Jeżeli
ktoś lubi słuchać odgłosów natury to może sobie włączyć jakiś padający deszcz,
na przykład tutaj, bo ja osobiście pisałam siedząc przy oknie podczas ulewy.
Kiri
– głowa zawsze do góry! <3
~~*~~
Zagrzmiało. Jasna błyskawica przecięła
ciemniejące niebo niczym zygzakowate pęknięcie na tafli szkła.
Jednak zarówno Kagami jak i Aomine nie
przejęli się tą niebiańską groźbą i w dalszym ciągu mierzyli się twardymi, groźnymi
spojrzeniami. W końcu byle co nie było w stanie przerwać tak ważnego meczu,
jaki się tu rozgrywał. Na pewno nie pojedyncza błyskawica i na pewno nie tabun
ciemnych chmur ciągnących po niebie.
Ciepłe, wiosenne powietrze było ciężkie i
nieruchome. Strużki potu płynęły po plecach i twarzy, jednak była to nic nie
znacząca niedogodność. Odgłos uderzanej o beton piłki rozchodził się dziwnym,
nienaturalnym dźwiękiem. Wszystko było aż nabrzmiałe od kumulującego się
napięcia. Dwie pary oczu wpatrywały się w siebie nieprzerwanie.
W którą stronę podąży? Z jakiej strony
przypuści atak? Co zrobi by wygrać?
Jedno mocne uderzenie serca. Drugie…
Trzecie… Ruszył! Buty zaszurały o beton, piłka nabrała prędkości, ręce
wystrzeliły jak atakujące węże. W prawo, w lewo, w prawo, zwód, wyminięcie,
szybciej, wybicie, zamach, kosz.
Opadli na beton, dysząc ciężko i ocierając
spocone twarze.
- Wygrałem. Znowu – odezwał się Aomine z
szerokim, ironicznym uśmiechem, wycierając policzki górą podkoszulka.
Kagami zasyczał pod nosem, wierzchem dłoni
powstrzymując pot płynący mu po czole.
- Nie ciesz się tak, draniu! Rozegramy
jeszcze jeden mecz i wtedy zobaczysz!
- Khe, nie wiesz, kiedy odpuścić, co? –
Uśmiechnął się kpiarsko. – Wygrałem teraz, wygram następnym razem, powinieneś w
końcu uznać moją zajebistość.
- Zapomnij! – warknął, jednak nie zdążył
się bardziej zdenerwować, gdyż niebo przeszyła kolejna błyskawica. Obaj unieśli
głowy, dopiero teraz dostrzegając, co się dzieje tuż nad nimi.
- Chyba będzie padać – odezwał się Kagami i
w tym samym momencie z szumem lunął deszcz. Obaj zaklęli, czym prędzej
zbierając się z boiska.
Deszcz zacinał z taką siłą, że aż unosiła
się biała, wilgotna mgiełka nad chodnikami i jakby Matka Natura postanowiła
wychłostać ich zdrowo po karkach. Niebo zaburczało groźnie, zmuszając ich do
szybszego biegu. Kagami poczuł, jak Daiki szarpie go za ramię i nie namyślając
się długo pognał za nim przez mokry, śliski trawnik.
- Cholerny deszcz – wymamrotał Taiga, gdy
stanęli pod daszkiem na schodach do jakiegoś opuszczonego sklepu.
- Zaraz powinno przejść – mruknął ze
zmarszczonymi brwiami Aomine, dłonią przecierając mokrą twarz. Kagami
zabulgotał niewyraźnie pod nosem, mierzwiąc mokre włosy i oparł się o drzwi za
sobą.
Przez dłuższą chwilę obaj w milczeniu
przyglądali się strugom zacinającego deszczu i coraz groźniejszym błyskawicom.
Wszystko wokół stało się jakby bardziej zielone, intensywne, woda rzęsiście
spływała po młodych liściach, zbierała się w zagłębieniach chodnika i ciurkiem
płynęła z rynien. Pachniało wilgocią, ozonem, mokrą ziemią, pierwszą, wiosenną
ulewą.
Kagami czuł, jak stróżki wody płyną po jego
skórze, wywołując tym niekontrolowane dreszcze. Sam nie wiedział, czy jest mu
gorąco po biegu, czy zimno od przemoczonych ubrań. Wzdrygnął się, gdy poczuł, jak
ciepłe ramię Aomine dotyka jego własnego, a było to jedno z tych niepokojących
wzdrygnięć… Zerknął na chłopaka, lecz ten z niezadowoleniem patrzył przed
siebie. Gdy przeniósł wzrok na niego, Taiga szybko odwrócił spojrzenie, w
niekontrolowanym odruchu.
Szlag, dlaczego u licha poczuł się tak
dziwnie zażenowany i dlaczego ta ciepła ręka dotykająca jego własnej sprawia,
że przeszywają go mrowiące dreszcze, dużo bardziej drażniące niż te wywołane
deszczowym chłodem?
- Mógłbyś się nie pchać? – warknął, czując
niezrozumiałe zirytowanie zaistniałą sytuacją, która przecież kompletnie nie
powinna go tak rozdrażnić.
- A czy widzisz tu więcej miejsca? –
odpyskował Daiki, uderzając go boleśnie łokciem.
- To się odsuń ode mnie – syknął, oddając
uderzenie.
- Gdzie, do cholery? – Oparł się o niego
całym ciężarem, przygniatając go do ściany.
- Gdziekolwiek! Z dala ode mnie! – Naparł
ze złością na gniotące go ramię.
- I co się tak spinasz, Bakagami? –
sarknął, ani na chwilę nie ustępując w tej małej przepychance. Zachciało mu się
wierzgać.
- Bo mnie denerwujesz!
- Zachowujesz się jak cholerna panienka! –
zaszydził, uśmiechając się wrednie.
- Spierdalaj!
- Normalnie jak cnotka niewydymka.
- Zajebe ci!
- Dorodny z ciebie burak – wyszczerzył się
paskudnie.
- Wal się, zjebie – prychnął ze złością,
odpychając go od siebie.
- Ktoś tu się zawstydził – zaśmiał się
bezczelnie.
- Weź idź lepiej, bo stracisz zęby –
wywraczał z pomiędzy zaciśniętych zębów, opierając się o swoją część ściany.
- Rozumiem, moja zajebistość tak na ciebie
działa, to zrozumiałe. – Trącił go mało delikatnie w ramię.
- Denerwujesz mnie. Odsuń się. – Odtrącił
jego ręce.
- Ten buraczany kolor pasuje ci do włosów.
– Aomine szczerzył się paskudnie, jakby miał najlepszą uciechę na świecie i
dźgnął go w żebra. Ale w końcu nikt nie denerwował się lepiej, niż ten głupek
Kagami.
- Odsuń. Się.
- Coś ty taki wstydliwy, zakochałeś się czy
co?
- Zapierdole ci, idioto! – wrzasnął, uderzając
Aomine w pierś.
- No już, już, jak chcesz, to cię pomacam –
uśmiechnął się wrednie.
Kagami kwiknął cienko, zupełnie jak nie on,
gdy poczuł ręce Aomine na sobie.
- Spiedalaj, zboku – wydyszał, próbując
powstrzymać te cholerne ręce.
- Oi, oi, to nie ja się rumienie na twój
widok, kehehe.
- Nie rumienie się na twój widok!
- Zbereźne myśli? Może ci się marzy jakieś
buzi-buzi, Bakagami…
- Bo jak cię…!
Potężny, wstrząsający grzmot przetoczył się
po niebie, ogłuszając swą potęgą. Jakiś zbłąkany pies z głośnym wyciem zaczął
uciekać, niemal przyprawiając ich o zawał. Aomine przytrzymał za mokrą bluzkę
Kagamiego, którego stopa zsunęła się ze schodka i byłby się wywalił. Spojrzał
teraz na niego, jak marszczy ze złością brwi i mruczy pod nosem, i poczuł…
- Pieprzona burza, do diabła – warknął
Taiga.
… i poczuł impuls. Dreszczem rozchodzący
się po całym ciele, który drażnił nerwy i napinał mięśnia…
- A ty mnie, kurna… - Kagami zatkał się,
gapiąc się dość bezmyślnie w elektryzujący granat tuż przed sobą. Oczy Aomine
były nieruchome, o ciężkim, przygniatającym spojrzenie, jakieś takie nagle
głębokie i niewygodne w jaśniejących błyskach na niebie. Podobnie jak ręce,
które trzymały jego bluzkę i które sam trzymał za nadgarstki. Ciepłe, silne
ręce… Plecy dotykały zimnej ściany, lecz kompletnie nie czuł chłodu. Gorąco
promieniowało z trzymanych przez niego rąk. Subtelny zapach drugiego ciała i
deszczu docierał go jego nozdrzy.
Abghhh… Nie był w stanie wydusić z siebie
głosu, gdy twarz Aomine z dziwnym, zamyślonym wyrazem zbliżyła się do niego,
nie był w stanie się odezwać, gdy gorące usta spoczęły na jego własnych, a już
kompletnie nie wiedział co powiedzieć, gdy dziwna, otępiająca ciężkość ogarnęła
jego ciało i gdy odwzajemnił pocałunek… Słyszał tylko głośne dudnienie
serca.
Deszcz zacinał nieprzerwanie i słychać było
tylko jednostajny szum kropel rozbijających się o mokre chodniki. A deszcz
wzmagał się i wzmagał, bielą przykrywając wszystko, tworząc nieuchwytną,
niezrozumiałą chwilę… Pozwalając dłonią dotykać się bezkarnie w tajemnicy, bez
żadnej rozsądnej myśli. Dając ustom słodką chwilę zapomnienia i zapamiętania
pośród drażniącego muskania, niepewnego, ale z zachętą. Pozwalając, by ciała
niemal bezwstydnie i bez skrępowania szukały ciepła drugiego ciała.
Kagami zadrżał, gdy cienka, zimna stróżka
wody spłynęła po jego kręgosłupie, a Aomine pochwycił niekontrolowane
westchnięcie własnymi ustami w miękkim, rozgrzewającym pocałunku, tak dziwnie
właściwym i niepodobnym do nich.
Daiki odsunął się nieznacznie, wciąż jednak
będąc na tyle blisko, ze gorące, przyspieszone oddechy mieszały się ze sobą.
Dwoje oczu spotkało się ponownie. Kagami czuł, jak świadomość sytuacji zalewa
jego umysł i rumieńcami wypływa na jego policzki.
- Przestało padać – wychrypiał głupio i odchrząknął.
Ciała jeszcze nie przestały się dotykać,
jakby jeszcze nie dotarło do nich, że ta krótka chwila dana od Matki Natury już
przeminęła…
- Mhym – mruknął Aomine, a w jego oczach
było to samo ogłupienie, które Kagami sam czuł.
- Ja… idę.
Aomine odsunął się automatycznie, a ręce
rozłączyły się, nie bardzo wiedząc, co ze sobą począć.
- Mhym, idź.
- Odezwij się, co z jutrem. – Noga opadła
na stopień niżej…
- Napiszę. – Pokiwał głową, wsuwając dłonie
do kieszeni, tylko po to, by coś z nimi zrobić…
- Mhym. To idę.
- Idź.
- Napiszesz?
- Napiszę.
- To tego… na razie.
- Na razie.
Kagami zbiegł ze schodków i ruszył przed
siebie przez mżący delikatnie dreszcz. A im dalej szedł, tym przyspieszał, a im
bardziej przyspieszał, tym panika głośniej wyła w jego głowie.
O jasna cholera…