Dean
nie lubił lutego z wielu powodów. To właśnie w lutym jego kochany pies został
przejechany przez motocyklistę (a to był naprawdę kochany pies), w lutym
długonoga kapitan cheerleaderek dała mu spektakularnego kosza dla jakiegoś
kujona (a tego do dziś Dean nie był w stanie pojąć) i to właśnie w lutym
wszystko wyglądało, jakby zostało wysrane przez śnieżno-błotnego olbrzyma.
Serio, luty był paskudnie okropnym miesiącem, którego szczerze nie znosił. Co
więcej, jakby nie dość było nieszczęść, luty był największym świętem
słodko-różowo-serduszkowej miłości, od której można było się malowniczo
porzygać. Och, oczywiście, niejednokrotnie wykorzystywał walentynkowe amory,
aby po obściskiwać się w kanciapie woźnego i pomacać kilka cycków. Dean bardzo
lubił ten aspekt walentynek. Z wiekiem jednak płeć żeńska robiła się… absurdalnie
nachalna. Tak nachalna, że nawet on, Dean, czuł nieustanne zagrożenie swojej
cnoty. No dobrze, może nie cnoty, ale ilość bombardującej go na każdym kroku
lukrowej miłości naprawdę przyprawiał go o dreszcze przerażenia. Zwłaszcza, gdy
dostawał walentynkę od dwa razy większej dziewczyny z klasy sportowej trenującej
judo. Do dziś na to wspomnienie oblewał go zimny pot, a jego koledzy wyli z
radości.
Nie, Dean stanowczo znielubił walentynki
i w każdym następnym roku szukał bezpiecznego schronienia, aby przetrwać ten
huragan kobiecych hormonów.
- Dean. Co ty robisz w toalecie?
Dean podniósł wzrok znad telefonu, na
którym grał w sudoku i spojrzał w kierunku drzwi. Castiel patrzył na niego z uprzejmym
wyrazem zainteresowania na twarzy.
- Siedzę – wymruczał, wracając do gry.
Cas zmarszczył brwi.
- A dlaczego akurat w szkolnej łazience?
Dean, na korytarzu są ławki, tam można siedzieć.
- Chce mi się siedzieć w kiblu, to sobie
będę siedział w kiblu, jasne? – burknął zirytowany, marszcząc brwi. Szlag,
tutaj nie może być czwórka, czwórka jest już na tym poziomie. Hmmm, skoro nie
tutaj, to tylko i wyłącznie tu… Kurwa. Tutaj też nie może.
- Dean…
- Przeszkadzasz – powiedział
niecierpliwie, przesuwając palcem po ekranie telefonu i szukając miejsca, gdzie
popełnił błąd.
- Przepraszam. Ale dlaczego tak w ogóle
tutaj siedzisz? – spytał, podchodząc do kolegi.
- Lubię – mruknął.
Castiel wyglądał na nieco
skonfundowanego.
- Lubisz siedzieć… w publicznej
toalecie?
Wahanie w głosie kolegi sprawiło, ze
Dean spojrzał na niego z uwagą.
- U was w szkole nigdy nie siedziało się
w kiblu? Nie paliliście fajek? Albo nie macaliście dziewczyn?
Brwi Castiela zbiegły się.
- Nie, w mojej szkole nie siedziało się
w toalecie. Ani nie paliło. Ani…nie macało dziewczyn?
Dean parsknął śmiechem, wracając go gry.
- Zatem straciłeś połowę życia,
przyjacielu!
- Nie czuję się, jakbym nie miał połowy
życia – zaprzeczył.
- Domyślam się – zaśmiał się. – Siadaj,
stary, trzeba nadrobić zaległości.
Castiel rozejrzał się niepewnie.
- No nie gap się, tylko siadaj! Nic ci
się nie stanie, jak posadzisz kościsty zadek na podłodze. Cholerni geniusze –
mruknął go siebie, dodając kolejne cyfry na planszy gry.
- Dean, ale za chwilę zaczynają się
zajęcia.
