czwartek, 9 maja 2013

05. Dwa pokoje współistnienia (part II) [Supernatural]



Dean nie lubił lutego z wielu powodów. To właśnie w lutym jego kochany pies został przejechany przez motocyklistę (a to był naprawdę kochany pies), w lutym długonoga kapitan cheerleaderek dała mu spektakularnego kosza dla jakiegoś kujona (a tego do dziś Dean nie był w stanie pojąć) i to właśnie w lutym wszystko wyglądało, jakby zostało wysrane przez śnieżno-błotnego olbrzyma. Serio, luty był paskudnie okropnym miesiącem, którego szczerze nie znosił. Co więcej, jakby nie dość było nieszczęść, luty był największym świętem słodko-różowo-serduszkowej miłości, od której można było się malowniczo porzygać. Och, oczywiście, niejednokrotnie wykorzystywał walentynkowe amory, aby po obściskiwać się w kanciapie woźnego i pomacać kilka cycków. Dean bardzo lubił ten aspekt walentynek. Z wiekiem jednak płeć żeńska robiła się… absurdalnie nachalna. Tak nachalna, że nawet on, Dean, czuł nieustanne zagrożenie swojej cnoty. No dobrze, może nie cnoty, ale ilość bombardującej go na każdym kroku lukrowej miłości naprawdę przyprawiał go o dreszcze przerażenia. Zwłaszcza, gdy dostawał walentynkę od dwa razy większej dziewczyny z klasy sportowej trenującej judo. Do dziś na to wspomnienie oblewał go zimny pot, a jego koledzy wyli z radości.
Nie, Dean stanowczo znielubił walentynki i w każdym następnym roku szukał bezpiecznego schronienia, aby przetrwać ten huragan kobiecych hormonów.
- Dean. Co ty robisz w toalecie?
Dean podniósł wzrok znad telefonu, na którym grał w sudoku i spojrzał w kierunku drzwi. Castiel patrzył na niego z uprzejmym wyrazem zainteresowania na twarzy.
- Siedzę – wymruczał, wracając do gry.
Cas zmarszczył brwi.
- A dlaczego akurat w szkolnej łazience? Dean, na korytarzu są ławki, tam można siedzieć.
- Chce mi się siedzieć w kiblu, to sobie będę siedział w kiblu, jasne? – burknął zirytowany, marszcząc brwi. Szlag, tutaj nie może być czwórka, czwórka jest już na tym poziomie. Hmmm, skoro nie tutaj, to tylko i wyłącznie tu… Kurwa. Tutaj też nie może.
- Dean…
- Przeszkadzasz – powiedział niecierpliwie, przesuwając palcem po ekranie telefonu i szukając miejsca, gdzie popełnił błąd.
- Przepraszam. Ale dlaczego tak w ogóle tutaj siedzisz? – spytał, podchodząc do kolegi.
- Lubię – mruknął.
Castiel wyglądał na nieco skonfundowanego.
- Lubisz siedzieć… w publicznej toalecie?
Wahanie w głosie kolegi sprawiło, ze Dean spojrzał na niego z uwagą.
- U was w szkole nigdy nie siedziało się w kiblu? Nie paliliście fajek? Albo nie macaliście dziewczyn?
Brwi Castiela zbiegły się.
- Nie, w mojej szkole nie siedziało się w toalecie. Ani nie paliło. Ani…nie macało dziewczyn?
Dean parsknął śmiechem, wracając go gry.
- Zatem straciłeś połowę życia, przyjacielu!
- Nie czuję się, jakbym nie miał połowy życia – zaprzeczył.
- Domyślam się – zaśmiał się. – Siadaj, stary, trzeba nadrobić zaległości.
Castiel rozejrzał się niepewnie.
- No nie gap się, tylko siadaj! Nic ci się nie stanie, jak posadzisz kościsty zadek na podłodze. Cholerni geniusze – mruknął go siebie, dodając kolejne cyfry na planszy gry.
- Dean, ale za chwilę zaczynają się zajęcia.
- To nadrobimy też wagary. – Wzruszył ramionami. – Jeszcze nie byliśmy razem na wagarach.
- Ja nigdy nie byłem na wagarach – poprawił Castiel.
Dean spojrzał na niego znad telefonu, hamując śmiech.
- Serio? No, stary, haha, pobiłeś nawet mojego brata, a to coś znaczy! Siadaj i nie gadaj! – Kiwnął głową na miejsce obok siebie. Castiel z wahaniem usiadł pod ścianą.
- Dean, powiesz mi dlaczego…
- Wziąłeś coś do żarcia? – Wszedł mu w słowo. – Ja prawie zaspałem i kompletnie zapominałem o czymkolwiek, a zaraz umrę.
- Przykro mi, ja też nic nie zabrałem – odpowiedział, zerkając na telefon Deana.
- Cholera, to będziemy konać z głodu – jęknął z żalem.
- Piątka powinna być tutaj, nie tam. – Cas wskazał palcem właściwe pole.
- Jak nie tut… Dobra, nie tutaj – burknął.
- Dean, dlaczego…
- Ej, ale patrz, ta piątka nie może być tutaj, ha!
- Bo ta druga powinna być wyżej.
- Och.
- Na pewno nie powinniśmy iść na zajęcia? – spytał, patrząc z uwagą na ekranik telefonu Deana. - Tutaj daj szóstkę.
- Gdzieee tam, raz nie pójdziesz, to ci się nic nie stanie. Cholera, a co teraz?
- Daj to na chwilę. – Wyjął telefon z jego ręki. – Dean, powiesz mi, dlaczego siedzimy w toalecie zamiast na zajęciach?
- Tylko mi nie zepsuj gry! Tak daleko na tym poziomie jeszcze nie zaszedłem.
- Dean – mruknął z naciskiem Castiel, nie odrywając spojrzenia od telefonu, a Dean wywrócił oczami. – Co tu robimy?
- Ukrywamy się, zadowolony? – warknął, osuwając się nieco po ścianie i wbijając spojrzenie w sufit.
- Przed kim? – Cas zmarszczył brwi.
- Długa historia – wymruczał.
- Zdaje się, że mamy czas.
- Cas…
- Słucham cię, Dean.
- Nie wkurwiaj mnie, jak cię proszę.
- Przepraszam. Ciekawi mnie po prostu, dlaczego chowamy się w męskiej publicznej toalecie, to wszystko. Jeszcze nigdy się nie ukrywałem, a już zwłaszcza w takim miejscu. Nawiasem mówiąc, mogłeś wybrać takie, gdzie ładniej pachnie, Dean.
- Cas.
- Tak?
- Czy ty się nabijasz?
- Ja? Ależ skąd. Nie wiem, dlaczego przyszło ci to do głowy. To było by wysoce nieuprzejme, prawda?
- Cholerna prawda. Lepiej tego nie rób.
- Zapamiętam sobie.
- Zapamiętaj.
- Wyjaśnisz mi teraz, przed czym się chowasz? – spytał spokojnie, oddając Deanowi telefon.
Dean spojrzał chmurnie na ekran, gdzie strzelały fajerwerki wokół napisu „Congratulation!”.
- Już mówiłem, to długa historia – wyburczał.
- Zacznij od początku.
- Od początku? Nienawidzę lutego, Cas.

~~*~~

            - Jesteś pewien, że nie idziesz?
Castiel oderwał wzrok od książki i spojrzał na stojącego w korytarzu przed lustrem Deana.
- Słucham? – spytał nieco zdezorientowany.
Dean wywrócił oczami. No tak, Cas w swoim świecie…
- Pytałem, czy jesteś pewien, że nie idziesz – powtórzył cierpliwie, sięgając po kurtkę.
- Dean, już mówiłem, że ten rodzaj… zabaw studenckich znajduje się daleko poza moimi potrzebami – wyjaśnił wstając od stołu, zabierając książkę i kubek w muchomory. – Po resztą czytam i chciałbym to skończyć jeszcze dzisiaj.
Dean zmarszczył brwi, patrząc na książkę trzymaną przez kolegę.
- Znowu czytasz fantastyczne pierdoły? Cas, zejdź na ziemię, zresztą już to czytałeś – zauważył, zerkając w lustro i poprawiając kurtkę.
- To jest Tolkien, Dean, mistrz największego arcydzieła na świecie i czytałem pierwszą część, to jest druga – wyjaśnił nieco urażonym tonem głosu. – I nie jest to zwykła fantastyka, problemy moralno-egzystencjonalne, które porusza Tolkien…
- Dobra, dobra! – Dean machnął lekceważąco ręką, a Cas umilkł, marszcząc brwi. – Nie chcesz iść, czaję. Ale nadal nie kapuję, dlaczego wolisz czytać książki o krasnoludkach.
- Dean, to nie jest książka o krasnoludkach tylko o hobbitach – poprawił z wyższością i oburzeniem. – I o pierścieniu, tak dla ścisłości, symbolu władzy. Aczkolwiek są tam też krasnoludy – dodał zamyślony.
Dean wykonał mentalne uderzenie w ścianę. Czemu jeszcze się nie nauczył, że wchodzenia w rozmowy z Casem, zawsze uruchomia Casa, zapalonego nerda…
- Nie ważne, krasnoludki czy inne jednorożce, mniejsza z tym. Jak nie chcesz iść to trudno, idę sam. Wrócę późno.
- Oczywiście, rozumiem, doceniam, że mnie informujesz i…
- Idę! – zawołał Dean, łapiąc za klamkę. – Zamknij, żeby nas nie okradli.
- Miłej zabawy i Dean, jeszcze jedno.
- Tak? – Obrócił się i spojrzał na kolegę.
- Dean, Tolkien nie pisze o jednorożcach – wyjaśnił poważnym tonem Cas, kręcąc głową.

~~*~~

            Każdy w swoim życiu spotkał wiele rodzajów schodów. Kręte, drewniane, marmurowe, kamienne, stalowe, mniej lub bardziej strome. Schodów jest tak wiele, jak wielka jest wyobraźnia ludzkości. Bez schodów właściwie trudno wyobrazić sobie życie, gdy budynki rosną wciąż w górę i w górę.
            Dean nigdy nie zastanawiał się na schodami. Ani jedna z jego myśli nie została poświęcona temu znamienitemu tworowi ludzkiemu. W każdym razie do czasu, aż nie wylądował na nich na czworaka. Ooo, oglądanie schodów z tej perspektywy zmieniało absolutnie wszystko. W człowieku rósł naturalny i jak najprawdziwszy respekt. Schody… Schody to był ten rodzaj istnienia, który mógł być naprawdę pomocnym sprzymierzeńcem, albo najgorszym z wrogów. Nie można było lekceważyć schodów, albowiem ani się obejrzysz, a będziesz miał arcywroga. A mieć schody za wroga… To najgorsze, co może spotkać człowieka, zwłaszcza tego, który wraca z imprezy.
Schody, które z nieznanych Deanowi powodów zapragnęły stać się jego nemezis, były wykonane z jakiegoś kamienia, który tu i tam był nierówny i wysłużony już przez pokolenia. Pełne jakiś niezidentyfikowanych brudnych ciapek, a do tego zimne jak lód. I twarde. Twarde jak skała, kolana zaświadczą. A jakby tego było mało, dwoiły się i troiły w jego oczach, doprowadzając jego żołądek niemal do szaleństwa.
- Przestańcie się ruszać – jęknął, ni to do siebie, ni to do schodów, macając ręką poręcz. Schody jednak były niewrażliwe na deanowe prośby i w dalszym ciągu hasały sobie wbrew wszelkim prawom fizyki.
Dean z niemałym trudem przywrócił się do pozycji stojącej i w myślach starał się policzyć ilość schodów, przez które jeszcze będzie musiał przebrnąć. Rachunek jednak cały czas się mylił, gdyż co i rusz z zaskoczenia wyskakiwał jeszcze jeden mały schodek, którego wcześniej nie było i gdy Dean zaczynał od początku liczenie, ten po prostu znikał. Jebane schody, spalić je na stosie wszystkie.
Dean porzucił liczenie schodów stwierdzając, że dojdzie jak dojdzie i bez sensu liczyć schody, które uwzięły się, a żeby robić mu najwyraźniej na złość.
Zamknął na chwilę oczy, gdyż wydawało mu się, że ściany zaczęły ruch kołowy wokół niego, a tego jego żołądek nie byłby w stanie znieść. To była jedna z tych rzeczy na świecie, których był absolutnie i niepodważalnie pewien. Nie, bo nie. Ściany mają pozostać na miejscu, a jego żołądek ma nie podskakiwać. Koniec pieśni.
Dean podjął wędrówkę w górę przeklętych schodów, stawiając ostrożnie stopy na chwiejnych stopniach i trzymając się kurczowo poręczy. Nucił pod nosem Metallicę, a żeby jego myśli nie dały się zwieść podstępnym schodom i nie był pewien, ale chyba mu to pomogło, bo oto nagle stał przed drzwiami do mieszkania i szukał kluczy. Których nigdzie, absolutnie nigdzie nie było. No to pięknie. Przecież on nie da rady wejść przez okno!
Spokojnie, stary, jedna kieszeń, druga kieszeń, trzecia, czwarta… kurwa jego zasrana mać! Nie ma.
Dean wziął głęboki wdech, prostując się jak struna i zapukał do drzwi. A potem zapukał jeszcze raz trochę mocniej, a właściwie to walnął w drzwi tak, że nawet nieboszczyk by się obudził. Nie miał też siły, by dłużej wytrzymać idealnie prosto i oparł się ciężko o ścianę. O mamusiu kochana, gdzie ty jesteś, gdy twój syn tak cię potrzebuje?
Drzwi otworzyły się i Dean byłby rozpłakał się z radości, gdyby no, nie był Deanem, który nie płacze na widok otwierających się drzwi. Co to to nie, aż tak źle jeszcze z nim było.
- Dean?
Dean uchwycił się pewniej ściany, o którą się opierał i spojrzał na stojącego w progu Castiela, który patrzył na niego ze szczerym zdumieniem na tej swojej wiecznie zamyślonej twarzy. Dean uśmiechnął się szeroko, prostując się dzielnie.
- Cześć.. em… Cas? – wyszczerzył się i stwierdziwszy, że jednak nie utrzyma się sam, ponownie oparł się ramieniem o ścianę. – Chyba… zgubiłem klucze.
Castiel zamrugał i otworzył szerzej drzwi, robiąc mu przejście. Dean zebrał się w sobie i postąpił krok do przodu, chcąc wejść do środka. Schody, progi, wycieraczki, wszędzie przeklęte pułapki, psia jego mać!
- Stoję! Stoję! – wybełkotał, gdy ręce Casa w ostatniej chwili uchroniły go od namiętnego pocałunku z podłogą.
- Dean, co się…
- Zaatakowały mnie! – poskarżył się, chwiejnie opierając się o ścianę.
- Kto cię zaatakował? – spytał poważnie Castiel, zamykając zamki drzwi i patrząc z wyraźnym niepokojem na kolegę. – Dean, gdzie masz kurtkę?
- Tam… gdzieś… - Dean zamachał rękami w powietrzu w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Dean, co się…
- Zaatakowały mnie! – zawołał ponownie. – Musiałem… walczyć! O cholera, hamburger…
- Kto cię zaatakował? Jaki hamburger? Dean, to nie jest śmieszne…
- Czuję go…
- Kogo?
- Hamburgera. W żołądku. – Dean uśmiechnął się radośnie.
- Dean, ale kto…
- Napadły mnie! Cholera, pieprzone, na stos z nimi, kutafony jedne zasrane niemyte…
- Dean, o czym ty…
- Wojownicze… o rany…
- Co?
- Schody!
- Jakie schody? – zdziwił się szczerze Cas.
- Wojownicze! – zaśmiał się.
- Wojownicze schody?
- Wojownicze schody ninja! Zaatakowały mnie! Mówię ci Cas, broń się przed nimi. – Złapał za poły szlafroka kolegi i potrząsnął nim. – Cas, to ukryte zasrańce… Zakamfumlo… Zamkuflo... folo…
- Zakamuflowane. Dean, bredzisz. Chodź lepiej….
- CAS! Co ty, nigdy nie oglądałeś wojowniczych schodów… żółwi…wiów… ninja? – spytał z powagą, patrząc nieco błędnym wzrokiem w oczy kolegi.
- Nie, Dean, nie oglądałem – odpowiedział, łapiąc dłonie zaciśnięte na jego szlafroku i próbując je odciągnąć do siebie.
- Żałuj, stary, żałuj – mruknął, opierając czoło na ramieniu Castiela i wzdychając ciężko. – Cas, spać mi się chce…
- Mnie też. Chodź, zaprowadzę cię…
- Obudziłem cię! – zawołał dramatycznie. – Cas, przyjacielu kochany ty mój bracie jedyny drugi w kolejce…
- Dean!
Dean zamrugał, kręcąc głową, próbując zogniskować wzrok na Castielu. Chyba pierwszy raz słyszał, żeby Cas podniósł głos.
- Tak, tato? Przepraszam, idę do swojego pokoju – wybełkotał, salutując i obracając się w kierunku swojej sypialni.
Castiel westchnął ciężko i podążył za nim.
Dean jednak poczuł, że sypialnia oddala się od niego im bardziej chce do niej dotrzeć.
- Jebane czary mary… - wymamrotał do siebie.
- Co mówisz, Dean?
- Nic, nic, nic. – Machnął lekceważąco ręką, gdy wszedł do pokoju. Usiadł na łóżku, po czym położył się na plecach.
- Dean? – Usłyszał pytanie, jakieś takie odległe. Sufit nad nim wyglądał jak zajebista karuzela.
- Taak?
- Jesteś pewien, że zgubiłeś klucze?
- Chyba… nie wiem – stwierdził, podczas, gdy sufit zmienił się w istną czarną dziurę, która zaraz go wessie…
- Dean, a twoja kurtka? Jest luty, wyszedłeś bez kurtki?
- Nie wiem… - wymamrotał, wzdychając ciężko. Czarna dziura na suficie była coraz bliżej i coraz bardziej groźna.
- Dean, a….
- Cas…
- Tak? Dean, coś ci jest?
- Cas… Miska…
- Miska? Jaka miska? Dean, ja nie mam żadnej miski, nie wiem o co… Och…
Dean przestał się przejmować tym, co Castiel miał do powiedzenia, gdyż jego własny żołądek wywijał się na drugą stronę tak gwałtownie, iż myślał, że jeszcze moment, a dołączy do niego jeszcze jego mózg.
- Ja pierdole kurwa mać… - wysapał, czując dzikie harce swoich wnętrzności.
- Dean, do tego chyba będzie lepsza łazienka. Dean? Wstaniesz?
Dean podniósł nieprzytomny wzrok na kolegę. On nie wstanie? Jasne, że nie wstanie! Jego, kurwa, żołądek zapragnął sobie zrobić wiwisekcję na żywca i przecież każdy kretyn by po tym wstał, psia mać…
- Łazienka… – Kiwnął jednak głową, czując, że to nie był tylko jednorazowy wyskok, a zapowiada się na dłuższy romans.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz