziwnie w obecności chłopaka. On zdecydowanie był dziwakiem. A jak wielkim, dowiedział się parę minut później, gdy siedząc w jednym z foteli czytał umowę, którą miał podpisać, jeżeli zdecydowany był się wprowadzić.
- Coś jest niezrozumiałe? – spytał głosem dziwnie odległym, gdy Dean od kilku minut, z zapewne dziwną miną, czytał ustęp o poinformowaniu współlokatora o swoich dewiacjach seksualnych.
- Nie jestem zboczeńcem – powiedział poirytowanym tonem.
- To dobrze. – Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem. – Ludzie mają różne preferencje. Nie ze wszystkimi chciałbym mieszkać, rozumiesz.
Dean kiwnął głową, zastanawiając się, kto tu mieszkał przed nim, skoro w umowie pojawiają się takie ustępy. Był w stanie zrozumieć te o używkach, porach korzystania z toalety, potrzebach organizacji domowych imprez czy o dniu używania pralki, choć i je uważał za przesadzone, jeżeli nie idiotyczne. Dean już dawno doszedł do jednego wniosku – Castiel był dziwakiem z wyraźną nerwicą natręctw. Ale mógł trafić gorzej, niż roztargniony geniusz. Z takimi potrafił sobie radzić.
Teraz, gdy mieszkał z Casem już prawie pół roku, zdołał się przyzwyczaić do wielu dziwactw współlokatora. Castiel był pełnym sprzeczności typem człowieka, który miłował literaturę i często siedział z nosem w książkach różnego pochodzenia, które czytał nie tylko w ramach studiów literackich a także dla własnej, najwyraźniej, przyjemności. Jakby tego było mało, mając wyraźnie literackie zacięcie, studiował na drugim kierunku fizykę teoretyczną. Urocza mieszanka i Dean był przekonany, że miejsce, gdzie tak naprawdę powinien się Castiel znaleźć, był Wydział Filozofii, bo jeżeli w dzisiejszych czasach istnieliby prawdziwi filozofowie, wyglądaliby i zachowywali się dokładnie jak Cas. Castiel miał bardzo wszechstronne zainteresowania, o czym Dean przekonał się podczas jednego z myszkowania w jego osobistej biblioteczce. Były tam książki z zakresu fizyki, filozofii, teologii, mnóstwo poezji i literatury tak różnych gatunków, że Dean nawet nie miał pojęcia, że aż tyle ich jest. A do tego Cas był świrem gier komputerowych. No prawdziwy i żywy nerd. Jeżeli nie siedział nad nową książką, komiksem albo pracą jakiegoś nieznanego fizyka, całkowicie pochłaniał go komputer. Z tego, co nawet wiedział, był stałym beta-testerem tworów komputerowych, które jeszcze nie wyszły.
A co najważniejsze – miłował muzykę klasyczną.
Dean lubił muzykę, zwłaszcza starego, dobrego rocka, ale jeszcze nie spotkał osoby, która z takim namaszczeniem oddawała się słuchaniu. Zdarzało się czasem, że Cas pojawiał się w kuchni z odtwarzaczem, mruczał pod nosem „Beethoven” z natchnioną miną mędrca i oddalał się do swojego pokoju z herbatnikiem w dłoni.
Dean czasem nie wiedział, czy powinien się śmiać czy płakać nad swoim mocno nieżyciowym współlokatorem.
Castiel nie był tylko roztargnionym facetem, ale naprawdę był geniuszem. Bystrym i piekielnie inteligentnym, o czym przekonał się w czasie kilku rozmów, w które udało się chłopaka wciągnąć. Ponad to, jak mówił indeks Casa, poniżej cztery i pół nie schodził. Drugi Sammy mu się trafił. On naprawdę był jakiś przeklęty.
Dean często zastanawiał się, czy Cas ma jakiś przyjaciół, prócz książek i gier, gdyż nikt nigdy go nie odwiedzał i nie widział, by z kimkolwiek rozmawiał przez telefon. Na uczelni był jednym z tych studentów, z których ci mniej zdolni sobie pokpiwali, a tacy jak on, Dean, jawnie drażnili i dokuczali. Być może gdyby z nim nie mieszkał, sam by sobie z niego żartował razem z kolegami? Ale Dean bądź co bądź znał Casa i nie widział potrzeby, by dokuczać mu z powodu jego dziwactw, które były absolutnie nieszkodliwe i czasem nawet zabawne. Tak po przyjacielsku. Sam nawet nie wiedział, kiedy zaczął uważać chłopaka za swojego kumpla, aczkolwiek nie był przekonany, czy Cas poświęcił choć sekundę na to, by w jakiś sposób określić swój stosunek do niego.
W każdym razie w genach Deana było najwyraźniej zapisane branie pod skrzydła nienadających się do życia w społeczeństwie geniuszów i tak też robił. Cas stał się kimś w rodzaju drugiego młodszego brata, którego trzeba wprowadzić w brutalne życie i nauczyć jak najszybciej samoobrony i sztuczek na przetrwanie i zdobycie pozycji.
- Cas?
Castiel oderwał zamyślone spojrzenie od szafki i spojrzał nieprzytomnie na kolegę.
Dean zarzucił na ramiona wilgotny ręcznik, którym wycierał włosy i uniósł brew, przenosząc spojrzenie na ręce Casa. Castiel podążył za jego wzrokiem i przez dłuższą chwilę gapił się na dłonie, w których trzymał kromkę chleba i nóż.
- Chciałem zrobić kanapkę – wyjaśnił.
- Widać, wierz mi – parsknął. – Aż dziw, że masz jeszcze wszystkie place.
- Dlaczego miałbym nie mieć palców? – Cas zmarszczył brwi.
- Nieważnie – mruknął Dean, wywracając oczami i biorąc do ręki kubek z przygotowaną kawą.
- Jesteś pewny, że zamierzasz kontynuować to dzieło kulinarne? – spytał po chwili zdawkowym tonem, gdy Cas gapił się bez celu na kanapkę. Castiel popatrzył na Deana nieruchomo, po czym ostrożnie i bez słowa odłożył kanapkę i nóż na blat i poszedł usiąść na swoje miejsce w kącie między ścianą a stołem.
Dean ukrył rozbawiony uśmiech, upijając łyk kawy i, włączając radio, zabrał się za robienie śniadania. To była kolejna z wielu niespisanych umów, jakie zawarli w trakcie miesięcy spędzonych pod jednym dachem.
Gdy Dean się wprowadził, cieszył się na myśl, że wreszcie lodówka będzie miejscem bardziej prywatnym i nikt mu nie będzie wyżerał jedzenia, a już zwłaszcza bez pytania i bez możliwości znalezienia winowajcy, by mu dokumentnie wklepać. Znikające jedzenie było czymś, co potrafiło mu spieprzyć dzień na samym początku. Głodny Dean, to wkurwiony Dean i o tym świat nie powinien zapominać. Jeżeli spodziewał się, że będzie miał ten problem z Casem – mylił się dokumentnie.
Cas po prostu nie jadał.
To znaczy jadał. Racje żywnościowe dla małego pisklaka, a Dean przeżył wstrząs, jak można nie umrzeć, mając w lodówce tylko kilka jogurtów, a w szafce herbatniki. Dean wielokrotnie przeklinał swój opiekuńczy instynkt, który wpoiła mu mama, a który dzięki młodszemu bratu znacznie się pogłębiał, gdyż widząc tę lodówkową tragedię stał się, kuźwa jego mać, pieprzoną gosposią. Jak baba. Brakowało mu tylko różowego fartuszka, a na pewno wyrosłyby mu cycki. No, ale przecież nie mógł patrzeć, jak jego patykowaty współlokator zdycha z głosu, prawda?
Och, Castiel oczywiście nie widział problemu. Jego nastawiony na rzeczy wielkie umysł nie ogarniał takich podstawowych rzeczy jak jedzenie, by podtrzymać funkcje życiowe. Tym kimś, kto pilnował, by chłopak chodź raz dziennie zjadł coś więcej niż mleczno-jogurtową pacieję, stał się Dean. Z początku go to wkurwiało i przeklinał sam siebie, że przejmuje się jakimś kretynem bardziej niż on sam przejmuje się sobą. Jednak jedna wizyta w sklepie z Castielem wystarczyła, by Dean wykształcił w sobie poczucie misji dziejowej – nie dopuszczenie, by współlokator umarł z głodu. Zagubienie na twarzy Casa w momencie przekroczenie progu sklepu na zawsze wykreśliło go z listy osób potrafiących sobie radzić w społeczeństwie.
Ten układ szybko zmienił się w swego rodzaju rytuał. Dean gotował, a Cas siedział cicho w swoim kącie pod ścianą sącząc kawę, którą wcześniej dla nich przygotował. Jedyne, co Cas naprawdę potrafił robić przydatnego to kawa. A odkąd dzięki Deanowi nauczył się pijać kawę z mlekiem! Nawet piana, którą czasem robił, był szczytem ideału, którego Dean nigdy nie byłby w stanie stworzyć. Oczywiście, Dean nie zamierzał dawać się wykorzystywać, co to, to nie, ale Cas po prostu nie nadawał się do żadnej roboty. Same ziemniaki obierał w tak idealny sposób, że gdyby chcieli się doczekać obiadu, prędzej zastałaby ich apokalipsa. A Dean nie chciał zdychać głodny.
Talerz z górą kanapek wylądował na stole, a Castiel wymruczał krótkie podziękowania. Dean wywracając oczami ruszył do kuchenki, chcąc nastawić wodę na kolejną kawę. Castiel zawsze dziękował uroczyście, jakby Dean robił nie wiadomo co. Cas nie był wymagającym człowiekiem, a skoro Dean sam zamierzał jeść, równie dobrze mógł się tym podzielić. Przecież nie będzie jadł, a chłopak patrzył. Dean nie był mistrzem kuchni, był raczej w tym kiepski i potrafił zrobić tylko kilka najprostszych rzeczy, ale Cas raczej nie miał zbyt wysokich standardów, skoro do tej pory odżywał się samymi jogurtami.
- Dean.
- Hmm? – mruknął, szukając cukru.
- Dlaczego tu nie ma majonezu?
Dean uderzył się głową w szafkę.
Kurwa. Człowiek bez wielkich potrzeb? Jasne. Daj mu kanapki z majonezem, to potem będziesz je robić do końca swojego nędznego życia.

3 komentarze:

  1. jejku, jak cudownie! *____* to w sumie pierwsze opowiadanie jakie czytam o tematyce supernatural, ale absolutnie mnie zachwyciło. czytając dialogi aż słyszałam w głowie głosy deana i castiela. kilka razy wybuchnęłam śmiechem, cudem chroniąc monitor przed opluciem wodą, którą piłam. xD
    czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się niezmiernie, że Ci przypadło do gustu. :D To w sumie moje pierwsze Supernatural, a i ćwiczyć nie ma na czym, bo polski fandom bidny ;_; W każdym razie super, że fajnie wyszło i nawet słyszałaś ich głosy przy dialogach! :D To najlepiej pokazuje, że udało mi się ich nie najgorzej odwzorować. XD

      Usuń
  2. Zakochałam się w końcówce, ale to z majonezem to prawda :) Uwielbiam majonez. A opowiadanie cudowne :) Destiel <3 Dobra nadrabiam resztę :*

    OdpowiedzUsuń