PART II
Nie wiem, co to za stan,
ale chyba z tobą gram
Potrzebuje ciebie, tylko
wtedy, kiedy jestem sam
Wiem, że ta linia jest za
cienka by grać
Ale wiem też, że jest coś,
czego ty nie możesz mi dać
Aomine od zawsze wiedział, że z
porządnym gościem nie ma za wiele wspólnego. Ba, doskonale wiedział, że jest
skończonym skurwysynem, a do tego niespecjalnie mu to przeszkadza. Być może nie
najlepiej to o nim świadczyło, jednakże życie zawsze tak go prowadziło, by
nauczył się jednego – że sam jest sobie panem i absolutnie nic nie jest w
stanie stanąć mu na drodze. Nic nigdy nie było na tyle ważne, na tyle
wartościowe, by Aomine obejrzał się za siebie. Nic nie miało znaczenia na tyle,
by się zatrzymał i choć pomyślał o tym, by zejść ze swojej drogi. Do czasu aż
spotkał Kise, cholernego idiotę, który wywracał wszystko do góry nogami,
popychał do przodu, rzucał się, potykał i przewracał, a Aomine nie mógł robić
nic innego jak tylko podążać za nim, porwany tym żywiołem, jakim był Ryouta.
Przez długi czas Aomine myślał, że Kise zna
jakieś czarodziejskie sztuczki, magiczne zaklęcia, które sprawiają, że nie
przeszkadza mu dzielenie się swoją przestrzenią i jakimś kawałkiem samego
siebie z drugą osobą. Kise wdarł się w jego egoistyczne życie, jak upierdliwy
promień słońca przeciskający się wytrwale przez niezbyt starannie zaciągniętą
zasłonę. Pochłonął go całkowicie i bez reszty, czyniąc z niego, w mniemaniu
Aomine, miękką ciotę, a jednak, jakimś dziwnym, niezrozumiałym trafem
kompletnie mu to nie przeszkadzało. Gdy Kise był obok ze swoją drażniącą,
irytująco rozradowaną osobą, wszystko zdawało się być poukładane i na swoim
miejscu. Przez dłuższy czas tkwił w tej kolorowej bańce szczęścia, złudnie
czując, że tylko to jest w stanie mu wystarczyć, że bez względu co by się
działo i co by myślał, nic się nie zmieni, tak jak on nigdy się nie zmieniał.
Aomine mylił się, a mylić się bardzo nie
lubił.
Życie jakie Kise mu oferował było dobre.
Było za dobre, by Aomine nie zaczął się irytować wszędobylską dobrocią. Ciężko
mu było wskazać konkretną datę, gdy coś zaczęło się dziać, gdy nagle,
niespodziewanie ta kolorowa bańka szczęścia przestała mu wystarczać. Cóż za
ironia losu – Aomine Daiki, człowiek, który plecami odwraca się do szczęścia,
bo co? Bo sam nie wiedział, czego chce. Bo nie wiedział, czy szczęście, które
mu oferowano jest tym, czego pragnie, czy uczucia, które oferowano mu na dłoni
są wystarczające i czy naprawdę ich chce.
Będąc tak właściwie na samym starcie
swojego życia, Aomine nie miał zielonego pojęcia, czego od owego życia
oczekuje, czego pragnie, kim, gdzie i jak chce być. Wszystko, co go otaczało z
dnia na dzień, z tygodnia na tydzień spędzonego w domu, stawało się coraz
bardziej nudne, miałkie, nic nie warte. Każdy dzień niczym nie różnił się od
poprzedniego, każdy nowy dzień nie przynosił ze sobą niczego nowego, żadnego
błyskotliwego pomysłu na to, co począć z własną egzystencją.
Daiki czasami czuł się kompletnie i bez
celu zawieszony w trwaniu. A to działało mu na nerwy. Nie był kimś, kto
stworzony był do stania w miejscu. Takie życie było nic nie warte i męczyło go
niemiłosiernie. Patrząc na innych, z każdym kolejnym miesiącem coraz bardziej
porządkujących swoje życie, tworzących perspektywy, ogarniała go ciężka do
zrozumienia irytacja. Dlaczego złościł się, że inni widzieli przed sobą
przyszłość? Dlaczego tak szalenie drażniło go to, że posiadali jakiś cel, do
którego dążyli? Nawet Kise, nawet ten cholerny lekkoduch Ryouta pochłonięty był
bez reszty życiem modela i studenta szkoły sił powietrznych. Kise chciał zostać
pilotem. I nawet to, nawet ten mały drobny fakt, że Kise wiedział, czego chce,
sprawiał, że agresja, która gdzieś głęboko w nim tkwiła, coraz częściej dawała
o sobie znać.
To, w czym Aomine utkwił, przypominało
nieustanne wtaczanie kamienia pod górę, który koniec końców, zawsze, gdy już
się prawie docierało na szczyt, spadał z łupnięciem na sam dół i wszystko
trzeba było zaczynać od nowa. Daiki nie zamierzał być kolejnym kretynem
wtaczającym ten cholerny o dupę rozbić kamień, bez celu i jak idiota. Po prostu
pewnego dnia uznał, że nie wytrzyma już ani jednej, pieprzonej minuty dłużej i
musi się wyrwać z tego, w czym utkwił, bo jeżeli tego nie zrobi, to po prostu
oszaleje.
Być może Aomine odczuwał pewne wyrzuty i kwestia,
jaką w jego życiu był Kise, wprowadzała pewne wahanie, jednak bardzo szybko
przypomniał sobie, że nie należy do ludzi patrzących za siebie, że jego droga
wiedzie tylko w przód i wszelkie wątpliwości, jakie nim targały, zdusił w sobie
bezlitośnie. Każdy człowiek bez wyjątku jest egoistą, jest stworzony do tego,
by być egoistą – rodzi się sam, żyje i umiera sam i dlatego zawsze i przede
wszystkim musi myśleć tylko o sobie. Jest tylko i wyłącznie on sam i jeżeli on
czegoś nie zrobi własnymi rękami, jeżeli nie pójdzie na własnych nogach, nikt
inny tego za niego nie zrobi. A już zwłaszcza, gdy kompletnie nie wie, co
powinien począć ze sobą i swoim życiem. Zdecydowanie lepiej mimo wszystko jest
iść do przodu niż stać w miejscu lub co gorsza cofać się. Lepiej iść w przód,
nie patrząc za siebie, nie oglądając się na nikogo, iść tylko ze sobą…
Aomine mocniej naciągnął czapkę z daszkiem
na czoło, opierając się o ścianę i patrząc na wibrujący w dłoni telefon. Momoi…
Przez chwilę wahał się, po czym nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył telefon
do ucha.
- Yo…
- No
nareszcie! – zawołała Momoi. – Już
myślałam, że nigdy nie odbierzesz! Aomine, co to wszystko ma znaczyć? Gdzie ty
jesteś? Co ty w ogóle wyprawiasz?
- Drzesz się jak stado wron, Satsuki –
mruknął, opierając głowę o ścianę.
- Aomine!
Wytłumacz mi, co się dzieje, nic nie rozumiem, dlaczego ty…
- Nic się nie dzieje, durna. Chcesz coś
konkretnego? Nie mam czasu, zaraz mam pociąg. – Zerknął na tablicę, gdzie
pojawiła się informacja, że jego pociąg właśnie wjechał na peron.
- Jesteś
na stacji? Aomine, poczekaj…
- Streszczaj się, Satsuki – mruknął z
irytacja, wstając i zarzucając torbę na ramię, a drugą biorąc do ręki.
- Aomine!
– zawołała piskliwie. – Gdzie ty
jedziesz?
- To się jeszcze zobaczy – odpowiedział,
rozglądając się za odpowiednim przejściem.
- Dobry
Buddo, ale Dai-chan, co się stało, dlaczego, do licha, w taki sposób… Czemu nic
nie mówiłeś? Co się w ogóle stało? Przecież możesz powiedzieć!
- Nic się nie stało – powiedział
beznamiętnie, wywracając oczami. – Muszę kończyć, Satsuki.
- Aomine!
Do cholery jasnej… Odezwij się chociaż.
- Odezwę się. Na razie, Satsuki.
- Aomi…!
Daiki z irytacją schował telefon do
kieszeni, poważnie się zastanawiając, czy po prostu nie wyrzucić go do kosza i
raz na zawsze zrobić z tym porządek. Zignorował dzwoniący telefon i podążył w
kierunku peronu, z którego za pięć minut odjedzie jego pociąg do Yokosuki.
Pociąg, który zawiezie go prosto w objęcia japońskiej akademii wojskowej.
~~*~~
Kto by pomyślał, że zwykłe drewno może mieć
na raz tyle odcieni brązu. Ciemniejsze pasma mieszały się z tymi jaśniejszymi,
a te z kolei poprzetykane były niemal czarnymi… Kise wzdrygnął się, gdy w
zasięgu jego wzroku pojawił się kubek z parującą zawartością. Wcisnął mocniej
drżące dłonie pod pachy, nie będąc pewien, czy będzie w stanie podnieść kubek,
a ten nie wyślizgnie mu się z palców. Zerknął kątem oka na Kuroko, który siadał
na krześle tuż obok z herbatą w kubku w żaby, który Kise podarował kiedyś
Aomine, ale o tym przecież Kuroko nie musiał wiedzieć. Kise zgarbił się jeszcze
bardziej, czując jak nieustępujące zimno coraz dotkliwiej go dotyka. Umknął
spojrzeniem, gdy dwoje poważnych, niebieskich oczu skierowało się w jego
stronę. Nie był gotowy na konfrontację z tym żywym roentgenem. Wyciągnął
skostniałe dłonie i objął nimi kubek, czując, jak jego gorąc parzy mu skórę.
Kise znajdował się w czymś na kształt
próżni, nieruchomego zawieszenia w przestrzeni. Nie myślał o niczym konkretnym,
nie był też w stanie zmierzyć się z tym, co wokół niego się działo. Był świadom
tego, że nurt myśli, wspomnień, rozważań, wniosków po prostu przez niego
przepływa, a on na nie patrzy i patrzy, i nie jest w stanie nic poczuć. Jakby w
miejscu odpowiedzialnym za uczucia pojawiła się wielka, czarna otchłań.
Choć bał się do tego przyznać – bo pomyślenie
o tym lub wypowiedzenie byłoby jakby ostatecznym przypieczętowaniem tego faktu
– to Kise wciąż i wciąż zastanawiał się dlaczego.
Od zawsze wiedział, że cokolwiek kiedykolwiek uda mu się stworzyć z Aomine na
pewno nie będzie to łatwe. Daiki to francowaty, zawzięty dziad, dla którego
czubek nosa to jak alfa i omega i Ryouta doskonale o tym wiedział. Tak samo jak
wiedział, że jeżeli ktoś na tego drania ma jakikolwiek wpływ, to właśnie on,
Kise. Aomine nie był łatwy w pożyciu, mnożył trudności z prędkością błyskawicy,
jednak bez tego Daiki nie byłby sobą, a dla Kise było ważne absolutnie
wszystko, co składało się na jego osobę. Mogli się nie zgadzać, kłócić,
denerwować, drażnić, nawet rzucać tymi cholernymi talerzami, ale zawsze mieli
pewność, co do swoich uczuć. Kise nie był zwolennikiem cichych dni, dużo
bardziej wolał, gdy wyżyli się na sobie nawzajem i oczyszczali atmosferę ze
wszystkiego, co się uzbierało. A zbierało się dużo i często. Lecz z biegiem
czasu te ich potyczki i tarcia bardziej go bawiły niż złościły, zwłaszcza, gdy
na pamięć znał ich schemat i teksty, i dlatego mogli od razu przejść do
przyjemniejszych form kłótni, czyli godzenia się.
Jednak gdy Kise coraz więcej czasu
poświęcał na przyglądaniu się w myślach temu, co się działo, z przerażeniem
odkrył, że to, co go martwiło w Aomine, a co starał się przez wzgląd na jego
drażliwość ignorować, może być powodem dla którego on… dla którego wszystko
wygląda jak wygląda.
Kise od dawna wiedział, że Aomine to typ,
który bardzo szybko się nudzi, zwłaszcza, gdy brakuje mu motywujących bodźców i
który szybko popada w totalnie nic nie robienie, które tylko pogarsza mu
nastrój. Gdy obaj skończyli liceum i postanowili wynająć razem mieszkanie, dla
Kise oczywistym było robienie czegoś dalej. Miał zbyt dużo energii, by
usiedział na tyłku. Szybko więc rzucił się realizować swoje marzenie o lataniu
samolotami. Wieść o tym, że Aomine nie zamierza kontynuować dokształcania się
na jakimkolwiek polu przyjął ze zgrozą i za swoją misję dziejową powziął zmienienie
tego. To za jego namową Daiki wylądował na studiach sportowych, a nawet dalej,
zamierzył się na poważną, krajową koszykówkę. Działało przez jakiś czas. Jednak
w końcu pojawił się duży i zasadniczy problem – poważna koszykówka wymagała
dyscypliny i obowiązkowości, na którą taki typ jak Aomine po prostu kichał.
Przyzwyczajony do robienia wszystkiego jak chce, w żaden sposób nie był w
stanie zaakceptować ścisłych harmonogramów. A Kise wiedział, jak działa świat
promujący gwiazdy – to ty musisz zabiegać, by cię chcieli, nie na odwrót. Daiki
stanowczo nie należał do tego typu osób. Dlatego też wszelkie nadzieje Kise na
to, że Aomine znajdzie coś, co będzie w stanie go pochłonąć, szybko zmieniły
się w mrzonkę. Z biegiem czasu coraz rzadziej reagował na to, że Aomine całymi
dniami zostaje w domu, że olewa nawet studia, że jego dni mijają po prostu z
dnia na dzień. A jego coraz większa drażliwość na każdą uwagę z tym związaną
skłaniała Kise do tego, by po prostu nie ruszać ciężkiego tematu. I mimo że
widział, jak Daiki męczy się sam ze sobą, nic nie robił w myśl swojej
odwiecznej metody beztroskiego idioty, że wszystko trzeba przetrzymać, aż
koniec końców samo się rozwiąże.
To
się rozwiązało, Ryouta, powinszować sukcesu.
Kise mocno potarł czoło wnętrzem dłoni. Uporczywy
ból głowy ciągle nie ustępował i pogarszał jego już i tak parszywy humor.
Przez dłuższą chwilę zastanawiał się, od
jak dawna Aomine to planował. Znając jego, była to kolejna impulsywna decyzja,
jednak na tyle przemyślana i poważna, że wiedział jak to rozegrać. Kise
uśmiechnął się ponuro do siebie. Znał go już za dobrze, Daiki zawsze załatwiał
wszystko złością. Zawsze prowokował do tego, by ktoś wyskoczył do niego z
wściekłością, a wtedy z czystym sumieniem przystępował do ataku. I tak też
próbował zrobić tym razem. Ryouta zastanawiał się dlaczego. Dlatego, żeby
łatwiej było mu odjeść? A może odejść nie zrozumiałym przez cały świat? A może
to w Kise chciał wywołać złość na siebie?
Pytanie mnożyły się w jego głowie i
atakowały jak natrętne muchy. Bał się, że długo już nie wytrzyma tego coraz
większego chaosu w głowie, że powoli jego własne myśli zaczynaj przejmować nad
nim kontrolę.
Podskoczył w miejscu, gdy poczuł dotyk na
ramieniu. Niebieskie oczy, na które natrafiły jego własne były nieruchome, czujne
i rozumiejące wszystko. Jakby ich właściciel doskonale wiedział, jakim nurtem
podążyły jego myśli i wyrwał go z tego.
- W porządku – mruknął niewyraźnie,
zakładając ręce na piersi i wciskając dłonie pod pachy. Kuroko jeszcze przez
chwilę patrzył na niego uważnie, po czym wyprostował się na krześle i zaplótł
dłonie na kubku, zerkając w stronę pokoju, za którym Momoi rozmawiał przez
telefon z… o ile się dodzwoniła. Jakby na zawołanie dziewczyna weszła do kuchni
z mocno zaciśniętymi zębami, najwyraźniej z trudem panując nad emocjami.
Usiadła między nimi, odkładając telefon na stół.
- Co za debil – wymamrotała, chowając twarz
w dłonie.
Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu
i w pomieszczeniu słychać było tylko tykanie zegara. Satsuki obróciła się i
objęła Kise w pasie, chowając twarz w jego ramieniu.
- Cholerny debil – powiedziała drżącym
głosem, obejmując Kise tak mocno, że gdyby nie fakt, że i tak nie mógł już
oddychać, na pewno brakłoby mu tchu.
_______
Jamal
– Mantra.
H.: No,
zatem wstęp mamy już za sobą, teraz powinna zacząć się właściwa część, która
siedzi mi w głowie. Zachęcam do pozostawienia po sobie paru słów, pomoże mi to
na pewno rozeznać się, czy w dobrą stronę wędruję i na pewno zmotywuje. :D