Aomine
poprawił krawat, po czym z westchnieniem wysiadł z samochodu, otwierając tylnie
drzwi. Daiki poprawił zsuwające się szelki spodenek chłopca, po czym wziął go
za rękę, żeby gnojek czasem mu się nie zgubił. Kuroko miał drażniącą tendencję
do znikania w najmniej odpowiednich momentach i pojawiania się znienacka.
Zacisnął
zęby, widząc grupkę ludzi ubranych na czarno tuż koło małej kapliczki. Stanął
wraz z chłopcem nieco z boku, nie mając naprawdę ochoty na żadne lamenty i
rozmowy. Ludzi, którzy przybyli na pogrzeb jego kuzynki, nie było zbyt wiele,
ale i tak więcej, niż przypuszczał. Byli to w dużej mierze ich znajomi, wątpił,
aby był tu ktoś z rodziny… Ale chwila… Zdaje się, że Aomine o czymś zapomniał i
właśnie go oświeciło…
-
Dzień dobry, pan Aomine?
Odwrócił
się, dostrzegając idącą w ich kierunku kobietę z opieki społecznej.
-
Tak, dzień dobry – mruknął.
-
Proszę wybaczyć, że tak bez uprzedzenia, ale pomyślałam, że moja obecność
mogłaby być pomocna, gdyby chłopiec źle zniósł tę uroczystość – wyjaśniła,
uśmiechając się do Kuroko, który przysunął się tylko do Aomine opierając
policzek o jego nogę. – No i mogłabym od razu sprawdzić jak sobie radzicie.
-
Radzimy sobie dobrze – powiedział oschłym tonem.
Asako
popatrzyła na niego z uwagą.
-
Proszę się tak nie denerwować, panie Aomine, nie zamierzam wam szkodzić, wręcz
przeciwnie. Ponad to dopóki nie zostaną zatwierdzone pełne prawa opieki, mam
obowiązek was wizytować.
-
Będzie nas pani kontrolować? – spytał chłodno, mrużąc oczy.
-
Wizytować – poprawiła. – Sprawdzać, w jakich warunkach mieszka chłopiec i
przede wszystkim, bo to jest najważniejsze, jak się z panem czuje.
-
Tetsu nie narzeka – wyjaśnił nieco odprężony. – Dogadujemy, się, prawda stary?
– Spojrzał na chłopca, a Kuroko uniósł głowę do góry, uśmiechnął się lekko i
pokiwał głową, po czym przeniósł uważne, spokojne spojrzenie na kobietę.
-
Bardzo mnie to cieszy.
-
A ja mam do pani jedno pytanie. – Uśmiechnął się nieco bezczelnie.
-
Tak?
-
Czemu zadzwoniliście akurat do mnie? Chłopak ma bliższego wujka, właśnie sobie
przypomniałem, że przecież mąż mojej kuzynki miał brata. Dlatego pytam, czemu
ja?
-
Cóż… - Kobieta splotła dłonie. – Próbowaliśmy się z nim skontaktować,
oczywiście. Ale nie odpowiadał na nasze żadne telefony, a ponad to przebywa na
stałe w Europie. Dlatego to właśnie pan jest jego najbliższą rodziną –
powiedziała z naciskiem. – Ale może już pójdziemy? Uroczystość się zaczyna.
Nachmurzony
Aomine kiwnął tylko głową, podążając w kierunku zebranych ludzi.
~*~
-
No i co się, do licha, krzywisz, hę? – burknął, patrząc jak Kuroko grzebie w
talerzu z zupą. No przecież, do cholery, dobra była. Jak na zupę z puszki.
Chłopiec
wzruszył ramionami.
-
Mów do mnie, smarku jeden. – Zmarszczył groźnie brwi.
O
tak, gnojek jak chciał, to potrafił mówić. Nie żeby Daiki nie zastanawiał się
nigdy nad tym milczeniem chłopca, ale tak właściwie to mu to nie przeszkadzało.
Jednak musiał przyznać, że gdy się w końcu odezwał, wytrąciło go to trochę z
równowagi. Po pogrzebie znajomi jego kuzynki oblegli ich, składając
kondolencje, pozdrawiając, wypytując, płacząc i to chyba było za dużo dla
małego. Wyciągnął do niego ręce tak desperacko i z taką prośbą powiedział: „Do
domu”, że Aomine przez chwilę poczuł się całkowicie oszołomiony. No, a potem
ewakuował ich jak najszybciej. Od tej pory smark nie miał humoru.
-
Co jest? – spytał, odkładając łyżkę i modląc się o cierpliwość.
-
Nie chce – mruknął chłopiec, odsuwając nieznacznie talerz.
-
Musisz jeść, gówniarzu, bo mi tu potem przyjdzie jakaś cholerna baba i powie,
że cię głoduje – powiedział stanowczo, starając się nie warczeć.
-
Nie chce – powtórzył, tym razem bardziej mokro, a Aomine przeraził się nie na
żarty, że za chwilę przyjdzie mu radzić sobie z beczącym dzieciakiem. A on
kompletnie nie wiedział, co się robi z beczącymi dziećmi.
-
Dobra, dobra, okej, zostaw zupę. – Pomasował skroń. – Może chociaż jogurt, co?
Ten z gwiazdkami?
Tetsuya
pociągnął nosem i kiwnął głową.
Aomine
skoczył do lodówki, jakby od niej zależało jego życie, po czym postawił jogurt
i łyżeczkę przed chłopcem.
-
Nie bucz, kurde – mruknął, wycierając papierowym ręcznikiem buzie Kuroko, a w
tym samym momencie rozległ się dzwonek u drzwi. – Wsuwaj, ja zobaczę, kto nam
zawraca dupę.
Klnąc
pod nosem, Daiki podszedł do drzwi i otworzył je z rozmachem.
-
Ojczeeeee! – zawołała z radością osoba po drugiej stronie drzwi, szczerząc do
Aomine te swoje idealnie białe zęby.
-
Nie ma nikogo w domu – warknął, z hukiem zatrzaskując drzwi przed nosem swojego
gościa.
Pieprzony,
bezmózgi dupek…
Nie
zareagował na pukanie, idąc z powrotem do kuchni. Drzwi otworzyły się same, a
jak.
-
Aominecchi, jesteś draniem bez serca! – zawołał nieproszony gość, ładując się
bezczelnie do mieszkania.
-
Czego chcesz, Kise? – spytał, zakładając ręce na piersi i patrząc groźnie na
uśmiechniętego szeroko mężczyznę, który miał czelność tytułować się jego
przyjacielem, a do tego najlepszym.
-
Jak czego, Aominecchi! Wyjeżdżam na dwa tygodnie, a jak wracam, to się
dowiaduję, że zostałeś tatusiem! I myślałeś, że co? – zaśmiał się.
-
Nie jestem żadnym, pieprzonym ojcem – warknął. – I kto ci naopowiadał takich
pierdół, ciekaw jestem.
-
Midorimacchi! – oświadczył błyskając uśmiechem. – Mieliśmy awaryjne i musiałem
stawić się na kontrolne badania, no i przekazał mi radosną nowinę.
-
Gnój, zabiję go – warknął Daiki, po czym wmaszerował do kuchni.
-
Aominecchi, ja chcę wiedzieć jak to się… - Zatrzymał się raptownie na progu
kuchni, dostrzegając siedzącego przy stole chłopca umazianego jogurtem. –
Jeeej, ale jest do ciebie podobny! – zawołał, wchodząc do pomieszczenia i
przyglądając się z zainteresowaniem chłopcu.
Aomine
zakrztusił się pitą kawą.
-
Przestań mnie wkurwiać, Kise, bo cię wywalę za drzwi – warknął.
-
Heeej, Aominecchi, nie przeklinaj przy dziecku! – zawołał oburzony.
-
Nie pouczaj mnie – syknął.
-
Cicho tam! – fuknął na niego i zwrócił się chłopca z szerokim uśmiechem –
Cześć, maluchu, jestem Kise, a ty? – Kuroko milczał, gapiąc się na mężczyznę. –
Noo, weź, chodź do wujka. – Wyciągnął w jego kierunku ręce.
Kuroko
poruszył się tak gwałtownie, że aż przesunął cały stół i wyciągnął ręce do
Aomine tak rozpaczliwie, że gdyby nie refleks mężczyzny, byłby spadł z tego
swojego krzesła.
Daiki
zarechotał, biorąc na ręce Tetsuyę, który zwykle nie domagał się dotykania i
był jak mały kociak, którego gdy chcesz pogłaskać wygina się na wszystkie
sposoby, bylebyś go nie dosięgnął.
-
Chyba cię nie pokochał – zaśmiał się głośno, patrząc na Kise, który z nadal
wyciągniętymi rękami zawiesił głowę.
-
Obaj jesteście bez serca – zachlipał teatralnie.
~*~
-
Aominnecchi!
-
Nooo – mruknął, zalewając kawę.
-
Możesz mi powiedzieć, czym ty karmisz to dziecko? – spytał Kise, gapiąc się na
zawartość lodówki.
-
Jak to czym, jedzeniem – prychnął.
-
Ty to nazywasz jedzeniem? – Podetknął pod nos Daikiego obeschnięty serek
topiony. – TYM go karmisz?
-
Noo, może akurat nie tym… Kise, do cholery, przecież nie daje mu śmieci do
jedzenia – warknął, odtrącając dłoń mężczyzny od swojej twarzy.
-
Nie? Nie? – zapiał. – To kto jada te wszystkiego zupy w puszce, hę?
-
Ja – burknął.
-
A wiesz, że tylko one są w lodówce, prawda? – Uniósł zaczepnie brew. – Pytam
zatem, co jada twoje dziecko!
-
Wkurwiasz mnie. To nie moje dziecko – zawarczał.
-
Nie zmieniaj tematu! – zawołał, podążając za Aomine, który ruszył do wyjścia z
kuchni. – Nie możesz go karmić takim jedzeniem!
-
Aleś ty upierdliwy – westchnął. – Dobrze wiesz, że ja nie gotuję, coś musimy
jeść. – Usiadł wygodnie na kanapie. Kuroko, oglądający kreskówkę z nosem w psim
pluszaku, popatrzył najpierw na niego, potem na Kise, a potem przysunął się
nieco bliżej Aomine.
-
I co z tego! Jest tyle lepszego jedzenia! – Usiadł na pufie. – Powinieneś mu
jakieś warzywa kupić, owoce!
-
Mamy je – mruknął, upijając kawę i nie odrywając spojrzenia od telewizora.
-
O tak, jedną zasuszoną marchewkę i trzy nadgniłe jabłka! – Rzucił w przyjaciela
długopisem leżącym na stoliku.
-
Kurna, Kise, bo ci zasadzę kopa w końcu – warknął, masując policzek.
-
To słuchaj, co do ciebie mówię – fuknął.
-
Zacznę, jak przestaniesz pieprzyć głupoty.
-
Nie przeklinaj! – Drugi długopis poleciał w kierunku Aomine.
-
No kuźwa mać – zawarczał, rzucając długopisem w Kise, który dostał nim prosto w
czoło.
Zerknął
na Kuroko, który patrzył na jojczącego Kise i chichotał w swojego pluszaka.
-
Widzisz, nawet smarkacz się z ciebie śmieje – wyszczerzył się bezczelnie.
-
To twoja wina, ty go tak szkolisz! – Wycelował oskarżycielsko palcem w
Daikiego. – Za chwilę wyrośnie z niego drugi potwór i to będzie koniec tego
świata.
-
Ale ty bredzisz, Ryouta – westchnął.
-
Nie bredzę! – oburzył się. – I jutro idziemy na zakupy! Czas żebyście zaczęli
jeść coś innego prócz chemii z puszki!
~*~
Ku
irytacji Aomine, Kise bardzo szybko rozpanoszył się w jego mieszkaniu,
zmuszając go do sprzątania i kupowania jakiegoś zdrowego badziewia. A co gorsze,
wychodziło na to, że jakimś cudem Kise przekonał do siebie Kuroko i ten nie
chował się już przed nim gdzie tylko mógł i nie szukał u Aomine ratunku od
wszędobylskich przyjacielskich uczuć Ryouty. Ale co się dziwić, skoro sam
zgodził się, by to Kise odbierał wcześniej smarkacza z przedszkola, gotował,
wcale nie najgorszej zresztą, a przede wszystkim zapewniał małemu rozrywki, o
których Daiki nawet nie pomyślał. Kolekcja zabawek Kuroko rosła w
zastraszającym tempie, a do tego Kise zawsze miał jakąś nową kolorowankę dla
niego i kredki. Czasami, wracając do domu, Aomine czuł się, jakby wylądował w
jakimś jednoosobowym przedszkolu. Albo dwu. Kise zdawał się czerpać z tego tyle
samo radość co mały.
Daiki
modlił się, by tydzień minął jak najszybciej i Kise poleciał w końcu na te
cholerne Hawaje, bo jego cierpliwość powoli się kończyła. Och, tak, obecność
Ryouty przydała się, a jak. Dwa dni po pogrzebie rodziców Tetsu, Aomine dostał
telefon od prawnika jego ojca. Okazało się, że cały majątek rodziny został
przepisany gówniarzowi, a co więcej, pokaźne udziały w jakiejś firmie. Gdy Kise
udało się dowiedzieć, o co chodzi warczącemu i plującemu jadem Aomine, polecił
mu swojego kolegę, prawnika, który zajmie się dla nich wszystkimi sprawami.
Daiki średnio przepadał za Kasamatsu, ale wiedział z doświadczenia, że jako
prawnik sprawdza się w stu procentach. W każdym razie Aomine odetchnął, gdy
Kise wyleciał na jakiś czas z kraju razem ze swoimi kontaktami i hałaśliwą
osobą.
-
No, wyłazimy, stary. – Uśmiechnął się krzywo, oparty o framugę.
-
Jeszcze – padła stanowcza odpowiedź.
Daiki
wywrócił oczami. Zabije kiedyś tego Kise. To wszystko jego wina, on go tak
nauczył.
-
Tetsu, woda jest już zimna.
-
Ciepła – odpowiedział chłopiec w pełnym skupieniu zatapiając statek.
-
Siedzisz tu już godzinę, jest zimna – powiedział przez zaciśnięte zęby.
-
Ciepła – powtórzył, nawet na niego nie patrząc, wyrzucając statek do góry,
który z pluskiem wpadł z powrotem do wody.
-
Nie no, do cholery, żebym ja się ze smarkaczem przegadywał – warknął pod nosem,
łapiąc za ręcznik i podchodząc stanowczo do wanny. – Wyłazimy.
-
Nieee – wymruczał Kuroko, jeżdżąc statkiem pod wodą.
Co za bezczelny gnojek, parsknął w myślach.
-
Tetsu, wychodź – powiedział groźnie.
Kuroko
uniósł głowę i popatrzył na niego tymi swoimi wielkimi oczami.
-
Dai, nie.
Aomine
przez chwilę stracił koncept.
- O nie, nie, nie dam się na to nabrać, stary, nie tym razem – powiedział stanowczo, bez ceregieli łapiąc chłopca i wyjmując go z wanny. – Jak mnie będziesz wkurzał, to wywalimy wszystkie zabawki – zagroził, wcierając go z rozmachem.
- O nie, nie, nie dam się na to nabrać, stary, nie tym razem – powiedział stanowczo, bez ceregieli łapiąc chłopca i wyjmując go z wanny. – Jak mnie będziesz wkurzał, to wywalimy wszystkie zabawki – zagroził, wcierając go z rozmachem.
-
Nieee – zaprotestował Kuroko.
-
Tak, tak, a teraz ubieraj tą pidżamę, bo ta cholerna zupa z dinozaurami stygnie
– prychnął.
To
był kolejny wynalazek Kise, oczywiście, zupy z makaronem w dinozaury. No ludzie,
litości. Dinozaury?! Ale cóż, stało się, Tetsu jadał teraz zupy tylko z
makaronem w dinozaury. Żadna inna nie przeszła.
-
Czemu nie jesz? – burknął, zerkając na chłopca, który obracał łyżkę w zupie. –
Tetsu? – ponaglił, gdy ten milczał, wbijając wzrok w talerz.
Niebieskie
oczy spoczęły na Aomine.
-
Kisia naś już nie lubi? – spytał.
-
Kisia? – powtórzył, robiąc wielkie oczy. – Nie lubi nas?
-
Kisia. Nie lubi naś? – zapytał jeszcze raz z takim jakimś zbolałym spojrzeniem.
-
Kisia? Jaka… Moment, masz na myśli Kise? – zaśmiał się, ale szybko umilkł
widząc zmartwione spojrzenie Kuroko.
-
Nie, Kise nas lubi – zapewnił.
-
Nie przychodzi już do naś – poskarżył się.
-
Kise pojechał do pracy – wyjaśnił.
-
Do pracy?
-
Tak. Do pracy. Kise lata samolotami, wiesz, takimi dużymi.
-
A gdzie poleciał? – spytał, majtając nogami w powietrzu.
-
Na taką wyspę, na Hawaje.
-
A to jest daleko? – Zmarszczył czoło.
-
Daleko, daleko, ale za kilka dni wróci i za pewnością przyjdzie. – Uśmiechnął
się krzywo.
-
A możemy do niego źadzwonić? – Przechylił głowę, patrząc z uwagą na Aomine.
-
Zadzwonić? Tak… Nie! To znaczy nie, Kise jest pilotem i nie odbiera telefonów,
musimy poczekać aż już wyląduje z powrotem w kraju. A teraz jedz już. – Pstryknął
go w ucho.
-
Ale przyjdzie do nas? – upewnił się jeszcze, zanurzając łyżkę w zupie.
-
Przyjdzie, przyjedzie, a jak nie, to skopiemy mu tyłek – wyszczerzył się, a
Kuroko odpowiedział uśmiechem pełnym makaronowych dinozaurów.
~*~
Tak
jak powiedział Aomine, gdy tylko Kise wylądował z powrotem w Japonii, pojawił
się u nich z całą swoją hałaśliwą osobą, opalenizną, dobrym nastrojem i
pamiątkami.
-
Kise, jest już późno – mruknął Daiki, opierając głowę o wersalkę i gapiąc się w
sufit.
-
No poczekajże – odpowiedział zniecierpliwiony Ryouta w skupieniu układając na
podłodze puzzle.
-
A ten? – Zadowolony Tetsu podał mężczyźnie puzzel, patrząc na niego
wyczekująco.
-
Teeen… – zamruczał, przyglądając się kawałkowi układanki pod różnymi kątami.
-
Kiseee! – Aomine westchnął niezwykle warkliwie.
-
No czekaj, powiedziałem! – wkurzył się. – Już kończymy.
-
Do cholery, smarkacz powinien już spać.
-
No przecież zaraz pójdzie, jeszcze kawałek nam tylko został!
Aomine
wbił swój niezwykle wkurzony wzrok mordercy w mężczyznę, lecz ten nawet nie
zareagował, tylko nadal marszczył te swoje idealne brwi i próbował dokończyć
układankę.
-
Tutaj? – wymruczał oparty na nodze Kise Kuroko, wskazując palcem jakieś
miejsce.
-
No oczywiście, że tutaj! – zawołał uradowany.
-
Kise, do licha, idziemy jutro do przedszkola i to ja, a nie ty, będę go budził
– warknął, opierając łokcie na nogach i patrząc na nich groźnie.
Dwa
spojrzenia, jedno niebieskie, całkowicie proszące i jasne, bursztynowe wręcz,
wbiły się bardzo niewygodnie w Aomine. Kurwa. Kurwa, kurwa!
-
Idę się myć – wywarczał. – Jak skończę, gnojek ma być w łóżku!
Kise
wyszczerzył się.
-
Tak jest, panie tato! – zasalutował i skulił się, gdy przechodzący obok Daiki
kopnął go niezwykle boleśnie.
-
Bijesz mnieee! – jęknął. – A po resztą Kurokocchi nie ma łóżka, ha!
-
Nie denerwuj mnie.
-
Aominecchi, mówiłem ci już, trzeba wywalić te twoje graty i dać mu własny
pokój! – zawołał, wstając.
-
Kise, do cholery, skończ. – Wywrócił oczami.
-
No weź, w czym problem? Kupisz mu łóżko, jakąś ładną tapetę w samochody…
-
W sieśki – odezwał się Tetsu.
Aomine
popatrzył na chłopca, który trzymając Kise za spodnie drapał się po stopie.
-
No, widzisz? W pieski! – wyszczerzył się radośnie.
Po
raz kolejny dwa denerwujące spojrzenie wbiły się w niego wyczekująco.
-
Kise, idź już do domu, masz wory pod oczami – warknął, odwracając się do nich
tyłem i podążając do łazienki.
-
Aaaa! Nie mów tak! Nie mam żadnych worów pod oczami! Nie mogę mieć! Gdzie tu
jest jakieś lusterko?!