Tak
na dobry początek weekendu, żeby dopieścić miłośników AoKaga. :D
PART
5
- Czyli mówisz, że…
- Masz siedzieć z mordą w kubeł – warknął
Kagami. – Skręć w lewo.
- Nie o to mi chodziło – odpowiedział,
skręcając. – Ten gość podrabia dokumenty?
- Wszystko podrabia – prychnął. –
Dokumenty, faktury, paszporty, dowody, pieniądze, kurwa, wszystko.
- I jeszcze nikt go nie zapuszkował?
Uniósł brwi, gdy Kagami roześmiał się na
całe gardło.
- Z czego rżysz?
- Zapuszkować? Jego? Zapomnij. Ten gość jak
chce, potrafi zapaść się pod ziemię i nikt go nie znajdzie! A do tego nie tylko
przestępczy światek korzysta z jego usług, ale wasi prawi i porządni obywatele
też.
Aomine pokiwał zamyślony głową.
- I nie myśl sobie, że dasz radę go
wsadzić, kretyn ma takie plecy, że jest nie do ruszenia.
- Obiecuję, że nie rzucę się na niego z
kajdankami – uśmiechnął się ironicznie.
- Możesz sobie robić jaja, ale on jest
serio niebezpieczny – mruknął. – Niespecjalnie podoba mi się współpraca z nim,
ale chyba nie mamy innego wyjścia. Cokolwiek by ci proponował to się nie
zgadzaj, ta gnida ma we wszystkim jakiś interes, nawet jak podaje ci rękę.
- Rozumiem, rozumiem. – Wywrócił oczami. –
Gdzie teraz?
- Prosto i w lewo – mruknął, sprawdzając
drogę we wiadomości jaką otrzymał.
- Nie za bardzo ruchliwe miejsce? – mruknął
Aomine, gdy wysiedli koło kamienicy stojącej przy jednej z głównych ulic
miasta. – Jesteś pewny, że nie robi z nas debili?
- Nie, w interesach jest zawsze poważny. I
nie znasz go, on uwielbia wszystko co głośne i krzykliwe – burknął pod nosem,
otwierając drzwi bramy i wchodząc do środka. Nim zapukali do drzwi z numerem 9
mieszczących się na poddaszu kamienicy, Kagami złapał Aomine za ramię.
- Pamiętaj, żeby nic przy nim nie gadać –
mruknął. – On lubi dużo wiedzieć i nawet nie wiesz, kiedy zaczynasz mu o
wszystkim śpiewać.
- Nie panikuj, do licha – prychnął,
wyrywając ramię i pukając z rozmachem w drzwi. To, co otworzyło im drzwi, było
jednym wielkim pierdolonym słońcem. No jebane kwiatki, tęcze i szczęście. Gdyby
nie broń w ręce mężczyzny, która dyskretnie zniknęła za paskiem spodni.
- Kagamicchi, jednak przyjechałeś! –
Mężczyzna uśmiechnął się promiennie, a
Daiki zastanawiał się, jak to się dzieje, że gość nie zabija bielą
swoich zębów.
- Cześć, Kise – burknął Taiga.
- Wchodźcie, wchodźcie, nie będziemy
załatwiać interesów na korytarzu, jeszcze ktoś nas podsłucha i będę musiał
porzucić to całkiem sympatyczne miejsce – parsknął.
- Jesteś pewny, że ten wesoły trans nam
pomoże? – mruknął Daiki, wchodząc do mieszkania. Kagami parsknął śmiechem.
- Trans?
- Wygląda, jak pierdolona baba, tylko bez
cycków – wyszczerzył się w uśmiechu.
Kagami pokręcił głową wymijając partnera i
podążając za Kise.
- Dawno się nie widzieliśmy, Kagamicchi! –
odezwał się dość beztrosko Ryouta.
- Byłem dość zajęty – burknął Kagami.