- To nadrobimy też wagary. – Wzruszył
ramionami. – Jeszcze nie byliśmy razem na wagarach.
- Ja nigdy nie byłem na wagarach –
poprawił Castiel.
Dean spojrzał na niego znad telefonu,
hamując śmiech.
- Serio? No, stary, haha, pobiłeś nawet
mojego brata, a to coś znaczy! Siadaj i nie gadaj! – Kiwnął głową na miejsce
obok siebie. Castiel z wahaniem usiadł pod ścianą.
- Dean, powiesz mi dlaczego…
- Wziąłeś coś do żarcia? – Wszedł mu w
słowo. – Ja prawie zaspałem i kompletnie zapominałem o czymkolwiek, a zaraz
umrę.
- Przykro mi, ja też nic nie zabrałem –
odpowiedział, zerkając na telefon Deana.
- Cholera, to będziemy konać z głodu –
jęknął z żalem.
- Piątka powinna być tutaj, nie tam. –
Cas wskazał palcem właściwe pole.
- Jak nie tut… Dobra, nie tutaj – burknął.
- Dean, dlaczego…
- Ej, ale patrz, ta piątka nie może być
tutaj, ha!
- Bo ta druga powinna być wyżej.
- Och.
- Na pewno nie powinniśmy iść na
zajęcia? – spytał, patrząc z uwagą na ekranik telefonu Deana. - Tutaj daj
szóstkę.
- Gdzieee tam, raz nie pójdziesz, to ci
się nic nie stanie. Cholera, a co teraz?
- Daj to na chwilę. – Wyjął telefon z
jego ręki. – Dean, powiesz mi, dlaczego siedzimy w toalecie zamiast na
zajęciach?
- Tylko mi nie zepsuj gry! Tak daleko na
tym poziomie jeszcze nie zaszedłem.
- Dean – mruknął z naciskiem Castiel,
nie odrywając spojrzenia od telefonu, a Dean wywrócił oczami. – Co tu robimy?
- Ukrywamy się, zadowolony? – warknął,
osuwając się nieco po ścianie i wbijając spojrzenie w sufit.
- Przed kim? – Cas zmarszczył brwi.
- Długa historia – wymruczał.
- Zdaje się, że mamy czas.
- Cas…
- Słucham cię, Dean.
- Nie wkurwiaj mnie, jak cię proszę.
- Przepraszam. Ciekawi mnie po prostu,
dlaczego chowamy się w męskiej publicznej toalecie, to wszystko. Jeszcze nigdy
się nie ukrywałem, a już zwłaszcza w takim miejscu. Nawiasem mówiąc, mogłeś
wybrać takie, gdzie ładniej pachnie, Dean.
- Cas.
- Tak?
- Czy ty się nabijasz?
- Ja? Ależ skąd. Nie wiem, dlaczego
przyszło ci to do głowy. To było by wysoce nieuprzejme, prawda?
- Cholerna prawda. Lepiej tego nie rób.
- Zapamiętam sobie.
- Zapamiętaj.
- Wyjaśnisz mi teraz, przed czym się
chowasz? – spytał spokojnie, oddając Deanowi telefon.
Dean spojrzał chmurnie na ekran, gdzie
strzelały fajerwerki wokół napisu „Congratulation!”.
- Już mówiłem, to długa historia –
wyburczał.
- Zacznij od początku.
- Od początku? Nienawidzę lutego, Cas.
~~*~~
- Jesteś pewien, że nie idziesz?
Castiel
oderwał wzrok od książki i spojrzał na stojącego w korytarzu przed lustrem
Deana.
-
Słucham? – spytał nieco zdezorientowany.
Dean
wywrócił oczami. No tak, Cas w swoim świecie…
-
Pytałem, czy jesteś pewien, że nie idziesz – powtórzył cierpliwie, sięgając po
kurtkę.
-
Dean, już mówiłem, że ten rodzaj… zabaw studenckich znajduje się daleko poza
moimi potrzebami – wyjaśnił wstając od stołu, zabierając książkę i kubek w
muchomory. – Po resztą czytam i chciałbym to skończyć jeszcze dzisiaj.
Dean
zmarszczył brwi, patrząc na książkę trzymaną przez kolegę.
-
Znowu czytasz fantastyczne pierdoły? Cas, zejdź na ziemię, zresztą już to
czytałeś – zauważył, zerkając w lustro i poprawiając kurtkę.
-
To jest Tolkien, Dean, mistrz największego arcydzieła na świecie i czytałem
pierwszą część, to jest druga – wyjaśnił nieco urażonym tonem głosu. – I nie
jest to zwykła fantastyka, problemy moralno-egzystencjonalne, które porusza
Tolkien…
-
Dobra, dobra! – Dean machnął lekceważąco ręką, a Cas umilkł, marszcząc brwi. –
Nie chcesz iść, czaję. Ale nadal nie kapuję, dlaczego wolisz czytać książki o
krasnoludkach.
-
Dean, to nie jest książka o krasnoludkach tylko o hobbitach – poprawił z
wyższością i oburzeniem. – I o pierścieniu, tak dla ścisłości, symbolu władzy.
Aczkolwiek są tam też krasnoludy – dodał zamyślony.
Dean
wykonał mentalne uderzenie w ścianę. Czemu jeszcze się nie nauczył, że
wchodzenia w rozmowy z Casem, zawsze uruchomia Casa, zapalonego nerda…
-
Nie ważne, krasnoludki czy inne jednorożce, mniejsza z tym. Jak nie chcesz iść
to trudno, idę sam. Wrócę późno.
-
Oczywiście, rozumiem, doceniam, że mnie informujesz i…
-
Idę! – zawołał Dean, łapiąc za klamkę. – Zamknij, żeby nas nie okradli.
-
Miłej zabawy i Dean, jeszcze jedno.
-
Tak? – Obrócił się i spojrzał na kolegę.
-
Dean, Tolkien nie pisze o jednorożcach – wyjaśnił poważnym tonem Cas, kręcąc
głową.
~~*~~
Każdy w swoim życiu spotkał wiele
rodzajów schodów. Kręte, drewniane, marmurowe, kamienne, stalowe, mniej lub
bardziej strome. Schodów jest tak wiele, jak wielka jest wyobraźnia ludzkości.
Bez schodów właściwie trudno wyobrazić sobie życie, gdy budynki rosną wciąż w
górę i w górę.
Dean nigdy nie zastanawiał się na
schodami. Ani jedna z jego myśli nie została poświęcona temu znamienitemu
tworowi ludzkiemu. W każdym razie do czasu, aż nie wylądował na nich na
czworaka. Ooo, oglądanie schodów z tej perspektywy zmieniało absolutnie
wszystko. W człowieku rósł naturalny i jak najprawdziwszy respekt. Schody…
Schody to był ten rodzaj istnienia, który mógł być naprawdę pomocnym
sprzymierzeńcem, albo najgorszym z wrogów. Nie można było lekceważyć schodów,
albowiem ani się obejrzysz, a będziesz miał arcywroga. A mieć schody za wroga…
To najgorsze, co może spotkać człowieka, zwłaszcza tego, który wraca z imprezy.
Schody, które z nieznanych Deanowi
powodów zapragnęły stać się jego nemezis, były wykonane z jakiegoś kamienia,
który tu i tam był nierówny i wysłużony już przez pokolenia. Pełne jakiś
niezidentyfikowanych brudnych ciapek, a do tego zimne jak lód. I twarde. Twarde
jak skała, kolana zaświadczą. A jakby tego było mało, dwoiły się i troiły w
jego oczach, doprowadzając jego żołądek niemal do szaleństwa.
- Przestańcie się ruszać – jęknął, ni to
do siebie, ni to do schodów, macając ręką poręcz. Schody jednak były
niewrażliwe na deanowe prośby i w dalszym ciągu hasały sobie wbrew wszelkim
prawom fizyki.
Dean z niemałym trudem przywrócił się do
pozycji stojącej i w myślach starał się policzyć ilość schodów, przez które
jeszcze będzie musiał przebrnąć. Rachunek jednak cały czas się mylił, gdyż co i
rusz z zaskoczenia wyskakiwał jeszcze jeden mały schodek, którego wcześniej nie
było i gdy Dean zaczynał od początku liczenie, ten po prostu znikał. Jebane
schody, spalić je na stosie wszystkie.
Dean porzucił liczenie schodów
stwierdzając, że dojdzie jak dojdzie i bez sensu liczyć schody, które uwzięły
się, a żeby robić mu najwyraźniej na złość.
Zamknął na chwilę oczy, gdyż wydawało mu
się, że ściany zaczęły ruch kołowy wokół niego, a tego jego żołądek nie byłby w
stanie znieść. To była jedna z tych rzeczy na świecie, których był absolutnie i
niepodważalnie pewien. Nie, bo nie. Ściany mają pozostać na miejscu, a jego
żołądek ma nie podskakiwać. Koniec pieśni.
Dean podjął wędrówkę w górę przeklętych
schodów, stawiając ostrożnie stopy na chwiejnych stopniach i trzymając się
kurczowo poręczy. Nucił pod nosem Metallicę, a żeby jego myśli nie dały się
zwieść podstępnym schodom i nie był pewien, ale chyba mu to pomogło, bo oto
nagle stał przed drzwiami do mieszkania i szukał kluczy. Których nigdzie,
absolutnie nigdzie nie było. No to pięknie. Przecież on nie da rady wejść przez
okno!
Spokojnie, stary, jedna kieszeń, druga
kieszeń, trzecia, czwarta… kurwa jego zasrana mać! Nie ma.
Dean wziął głęboki wdech, prostując się
jak struna i zapukał do drzwi. A potem zapukał jeszcze raz trochę mocniej, a
właściwie to walnął w drzwi tak, że nawet nieboszczyk by się obudził. Nie miał
też siły, by dłużej wytrzymać idealnie prosto i oparł się ciężko o ścianę. O
mamusiu kochana, gdzie ty jesteś, gdy twój syn tak cię potrzebuje?
Drzwi otworzyły się i Dean byłby
rozpłakał się z radości, gdyby no, nie był Deanem, który nie płacze na widok
otwierających się drzwi. Co to to nie, aż tak źle jeszcze z nim było.
- Dean?
Dean uchwycił się pewniej ściany, o
którą się opierał i spojrzał na stojącego w progu Castiela, który patrzył na
niego ze szczerym zdumieniem na tej swojej wiecznie zamyślonej twarzy. Dean
uśmiechnął się szeroko, prostując się dzielnie.
- Cześć.. em… Cas? – wyszczerzył się i
stwierdziwszy, że jednak nie utrzyma się sam, ponownie oparł się ramieniem o
ścianę. – Chyba… zgubiłem klucze.
Castiel zamrugał i otworzył szerzej
drzwi, robiąc mu przejście. Dean zebrał się w sobie i postąpił krok do przodu,
chcąc wejść do środka. Schody, progi, wycieraczki, wszędzie przeklęte pułapki,
psia jego mać!
- Stoję! Stoję! – wybełkotał, gdy ręce
Casa w ostatniej chwili uchroniły go od namiętnego pocałunku z podłogą.
- Dean, co się…
- Zaatakowały mnie! – poskarżył się,
chwiejnie opierając się o ścianę.
- Kto cię zaatakował? – spytał poważnie
Castiel, zamykając zamki drzwi i patrząc z wyraźnym niepokojem na kolegę. – Dean,
gdzie masz kurtkę?
- Tam… gdzieś… - Dean zamachał rękami w
powietrzu w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Dean, co się…
- Zaatakowały mnie! – zawołał ponownie.
– Musiałem… walczyć! O cholera, hamburger…
- Kto cię zaatakował? Jaki hamburger?
Dean, to nie jest śmieszne…
- Czuję go…
- Kogo?
- Hamburgera. W żołądku. – Dean
uśmiechnął się radośnie.
- Dean, ale kto…
- Napadły mnie! Cholera, pieprzone, na
stos z nimi, kutafony jedne zasrane niemyte…
- Dean, o czym ty…
- Wojownicze… o rany…
- Co?
- Schody!
- Jakie schody? – zdziwił się szczerze
Cas.
- Wojownicze! – zaśmiał się.
- Wojownicze schody?
- Wojownicze schody ninja! Zaatakowały
mnie! Mówię ci Cas, broń się przed nimi. – Złapał za poły szlafroka kolegi i
potrząsnął nim. – Cas, to ukryte zasrańce… Zakamfumlo… Zamkuflo... folo…
- Zakamuflowane. Dean, bredzisz. Chodź
lepiej….
- CAS! Co ty, nigdy nie oglądałeś
wojowniczych schodów… żółwi…wiów… ninja? – spytał z powagą, patrząc nieco
błędnym wzrokiem w oczy kolegi.
- Nie, Dean, nie oglądałem –
odpowiedział, łapiąc dłonie zaciśnięte na jego szlafroku i próbując je
odciągnąć do siebie.
- Żałuj, stary, żałuj – mruknął,
opierając czoło na ramieniu Castiela i wzdychając ciężko. – Cas, spać mi się
chce…
- Mnie też. Chodź, zaprowadzę cię…
- Obudziłem cię! – zawołał dramatycznie.
– Cas, przyjacielu kochany ty mój bracie jedyny drugi w kolejce…
- Dean!
Dean zamrugał, kręcąc głową, próbując
zogniskować wzrok na Castielu. Chyba pierwszy raz słyszał, żeby Cas podniósł
głos.
- Tak, tato? Przepraszam, idę do swojego
pokoju – wybełkotał, salutując i obracając się w kierunku swojej sypialni.
Castiel westchnął ciężko i podążył za
nim.
Dean jednak poczuł, że sypialnia oddala
się od niego im bardziej chce do niej dotrzeć.
- Jebane czary mary… - wymamrotał do
siebie.
- Co mówisz, Dean?
- Nic, nic, nic. – Machnął lekceważąco
ręką, gdy wszedł do pokoju. Usiadł na łóżku, po czym położył się na plecach.
- Dean? – Usłyszał pytanie, jakieś takie
odległe. Sufit nad nim wyglądał jak zajebista karuzela.
- Taak?
- Jesteś pewien, że zgubiłeś klucze?
- Chyba… nie wiem – stwierdził, podczas,
gdy sufit zmienił się w istną czarną dziurę, która zaraz go wessie…
- Dean, a twoja kurtka? Jest luty,
wyszedłeś bez kurtki?
- Nie wiem… - wymamrotał, wzdychając
ciężko. Czarna dziura na suficie była coraz bliżej i coraz bardziej groźna.
- Dean, a….
- Cas…
- Tak? Dean, coś ci jest?
- Cas… Miska…
- Miska? Jaka miska? Dean, ja nie mam
żadnej miski, nie wiem o co… Och…
Dean przestał się przejmować tym, co
Castiel miał do powiedzenia, gdyż jego własny żołądek wywijał się na drugą stronę
tak gwałtownie, iż myślał, że jeszcze moment, a dołączy do niego jeszcze jego
mózg.
- Ja pierdole kurwa mać… - wysapał,
czując dzikie harce swoich wnętrzności.
- Dean, do tego chyba będzie lepsza
łazienka. Dean? Wstaniesz?
Dean podniósł nieprzytomny wzrok na
kolegę. On nie wstanie? Jasne, że nie wstanie! Jego, kurwa, żołądek zapragnął
sobie zrobić wiwisekcję na żywca i przecież każdy kretyn by po tym wstał, psia
mać…
- Łazienka… – Kiwnął jednak głową,
czując, że to nie był tylko jednorazowy wyskok, a zapowiada się na dłuższy
romans.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz