Alibaba obudził się, czując ruch koło
siebie. Uchylił jedną powiekę, przyglądając się Kouenowi idącemu w stronę
łazienki. Gołe pośladki Kouena. Szlag. Wcisnął nos w poduszkę, czując, że
zaczynają go palić koniuszki uszu. W żołądku zalęgły mu się chyba jakieś
gigantyczne motyle mutanty, bo miał wrażenie, że wszystko mu tam podskakuje i
fruwa. Zewsząd bombardowała go obecność Kouena. Jego ciepło, jego zapach i
mógłby tak po prostu leżeć i leżeć, i już nigdy nie wstawać, nie wyrywać się z
tego przedziwnego, pełnego jakiegoś pokrętnego odurzenia stanu.
Czy to właśnie tak… Czy tak się czuł
człowiek zakochany? Jak na najdzikszym rollercoasterze?
Abgwyyy… Pokręcił gwałtownie głową,
zarzucając na nią kołdrę. Czuł się… czuł się jak jakiś totalny, durny szczeniak
i co więcej, nie było mu z tym źle.
Zesztywniał, słysząc odgłos otwieranych
drzwi. Po chwili rozległy się ciche, ostrożne kroki, aż łóżko nie ugięło się
pod czyimś ciężarem. Kouen wsunął się pod kołdrę i Alibaba sam nie wiedział,
czy ma dać jakiś znak życia, czy jednak dalej bezpiecznie siedzieć sobie pod
kołdrą... Wychylił się, zerkając jednym okiem na Kouena.
Jyyy!
Mężczyzna wpatrywał się z niego czujnie i
nieruchomo, jak tygrys na polowaniu. Alibaba schował się na powrót pod kołdrę
czując, że dudni mu serce, a durny uśmiech sam ciśnie mu się na usta.
I co on miał, u licha, teraz zrobić?
Nananana, jak tu teraz spojrzeć Kouenowi w oczy i nie spłonąć burakiem jak
jakaś dziewica? No, Saluja, bądź facet, podejdź do tego spokojnie i z rozwagą.
Gość cię zaprosił do siebie, przeżyliście najlepszy seks na świecie, chyba na
siebie lecicie, więc co ty robisz pod tą kołdrą, no co?
- Zamierzasz się udusić?
Alibaba wzdrygnął się gwałtownie, gdy Kouen
w końcu przerwał tę napiętą ciszę, a jego głos był spokojny, rozważny i nieco
przyśmiewczy jak zwykle.
- Może… Może ja lubię? – spytał w poduszkę.
No dobra, Saluja, już i tak jesteś
beznadziejnie zadurzonym idiotą, gorzej przecież nie będzie.
- Dusić się?
Alibaba wychylił się zza kołdry, gapiąc się
na Kouena. Jego oczy były uważne i takie jakieś… jaśniejące. Alibaba dopiero
teraz zauważył, jak wymowne potrafi być spojrzenie Kouena. Jak ono wiele mówi.
Jak wiele mówi, odkąd Alibaba przestał unikać nazywania tego, co w tych oczach
czaiło się już od dłuższego czasu. Coś w dołku zaciskało ku się konwulsyjnie,
gdy analizował wszystkie sytuacje i wydarzenia, które miały miejsce, a które po
prostu wolał ignorować. Wszystkie te spojrzenia Kouena, gesty, słowa, jego
zachowanie… Czemu ignorował to, że Kouen komunikuje wszystkim innym, a nie
słowami?
Ze strachu. Alibaba wiedział, że to był
strach. To wszystko rysowało się zbyt pięknie, zbyt dobrze, by nie tkwił w tym
jakiś haczyk. Nie wiedział, kiedy coś się w Kouenie zmieniło, kiedy przestali
być dla siebie tylko partnerami do seksu, kiedy pojawiło się coś więcej… Nie
wiedział kiedy, ale za to wiedział, że Kouen to facet, dla którego łatwo
stracić głowę. I którego zarazem ciężko jest rozgryźć. A to było niebezpieczne,
groźne. I dlatego bronił się przed tym, co rodziło się w nim samym. Nie zniósł
by, gdyby Kouen po prostu bezlitośnie przeszedł po nim.
Kouen otworzył usta, jakby chciał coś
powiedzieć, jednak zamknął je szybko, marszcząc brwi. Alibaba dobrze wiedział,
że Kouen nie jest dobry w słowach, w wyrażaniu własnych emocji słowami. I w
jakiś dziwny sposób rozczulał go fakt, że mimo wszystko to właśnie on próbuje…
cały czas próbował… A Alibaba był taki durnym, zawziętym kretynem…
Westchnął, przymykając powieki. To chyba w
końcu ten czas, żeby przestać utrudniać i robić uniki.
- Co jemy? – spytał układając się
wygodniej. Zerknął na Kouena, który gapił się na niego z dziwnym wyrazem
twarzy. Aaaaa… a może jednak nie…
- Znaczy – odchrząknął – chyba, że
pracujesz dzisiaj.
- Nie pracuję – odpowiedział, nie
spuszczając z niego spojrzenia, co zaczynało wprawiać Alibabę w zakłopotanie.
- Aha… To dobrze. To ten… opierdalamy się?
– zaśmiał się nerwowo, nie wiedząc, jak ma sobie poradzić z tym intensywnym
spojrzeniem Kouena.
Coś na kształt cienkiego kwiku opuściło
jego gardło, gdy Kouen podniósł się jednym ruchem i już chwilę potem Alibaba
leżał uwięziony pod gorącym ciałem. Serce galopowało mu jak oszalałe, gdy
wpatrywał się w pociemniałe oczy Kouena. Mężczyzna pochylił się i dotknął jego
ust swoimi, a Alibaba nie był w stanie powstrzymać cichego westchnienia, co
Kouen najwyraźniej potraktował jako przyzwolenie.
Saluja czuł, jak ta mała inwazja na jego
osobę wywołuje stosowną reakcję. Przesunął dłonią po plecach Kouena
przyciągając go bliżej. Kouen oderwał się od niego, a jego oczy lśniły
mieszaniną tłumionych emocji, które sprawiały, że Alibaba nie mógł oddychać.
Uniósł głowę łącząc na powrót ich usta, a pocałunek był namiętny, ale niezwykle
zmysłowy i delikatny, tak różny od tych wcześniejszych.
Cichy pomruk wydobył się z piersi Kouena,
gdy Alibaba wsunął palce we włosy na jego karku. Dobrze wiedzieć, że nie tylko
on, Alibaba, miał słabe punkty, które Kouen bezwzględnie potrafił
wykorzystywać.
- Chcesz wracać? – wymruczał Kouen,
przesuwając nosem po jego szyi i uchu.
Alibaba nie musiał pytać, o co Kouenowi
chodzi. Doskonale wyczuwał tę niedopowiedzianą część. Czemu czytanie Kouena nie
było wcześniej takie proste? Czemu wcześniej nie potrafiłby stwierdzić, że
Kouen po prostu chce, żeby Alibaba został tutaj, w jego domu, że chce, żeby go
poznał? Może wymagało to tego wszystkiego, co się stało? Może Alibaba należał
do tego rodzaju ckliwych idiotów, którzy potrzebowali potwierdzenia?
- Niekoniecznie. Możemy zostać. Jeżeli
chcesz.
No,
powiedz. Powiedz mi. Ja, a teraz ty, powiedz mi, powiedz, czego pragniesz,
czego chcesz, czego oczekujesz. Chcę to wiedzieć, więc powiedz mi.
Błyszczące, aksamitne oczy spojrzały prosto
w jego własne i chociaż czuł, jak ciepło zalewa jego policzki, nie potrafił
odwrócić się od tego, co w nich było.
- Chcę – powiedział, całując go po raz
kolejny.
- Ale musisz mnie nakarmić – mruknął,
czując, jak jego myśli są rozpraszane przez gorące dłonie.
- Myślisz czasem o czymś innym, niż
jedzenie? – spytał Kouen, przygryzając delikatnie szyję Alibaby.
- Aha… Zdarza mi się… Czasem… - wymamrotał.
Salomonie, jak można mieć tak zdolne ręce i usta?
- Ciężko uwierzyć.
Oooch, język też miał zdolny…
- Na przykład teraz wcale nie myślę o
jedzeniu…
- Nie?
- Zdecydowanie nie – jęknął, gdy palce
Kouena przebiegły po jego boku.
- Interesujące. A o czym?
- O brzydkich rzeczach – sapnął, gdy biodra
Kouena otarły się o niego.
- Jak bardzo?
Alibaba zadrżał, gdy mrukliwy głos
rozbrzmiał przy jego uchu, a gorący język przesunął się po wrażliwym płatku.
- Bardzo – zapewnił, czując, jak napięte
mięśnia drżą pod jego dłońmi. Kouen ocierał się o niego powolnymi ruchami, a
Alibaba czuł, jak ciśnienie dudni mu w uszach. Objął go nogami w pasie,
poddając się kołyszącemu rytmowi. Dłoń Kouena zamknęła się na ich członkach i
Alibabie wystarczyło kilka chwil, by całe rozkoszne napięcie znalazło swoje
ujście. Kouenowi też najwyraźniej niewiele było trzeba, jego płytki, urywany
oddech uspokajał się przy uchu Alibaby.
- Jak tak dalej pójdzie, to nie wyjdziemy w
końcu w tego łóżka – parsknął, sunąc opuszkami palców po zagłębieniu kręgosłupa
Kouena. Mężczyzna zamruczał coś niewyraźnie, chyba nie mając szczególnej ochoty
się ruszać. Nie żeby Alibabie przeszkadzał jego gorący ciężar i gżenie się z
nim w łóżku. Jedna skoro już tu są, to wypadałoby zrobić coś innego, prócz
leżenia w wygodnym łóżku.
- Idę pod prysznic – odezwał się Alibaba,
próbując wysunąć się spod mężczyzny, jednak ten tylko mruknął coś pod nosem. –
No weź, muszę iść zapolować na jedzenie, kto nas nakarmi, jak ty się
wylegujesz?
Kouen uniósł się na łokciach, całując do w
usta.
- Lodówka to taki ciężki przeciwnik –
stwierdził, a kącik jego ust uniósł się ku górze z lekką kpiną.
- Żebyś, cholera, wiedział – prychnął,
starając się go zepchnąć z siebie.
- Idź, ja muszę zadzwonić w parę miejsc,
zajmie mi to chwilę. – Odsunął się, kładąc się obok.
- Na pewno nie musisz pracować? – spytał,
podnosząc się do siadu.
- Na pewno. Idź polować, zanim umrzesz z
głodu.
- Hahaha, no bardzo zabawne – prychnął,
idąc do łazienki.
Wziął szybki, orzeźwiający prysznic, żeby
jak najszybciej pozbyć się wszystkich nieprzystojnych myśli z Kouenem w roli
głównej. Ale i tak nie mógł zapanować nad tymi dziwnymi, rozpalającymi jego
policzki rumieńcami, gdy myślał o tym… o tym wszystkim. Miał wrażenie, że ktoś
go uderzył czymś zbyt ciężkim w głowę i teraz ma problem, żeby powrócić na
właściwą orbitę rozsądku. Bujał za to radośnie w obłokach i nawet nie potrafił
sobie wmawiać, że dorosłemu facetowi nie wypada się zachowywać jak zakochana nastolatka.
Kouen zajął się swoimi sprawami, więc
Alibaba udał się na parter, żeby poszukać czegoś do jedzenia. Skoro Kouen
pozwolił mu się porządzić lodówką, Alibaba nie zamierzał odmawiać.
Naprawdę się dziwił, że tak łatwo udało mu
się odnaleźć kuchnię i nie zgubić z dziesięć raz w tym rozległym domiszczu. Powinni
tu rozdawać mapki dla odwiedzających.
Przez chwilę gapił się na zawartość
luksusowej lodówki, po czym stwierdził, że po prostu zrobi im kanapki. Wolał
nie ryzykować, że przypadkiem puści to pomieszczenie z dymem. Przecież nie
wypłaciłby się do końca życia i wnuki jego wnuków musiałyby spłacać jego długi.
O ile kiedykolwiek trafiłyby mu się jakieś wnuki.
Wyciągając kilka rzeczy z lodówki, odwrócił
się, zamykając ją łokciem i niemal wrzasnął na całe gardło, o mało co nie
wypuszczając z rąk wszystkiego, co trzyma, gdy się okazało, że ktoś za nim
stoi.
Kilkunastoletni chłopak przyglądał mu się
uważnie, marszcząc brwi. Alibaba poczuł, że kompletnie stracił język w gębie i
po prostu stał jak ten idiota, dokumentnie sparaliżowany i niezdolny do tego,
by wydusić z siebie jakiekolwiek słowo.
- Cześć – odezwał się chłopak, przechylając
głowę na bok, patrząc teraz na niego z zainteresowaniem i dziwnym zamyśleniem.
- Cześć – wyjąkał Alibaba, obronnie
przyciskając ser, szynkę i pomidora do własnej piersi, jakby te miały uchronić
go przed każdym niebezpieczeństwem świata. A w każdym razie na pewno przed
nieznajomym.
- Kim jesteś?
- J-ja… eee… Kouen… Bo…
- Jesteś dziwką mojego brata? – spytał z
ciekawością, mrużąc powieki.
Alibaba mało się nie przewrócił.
O kurwa.
Jak… jak on niby miał wyjaśnić całą
sytuację? Co on tu niby robi i rządzi się w czyjejś lodówce? Że wyjada czyjeś
pomidory? Że niby kim jest? Matką, żoną czy kochanką Kouen? A może zaginioną
siostrą? Szlag, nie jest babą, no co się z nim dzieje? Przyjacielem? To chyba
nie pasowało do ich aktualnych relacji. Więc ma wypalić, że… co, Kouen go puka?
Ale wtedy wyjdzie, że chłopak ma rację. To może, że puka go z większym
uczuciem, niż puka się dziwkę? Ale czy chłopak w ogóle nie jest za młody, żeby
słuchać takich rzeczy? Czy Alibaba może tak demoralizować dzieci? O Salomonie,
ratuj, zanim Alibaba popełni jakiś ciężki i niewybaczalny grzech i na zawsze
zbruka niewinność tego dziecka…
- Kouha.
Chłopak podskoczył na dźwięk swojego
imienia i dotyku ręki na ramieniu. Alibaba podskoczył razem z nim, o mało nie
schodząc na zawał, gdy zaskoczyła ich obecność Kouena.
Mężczyzna przez chwilę mierzył chłopaka
kamiennym spojrzeniem, a Kouha wyglądał jak psiak, który kładzie po sobie uszy.
Dopiero po chwili do Alibaby dotarło, że ten cały Kouha musi być bratem Kouena.
Byli… byli do siebie bardzo podobni, chociaż Kouen oczywiście pozbawiony był
nastoletnich rysów twarzy. Alibaba zastanowił się przez chwilę, czy jak był
nastolatkiem, to mógł wyglądać jak jego młodszy brat…
- Bracie. – Kouha zaśmiał się, a ręka
Kouena potarmosiła lekko jego włosy. – Kiedy wróciłeś?
- Wczoraj – odpowiedział spokojnie Kouen,
przenosząc spojrzenie na Alibabę, który skulił się nieco, nie panując nad rumieńcami.
Wzrok Kouhy też powędrował w jego stronę i
chłopak już, już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, pewnie zapytać o to samo
brata, o co zapytał Alibabę, ale jedno twarde spojrzenie Kouena wystarczyło, by
chłopak zamknął je ze stukiem zębów. Sekundę później jednak rozchmurzył się. Co
z nim było?
- To jest Alibaba – odezwał się Kouen,
podchodząc do Saluji i wyciągając z jego dłoni to, co trzymał. – Mój gość.
No tak. Był gościem. Czemu sam na to nie
wpadł? Czemu pogrążył się w zawiłościach dziwnych relacji, zamiast po prostu
powiedzieć, że jest gościem Kouena, jest znajomym i… i tak wyszło?
Kouha zerknął na Alibabę, a szeroki uśmiech
wypływał na jego usta.
- Gość… - powtórzył za bratem dziwnym
tonem, który sugerował, że zrozumiał więcej niż powinien. Co tylko pogłębiło
zakłopotanie Alibaby, a na co Kouen zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi.
- Hakuei wróciła? – spytał Kouen,
wyciągając chleb.
- Też wczoraj – przytaknął Kouha,
usadawiając się na jednym z wysokich krzeseł. – Ale pojechała z samego rana z
Ryuu. Mogę z wami zjeść? Koumei znowu gdzieś przepadł, musisz go poszukać. –
Posunął w ich stronę talerzyk z masłem.
- Możesz – odmruknął Kouen, krojąc wprawnie
pomidora.
Alibaba w milczeniu zabrał się za
smarowanie kanapek, nie mając pojęcia co mógłby powiedzieć. Nagle poczuł się,
że chyba przytłaczają go te odwiedziny i nie wie, jak ma zachowywać. Wziął
ogórka, żeby go pokroić, przysłuchując się ich rozmowie, samemu się nie
udzielając.
Cholera, chyba pierwszy raz zdarzyło się,
że nie wiedział co mówić. Był niepoprawną gadułą, a teraz czuł się dziwnie
skrępowany. Kouen który ma rodzinę, który spędza z nią czasem czas… To było
takie dziwne. Zresztą, o czym miał z nimi mówić, skoro w ogóle ich nie znał?
Wolał sobie po prostu w milczeniu na nich popatrywać. Ciekawe ile w ogóle
rodzeństwa ma Kouen, z tego, co mówili, wychodziło na to, że ich rodzina jest
spora… A może… może mieszkają tu teściowie?
Zaklął, gdy omsknął mu się nóż, kalecząc mu
palec.
- Ała – syknął, machając ręką.
- Nawet krojenie jest za trudne? – zakpił
Kouen, łapiąc jego nadgarstek i przyglądając się krwawiącemu skaleczeniu.
- To przez przypadek! – wyburczał z
oburzeniem, ale Kouen go nie słuchał tylko pociągnął do zlewu odkręcając zimną
wodę i wkładając jego rękę pod strumień.
- Zapamiętam, żeby nie dawać ci noża –
uśmiechnął się krzywo. – Ciamajdy wszystkim robią sobie krzywdę.
- Hej, bez takich mi tutaj – warknął.
- Haha… Hahahaha!
Alibaba obejrzał się w stronę Kouhy, który
siedział na krześle z dziwnym, szerokim uśmiechem na twarzy. Alibaba zadrżał
widząc jego błędne oczy utkwione w zlewie.
- Hahahaha! – roześmiał się ponownie,
zsuwając z krzesła.
Kouen szybkim ruchem złapał za ścierkę i
rzucił nią w Alibabę.
- Owiń rękę – polecił, odwracając się do
niego tyłem i stając na drodze brata. – Kouha. – Powiedział jego imię twardo i
władczo, zaciskając dłoń na jego ramieniu.
Kouha chyba nie wiele sobie z tego robił,
tylko chichotał jak opętany, a jego uśmiech jeszcze się powiększał, o ile to w
ogóle możliwe…
- Kouha! – niemal warknął, potrząsając nim
lekko. Kouha popatrzył na niego, śmiejąc się i śmiejąc, a ten śmiech cichł z
wolna, aż chłopak zaczął wpatrywać się w brata z przerażeniem na twarzy.
- B… bracie…
- W porządku – mruknął, kładąc dłoń na jego
plecach i popychając go lekko. – Poczekaj na mnie – rzucił do Alibaby prze
ramię.
Alibaba gapił się jak zmartwiały na Kouena
wyprowadzającego z kuchni brata. Co to… co to niby było?
Aż usiadł ciężko na stołku, zaciskając
palce na ścierce. Okej. To było… to było dziwne. I straszne. I… czy brat Kouena
był no, chory? A może oni wszyscy mają nie po kolei w głowie czy coś? O szlag…
Nie minęło kilka minut, jak Kouen wrócił do
kuchni z kamiennym wyrazem twarzy. Podszedł po prostu do niego, łapiąc za rękę
i odwijając ścierkę.
- Chyba przeżyjesz – stwierdził.
- Uhm – mruknął potakująco. – Ja… mogę o
coś spytać? – Spojrzał niepewnie na Kouena, który zerknął na niego z bliska.
- Możesz – odpowiedział, odwracając się i
szukając czegoś w szafkach.
- Czy… z Kouhą wszystko dobrze? – spytał
nieśmiało, zezując na niego.
- Tak. – Najwyraźniej znalazł to, czego
szukał, bo stanął znowu przed nim i spokojnie zakleił mu palec plastrem.
Milczeli, gdy Kouen robił im kanapki i gdy
je jedli. Zastanawiał się, czy miał prawo zadać jeszcze jakieś pytanie, czy
może wtrącać się w sprawy Kouena na tyle i czy ten w ogóle będzie chciał się
nimi dzielić. Chciał się parę razy odezwać, ale koniec końców rezygnował, nie
chcąc być nachalnym. Gdyby Kouen chciał mu coś powiedzieć, to chyba by
powiedział, prawda?
- Poszukamy Koumei’a – odezwał się Kouen,
gdy umył już wszystkie naczynia.
Alibaba kiwnął głową, zsuwając się z
krzesła.
- To też twój brat? – spytał, nie mogąc
pohamować ciekawości, gdy wyszli już na korytarz.
- Tak, też młodszy.
- Więc ty jesteś najstarszy? – zgadnął,
rozglądając się po gustownie urządzonym domu. Czuł się bardziej jakby trafił do
jakiegoś dworku, niż do normalnego domu. Wszystko tu było eleganckie i
wyglądało na drogie i antyczne.
- Dokładnie – przytaknął.
Znowu zapadło między nimi milczenie, a
Alibaba dwoił się i troił, by wymyślić jakiś temat.
- Gdy żył nasz ojciec – odezwał się w końcu
Kouen – był znaną osobistością.
- Już nie żyje? Przykro mi – mruknął
Alibaba, łapiąc go za rękaw w nie do końca kontrolowanym odruchu. Kouen nie
skomentował tego, tylko złapał jego dłoń w swoją, a Alibabie poczerwieniały
policzki. To ten… że o co chodzi?
- Już dawno. W każdym razie byliśmy wtedy
mocno na świeczniku. I gdy Kouha miał kilka lat, został porwany.
- Porwany? – wyjąkał Alibaba.
- Ktoś go porwał dla pieniędzy, których
naszemu ojcu nie brakowało.
Alibaba obserwował go kątem oka, jak
marszczy brwi, a jego twarz jest kamienna i taka… straszna. Musnął kciukiem
wierzch jego dłoni, na co palce mężczyzny zacisnęły się nieco mocniej.
- Mój ojciec zapłacił. Ale trzymali go
kilka dni. Nie wiemy dokładnie, co mu zrobili, Kouha nigdy tego nie powiedział
i nie wiadomo, czy w ogóle cokolwiek pamięta.
Zatrzymali się przed jakimiś drzwiami, a
Alibaba po prostu wpatrywał się w niego, próbując sobie wyobrazić, co musieli
przeżywać, skoro nawet teraz, po tylu latach, wspomnienia budziły w Kouenie
złość.
- W każdym razie na widok krwi traci rozum.
- Boi się jej? - spytał, przygryzając
wargi.
- Nie, nie boi się jej. – Spojrzał na
Alibabę. – On ją lubi.
Zadrżał i był więcej niż pewien, że Kouen
to poczuł. Cholera, co trzeba zrobić człowiekowi, żeby krew tak na niego
działała? To było… to było przerażające.
- Przepraszam – wymamrotał. – Skaleczyłem
się i niepotrzebnie… Wiesz…
- Nie mówię tego, żebyś przepraszał. – Zmarszczył
groźnie brwi. – Nie wiedziałeś. Chciałem tylko, żebyś go nie oceniał.
- Nie oceniam go. – Spojrzał spokojnie w
oczy Kouena. – Byłem zaskoczony i trochę… zdezorientowany, ale nie oceniałem
go. I teraz też tego nie robię. To okropne, co mu zrobili…
Umilkł, nie wiedząc, co wypada w takiej
sytuacji powiedzieć i co Kouen sobie myślał, bo w dalszym ciągu po prostu
milczał z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Gdy Alibaba zaczął się denerwować,
że jednak powiedział coś nie tak, albo nie powiedział czegoś, mężczyzna uniósł
dłoń i musnął palcami jego policzek. Po czym obrócił się, otwierając drzwi i
pociągnął go za sobą.
Alibabie mało szczęka nie uderzyła o
podłogę. O… o rany.
- Tu… tu są same książki? – wyjąkał,
rozglądając się po wielkiej… nie, gigantycznej bibliotece! Alibaba był więcej
niż pewien, że nigdy nie widział tak wielkiej, ba, że większość ludzkości nigdy
nie widziała takiej!
- Owszem – przytaknął, prowadząc go między
wysokie regały.
O rany… Alibaba rozglądał się, czując,
jakby był w jakimś muzeum czy coś. Dwupoziomowa biblioteka i po prostu same…
same książki. Jeny, ciekawe czy Kouen przeczytał je wszystkie. Alibaba wątpił,
czy za całe swoje życie przeczytał chociaż jedną półkę całego takiego regału.
Kouen prowadził go między tymi wszystkimi
regałami, jakby doskonale wiedział, gdzie idzie. Alibaba już po paru krokach
stracił kompletnie orientację i myślał o tym, jak to się dzieje, że Kouen się
tutaj nie gubi.
- Twój brat tutaj jest? – zagadnął.
- Za pewne. Zazwyczaj tutaj pracuje.
Alibaba mruknął potakująco, gdy wychodzili
po szerokich schodach na górne piętro.
- Przeczytałeś je wszystkie? – zadał
kolejne pytanie, widząc tytuły w jakiś obcych językach.
- Większość.
- O rany… A ja nie czytałem nawet lektur w
szkole - wymamrotał pod nosem Alibaba, a Kouen zerknął na niego z uśmieszkiem
drgającym na ustach.
- No i jest – powiedział Kouen, a Alibaba
dopiero teraz zauważył stolik pod oknem, przy którym siedział… a właściwie spał
Koumei.
- Chyba jest zmęczony – odezwał się
niepewnie Alibaba, gdy podchodzili do niego.
- Bo pracuje zamiast spać. Albo śpi tutaj.
– Kouen westchnął i złapał za oparcie krzesła, ciągnąc je w swoją stronę, a
Koumei praktycznie zleciał z niego, otwierając gwałtownie oczy.
- Ajć, ajć – syknął, masując kolana. – Nie
da się budzić człowieka normalnie? – burknął, zerkając na Kouena, któremu
drgała brew.
Alibaba starał się stać niewidzialny,
zwłaszcza, że Kouen w dalszym ciągu trzymał jego dłoń, co nagle zaczęło go
peszyć. Zarumienił się, gdy spojrzenie Koumei’a przeniosło się na niego, a
mężczyzna uniósł brwi, przenosząc wzrok na brata.
- To Alibaba – powiedział spokojnie Kouen.
– A to Koumei. Dlaczego znowu śpisz w bibliotece? – Zmrużył oczy.
- Wiesz, ile mamy pracy? – Koumei poprawił
ubranie i zaczął porządkować papiery na stoliku. – Musimy zmienić strategię
firmy, zyski zaczęły spadać, a konkurencja nie śpi. Tylko skąd ja mam wziąć
pieniądze na nowych ludzi i premię? Twoje nowe inwestycje dużo nas kosztują,
bracie…
- Zwrócą się – przerwał mu wywód Kouen. –
Daj im trzy miesiące.
- Trzy miesiące, trzy miesiące - zamarudził
pod nosem, klikając coś na komputerze. – Wiesz, co znaczy trzy miesiące na
rynku? Oczywiście, że wiesz, a dalej każesz mi tyle czekać – westchnął
dramatycznie, zamykając laptopa.
- Koumei. Idź spać.
- No idę, idę, przecież i tak nie dasz mi
pracować. A sam harujesz jak wół, czy ty bierzesz kiedyś wolne? Nie!
- Dzisiaj mam wolne – odpowiedział
spokojnie Kouen.
Koumei ponownie spojrzał na Alibabę, mrużąc
powieki.
- Zadbaj, żeby nie zajmował się pracą –
zwrócił się do Alibaby, po czym zabrał swoje rzeczy i ruszył do wyjścia.
- J-jasne – mruknął niewyraźnie Alibaba.
Kouen westchnął, opierając się o regał za
nim, pocierając palcami skroń.
- Może wolisz dzisiaj odpocząć? – zagadnął
Alibaba, a Kouen przeniósł na niego uważne spojrzenie.
- Odpoczywam – stwierdził.
- Uhm – mruknął, a Kouen pociągnął go w
swoją stronę, obejmując ręką w pasie.
Alibaba poczuł się dziwnie zawstydzony, a
Kouen wyglądał na zadowolonego, muskając palcami jego policzek. Pochylił się,
całując jego usta, a Alibaba rozchylił wargi, łapiąc za jego koszulę. Mmmm, jak
Kouen będzie mu tak robił, to chyba prędko nie wyjdą z tej biblioteki…
- Co myślisz? – zamruczał Kouen, muskając
delikatnie jego wargi.
Alibaba doskonale wiedział, o co Kouen
pytał. Pogłaskał jego policzek, czując jakieś przewrotne zadowolenie, gdy Kouen
nie wyglądał na niezadowolonego z tego gestu.
- Masz naprawdę piękny dom – stwierdził. –
A twoi bracia wyglądają na fajnych. Jesteście bardzo podobni do siebie. Masz
jeszcze jakieś rodzeństwo?
- Jeszcze troje.
- To musi wam być fajnie w tyle osób, taka
duża rodzina, to zawsze zabawniej. – Uśmiechnął się.
- A ty? Masz rodzeństwo? – spytał Kouen,
przesuwając dłonią po jego plecach.
- Dwóch przyrodnich braci. Ale nie
dogadujemy się. – Wzruszył ramionami i nawet nie wiedział, że odwraca wzrok, dopóki
Kouen nie złapał delikatnie jego brody i nie odwrócił w swoją stronę. Nie
wspominał, że to bardziej Cassim był jego bratem, wolał niepotrzebnie nie
irytować Kouena.
- Rozumiem – mruknął, całując go, po czym
złapał za jego rękę i pociągnął za sobą.
- Gdzie idziemy? – spytał, gdy opuścili już
bibliotekę.
- Pokaże ci stajnie, w których chciałeś
zamieszkać.
Alibaba naburmuszył się na tę otwartą kpinę.
Co za dziad, no co za dziad.
Gdy już dotarli do owych stajni, Alibaba
stwierdził, że owszem, te konie zdawały się mieć lepsze warunki, niż co
poniektórzy studenci. Jakie to dołujące.
- O bogowie! – zawołał wystraszony, gdy z
jednego z boksów wychyliła się czarna, końska głowa, dotykając jego ramienia.
- Spokojnie, bo go wystraszysz. – Kouen
pogłaskał dłonią konia.
Wystraszysz, wystraszysz, ciekawe kto tu
kogo wystraszy bardziej…
- Dużo ich tu macie? – zapytał, wyciągając
niepewnie dłoń, by koń mógł ją powąchać.
- Kilka. Poczekaj tu na mnie i nie daj się
zjeść. – Uśmiechnął się do niego złośliwie.
- Dupek – warknął pod nosem. – I co się
gapisz? – burknął do konia, który wyciągał głowę, żeby go obwąchać.
Alibaba rozglądał się, dostrzegając coraz
więcej zwierzaków w boksach. Sam nigdy nie jeździł konno i jakoś sobie nie
wyobrażał siebie na grzbiecie takiego nieobliczalnego stworzenia.
Odwrócił się, słysząc głośne uderzenie
kopyt i… dziewczęcy pisk? Uchylił jedne z drzwi boksu i stanął w miejscu w
osłupieniu. Na słomianej wyściółce siedziała śliczna dziewczyna, a koło niej
stał jasno umaszczony koń, a ona… zaplatała
mu warkoczyki na ogonie?
- Aaa! – pisnęła zaskoczona, gdy go
zauważyła. – Kim jesteś? Co tu robisz? – Złapała obronnie za widły.
Alibaba uniósł spanikowany ręce w górę,
żeby czasem nie zadźgała go nimi.
- J-ja…
- Ty!
- Jestem… jestem z Kouenem – wydyszał, gdy
prawie przyciskała mu widły do piersi.
- Przyszedłeś z bratem? – zamrugała
zdziwiona.
- No tak. – Podrapał się po karku z
nerwowym uśmiechem. – Zaprosił mnie.
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, po czym
ukłoniła się nisko.
- Przepraszam! Przepraszam!
Słodki Salomonie…
- Przestań, przestań! – zawołał, czując się
jak skończony głupek. – Nie chciałem cię wystraszyć, myślałem, że coś się stało
i dlatego… To twój koń? – zapytał, mając nadzieję, że jakoś uda mu się z tego
wybrnąć.
Bogowie, nie ma to jak udane pierwsze
spotkanie z siostrą Kouena, no po prostu geniusz! Alibaba jesteś geniuszem!
Ciesz się, że nie oberwałeś tymi cholernymi widłami.
- Uhym – mruknęła, gładząc bok zwierzęcia.
– Ma na imię Vinea.
- Jest śliczna – stwierdził, uśmiechając
się ze zdenerwowaniem.
Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie.
- Naprawdę przyszedłeś z moim bratem? –
Zlustrowała go wzrokiem.
- Naprawdę, haha…
Jak tak dalej pójdzie, to nabawi się
szczękościsku.
- A on gdzie jest? – spytała, mrużąc
powieki. Cholera, robiła to dokładnie tak samo jak Kouen…
- Poszedł… a właśnie wraca… - umilkł
gwałtownie, gdy zauważył, że Kouen prowadzi za sobą dwa konie.
Nie… Nie… Dobrzy bogowie, nie…
- Nie dałeś się pożreć? – zakpił Kouen, a
Alibaba nie miał nawet siły, żeby mu odpysknąć.
Kouen, nie zrobisz mi tego…
- Co ty tu… - Kouen spojrzał do boksu,
marszcząc brwi na widok swojej siostry.
Dziewczyna skuliła się, łapiąc dłonią za
grzywę klaczki i patrząc niepewnie na brata.
- Kougyoku…
Dziewczyna skuliła się jakby bardziej, a
Alibaba spojrzał na Kouena z zaskoczeniem. Czy ona się go bała? Czy on
terroryzował własną siostrę? Bez jaj…
Kouen wszedł do boksu, kładąc na ziemi to,
co przyniósł.
- Osiodłaj ją – polecił. – Przyda jej się
spacer. Poczekamy na zewnątrz.
Twarz Kougyoku rozpromieniła się i
dziewczyna szybko zabrała się do oporządzania swojego konia.
- Kouen… - zaczął Alibaba, gdy wyszli na
zewnątrz. – To nie oznacza to, o czym myślę?
Kouen zerknął na niego, a jego usta
wykrzywił uśmieszek. O bogowie…
- Ja nigdy nie jeździłem konno! – powiedział
spanikowany.
- To będziesz miał okazję – stwierdził,
poprawiając siodło jednego z koni.
- Ale… Ale ja nawet nie wiem jak na to
wejść!
- Nie „to” – spojrzał na niego groźnie. –
Ma na imię Agares i módl się, żeby cię po tym nie zrzucił z grzbietu.
Alibaba pobladł. Kouen… Kouen chce go
zabić. Normalnie chce go zabić i upozorować wypadek.
- Nie mdlej, dzieciaku, żartowałem. –
Przyciągnął go do siebie, całując w usta. – Jest spokojny i nic ci nie będzie.
- Czemu jakoś ci nie wierzę? – wydukał, na
co Kouen tylko uśmiechnął się pod nosem.
- Już jestem! – zawołała radośnie Kougyoku,
wyprowadzając swojego konia. – Jedziemy, gdzieś dalej bracie? Czy tylko tutaj?
Vinea zaczyna się już nudzić. – Pogłaskała klaczkę, na co ta fuknęła jej
powietrzem w ucho.
- Jeszcze za wcześnie dla niej, musi dobrze
wygoić kontuzję. Pojeździmy tutaj, Alibaba nigdy nie jeździł konno.
- Mówisz, jakby to było coś hańbiącego –
powiedział naburmuszony.
- Mogę cię nauczyć! – zaproponowała
Kougyoku. – To dziecinnie proste.
Taaa, jasne, dla kogoś, kto pewnie jeździł
od dziecka, na pewno.
Dziewczyna bez problemu wspięła się na
konia, siadając po damsku z nogami po jednej stronie. Alibaba zerknął na
Ageresa i przełknął ślinę.
- Chodź tutaj – polecił Kouen, obniżając
strzemię. – Prawa noga tutaj. Złap się siodła i wybij się z lewej nogi.
- Nie dam rady – stwierdził Alibaba, bo
nagle się okazało, że te konie wcale nie są takie małe na jakie wyglądają.
Czemu one mają tak wysoko ten grzbiet, do licha.`
- Nie przesadzaj.
- No mówię ci, że nie dam rady! – wkurzył
się. – Nie wybiję się tak wysoko.
- To cię podsadzę.
- Jak babę?!
- No ktoś tu musi robić za mężczyznę.
- Nienawidzę cię – warknął Alibaba, gdy
ręce Kouena złapały go w pasie.
- Oczywiście. – Pocałował go w kark, a
Alibabę aż przeszły ciarki.
- Drań – mruknął tylko, mając wrażenie, że
Kouen zaśmiał się pod nosem.
Z pomocą Kouena udało mu się siąść w
siodle, ale czuł się w nim totalnie niepewnie i miał wrażenie, że w każdej
chwili zostanie zrzucony. Kougyoku zdawała się nie mieć takich problemów, tylko
radośnie jeździła po specjalnym padoku, jak człowiek, który naprawdę urodził
się w siodle. Tak samo zresztą jak Kouen, który wyglądał jak jakiś antyczny
wojownik, albo jakiś król, aż Alibaba zarumienił się kilka razy na swoje
niezbyt przystojne myśli. Spędzili dłuższy czas jeżdżąc konno, a właściwie to
oni jeździli, bo Alibaba modlił się tylko, żeby nie spaść. Ageres niezwykle
spokojnie wszystko znosił i nie zabił go tak, jak obawiał się tego Alibaba.
Niemniej wątpił, by kiedykolwiek udało mu się osiągnąć w tym taką perfekcję,
jaką miała jego dwójka nauczycieli.
- I tak strasznie było? – zapytał Kouen,
gdy wracali do domu.
Alibaba czuł, jak drżą mu nogi od siedzenia
w siodle i cały czas miał wrażenie, że chodzi jak kaczka.
- Dopóki nie zacząłeś poganiać Ageresa było
całkiem nieźle – prychnął. – Mógł mnie zrzucić!
- Złapałbym cię.
- Jasne. Prędzej byś pozwolił mi spaść i
miał z tego ubaw.
- Może trochę.
Alibaba posłał mu wkurzone spojrzenie, po
czym westchnął krótko.
- Fajna ta twoja siostra – stwierdził. –
Chociaż myślałem, że zadźga mnie widłami.
- Kougyoku ma problem z nawiązywaniem
kontaktów – mruknął Kouen, wchodząc do domu. – Przesiaduje cały dzień w stajni
z końmi.
Alibaba zerknął na niego i nawiedziła go
myśl, że Kouen naprawdę… troszczy się o swoją rodzinę. Mógł się złościć,
marszczyć groźnie, milczeć wyniośle, ale to była po prostu… kouenowa wersja
troski. Alibaba widział to teraz wyraźnie, że on o każdym z nich myśli, o
każdego się martwi, marszcząc złowrogo te swoje brwi. I Alibaba uważał, że to
cudowne. Że jego rodzeństwo ma naprawdę szczęście, mając kogoś takiego jak
Kouen, kto nad nimi czuwa…
- Co? – mruknął Kouen, zauważając, że
Alibaba mu się przygląda.
- Nic. – Chłopak pokręcił głową,
uśmiechając się lekko.
- Masz… - zaczął, jednak w tym momencie
rozdzwonił się jego telefon. Przez chwilę mu się przyglądał z chmurnym wyrazem
twarzy.
- Odbierz – powiedział Alibaba. – Może to
coś ważnego.
Kouen spojrzał na niego uważnie.
- Poczekaj w kuchni, zaraz wrócę.
Alibaba poszedł zatem do kuchni, mając wrażenie,
że jakiś taki głupi uśmiech nie chce zejść z jego twarzy. Zatrzymał się na
progu, gdy zauważył, że w kuchni ktoś jest. No szlag, ta kuchnia jak nic była
jakaś przeklęta.
- Em, dzień dobry – przywitał się nerwowo,
gdy czarnowłosa kobieta spojrzała na niego pytająca. – Ja… eee… Mam na imię
Alibaba. Jestem z Kouenem. Jakby co.
Alibaba, ty mistrzu zawierania znajomości…
- Z Kouenem? – Kobieta uniosła brew.
- No… tak. Z nim.
Alibaba poczuł się niepewnie, gdy twarz
kobiety rozjaśniła się w uśmiechu.
- A więc przywiózł cię Kouen? – spytała,
podchodząc do niego i zapraszając go do kuchni. – To niezwykłe. Może masz
ochotę coś zjeść? Albo napijesz się czegoś?
Alibaba nie wiedział, co w tym takiego
niezwykłego, a radosny uśmiech kobiety wprawiał go w zakłopotanie.
- Ee, może być… woda.
- Jestem Hakuei, zostajesz na obiedzie,
prawda? Właśnie gotuję, pewnie jesteś głodny. Jeździliście konno?
- No tak… - Alibaba nie wiedział, na co
odpowiada, ale kobiecie najwyraźniej tyle wystarczyło.
- To usiądź sobie, musisz jeszcze chwilę
poczekać. To mój brat, Hakuryuu.
Alibaba dopiero teraz dostrzegł chłopaka
siedzącego przy stole, który patrzył na niego z jakąś taką ponurą miną.
- Cześć – mruknął, a chłopak skinął głową.
- A Kouen gdzie jest? – spytała Hakuei,
mieszając coś na patelni.
- Rozmawia przez telefon – odpowiedział,
siadając przy stole.
Hakuryuu opierał twarz o dłoń, patrząc ze
znudzeniem w ścianę. Alibaba zastanawiał się, skąd chłopak może mieć taką
nieładną bliznę na twarzy. Wyglądał z tym trochę…. strasznie. Zresztą chyba wszyscy
Renowie byli straszni.
- Alibaba, powiedz mi…
Saluja zerknął na kobietę.
- Zostajesz też na kolacji, tak?
O bogowie… Miał ochotę schować się pod
stół, bo odnosił dziwne wrażenie, że ta kobieta zrozumiała znacznie więcej niż
powinna, a przecież on nic takiego nie powiedział!
- Zostaje.
Alibaba obrócił się, patrząc na Kouena
stojącego w drzwiach. Hakuei uśmiechnęła się szeroko.
- Tak właśnie myślałam. To dobrze.
Alibaba nie wiedział czy to dobrze i czemu
kobieta uważa, że to dobrze. Ale gdy Kouen spojrzał na niego, a Alibaba
zobaczył tam dużo… dużo rzeczy. stwierdził, że w sumie to zostanie na tej
kolacji i że to naprawdę będzie… w porządku.
______________________
H.:
Z góry przepraszam za Renów, mam świadomość, że raczej nie oddałam zbyt dobrze
ich charakterów, ale mam nimi problem i dużo bardziej wolę ich oglądać niż o
nich pisać. Mimo wszystko mam nadzieję, że nie raziło to jakoś bardzo. ^^
Jeżeli chodzi o sam rozdział, to pewnie był on jednym z tych o wszystkim i o
niczym, ale dla mnie z wielu względów był potrzebny i osobiście uważam, że
Alibaba musiał trochę poznać Kouena, zwłaszcza od tej troszkę innej strony, a
że Kouen mało mówi, tylko czyni, tak więc Alibaba mógł poznać na własnej
skórze. A ja cóż, ja właśnie tak to widziałam. Mam nadzieję, że jakoś to
wyszło. :D