wtorek, 26 maja 2015

Kot, zupa i ból głowy. [JuHaku]



Judal uniósł pokrywkę garnka i skrzywił się, odchylając głowę, gdy z naczynia buchnęła gorąca para. Zajrzał do środka, przyglądający się przez chwilę krytycznie gotującemu się wywarowi aż nie uznał, że nie wygląda tak źle. W każdym razie jak na zupę ze wszystkiego, co zostało w domu. Przecież Judal nic nie poradzi na to, że nic innego nie dało się zrobić z tymi resztkami, jak tylko wrzucić je do jednego gara i ugotować. Istniało nawet wielkie prawdopodobieństwo, że to, co wyjdzie, będzie całkiem smaczne, o ile…
- Miauuu…
Judal przymknął na chwilę powieki, oddychając głęboko. Nie. Nie da się sprowokować. Nawet jeżeli to miauknięcie brzmiało tak szyderczo, tak jawnie kpiąc z jego umiejętności. Spojrzał morderczo w stronę drzwi, gdzie na progu siedział czarny, brzydki, chudy kot. No dobrze, może już nie był aż tak brzydki i chudy jak kiedyś, ale Judal w dalszym ciągu postrzegał ten worek na pchły jako wstrętny.
- Miauuu…
Kot miauknął po raz kolejny i zabrzmiało to jeszcze bardziej ironicznie niż poprzednio. Aż miał szczerą ochotę podjeść do niego i butem wyprosić z pomieszczenia. Niemniej miał doskonałą świadomość, że gdyby Hakuryuu się dowiedział – a ten wstrętny kot na pewno by mu nakablował, Judal nie wiedział jak, ale na pewno zrobiłby to – nie byłby z tego zadowolony.
Judal aż zgrzytnął na zębach, odwracając się tyłem do kota. Dlaczego ten cholerny Hakuryuu większym zaufaniem darzył jakiegoś głupiego przybłędę niż jego? Tu było stanowczo coś nie tak. Postanowił zignorować to nic nie warte istnienie i zająć się swoją zupą. Spróbował i skrzywił się na brak przypraw. Jak mógł o tym zapomnieć?
- Miaaaauuu…
Zacisnął zarówno zęby jak i powieki, po czym obejrzał się za siebie, wbijając wściekłe spojrzenie w tego cholernego intruza. Kot siedział sobie jakby nigdy nic na krześle Hakuryuu i patrzył na niego w sposób, który budził w Judalu instynkty mordercze. I kto mu pozwolił od tak siadać na krzesło Haku?!
- Pieprz się. – Pokazał kotu środkowy palec, dosypując do zupy pieprzu i soli. Ciche uderzenie łap powiedziało mu, że ten mały, gówniany kot jest perfidnym dręczycielem. I Hakuryuu nigdy mu nie wmówi, że jest inaczej i że to chodząca niewinność. Nigdy.
- I gdzie się pchasz z tą brudną dupą – warknął na zwierzaka, który lawirował między rzeczami na kredensie.  Cholerne, niesłuchane paskudztwo, jeszcze ich czymś zarazi, czy ki diabeł.
- Spierdalaj. – Zatrzymał kota wyciągniętą przed siebie chochelką, a ten zamiauczał, nie spuszczając z niego spojrzenia. Judal walczył z ochotą, by złapać go za grzbiet, otworzyć okno i wyrzucić, nawet nie patrząc, co z niego zostanie. Kot najwyraźniej wyczuł groźbę czającą się w oczach Judala, bo usiadł sobie tam, gdzie stał. Judal uśmiechnął się krzywo. Jeszcze wytresuje tego cholernego pchlarza. Judal zajął się gotowaniem, od czasu do czasu trącając tego głupiego futrzaka, gdy zaczynał mu przeszkadzać. A może powinien wrzucić go do garnka i ugotować? Hakuryuu na pewno by się ucieszył, w końcu ta brudna kupa sierści tyle dla niego znaczyła, że bronił go za każdym razem, gdy Judal miał ochotę po prostu skręcić mu kark. „Kochanie, przygotowałem zupę, z twoim ulubionym kotem, na pewno będzie ci smakować” – tak powinien zrobić!
