Dla
czekających! <3
PART
IV
Nie
mogę spać
w
głowie znowu mam krzyk
Gubię
sens
Patrzę
na niebo
na
to samo co ty
Dwoi
się
Dryfowanie we śnie nie zawsze ma coś
wspólnego z czymś miłym i pozytywnym. Czasami owo dryfowanie jest tak dosłowne,
że reakcja żołądka osoby śpiącej na owe wygibasy, jest jak najbardziej realna,
prawdziwa i bardzo, bardzo groźna. Tak przynajmniej uznał Kise, wybudzając się
ze snu pełnego bujania się, kiwania i poruszania się w górę, w dół i na boki.
Jego żołądek zareagował na to aż nazbyt poprawnie. Przez moment zastanawiał
się, czy obrócić się na plecy, czy może jednak pozostać w pozycji, w jakiej się
obudził i po prostu przeczekać żołądkowe perturbacje.
Zmarszczył brwi, za którymi, głęboko w
czaszce gromadziło się dość nieprzyjemne napięcie wieszczące ból głowy. Sahara
w gardle. No najprawdziwsza pustynia. Piasek zamiast języka. Zdecydowanie
trzeba wstać. Tylko jak tu wstać, żeby się nie porzygać? Ciężkie było życie
ludzi na kacu. Przekręcił się ostrożnie na plecy, czując, jak ciemnieje mu
przed oczami, a żołądek podskakuje bardzo groźnie. Kto by pomyślał, że to taki
ruchomy organ jest…
Heroicznym wysiłkiem podniósł się z łóżka,
przyciskając jedną dłoń do ust, drugą do brzucha. Zastanawiał się, czy bardziej
chce mu się pić czy wymiotować. Po chwili jakże patetycznego wglądania w samego
siebie uznał, że jest gotowy, by powziąć kurs na kuchnię. Lodowata woda z
cytryną była jak błogosławieństwo na jego wypalone gardło. Kiedy on się nauczy,
że szampan to największe zło, po którym cały przełyk przypomina wysuszone na
wiór skrawki? Nigdy więcej, nigdy!
Oparł się o kredens, przykładając chłodną
szklankę do czoła. I co ten cholerny Kasamatsu narobił? Miał go kurna pilnować,
żeby się nie schlał jak prosie, a już zwłaszcza, gdy pojawił się… No. Wtedy,
gdy życie Kise uznało, że ma on wyjątkowo lekki żywot i należy mu go malowniczo
spierdolić. Ryouta jęknął pod nosem przypominając sobie wczorajszy wieczór. No
jak można być takim totalnym burakiem? Ale z drugiej strony, czego Kise się po
nim spodziewał? Że będzie się kajał? Padał na kolana i błagał? Że będzie unikał
jego osoby? Niedoczekanie. To absolutnie nie było w stylu tego zasranego dupka
i powinien był to przewidzieć. Aomine nigdy nie przeprasza, a co dopiero błagać
o wybaczenie! Naiwniak z ciebie Ryouta, trzeba było się ewakuować przy
pierwszej okazji, a nie upierać się jak idiota, że gówno cię to wszystko
obchodzi. Już same spojrzenia wypalające mu dziury w plecach mocno nadwerężały
jego opanowanie, a co dopiero przebywanie w jego towarzystwie, gdy postanowił
dołączyć do byłych przyjaciół. Kise miał serdecznie dość zdawkowego, luźnego
nastroju, jaki między wszystkimi zapanował i drażnił go on na tyle, że z
zapamiętaniem oddawał się wchłanianiu coraz większej ilości musujących sików,
byle tylko nie uczestniczyć w rozmowach, które totalnie i absolutnie nic go nie
obchodziły! Nic a nic! Tylko co z tego, skoro szampan postanowił go zabić i
udusić, gdy ten pieprznięty palant oświecił wszystkich, że przyjechał, by
ponownie dobrać się do tyłka Kise? No może nie do końca tak powiedział, ale
Kise tak właśnie wolał myśleć, bo pozwalało mu to na wściekanie się z
czyściutkim jak łza sumieniem.
Dość tego.
Ze stukiem odłożył szklankę na blat
kredensu i podążył do łazienki. Nie będzie sobie zaprzątał głowy zidiociałym
palantem, Kise już dawno zamknął tę sprawę i nie było co tematu roztrząsać.
Jednak nawet błogosławiony prysznic nie przyniósł pożądanych rezultatów. Snując
się bez celu po domu, Kise uznał w końcu, że jeszcze chwila, a się udusi, a
otaczające go ściany obudzą w nim klaustrofobię. Ubrał się i wyszedł z
mieszkania uznając, że może jednak spacer dobrze mu zrobi i uciszy rozkołatane
myśli.
Niebo na zewnątrz miało stalowoszarą barwę
i tylko patrzeć aż znowu zacznie sypać śnieg. Mimo że Kise bardzo nie lubił
tego zjawiska, to jednak brnął przez ulice przysypane białym puchem, czując
dziwne odprężenie tym, że mróz szczypie go w policzki. Przynajmniej nie miał
już tego okropnego uczucia przytłoczenia i ciasnoty.
Ryouta błąkał się po ulicach miasta bez
jakiegoś konkretnego celu. Mijając witryny sklepowe, migające neony, bilbordy,
spieszących się lub spacerujących ludzi, nie myślał o nim konkretnym. Po prostu
szedł tam, gdzie niosły go nogi. Zgarbił się, zapinając szczelniej płaszcz, gdy
z nieba, tak jak przewidywał, zaczynały spadać maleńkie płatki śniegu. Jednak
śnieg nie przeszkadzał mu tak bardzo jak zwykle. Wciskając dłonie głęboko w
kieszenie przyglądał się jak owe płatki wolnym, kołyszącym ruchem opadają na
ziemię wśród pisków i radości dzieci. Uśmiechnął się sam do siebie, mijając
grupkę dzieciaków, która próbowała łapać płatki śniegu prosto do swoich ust.
Sam tak kiedyś robił. Dawno, dawno, jakieś miliony, miliardy lat temu…
Potrząsnął głową, strzepując śnieg, który
osiadł mu na włosach, karcąc samego siebie w myślach, że brzmi jak jakiś stary
zagrzybiały staruszek i to śmieszne tak użalać się nad samym sobą, gdy przeżyło
się ledwie ćwierć wieku.
Kise nie był stworzony do samotności, nie
lubił, gdy dopadały go ponure myśli, dlatego zawsze szukał towarzystwa innych i
to tam się czuł najlepiej. Nie zdziwiło go więc wcale, że nogi same poniosły go
w stronę domu przyjaciół.
Zadzwonił do drzwi, tupiąc w miejscu, by
pozbyć się śniegu z butów. Gdy drzwi się otworzyły, uśmiechnął się do
przyjaciela.
- Cześć, Kurokocchi, nie przeszkadzam?
Spojrzenie Kuroko było spokojne jak zawsze,
dlatego Kise nie od razu zauważył pewne wahanie w jego oczach i zachowaniu.
- Skąd, wejdź. – Otworzył szerzej drzwi, wpuszczając
go do środka
- Ale zmarzłem! Nawet nie wiedziałem, że
jest tak zimno! Tak łaziłem i łaziłem, i uznałem, że może bym was odwiedził,
dawno u was nie byłem, na pewno nie przeszkadzam?
- Nie, w żadnym razie, Kise-kun, jest
tylko…
- To dobrze! Tak się zastanawiałem, czy w
ogóle was zastanę, bo… - Urwał w połowie zdania i ściągania szalika, słysząc
głośne śmiechy i poczuł, jak żołądek zjeżdża mu do samej ziemi. Zdążył tylko
zerknąć na Kuroko, który otwierał usta, by coś powiedzieć – Kise dopiero po nie
w czasie dojrzał zaniepokojenie w jego oczach – gdy na korytarzu pojawiła się
Momoi, niosąca brudne talerze, a za nią Aomine, chwilowo największa życiowa
zmora Kise.
Ryouta nie zamierzał oszukiwać samego
siebie, że nie spanikował, bo spanikował jak pieprzona dziewica w noc poślubną
i nie było co ściemniać.
Wszyscy zamarli, gapiąc się na siebie w
pełnej napięcia i konsternacji ciszy, a Ryouta czuł, że jeszcze chwila tej
ciężkiej atmosfery, a zacznie krzyczeć, zwłaszcza, że spojrzenie, jakie w niego
wbił Daiki, posyłało po jego kręgosłupie dreszcze przerażenia.
- Także tego, zdzwonimy się Kurokocchi –
odezwał się w końcu, siląc się na normalny ton i obrócił się pospiesznie na
pięcie. – Na razie!
Czując, jakby sam diabeł deptał mu po
piętach, Kise ewakuował się z domu przyjaciół w trybie ekspresowym.
Kurwa,
kurwa, kurwa! Że też nogi właśnie tutaj go poniosły! Szlag by to wszystko
trafił, warczał sam do siebie w myślach. Drgnął, gdy wydawało
mu się, że usłyszał głośny trzask drzwi i obawiając się najgorszego przyspieszył,
składając wszystkim bogom hołd, że właśnie nadjeżdżał autobus. Wskoczył do
środka, błagając, by ta pieruńska maszyna ruszyła jak najszybciej. Gdy tak się
stało, z ulgą opadł na najbliższe siedzenie, czując, że drżą mu kolana.
Ale z ciebie pieprzony mięczak, Ryouta…
~~*~~
Kise czuł, że przemarzł niemal do szpiku
kości. Trzeba było od razu wracać do domu, a nie szwendać się dalej jak kretyn.
Tylko co miał poradzić na to, że to niespodziewane spotkanie tak wyprowadziło
go z równowagi?
Wychodząc po schodach, wsunął rękę do
kieszeni w poszukiwaniu kluczy. Zaraz mu normalnie odpadnie nos z tego zimna.
Kise zatrzymał się na półpiętrze dostrzegając, że ktoś siedzi na schodach
powyżej. Czując ciarki na plecach uniósł wzrok, który trafił prosto w oczy Aomine.
Przez chwilę gapili się na siebie bez
słowa, a wśród mętliku, jaki panował w jego głowie, gdzieś tak na tyłach
podświadomości Kise czuł, że tak będzie. Że obecność Aomine tutaj nie powinna
go dziwić, bo… Bo to było do przewidzenia. Może więc to dlatego lepiej panował
nad swoimi nerwami, a panika, jaką wcześniej poczuł była tylko wspomnieniem. Teraz
dominowała tylko złość. Na tę jego cholerną arogancję, bezczelność i w ogóle na
niego całego.
Prychnął z irytacją pod nosem, wchodząc po
schodach i bez słowa mijając Aomine. Otworzył zamki w drzwiach, wchodząc do
mieszkania z zamiarem jak najszybszego zatrzaśnięcia drzwi.
Kurwa!
- Wynoś się – warknął, napierając na drzwi,
które były przytrzymywane z drugiej strony.
- Też miło cię widzieć – parsknął
ironicznie Aomine, napierając ramieniem na drewno, jednak Kise nie należał
nigdy do cherlaków i musiał się mocno zaprzeć nogami.
- Spieprzaj. Stąd! – wysyczał, czując, jak
jego stopy przesuwają się po podłodze.
- Ani mi się śni – warknął po drugiej
stronie Daiki, wciskając rękę między drzwi a framugę.
- Utnę ci tę łapę! – zagroził ze złością
Kise, uderzając ramieniem w drzwi.
- Spróbuj – prychnął, starając się butem
zablokować zamykające się drzwi.
Przez chwilę siłowali się w milczeniu, aż w
końcu Kise uznał z wściekłością, że nie będzie się bawił w cholernych
przedszkolaków. Jest na to zbyt zmęczony i zmarznięty, by jeszcze użerać się z
dziecinnymi zagraniami Daikiego. Odstąpił od drzwi, zrzucając ze złością buty i
kierując się w stronę kuchni.
Pieprzony dupek, kurwa jego mać.
Wziął do ręki czajnik elektryczny i
podszedł na zlewu napełniając go wodą. Może się walić i palić, ale Kise musi
się napić pieprzonej, gorącej kawy, bo zdechnie. Trzaskając szafkami i
naczyniami, z głośnym stukiem postawił kubek na blacie, wsypując do niego kawę.
- Taki nowy zwyczaj? Chodzenie po domu w
kurtce?
Kpiący głos Aomine bardzo skutecznie
podrażnił nerwy Kise, jednak postanowił go ignorować, bo inaczej zamkną go za
zabójstwo z zimną krwią.
- Spierdalaj – odpowiedział kulturalnie,
otwierając lodówkę i wyciągając z niej mleko.
- Jakie czułości – parsknął. – Mnie też
możesz zrobić kawę.
- Chyba sobie, kurwa, jaja robisz –
parsknął ironicznym śmiechem wychodząc z kuchni, po czym głośno zatrzasnął
drzwi łazienki.
Najwyższy Buddo, co za palant! Co za chory,
popieprzony palant. Ze złością ściągnął z siebie szalik i płaszcz. Wciągając
głęboko powietrze oparł się o pralkę. Spokój, tylko spokój go uratuje.
Przesunął dłonią po twarzy, próbując zapanować na zszarganymi nerwami. Jak on
potrafił go skutecznie wyprowadzić z równowagi… Jak nikt inny! Samą, pieprzoną
obecnością! Wziął kolejny głęboki wdech i wyszedł z łazienki. Odwiesił płaszcz
na korytarzu i wrócił do kuchni, gdzie Daiki pił jego kawę. Jego. W jego własnym
kubku. Czując, że ledwie panuje nad nerwami, zacisnął zęby. Nie, nie wścieknie
się, nie wybuchnie, nie zrobi z siebie idioty. Spokój, harmonia i równowaga –
to nowe motto życiowe Kise przecież.
Dostrzegając go, Aomine upił łyk kawy z
ironicznym uśmiechem. Sukinsyn.
Daiki wyciągnął rękę z drugim kubkiem kawy.
Kise patrzył na niego bez słowa, po czym wziął kubek z jego ręki i podszedł do
zlewu, wylewając jego zawartość.
- Przecież nie zatrułem – mruknął beztrosko
Aomine, dmuchając w swoją Kise parującą kawę.
- Z tobą nic nie wiadomo. – Opłukał
naczynie, po czym podszedł do kredensu z zamiarem zrobienia kolejnej kawy. Jego
układ kofeinonośny rozpaczliwie domagał się swojej dawki.
- Ciebie bym nie otruł.
Ryouta zacisnął zęby, wsypując do kubka
dwie łyżeczki kawy.
- No tak, w końcu ruchanie trupów nigdy cię
nie kręciło – burknął, wlewając wrzątek.
- Otóż to.
Kise zamieszał kawę i wrzucił łyżeczkę do
zlewu.
- Skąd wiedziałeś, że nadal tutaj mieszkam?
- Szósty zmysł.
Ryouta obrócił się w stronę Aomine,
wbijając w niego rozeźlone spojrzenie.
- A ten twój szósty zmysł nie podpowiada ci
czasem, żebyś stąd spierdalał?
- Nie, podpowiada mi coś zupełnie
przeciwnego – odpowiedział niewzruszony.
Kise zawarczał pod nosem, upijając łyk kawy
i parząc sobie przy okazji język.
- Po co tutaj przyszedłeś? Chyba jasno
powiedziałem, co myślę. – Spojrzał na Aomine, który jakby nigdy nic rozsiadł
się przy stole.
- Żeby powiedzieć, że to co mówiłem, było
poważne, to nie był żart.
Niebieskie, twarde spojrzenie mężczyzny
wbiło się niewygodnie w Kise, który miał wielką ochotę jak dziecko podejść do
niego i po prostu zdzielić go z buta.
- A ja powtórzę i powiem, że gówno mnie to
obchodzi – wycedził przez zęby. – Nie mam zamiaru mieć z tobą więcej do
czynienia na żadnym polu. A nawet jeżeli kiedyś miałem, to poczekaj, niech
pomyślę… A, spóźniłeś. O ile? Zaraz, zaraz, ach tak, o kilka ładnych lat! I co
ty sobie wyobrażasz? Że ktoś będzie tyle na ciebie czekał? Jak jakiś
pierdolony, wierny piesek na twoje zawołania? Może cię rozczaruję, ale ja nie
jestem żadnym pierdolonym pieskiem. Poszedłeś sobie w chuj i jeszcze dalej bez
jednego słowa wyjaśnienia, więc do diabła, wracaj tam, bo ja nie wskoczę ci
radośnie w ramiona, bo nagle raczyłeś się pojawić i nie wrócę do ciebie. Za
nic.
Zacisnął mocniej drżącą dłoń na kubku,
wypijając kawę do dna. Nie planował żadnych gorzkich żali, ale jak już zaczął
mówić, nie mógł nad tym zapanować. I chociaż pluł sobie o to w brodę, to z
drugiej strony ulżyło mu, że w końcu to z siebie wyrzucił…
- Mylisz się.
Spojrzał na Aomine, którego oczy – ciemne i
nieczytelne – wbite były nieruchomo w niego.
- Po pierwsze nie traktuję cię jak żadnego
psa. Po drugie kłamiesz. Wiem to ja i wiesz to doskonale ty. Ale w porządku, oszukuj
się, mnie to nie przeszkadza. – Podniósł się od stołu i ruszył do zlewu,
odkładając tam pusty kubek po kawie.
Kise aż się zapowietrzył. No… No kurwa, no.
Przecież mu zajebie. Pierdolnie w niego tym jebanym kubkiem i zabije na
miejscu.
- A po trzecie, to nie wrócisz do mnie. Ja cię
odzyskam, durniu. Możesz być tego absolutnie pewien. A to, co o tym sądzisz
mało mnie interesuje. Znam cię, Kise, nikt nie zna cię tak jak ja. Nie musisz
mi wskakiwać w ramiona, żadna zabawa, gdy to, czego chcesz, samo się do ciebie
pcha. – Wygiął usta w uśmiechu, ani na moment nie spuszczając wzroku z twarzy
Kise, który wyglądał, jakby ktoś go uderzył czymś ciężkim.
- Nie jestem żadną zabawką – wydyszał Ryouta,
któremu aż szumiało w uszach od złości i skołowania.
- Nie jesteś. I nie zachowuj się tak,
jakbyś był. – Podszedł do Kise, dostrzegając, jak jego oczy rozszerzają się w
tłumionej panice. Przyjemny zapach jego perfum dotarł do Aomine i wciągnął
głęboko powietrze. Zatrzymał się, gdy wyciągnięta ręka Kise dotknęła jego
piersi. - Nie jesteśmy już dziećmi, a ja jestem poważny – mruknął. – Nie zabronisz
mi tego.
- Wynoś się…
Usta Aomine rozciągnęły się w szerokim
uśmiechu.
- Jak sobie życzysz.
___________
Jamal
– Nieboskit
H.:
Trochę krótko, ale chciałam w końcu dodać tę część. Nie wieeeem, jak się
podobało, no ale no. Obiecuje postarać się, żeby kolejna część było szybciej.
:D