- Praca z policją jest taka pochłaniająca,
rozumiem. – Szeroki, pełen bezczelności uśmiech, który pojawił się na ustach
mężczyzny dał nieco pojęcie Aomine o tym, o czym mówił mu Kagami. Ten facet z
całą pewnością nie był takim lekkoduchem, na jakiego wyglądał, przebiegłość, a
zarazem czujność w jego oczach jasno mówiła, że należy przy nim zachować
rezerwę. A nie wyglądał, kurwa, za cholerę nie wyglądał, bardziej przypominał
jebanego pedała z okładek magazynów z tą zbyt ładną mordą i idealnymi
ubraniami. A już na pewno nie przypominał zwykłych przestępców, z jakimi do tej
pory miał do czynienia. To chyba była ta wyższa półka. Kasy na pewno miał jak
lodu, w każdym razie mieszkanie nie wyglądało jak dziupla typowa dla drobnych
przestępców, a już zwłaszcza tych odpowiedzialnych za fałszerstwo. Poddasze, bo
poddasze, ale wymuskane co do centymetra, jakby prosto wyjęte z katalogu
meblowego i to takiego najwyższej rangi. W ogóle nie wyglądało to na
pomieszczenie przeznaczone do fałszowania czegokolwiek. Czy ten gość na pewno
się tym zajmuje?
- A twój kolega kim jest, Kagamicchi? Chyba
go nie znam.
Daiki oderwał się od rozglądania po
mieszkaniu, słysząc pełne zainteresowania pytanie Kise. Uśmiech mężczyzny
poszerzył się, gdy Aomine na niego spojrzał, jednak w jego oczach prócz
zainteresowanie tliła się czujność.
- Kolega – mruknął. – Pracujemy nad pewną
sprawą. Dlatego tu jestem.
- Taa? To ciekawe… - Przebiegłość
zamigotała w jego oczach, a usta rozciągnęły się w nieco ironicznym uśmiechu.
Oderwał wzrok od Aomine, gdy rozdzwonił się jego telefon. Uśmiechnął się
przepraszająco i wyszedł z pokoju.
- Możesz się, kurwa, przestać zachowywać
jak glina? – warknął Kagami, patrząc z napięciem na drzwi, za którymi zniknął
Kise. – Ten dupek już wie, że coś nie gra.
- A co ja niby, twoim zdaniem, robię, hę? –
Uniósł z irytacją brew.
- Przestań się, do diabła, tak rozglądać,
nie jesteś tu służbowo.
- Tak się składa, że jestem – uśmiechnął
się bezczelnie.
- Nie wkurwiaj mnie…
- A ty mnie, do cholery – syknął Daiki,
mrużąc ze złością oczy.
- Dam ci w końcu w mordę.
- Uważaj, żebym to ja nie dał tobie.
- Normalnie zaraz…
- Kagamicchi możesz na chwilę?
Taiga posłała Aomine ostrzegawcze
spojrzenie i ruszył do pokoju, w którym zniknął Kise, a które okazało się być
elegancko urządzoną kuchnią.
- Więc jaką masz do mnie sprawę? – spytał z
uśmiechem, opierając się o stół i bawiąc w dłoniach telefonem.
-
Potrzebuję wejścia i zaproszeń na tę imprezę. – Podał mu zapisaną
kartkę, a przeczytawszy ją Kise parsknął śmiechem.
- Na samym szczycie się bawimy, Kagamicchi?
– Spojrzał na niego rozbawiony.
- Bywa i tak, jak jest robota – uśmiechnął
się krzywo.
- A na czyje zlecenie? – spytał beztrosko,
nalewając wody do szklanki.. – Czyżby policji? Sami nie mogą obstawić tej
zabawy?
- To innego rodzaju zlecenie – burknął,
wsuwając ręce do kieszeni spodni.
- Ach tak? – Zerknął na niego przelotnie z
nikłym uśmiechem.
Jebany skurczybyk.
- Zrobisz to? – Zmarszczył zniecierpliwiony
brwi.
- Myślę, że tak. – Wzruszył ramionami,
upijając łyk wody.
- Myślisz? – zapytał z naciskiem.
- Zależy co za to dostanę. – Rozciągnął
usta w uśmiechu.
- A masz inną walutę niż „dług”? – syknął
poirytowany.
Kise roześmiał się.
- I po co te nerwy? Drażnię się tylko. I
kim jest twój kompan? – Uniósł brew.
- Nikim, już mówiłem, że po prostu z nim
pracuję.
- Taaa? Całkiem niczego sobie, może mógłbym
zmienić „walutę”? – Zaśmiał się zerkając w stronę przejścia.
- Nawet nie próbuj – warknął Kagami.
Kise spojrzał na niego zaskoczony, a potem
uśmiechnął się szeroko.
- Czyżby coś się kroiło? – parsknął
rozbawiony.
- Chyba, kurwa, nie bardzo. Mam z nim kilka
nie załatwionych spraw, więc nie ma mowy.
- Spokojnie – uniósł pojednawczo ręce – nie
wchodzę na czyjeś terytorium, haha!
- Dam ci w mordę – wywarczał Kagami,
zaciskając pięści.
- Już, już, nie denerwuj się. Zajmę się
waszą sprawą, dam ci znać kiedy wszystko będzie gotowe. Możesz tego tam zabrać
wtedy ze sobą. – Uśmiechnął się do siebie, gdy Kagami obrócił się na pięcie i
wyszedł, klnąc pod nosem.
- Idziemy – burknął do Aomine, kierując się
do wyjścia.
- Żeby ci para z uszu nie poleciała –
zaśmiał się Daiki zatrzaskując za sobą drzwi. Kagami zatrzymał się i wbił w
niego wkurzone spojrzenie.
- Weź mnie, kurna, nie denerwuj.
- Hęęę? – Uniósł z rozbawieniem brew. – I
czy dobrze słyszałem, że ktoś bronił mojej cnoty? – Roześmiał się ochryple
widząc minę Kagamiego. Warknął, gdy Taiga chwycił go za kurtkę i pchnął na
ścianę. Zmrużył oczy, mierząc się z wściekłym spojrzeniem partnera.
- Przestań mnie wyprowadzać z równowagi, bo
w końcu nie zdzierżę – wywarczał, ściskając coraz mocniej materiał kurtki.
Arogancki, prowokujący uśmiech wykrzywił
usta Aomine.
- Tak się o mnie martwisz? – zaironizował.
– Może jednak wrócę i przelecę go, niezła dupa z niego.
Dłoń uderzyła w ścianę tuż koło jego głowy,
a w oczach Kagamiego zatlił się gniewny płomień.
- Czyżby ktoś był zazdrosny? – zakpił Daiki,
unosząc prowokująco brew.
- Chyba, kurwa, ty – warknął. – Nie
spierdolisz sprawy, bo cię ciśnie, zjebie.
- A czy ja mówię, że lecę na blondynki? –
mruknął, opierając głowę o ścianę. Leniwy uśmiech Aomine poszerzał tym
bardziej, im silniejszy ogień rozpalał się w oczach Taigi.
- Mamy parę niewyjaśnionych spraw –
wysyczał po chwili Kagami.
- A kto nie ma – zamruczał z ironicznym
uśmieszkiem. Oczy Kagamiego rozszerzyły się gwałtownie, gdy Aomine przysunął
się niespodziewanie do niego. Serce zamarło mu na moment w piersi, po czym
zadudniło w pospiesznym galopie.
- Chcesz tego…
Ciszy szelest szeptu rozbrzmiał tuż przy
wargach Taigi, a na wpółprzymknięte oczy wpatrywały się w niego wyzywająco i z
niemal magnetyczną zachętą. Kagami drgnął, czując gwałtowny dreszcz biegnący po
kręgosłupie, a samozadowolenie Aomine było równie intensywne, co rozpalająca
się żądza.
- No chodź… – mruknął niskim głosem Daiki
prawie dotykając ustami jego warg.
Pocałunek był mocny i gwałtowny, niczym
starcie się dwóch, potężnych żywiołów. Wszystko wewnątrz Aomine zamruczało triumfalnie.
Z pomrukiem zadowolenia wszczepił palce we włosy Kagamiego, napierając na jego
wargi równie silnie jak on. Warknął zniecierpliwiony, gdy Taiga stawiał opór,
jednak po chwili przyparł go do ściany, ani na moment nie przerywając żarliwego
pocałunku. Nie był on delikatny, a zaborczy, pełen walki i pożądania tak
intensywnego, że chciało się więcej…
Więcej, więcej, więcej, jeszcze więcej!
Niecierpliwa dłoń wsunęła się za materiał
ubrania i gładziła twardy brzuch, po czym zsunęła się niżej, zaciskając mocno.
Głośny syk Kagamiego sprawił, że Aomine zaśmiał się ochryple.
- Jesteś pojebany – wysapał Kagami, gdy
błyszczące żądzą oczy Aomine nie odrywały się od niego. Odpowiedzią był jedynie
szerszy uśmiech i silniej zaciśnięta ręka.
- Puszczaj mnie – syknął, gdy zęby Aomine
zacisnęły się na skórze jego szyi.
- Teraz chcesz przerywać? – Zamruczał do
jego ucha, sunąc po nim językiem.
- Ten debil jest za ścianą. – Szarpnął się,
jednak Daiki zakleszczył go wyjątkowo silnie. Usta zaatakowały jego własne
zabierając możliwość protestu. Języki splatały się drażniąco, zęby przygryzały
wargi, a dłoń Aomine poczynała sobie coraz śmielej, kumulują pragnienie w
jednym, drażniącym miejscu.
Kagami odepchnął go z trudem.
- Zapierdolę cię. – Złapał jego dłoń i
odciągnął od swojego krocza.
- Jesteś taki monotematyczny – parsknął. –
Ale ja wiem, jaka jest prawda… – Tym razem to on szarpnął Kagamiego na kurtkę
tak, że niemal stykali się nosami. Oczy Aomine błyszczały wyzwaniem i przekorą.
– I nie zapomnę o tym, wierz mi.
Przylgnął do ust Taigi w powolnym, niemal
leniwym pocałunku. Z cichym pomrukiem przesunął językiem po uległych wargach,
po czym zaśmiał się pod nosem i posyłając Kagamiemu szelmowski uśmiech puścił
go i ruszył w stronę schodów.
Dysząc ciężko Taiga zacisnął pięści, czując
pulsujące pożądanie i przeklinał w myślach na jebany świat, tego jebanego dupka
i na własną, kurwa, słabość.
~~*~~
Kagami ziewnął szeroko wbijając znudzone
spojrzenie w ekran komputera. Dane, które się tam przewijały, były mu tak
właściwie znane, ale wciąż i wciąż próbował je odczytywać na różne sposoby,
porównując z innymi, by trafić w końcu na coś, co pozwoli im przestać błądzić
we mgle domysłów i teorii. Oderwał wzrok od komputera, kierując go w stronę
wychodzącego z kuchni Aomine, który kończył rozmowę przez telefon.
- Co się stało? – spytał, widząc irytację
na twarzy Daikiego.
- Nasz złodziejaszek nie żyje – prychnął,
chowając telefon do kieszeni i opierając się o ścianę.
Kagami uniósł zdumiony brwi.
- Ten dzieciak, który włamał się do
mieszkania Momoi?
- Ten sam, do cholery – warknął. – Nie
denerwuj mnie.
- Ale jak?