- Zostaw to – warknął odpychając kota, który zaczął się bawić obierkami z warzyw. Kot zasyczał na niego, jeżąc sierść i Judal byłby go z czystym sumieniem walnął chochlą, gdyby nie cichy trzask drzwi.
Obaj, zarówno on jak i kot, zagapili się na drzwi, w których po chwili stanął Hakuryuu z zakupami. Kot jednym susem zeskoczył na podłogę i podbiegł do Haku z mruczeniem ocierając się o jego nogi. Judal posłał zwierzęciu wkurzone spojrzenie. Przeklęty podlizywacz, do licha, mógł go jednak pieprznąć tą chochlą, byłby święty spokój, a Hakuryuu powiedziałby, że pewnie spadł z mebli, po których wiecznie się wspinał.
- Zrobiłem zupę – zwrócił się do Haku, który podszedł do kredensu, odkładając siatki z zakupami.
- Mhym.
Mhym? Co za „mhym”? Co za „mhym”, do cholery?! Hakuryuu nigdy nie odpowiada „mhym” na jego kulinaria, zawsze jest zadowolony, zawsze je, nawet jak Judal miał ochotę się porzygać, więc co to za, kurwa, „mhym”?!
- Nie chcesz? – upewnił się, marszcząc się gniewnie, jednak Hakuryuu nawet na niego nie patrzył, pocierając powieki.
- Zjem później, idę się położyć – mruknął, odwracając się.
Ale że co? Ale o co chodzi? Przecież… przecież…
- Żartowałem! – warknął.
Hakuryuu obejrzał się, patrząc na niego ze zdziwieniem.
- Co?
- Nie ugotowałbym tego durnego kota – poinformował, patrząc uważnie na Haku, który wyglądał z zmęczonego i jakiegoś takiego…
- O czym ty gadasz? – westchnął, pocierając twarz dłonią.
- Co ci? – burknął, zakładając ręce na piersi.
- Boli mnie głowa, idę spać.
I tyle go widzieli. Judal zgrzytnął na zębach, gdy kot radośnie podążył za Hakuryuu i już rozważał sprawdzenie, jak się wypycha zwierzęta, gdy futrzak wrócił z żałosnym miauknięciem. Ha! A masz ty durny futrzaku.
Mimo satysfakcji Judal i tak nie umiał sobie znaleźć miejsca, nawet posprzątał po swoich eksperymentach i wypakował zakupy! Wkurzało go, gdy Hakuryuu robił się burkliwy i nie chciało mu się gadać, to Judal mógł tak robić! On! Nie Hakuryuu! Hakuryuu miał jeść, miał pytać, miał się z nim drażnić i denerwować, zmuszać do sprzątania…
Zajrzał w końcu do pokoju i aż warknął, gdy ten zasrany kot prześlizgnął się przez szparę i pognał w stronę łóżka. Co za durny kot! Hakuryuu powinien go wywalić na zbity ryj!
 Wszedł stanowczo do pokoju, gdy kot ułożył się na piersi Hakuryuu pacając go łapą w brodę. Już mu Judal pokaże, że nie może przeszkadzać Haku, nawet jeżeli ten żywi jakiś afekt do kupy sierści jaką był. Już złapał go za skórę na karku, gdy zatrzymała go dłoń Hakuryuu.
- Zostaw go – mruknął chłopak, tłumiąc ziewnięcie. Jakie zostaw, jakie zostaw!
Kot ułożył się przy szyi Hakuryuu pomiaukując i gapiąc się bezczelnie na Judala. O ten mały zasraniec.
- Co ty mu chciałeś zrobić? – Hakuryuu spojrzał na niego jeszcze nieco zaspanym wzrokiem. Szlaaag.
- Wyrzucić. – Wzruszył ramionami, siadając na łóżko. – A tobie bym powiedział, że to bydle uciekło.
- Judal… - Chłopak westchnął, jakby kompletnie go nie ogarniał i potarł dłonią twarz.
- Obudził cię – warknął, mając ochotę złapać za ten majtający w powietrzu ogon. Ależ go denerwował ten futrzak. – A w dodatku przykleja się ciągle do ciebie, weź go w końcu wyrzuć, miałeś go tylko nakarmić.
- Jesteś zazdrosny o kota? – Hakuryuu parsknął śmiechem, wyginając usta w uśmiechu. Judal jednym ruchem znalazł się nad nim, patrząc na niego ze złością.
- Jak diabli – warknął, całując i gryząc Hakuryuu w wargę. – Jemu wolno nic nie robić, wolisz jemu coś gotować zamiast mnie, gdybym to ja cię obudził, wydarłbyś się na mnie, że nie potrafię być cicho przez pięć minut, a w dodatku on rzuca mi wyzwania – warknął na kota, który miauknął przymilnie. – On to robi specjalnie, przyłazi do ciebie i patrzy czy ja widzę! – Wyciągnął rękę, żeby złapać ten czarny łeb i go ukręcić, jednak jego dłoń złapał Haku, splatając z nim palce.
- Przesadzasz. – Przewrócił oczami.
- Nie. Przesadzam. – Złapał w drugą dłoń jego twarz ściskając lekko policzki. – Jak coś z tym nie zrobisz, to będziesz się bzykał z tym workiem na pchły.
- On nie ma pcheł – poinformował Hakuryuu, a Judal aż warknął z desperacją. On mu o seksie, a ten broni kota! No kurwa!
- To życzę wam, kurwa, dobrego ruchania – prychnął wściekle.
- Ja już mam swojego kota, nie potrzebny mi drugi do seksu. – Hakuryuu znowu parsknął śmiechem, obejmując go za szyję.
Judal popatrzył na niego ciężko.
- Judal, bądź dorosły. – Pocałował go z wyraźnym rozbawieniem, że Judal miał ochotę wykopać zarówno kota jak i jego. – I po co mnie obudziLIŚCIE? – Uniósł brew.
Oderwał spojrzenie od kota liżącego własną łapę i popatrzył na Hakuryuu, który taki pomięty i rozczochrany po śnie wyglądał całkiem zacnie. Jak zwykle zresztą. Może miał tylko twarz ściągniętą lekkim bólem i marszczył czoło, jak nie on i w ogóle chyba jeszcze powinien odpocząć. I coś zażyć. I spać. Z Judalem. Bez kota. Żadnych kotów.
- Zamierzałem pomóc ci z bólem głowy dobrym seksem, ale skoro wolisz, żeby koło ciebie kot lizał sobie dupę, to nara – uśmiechnął się ironicznie.
- A czy ja powiedziałem, że nie chce skorzystać z twoich technik leczniczych? – mruknął, przyciągając go bliżej. Usta Judala rozciągnęły się w zmysłowym uśmiechu, by po chwili spocząć na wargach Hakuryuu. Chłopak westchnął cicho, obejmując go ramionami, a Judal z pomrukiem zadowolenia pogłębił pocałunek, czując dłonie Hakuryuu zakradające się pod jego bluzkę. Mmmm, no i kto był górą? Judal odczuł pełną satysfakcję, gdy kot miauknął rozdzierająco, gdy po prostu zepchnął go z łóżka. Ono należało tylko i wyłącznie do niego i do Haku.
- Judal!
Uśmiechnął się szeroko do gromiącego go spojrzeniem chłopaka.
- Chcesz, żeby się gapił jak jęczysz pode mną? – zamruczał, składając pocałunki na jego ustach. – A może wolałbyś, żeby to jednak on cię puknął? – zakpił i aż zachłysnął się powietrzem, gdy Hakuryuu sprawnym ruchem powalił go na plecy, przyciskając jego ręce do materaca.
- Módl się lepiej, żeby to on nie puknął ciebie – poradził, całując go mocno i namiętnie, tak jak Judal miał ochotę zrobić. Mruknął gardłowo, obejmując go nogami w pasie.
- To byłaby ostatnia rzecz, jakiej by spróbował – zapewnił, gdy Hakuryuu przeniósł się z wargami na jego szyję. – I mógłbyś chociaż z łóżka wywalić tego kota? Bo jeszcze chwila i stąd pójdę.
- Gdzie się wybierasz? – zamruczał w jego usta, by zaraz sapnąć cicho, gdy znowu wylądował na plecach.
- Dosyć tego dobrego! – warknął zirytowany, rozpinając bezceremonialnie jego spodnie w które zaraz wcisnął dłoń.  – Ja cię leczę, a ty masz, kurwa, jęczeć!
- Będę! – wydyszał jękliwie, gdy Judal zaczął pocierać go od razu mocno i stanowczo.
I to mu się, kurwa, podobało. Tylko on i Hakuryuu, i żadnych pieprzonych futrzaków w ich łóżku.


_______________
H.: Nie zwracajcie na to uwagi, mnie tylko boli głowa od trzech dni. *macha ręką*

piątek, 22 maja 2015

Niespodzianka. [JuHaku]



Judal nienawidził wstawać. Ten moment w życiu każdego człowieka wymyślał zapewne jakiś pocieszny skurwysyn, któremu nie raz i nie dwa miał ochotę dać w ryj. Zwłaszcza, gdy przychodziło mu balować całą noc, a potem po niespełna dwóch godzinach snu wstawać do swoich obowiązków. Jak wstawanie mogło być przyjemne?
Tym razem jednak Judala nie goniły żadne zobowiązania, była sobota, dzień dla połowy ludzkości wolny, lecz i tak niewiele to zmieniało, bo wstawanie nadal było do dupy, a do tego potrzebował mocnej, dobrej kawy, by jego mózg zaczął pracować tak, jak powinien. Powlekł się do kuchni, zastanawiając się, czy bardziej potrzebuje kawy czy papierosa. Jego rozważania jednak urwały się, gdy stanął na progu pomieszczenia i dostrzegł siedzącego przy stole Hakuryuu.
Haku nigdy nie miał takich problemów ze wstawaniem, a przynajmniej szło mu to o wiele szybciej niż jemu. Teraz jednak nie było to istotne. Judal chciał mruknąć coś pod nosem, by objawić swoją obecność, jednakże przez jego zasłonięty oparami snu mózg przebiła się myśl, że nie, nie może tego zrobić. Bo o ile dobrze pamiętał, Hakuryuu już go nie lubił.
Przez dłuższą chwilę drapał się po brzuchu, gapiąc się jak Haku czyta gazetę, nawet na niego nie patrząc. Od kiedy ten dureń czytał gazety, co? Pewnie od kiedy Judal tak pięknie wyśmiał go dzień wcześniej. Jego i jego romantyczne zapędy.
No dobrze, może i ta kolacja wcale nie zasługiwała na to, żeby zostać wyśmianą, po przemyśleniu, gdy później umierał z głodu, uznał, że tak na dobrą sprawę nie ma nic złego w dobrej, normalnej kolacji, zamiast jakiegoś odgrzewanego śmiecia. Może po prostu powinni ją zjeść, a Judal zignorować tę… całą otoczkę? Chociaż na dobrą sprawę to nie było jeszcze takie złe, Hakuryuu był do tego przyzwyczajony, na pewno się tego spodziewał, w każdym razie jakoś wcale się nie zdenerwował specjalnie, gdy Judal się z tego nabijał. To było jeszcze do uratowania. Ale nie, jemu jak zwykle było mało. I najwyraźniej Haku czuł się bardziej zły, niż okazywał, bo  zamiast zafundować sobie dobry seks, gdy była okazja, Judal zaczął i z tego się nabijać, i z waniliowego seksu, i że zaraz będą robić to jak stare, durne dziadki… Cóż… Ciekawe czy ta gazeta była taka fajna skoro z takim zaangażowaniem ją czytał.
Judal pił swoją kawę oparty o kredens przyglądając się bacznie Hakuryuu. No ludzie, bez przesady, ile można się zachowywać jak obrażona nastolatka przez takie pierdoły? Przecież Hakuryuu powinien wiedzieć, że Judal ma niewyparzony pysk i zawsze mówi wszystko co myśli, co akurat w tej sytuacji wcale nie było takie dobre, skoro powiedział co myśli o niespodziance Haku… Kurwa…
Gdy Hakuryuu zaczął się podnosić, Judal uznał, że dał wystarczająco dużo czasu na ignorowanie swojej osoby. Ileż można nie zwracać na niego uwagi, do cholery? Jednak Hakuryuu ignorował nie tylko jego obecność, ale również pytania, zachowując się, jakby go tutaj totalnie nie było. No co to, to kurwa nie. Stanął mu na drodze, gdy ten szedł do drzwi, jednak Haku tego nie skomentował, próbując go wyminąć. I kolejny raz. I następny, aż Judal nie zablokował mu całkiem drzwi.
Hakuryuu przymknął powieki, przeczesując palcami włosy i Judal czekał na jakiekolwiek słowo, które rozładowałoby tę dziwną sytuację i żeby miał możliwość… zrobienia czegokolwiek. Na przykład wyśmiania jego zachowania.
Jednak Hakuryuu nie powiedział nic, złapał go tylko za ramiona i przestawił na bok, po prostu wychodząc. Judal był tak zaskoczony tym czynem i brakiem jakiegokolwiek słowa, że gapił się bezmyślnie, jak Hakuryuu zakłada buty i kurtkę.
- Gdzie idziesz? – spytał, marszcząc brwi, lecz odpowiedział mu tylko cichy trzask zamykanych drzwi.
Kurwa.
Co to niby miało być? Co to za zachowania? Co to za wychodzenie sobie z domu? Co to za jakieś pierdolone obrażanie się?! I co, może to jeszcze jego wina? Jego?! Może to on szykuje jakieś durne romantyczne kolacje i jeszcze oczekuje słodkich westchnięć?
Judal zezłościł się nie na żarty i przez kilka najbliższych minut palił jednego papierosa za drugim, wyzywając w myślach na czym świat stoi. Jednak gdy Hakuryuu zignorował to, że do niego dzwonił, wkurzył się nie na żarty.
- Judal? – mruknął Saluja do słuchawki telefonu.
- Nie, kurwa, twój alfons – warknął. – Co się robi, żeby ludzie znowu byli normalni?
Saluja przez chwilę milczał i Judal miał szczerą ochotę zwyzywać go z góry na dół, choćby za to, że był takim idiotą.
- Pokłóciłeś się z Hakuryuu?
- Nie pokłóc…
- Judal.
- Grrryy.
Alibaba westchnął ciężko, a Judal już wyobrażał sobie, jak zaciska palce na jego szyi…
- Weź sobie kartkę i zanotuj, przyda ci się, jak postanowisz jeszcze coś zjebać.
I że to wszystko niby jego pierdolona wina?!

***

Hakuryuu pchnął barkiem drzwi od klatki, wchodząc do środka z rękami pełnymi zakupów. Dzień był nie najgorszy, chociaż bywało już dużo lepiej. Co prawda nie dostał pracy tak jak by wolał, ale chociaż przyznali mu staż, co i tak było całkiem niezłe biorąc pod uwagę, że jego doświadczenia sprowadzały się tylko do pozowania do zdjęć. Dobre pieniądze, ale ile można świecić własnym ciałem na prawo i lewo? Kiedyś skończą się jego dobre lata, a z czegoś trzeba, do licha, żyć.
A do tego głowa zaczynała go boleć, że najchętniej by się po prostu położył spać… Zamarł na progu mieszkania, czując paskudny swąd spalenizny. Przez chwilę przemknęło mu przez głowę, że może czegoś nie wyłączył, albo to może Judal coś zostawił i wyszedł, chcąc w akcie zemsty puścić z dymem ich mieszkanie. Odłożył pospiesznie zakupy i szybkim krokiem poszedł do kuchni, zamierzając uratować to, co być może zostało jeszcze z tego pomieszczenia.
Właściwie nie pomylił się za wiele. Judal klął na czym świat stoi, machając ścierką. Hakuryuu podszedł do okna i jednym szepnięciem  je otworzył. Wyrwał ścierkę z rąk Judala i otworzył piekarnik z którego się kopciło, zakręcając przy okazji gaz. Dym buchnął w górę i przez chwilę obaj się krztusili.
- Co ty wyprawiasz? – spytał, ocierając załzawione oczy.
- Nic, kurwa, nie twój interes – warknął wyraźnie rozzłoszczony Judal, łapiąc za ścierkę i próbując mu ją wyrwać.
- Chciałeś puścić z dymem mieszkanie? – Uniósł brwi, szarpiąc ścierkę w swoją stronę.
- Płacę połowę czynszu, pojebało cię? – prychnął zirytowany. – I nie twój zasrany interes co robię! Oddawaj!
Hakuryuu ponownie szarpnął ścierką, wyrywając ją z jego palców i podszedł do piekarnika wyciągając blachę. Aż przekrzywił głowę, zastanawiając się… co to, u diabła, było?
- Co to jest? – spytał szczerze zdumiony.
- Nic, kurwa! – warknął Judal i Hakuryuu aż obejrzał się za siebie, zastanawiając się czemu mimo złości Judal brzmi tak dziwnie. A potem znowu spojrzał na to co miał przed sobą, a co przypominało… zwęglone ciastka? Nie… Tak… No nie…
- Judal…
- Zamknij się! Zamknij się, kurwa twoja mać! – wrzasnął wściekły, kopiąc w najbliższy stołek i wyszedł z kuchni. – Zostaw mnie w spokoju i idź sobie, kurwa, gdziekolwiek sobie chodzisz!
Hakuryuu westchnął krótko, kręcąc głową. Alibaba powinien wiedzieć, ze z Judala jest marna kucharka i prędzej spali pół osiedla niż przyrządzi coś… Spojrzał na te zwęglona kawałki ciasta i przez chwilę pomyślał, że życie bez tego idioty było by może spokojne, ale całkowicie nudne.
Zostawił otwarty piekarnik i podążył za Judalem, który w ich miniaturowym salonie z wyraźną złością podlewał kaktusy, jakby miał szczerą ochotę je utopić.
- Zgniją – poinformował, obejmując go w pasie.
- Moje, spierdalaj – warknął, uderzając go łokciem, wlewając pół butelki wody do kwiatka, którego Haku dostał od swojej siostry, a Judal z sadystyczną zawziętością próbował zabić, bo był ekstremalnie paskudny. Nie żeby się z nim nie zgadzał, ale nie był tak zawzięty jak Judal, by doprowadzić do śmierci biednej rośliny, która jak na złość wcale nie chciała tak szybko rozstać się z tym światem.
- Judal…
- Zamknij się, kurwa – warknął, odpychając go, jednak Hakuryuu objął go tylko mocniej.
- Robiłeś dla mnie ciastka? – spytał po prostu, całując go w kark. Zawstydzanie Judala było niebezpieczne dla zawstydzającego, bo Judal mógł w afekcie potraktować go jak traktował biedne roślinki, niemniej Hakuryuu wiedział jak nacisnąć, żeby Judal nie próbował nastawać na jego życie.
- Chyba, kurwa śnisz – parskną z drwiną, wykręcając się z jego uścisku, jednak Hakuryuu trzymał go mocno podczas tej ich małej przepychanki. Judal dyszał ze złości, gdy Haku w końcu przyparł go do parapetu.
- Juju… - Chciał spojrzeć mu w oczy, jednak ten demonstracyjnie odwrócił głowę w bok.
Hakuryuu uśmiechnął się sam do siebie.
- Boczysz się? – spytał z rozbawieniem, gładząc go po plecach.
- To ty się zachowujesz jak jebana nastolatka z gimnazjum – prychnął z wyższością.
- A ty jak wielki, groźny, niewrażliwy macho – mruknął z rozbawieniem, całując go w szyje. – Te ciasteczka były słodkie – wyszeptał mu do ucha i prawie się nie zdziwił, gdy Judal kopnął go boleśnie w krocze miotając się w jego ramionach.
- SPIERDALAJ, KURWA! – wydarł się na całe gardło, wyrywając mu się i patrząc na niego wściekłym, płomiennym wzrokiem. – UDŁAW SIĘ NIMI! – wrzasnął i pomaszerował do łazienki, mocno zatrzaskując za sobą drzwi.
Hakuryuu uśmiechnął się pod nosem idąc za nim. Zarumieniony Judal, nawet jak cisnął gromy i bluzgał, był naprawdę słodkim widokiem. Może powinien częściej pozwalać robić mu takie głupoty?

niedziela, 3 maja 2015

Co dwa światła to nie jedno! [AoKaga]





Aomine i Kagami nie lubili się. Byli zbyt podobni do siebie, by którykolwiek potrafił odpuścić, przez co wręcz chronicznie działali sobie na nerwy. Jednak jak wiadomo sport - a zwłaszcza koszykówka, jakże kontaktowa dyscyplina – łączy ludzi, a czasem łączy tak bardzo, że owi ludzie lądują razem w łóżku. Stało się więc tak, iż zarówno Aomine jak i Kagami musieli pogodzić się z tym, że nie „nie lubią się” tak bardzo jakby tego chcieli i po prostu musieli zaakceptować fakt, że jak i na boisku, tak i w łóżku dogadują się więcej niż po prawnie. A poza tymi dwoma miejscami tak właściwie to też nie jest tak źle  i w sumie to fajnie tak czasem podenerwować się nawzajem.
Aomine i Kagami bynajmniej nie uważali się za parę, co to to nie, w żadnym razie. Ba, przecież nie byli nawet przyjaciółmi, więc co tu w ogóle gadać o jakimś związku. Po prostu… Zdarzało im się bywać ze sobą całkowicie niezobowiązująco. Taki układ był im wybitnie na rękę. Oni dwaj, koszykówka i łóżko. Nic więcej nie było im do szczęścia potrzebne. Nigdy nie zastanawiali się nad jakimiś tkliwymi, emocjonalnymi stronami ich układu. To w końcu dobre dla bab. A do tego obaj byli święcie przekonani, że w każdej chwili byliby w stanie przecież to zakończyć. Ot tak, od ręki. Ale nie robili tego, bo po prostu póki co im to pasowało. Nie byli do siebie przywiązani ani nic z tych durnych rzeczy. Po prostu rywalizacja i dobry seks, nic mniej i nic więcej.
Jednakże dla postronnych obserwatorów ich nagła „przyjaźń” była więcej, niż zjawiskiem zdumiewającym i frapowała każdego, kto choć trochę ich znał. Zwłaszcza, że nieświadomie, całkiem bezwiednie, cały swój czas układali pod siebie nawzajem, a co najwyraźniej kompletnie im umknęło w tym całym rywalizowaniu ze sobą.
Aomine i Kagami przegapili też jedną, bardzo ważną i istotną sprawę. Trwali w przekonaniu, że ich mały, nieformalny układ znany jest tylko im. W końcu nie widzieli potrzeby ogłaszania, że boisko nie jest jedyną płaszczyzną na jakiej się spotykali i dogadywali. Otóż zapomnieli o tym, że każde światło ma swój cień, a tak się składa, że oni posiadali jeden i to wspólny, który dodatkowo znał ich jak własną kieszeń.
Kuroko Tetsuya był dobrym obserwatorem, który, trzymając się na uboczu, potrafił dostrzec więcej, niż przeciętny zjadacz chleba. Nie zabrało mu wiele czasu zauważenie, że między jego dwoma światłami dzieją się rzeczy dalece wychodzące poza zwykłe koleżeństwo. Jednakże żaden z nich nie dał mu jeszcze możliwości potwierdzenia jego domysłów. Ukrywali się całkiem nieźle, lecz Kuroko zamierzał się temu przyjrzeć nieco bliżej. W końcu tajemnice między przyjaciółmi były takie niewskazane, a dobrymi nowinami należy dzielić się z najbliższymi. Jaki sens miało ukrywanie swojego szczęścia?
Dzień był gorący i parny, i Kagami czuł, że jeszcze chwila, a zaśnie. Ziewnął szeroko, otwierając powieki i miało nie zszedł na zawał, dostrzegając wlepione w siebie  niebieskie oczy.
- Kuroko, draniu – warknął, z trudem hamując wrzask.
- Przepraszam – mruknął chłopak, nie wyglądając jednak na szczególnie skruszonego. Przypatrywał mu się uważnie z nietłumioną ciekawością i Taiga nie mógł zapanować nad dreszczem paniki jaki go przeszedł.
- Kagami-kun, mam pytanie.
- No – burknął – co jest?
- Czy ty i Aomine-kun spotykacie się?
Kagami wybałuszył na niego oczy.
- Co to, kurna, za pytanie jest? – syknął zniecierpliwiony. – Przecież dobrze wiesz, że razem trenujemy.
- Mhym, rozumiem. – Zainteresowanie w oczach Kuroko było deprymujące i Kagami z mieszaniną irytacji i rezerwy stwierdził, że Kuroko brakuje tylko machającego psiego ogona. Niewiele różniłby się wtedy od Nigou…
- Mam drugie pytanie, Kagami-kun.
- Żeby tylko było mądrzejsze od poprzedniego – mruknął, osuwając się na krześle i ziewając.
- Czy ty i Aomine-kun sypiacie ze sobą?
Mądrość owego pytania niemal zabiła Kagamiego i z trudem uratował się od bliskiego spotkania z podłogą.
- Czy ciebie do reszty pojebało?! – wydarł się, ściągając tym spojrzenia kolegów z klasy. Warknął pod nosem i syknął do Kuroko.
- Powaliło cię, ośle? Co to za chore pytania, kurwa.
Kuroko zmarszczył brwi z nieco zawiedzionym i zniecierpliwionym wyrazem twarzy.
- Ale Kagami-kun, przecież…
- Weź skończ zanim cię palne w ten durny łeb. Co to za pojebane pomysły, żeby… - urwał, gdy do klasy wszedł nauczyciel, a Kuroko niezauważalnie wrócił do swojej ławki.
Co za, kurwa, jebana gnida…
Kagami sięgnął dyskretnie po telefon.

Od: Kagami
Do: Ahomine
Temat: Kuroko już wie
Treść: Ta mała gnida mało mnie o zawał nie przyprawiła. Mówiłem, że tak kurwa będzie.

Przez chwilę przysłuchiwał się monotonnemu głosowi nauczyciela, aż telefon nie zawibrował w jego kieszeni.

Od: Ahomine
Do: Kagami
Temat: Nie spinaj tak.
Treść: Nie panikuj głąbie, Tetsu często udaje, że wie więcej niż w rzeczywistości. Nie daj się mu podpuścić

Kagami warknął pod nosem. Nie daj się mu podpuścić, dobre sobie, gada tak, jakby nie znał Kuroko, kurna. Ignorując własne zirytowanie i niepokój, skupił się na zadaniach, które polecił zrobić nauczyciel. Gdy telefon po raz kolejny zawibrował w jego kieszeni, sięgnął po niego.

Od: Ahomine
Do: Kagami
Temat: Kurwa. Mamy przejebane.
Treść:
>>> Od: Tetsu
Do: Aomine
Temat: Kagami-kun nie chce mi powiedzieć, ale…
Treść: …ja wiem, że wy wiecie, że ja wiem i robicie wszystko, żebym myślał, że to, co wiem, to nie prawda.
<<< 

Kurwa. Zajebiście po prostu.

~~*~~

Kagami zachowywał się całkiem normalnie, jakby nigdy nic. Grunt to nie podsycać ciekawości Kuroko, by ten jak najszybciej znudził się tematem, który najwyraźniej bardzo go interesował. A który nie w smak był ani Kagamiemu, ani Aomine.
Kagami zerknął kątem okna na idącego koło niego Kuroko, który w spokoju popijał waniliowego shake’a.
- Hej – burknął pod nosem, zakładając ręce za głowę. – Idę pograć z Ahomine, idziesz z nami?
Taiga z trudem powstrzymał dreszcz przerażenia, gdy wielkie, spokojne oczy Kuroko skierowały się czujnie na niego. Przełknął ślinę, mając wrażenie, że te oczy prześwietlają go niczym roentgen.
- Nie, dziękuję – stwierdził. – Wątpię, żebym wytrzymał wasze tempo gry.
- No tak… W sumie racja – mruknął Kagami.
Zatem parę metrów dalej pożegnali się i każdy z nich poszedł w przeciwną stronę.
Gdy dotarł na boisko, Aomine już na niego czekał, rzucając do kosza. Właściwie bez słowa zaczęli grać. Krótka wymiana spojrzeń wystarczyła, by obaj zdali sobie sprawę z tego, że są obserwowani. Chociaż gdy Kagami rozglądał się dyskretnie, nikogo nie było w pobliżu. Jednak wiedział, że co jak co, ale Kuroko potrafił stać się niewidzialnym, a już zwłaszcza, gdy nie chciał zostać odkrytym.
To, że Kuroko ich obserwuje nie było żadnym problem, bo tak właściwie, to właśnie o to im chodziło. Plan, który wymyślili razem z Aomine, miał polegać na tym, by Kuroko ich obserwował, jak razem grają, jak każdy z nich idzie w swoim kierunku i… i tyle. Nic więcej i nic mniej. Ich podglądacz miał na własne oczy ujrzeć, że Aomine i Kagamiego nie łączy nic, absolutnie nic, prócz wspólnej gry na boisku.
Dlatego po skończonym meczu i uraczeniu się kilkoma barwnymi, złośliwymi inwektywami, rozeszli się. Nawet nie podając sobie ręki.
Wracając do domu, Kagami rozglądał się dyskretnie, jednak obserwująca obecność zniknęła. Zadowolony przyspieszył kroku. A więc udało im się przechytrzyć Kuroko. Taiga miał szczerą nadzieję, że od teraz Tetsuya porzuci niewygodny dla nich temat i nie będzie do niego wracał. Wcale nie potrzebowali, by ktoś komentował ich relację i dopatrywał się cholera wie czego. Odpowiadało im, jak to wyglądało i na tym temat powinien się skończyć.
Zaklął pod nosem, gdy czyjaś silna ręka złapała go za ramię i pociągnęła w zaułek. Wygenerował z siebie tylko słaby pomruk protestu, gdy niecierpliwe wargi odnalazły jego usta.
- Powinniśmy uważać – mruknął Kagami, gdy Aomine molestował jego szyje.
- Za mną nie szedł – odezwał się Daiki, wsuwając dłonie pod koszulkę Taigi.
- Za mną też nie.
Szeroki uśmiech wypłynął na usta Aomine. Co za pacan. Taiga przyciągnął go bliżej.
- Myślisz, że da nam w końcu spokój?
- No chyba daliśmy mu jasno do zrozumienia, co i jak, nie? – Uniósł pytająco brew, muskając szorstkimi palcami po krzyżach Kagamiego.
- No… tak myślę – powiedział z wahaniem.
Kuroko bywał czasami naprawdę upierdliwy. Ale z drugiej strony byli przecież wiarygodni, tak? Kuroko widział to, co miał widzieć, tak? To, co robili po meczu, nie powinno interesować już nikogo. To była ich sprawa, dwóch rywali, rywalizacja, której inni po prostu… nie zrozumieliby.
- Chodźmy do ciebie, umieram z głodu – odezwał się Aomine, odsuwając się od Taigi i podnosząc z ziemi swoją torbę.
- Myślisz ty czasem o czymś innym, niż koszykówka i żarcie? – warknął, podążając za Aomine.
- O twojej dupie – parsknął, a Kagami wywrócił oczami. – Zresztą mówisz, jakbyś sam nie myślał tylko o tym.
- Bo nie myślę!
- Ach tak?
- Mam jeszcze inne zainteresowania, aho!
- Hahaha, ciekawe jakie!
- Ja… Weź spierdalaj!
Obaj weszli do klatki apartamentowca, w którym mieszkał Kagami.
Żaden z nich nie wiedział, że ich mały plan miał małą lukę, którą przeoczyli. Żaden z nich nie pomyślał, że ich obserwator nie zadowolił się tym, co widział na boisku. Żaden nie zauważył, że byli nadal obserwowani. Chcieli go przechytrzyć? Człowieka widmo?
Kuroko zerknął na zdjęcie swoich dwóch świateł. Ech, te jego dwa światła były takie głupie. Tyle lat, a oni nadal się nie nauczyli, że Kuroko jest wszędzie, wie wszystko i widzi wszystko. I że zawsze, absolutnie zawsze trzeba zachowywać czujność. Bo teraz Kuroko Tetsuya miał dowody. I nikt mu już nie wmówi, że się w czymś mylił. Nikt tak nie znał tych dwóch, jak właśnie on.