- Skąd ja mam to, kurwa, wiedzieć? Podobno
popełnił samobójstwo.
- Czy tylko mnie się to nie podoba? –
mruknął po chwili ciszy Kagami.
- Nie tylko tobie – przyznał, opierając
głowę o ścianę i zakładając ręce na piersi.
- Nie wiem, czy pamiętasz – zaczął Taiga w
zamyśleniu – ale ta grupka hakerów, która włamała się do komputerów Tokage…
- ….też umarła nim wyszła w pudła. Pamiętam
i właśnie o tym myślę. – Ze zmarszczonymi brwiami stukał palcami w ramię. –
Spróbuję się dowiedzieć czegoś o okolicznościach w jakich tamci wyciągnęli
kopyta. Niby tutaj wszystko wskazuje na samobójstwo, ale nie chce mi się w to
wierzyć.
- Mnie też – burknął Kagami, obracając się
w stronę komputera. Coraz mniej mu się to wszystko podobało. Więcej pytań,
poszlak i domysłów niż jakichkolwiek faktów.
- A ty masz coś? – zwrócił się do niego
Aomine.
- W zasadzie tak, chociaż niewiele –
stwierdził. – Poczytałem trochę o tym szpitalu. Z tego, co wywnioskowałem to
oferują bardzo przyzwoite usługi lekarskie, za naprawdę śmieszne pieniądze.
Świetny, luksusowy szpital, z nowoczesnym sprzętem, dobrymi lekarzami, a
wszystko prawie za bezcen i właściwie każdy może się tam zgłosić.
- Nie brzmi to trochę za pięknie? – Aomine uniósł
brew.
- Trochę? – parsknął. – Jeżeli to porównać
z cenami i ogólnie funkcjonowaniem innych placówek medycznych, zwłaszcza
państwowych, to mamy tutaj pieprzony raj za darmochę.
- Rozumiem… - mruknął w zamyśleniu. – W
takim razie zbieraj się, idziemy na mały spacer. – Oderwał się od ściany,
kierując się w stronę korytarza.
- A kto niby powiedział, że gdziekolwiek z
tobą pójdę? – warknął. – To twoja robota.
- Nasza robota, nasza – poprawił z
naciskiem. – I ja zabieram cię na randkę życia, a ty odmawiasz? – parsknął
rozbawiony. – Niektórzy dali by się za to pokroić.
- Niektórzy nie znają cię od gównianej
strony – prychnął, odwracając się do niego plecami.
- A ty dalej swoje. – Wywrócił teatralnie
oczami. – Ten związek robi się taki nudny.
- Nie wkurwiaj mnie. Dla twojej wiadomości
nadal się zastanawiam, jak cię zabić.
- Jasne, myśl dalej, wszelkie perwersje
mile widziane. – Uśmiechnął się arogancko, gdy Kagami obrócił się, gromiąc go
wzrokiem. – Wiem, że polujesz na mój tyłek, ale spokojnie, będę udawał
zaskoczonego.
- Kurwa – zaklął ze złością Taiga, wstając
gwałtownie od biurka. – Wychodzimy, do cholery, bo mnie szlag jasny zaraz
trafi! – wywarczał, kierując się w stronę korytarza.
Aomine uśmiechnął się do siebie. Drażnienie
tygrysa było takie fascynujące. Ciekawe tylko ile ten konkretny tygrys jeszcze
wytrzyma, zanim się nie rzuci do ataku. Daiki czekał na to z niecierpliwością.
~~*~~
Aomine zgasił silnik samochodu i przez
chwilę przyglądał się budynkowi szpitala po drugiej stronie ulicy.
- Nie wygląda mi to na pracownie szalonego
naukowca – mruknął Kagami, kręcąc się na siedzeniu, by lepiej widzieć budynek.
- Czasem pozory mylą – stwierdził Daiki,
marszcząc brwi. – Ale też nie wydaje mi się to jakąś gównianą umieralnią.
Trzeba by się tam rozejrzeć.
- Ja tam pójdę – powiedział Taiga,
odpinając pas.
- A przepraszam bardzo bo? – Spojrzał na
niego z chłodną uprzejmością.
- Bo ty cuchniesz gliną na kilometr –
warknął. – Nawet jeżeli dzieje się tam coś nie halo, to wywalą cię stamtąd w
sekundę.
- Nie zabrzmiało to jak komplement –
syknął.
- Bo nie miało. Zostań tutaj, ja się
rozejrzę.
- Od kiedy to ty tutaj jesteś szefem, hę? –
Aomine szarpnął go za ramię, zanim zdążył wyjść z samochodu.
- A od kiedy niby ty? – warknął z irytacją.
- Od samego początku. – Uśmiechnął się ironicznie.
- Chyba, kurwa, własnych majtek, bo moim na
pewno nie. – Wyszarpnął się z uścisku. – Ale proszę bardzo, idź i spierdol
wszystko, tylko następnym razem nie ciągaj mnie, kurwa, ze sobą, bo mam lepsze
rzeczy do roboty, jebany-panie-to-jest-nasza-sprawa, jasne?
- Drażnisz mnie. – Zmrużył ze złością oczy.
- Ty mnie bardziej – prychnął.
- Idź już, zanim zrobię ci krzywdę –
warknął.
- Tak się ciebie, kurwa, boje, patrz jak mi
się gacie trzęsą – parskną z drwiną, wysiadając z auta.
- Wiem, że ci gacie spadają na mój widok,
nie musisz mnie o tym informować – zakpił, jednak odpowiedział mu jedynie
głośny trzask drzwi.
Kagami zawarczał pod nosem ze złością,
wbijając dłonie w kieszenie i idąc w stronę szpitala. Pierdolony zjeb. Jak on
go denerwował! Kagami miał ochotę złapać go za szyje i po prostu skręcić kark.
Uhhh, sukinsyn. Ale spokojnie, ma robotę do zrobienia, pozbawieniem życia tego
dupka zajmie się później.
Pchnął przeszklone drzwi i wszedł do
środka, gdzie powitał go powiew ciepłego powietrza z zamontowanych nad drzwiami
dmuchaw. Przeszedł niewielki korytarzyk i znalazł się w dużym holu, pełnym
krzeseł, wózków, spacerujących ludzi, pielęgniarek i całą tą masą rzeczy, która
sprawia, że szpital jest szpitalem. I chociaż zapach nie był tak intensywny jak
w niektórych szpitalach, to gdy tylko Kagami poczuł tę specyficzną woń, jego
żołądek zacisnął się boleśnie i czuł jak zjeżdża on w dół, jakby ktoś wrzucił
mu tam cegłę. Szpitale… nie należały do jego ulubionych miejsc. Spędził tam
stanowczo zbyt dużo czasu, by pozostały mu jakieś przyjemne wspomnienia, prócz
bólu, frustracji i tego przerażającego, oślizgłego strachu…
Otarł spocone nagle czoło i ruszył przed
siebie.
- Przepraszam, proszę pana!
Zatrzymał się, rozglądając się z
zaskoczeniem. Kobieta w recepcji pomachała do niego, więc podszedł tam.
- Pan w
jakiej sprawie? – spytała z uprzejmym uśmiechem.
- Ja… Em… W odwiedziny – chrząknął, myśląc
gorączkowo.
- A do kogo?
- Do babci – burknął, chcąc odejść, jednak
kobieta nie pozwoliła mu.
- Proszę zaczekać!
- Tak? – Spojrzał pochmurnie na kobietę.
- Mogę poprosić o nazwisko?
- Czyje? Moje? – Zmarszczył brwi.
- Pańskiej babci – wyjaśniła cierpliwie. –
Muszę sprawdzić czy mamy taką osobę.
- A nie mogę po prostu do niej iść? –
Machnął ręką w stronę schodów.
- Niestety, mamy obowiązek sprawdzać, kogo
przychodzący chcą odwiedzić, nie można ot tak szwendać się po szpitalu i
zakłócać spokoju pacjentów – uśmiechnęła się. – Mogę poprosić o nazwisko
pacjentki?
Kagami podał jej pierwsze lepsze, wymyślone
na poczekaniu nazwisko, dobrze wiedząc, że nic z tego nie będzie, a czas, jaki
ona poświęcała na szperaniu w komputerze, on pożytkował na uważnym rozglądaniu
się. A wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. Spacerujący pacjenci
nie wyglądali, jakby ktoś ich torturował, a pojawiający się od czasu do czasu
lekarze czy pielęgniarki nie wyglądali na mistrzów tortur. Ot, zwykły szpital.
Na kolejne piętra można było wyjść schodami lub pojechać windą, na samym dole
były laboratoria, jak głosiły nalepki, choć Kagamieniu już zawsze podziemia będą
kojarzyły się z kostnicą. Do tego bufet, sala z roentgenem… No kurna nic. Szlag
by to trafił.
- Przepraszam, ale nie mamy takiej osoby w
naszej bazie – odezwała się recepcjonistka, patrząc ze zmarszczonymi brwiami na
ekran komputera. - A na jakiej sali leży?
- Ee, na kardiologii. Proszę sprawdzić
jeszcze raz. – Uśmiechnął się uprzejmie, podejmując spacer po holu.
Podszedł do tablicy korkowej na której
wisiało wiele reklam szczepionek, badań, propozycji rehabilitacji i innych
pierdół. Poniżej stał stolik z miliardem ulotek, które przejrzał pobieżnie. Na
chwilę zainteresowała go jedna o zbawiennym wpływie nowego leku, do którego
testowanie można było się dobrowolnie zgłosić. W sumie niezła kasa, za bycie
królikiem doświadczalnym…
- Przykro mi proszę pana, ale nie mamy
takiej osoby u nas.
Kagami zasępił się.
- Może babcia coś pomyliła – mruknął.
- Możliwe – uśmiechnęła się. – Ale jeżeli
chciałby pan przenieść babcię do nas zapraszamy, mamy warunki naprawdę jedne z
najlepszych w kraju. – Podsunęła mu ulotkę szpitala.
- Tak, dziękuję. No nic, w takim razie, do widzenia
– pożegnał się i udał do wyjścia.
Idąc w stronę samochodu, jego twarz
pochmurniała coraz bardziej. I dowiedział się tyle, co prawie nic. Niby
wszystko w porządku, ale jakoś nic kompletnie mu się nie podobało. A to było
dezorientujące i frustrujące.
~~*~~
Aomine bębnił palcami po nodze
zastanawiając się, ile temu kretynowi jeszcze zejdzie. Prychnął pod nosem z
irytacją. I jeszcze się rządzić będzie. Chyba powinien mu uświadomić, kto jest
od szefowania, bo zdaje się, że coś się mu pomyliło, jeżeli myślał, że może
sobie kimkolwiek dyrygować. To on współpracował z Aomine, nie na odwrót, to on
miał mu udostępniać swoje zdolności, a nie Aomine jemu. I basta.
Syknął pod nosem, gdy rozdzwonił się jego telefon.
Zerkając na wyświetlacz, z kwaśną miną odebrał.
- Czego?
- Jakie, czego, kretynie?!
Daiki wywrócił oczami, słysząc to
upierdliwe szczekanie Wakamatsu.
- Jeżeli dzwonisz, żeby mnie wkurwić, to
radzę ci rozłączyć się jak najszybciej.
- To ty mnie nie wkurwiaj, dupku. Adres,
który nam podałeś, jest gówno warty, kretynie!
- Jak to? – warknął, prostując się.
- Tak to! Nikogo tutaj nie ma, debilu!
- Jesteś pewien, że dobrze trafiliście? –
Potarł ze złością powieki.
- Tak! Sprawdzaliśmy kilka razy! Nikogo tu
nie ma, poddasze jest puste i ani jednego, kurwa, włosa tutaj nie ma! Jak
kazałeś nam tu jechać dla jaj…
- To nie były jaja, ośle – przerwał mu
agresywnie. – Trzeba było jechać tam w tym samym dniu, a nie czekać aż gość się
zwinie! Rozmawialiście z właścicielem?
- Właściciela nie ma, ale jego córka
udostępniła nam księgi najmu i słuchaj uważnie, ciulu, ale od ponad roku nikt
tu nie mieszkał!
Kurwa… Ten jebany trans był sprytniejszy
niż Daiki przewidywał. Wkurwiające, ale Kagami miał chyba rację.
- Dobra, nie mam czasu na bezsensowne
gadanie – powiedział, dostrzegając wracającego Taigę. – Spieprzyliście sprawę,
więc teraz sami się tłumaczcie szefowi, dałem wam gościa na złotej tacy, zjeby.
Na razie.
- Aomine, czekaj, tyyy…!
Ale Daiki już nie wiedział, co Wakamatsu
chciał mu powiedzieć, bo po prostu rozłączył się. Kagami wsiadł na samochodu,
zatrzaskując mocno drzwi.
- I? – spytał Aomine, unosząc brew.
- I gówno – burknął.
- Kurwa! A mówiłem, że ja pójdę, ty cepie!
- Obiję ci buźkę, jak się nie przymkniesz –
warknął ze złością. – Sam byś gówno załatwił, bo nie wpuścili by cię za próg.
Sprawdzają każdego, kto przychodzi i do kogo idzie, nie ma szans, żeby tam
wejść niezauważonym. – Potarł w skupieniu skroń. – Niby wszystko w porządku,
szpital jak szpital, ale z jakiś powodów mi się to nie podoba.
Aomine milczał przez chwilę, marszcząc z
irytacją brwi.
- To nieco dziwne, że ledwie przekroczysz
próg, a już cię sprawdzają – zaczął, gapiąc się w zamyśleniu na budynek
szpitala.
- O tym samym pomyślałem. To wygląda tak,
jakby mieli coś do ukrycia. W każdym razie tak to wygląda z naszej strony, gdy
szukamy dziury w całym.
- Pytanie tylko czy tak faktycznie jest,
czy po prostu dopowiadamy sobie bajeczkę – mruknął, stukając palcami w
kierownicę.
Milczeli przez dłuższą chwilę, a czując wibrujący
telefon w kieszeni, Kagami wyjął go i spojrzał na wyświetlacz.
- Kise chce się z nami spotkać za dwa dni,
ma dla nas zaproszenia.
- Mhym. – Kiwnął głową, odpalając samochód.
– Gdzie?
- W jakiejś pieprzonej, snobistycznej
francuskiej restauracji – prychnął. – Cholerny cwel.
- Mówiłem, że trans. – Aomine parsknął
śmiechem, wycofując auto.
- I czemu nagle zachciało mu się spotykać w
jakiejś zasranej restauracji? – warknął, chowając telefon.
- Nie mam zielonego pojęcia – mruknął Daiki.
________________
H.:
Łaaah, mam wrażenie, że mogłam to zrobić lepiej, ale chyba lepiej po prostu nie
umiem, więc niestety musi pozostać tak. Przepraszam, jeżeli komuś nie odpisałam
na komentarz, ale mój mózg dopiero zaczyna wracać do życia i ogarniać co się
dzieje. :D Zastanawia mnie ile z Waszych domysłów się sprawdziło, ile nie, ile
osób zaskoczyłam, a ile zawiodłam hahaha. XD Biednego Kise trochę popsułam, ale
może mi to wybaczy. :P