Hm.
No więc tak. Wyszło trochę miękko, ech, ale nie mogłam tego zrobić inaczej, mam
nadzieję, że nie będzie za bardzo razić w oczy. ^^” I szczerze, to ciekawa
jestem Waszej reakcji, bo w sumie sama nie wiem, co o tym myśleć, a taki dziwny
pomysł wpadł mi do głowy. :D A wszystko przez 30 Seconds To Mars - A Modern Myth
***
- „Do wszystkich jednostek! Alarm! W zachodniej dzielnicy
płonie hala targowa! Pełna mobilizacja!”
-
Komunikat z ostatniej chwili! W dzielnicy XX płonie hala targowa…
-
… przyczyny nie są znane, brak informacji o ofiarach i rannych…
-
… rozpoczęła się akcja ratunkowa…
-
„Do wszystkich jednostek policyjnych. Polecenie zabezpieczenia terenu
katastrofy i umożliwienie akcji gaśniczej…”
-
…płomienie szaleją w hali targowej, kłęby dymu zasłoniły niebo, wciąż nieznane
są żadne informacje dotyczące rannych.
-
„Do wszystkich jednostek pożarniczych – potrzebne wsparcie, przyślijcie
helikoptery!”
-
…karetki wyjechały na sygnałach…
- …strażacy
robią, co mogą. Jedna z ekip weszła do płonącej hali w poszukiwaniu ludzi…
-
…mamy komunikat, że kilka osób wyprowadzono z płonącej hali. Udzielana jest im
pierwsza pomoc. Liczba ofiar wciąż nieznana…
-
Komunikat z ostatniej chwili! Hala targowa zawaliła się! W środku przebywali
strażacy i najprawdopodobniej inni ludzie…
-
„Do wszystkich jednostek! Przyślijcie wsparcie! W środku wciąż są nasi ludzie!”
-
„Do wszystkich szpitali – pełen stan gotowości, hala targowa zawaliła się,
możliwa duża ilość poszkodowanych…”
-
W zachodniej dzielnicy płonąca hala zawaliła się. W środku znajdowali się
strażacy i najprawdopodobniej cywile. Brak z nimi jakiegokolwiek kontaktu…
-
Mija piąta godzina gaszenia płonącej hali. Liczba rannych z ostatnich doniesień
przekroczyła pięćdziesiąt osób, jedna osoba zmarła w wyniku obrażeń. Los
strażaków i uwięzionych ludzi wciąż nieznany…
-
…helikoptery gaszą płonącą halę, kolejna ekipa strażaków przygotowuje się do
wejścia do miejsca katastrofy…
-
…ranni są wyprowadzani z hali, wciąż nieznana jest ich pełna liczba, szacuje
się na około stu osób, w tym członkowie pierwszej ekipy strażaków…
- …to wielka tragedia dla całego narodu…
-
Jeżeli ktoś z państwa rodziny tam był, prosimy telefonować pod numer
wyświetlany się u dołu ekranu…
-
„Do wszystkich jednostek policji – obstawić ulice, by umożliwić przejazd
karetek do najbliższych szpitali!”
-
…trzech strażaków w stanie ciężkim trafiło do szpitala…
-
…los reszty nieznany…
-
…płomienie zostają powoli opanowane przez ekipy gaśnicze, szacowane są straty.
Liczba rannych i zmarłych wciąż rośnie, stan kilku jest poważny…
-
…łączymy się w tym tragicznym dniu ze wszystkimi rodzinami…
***
Powieki mu ciążyły. Próbował je otworzyć,
ale miał wrażenie, że ktoś mu je skleił. Słyszał rozmowy, ale były zbyt
stłumione i oddalone, by mógł je zrozumieć. Dźwięki i głosy nakładały się na
siebie tworząc nic nie znaczącą dla niego kakofonie. Nic nie czuł. Jakby unosił
się w jakimś dziwnym niebycie. Czy można nic nie czuć? Czy… czy można nie czuć
siebie? Jakkolwiek dziwnie to brzmiało. Miał wrażenie, że dryfuje w jakimś
niepojętym stanie nieważkości, jakby kompletnie nic nie ważył, ale czuł się
zbyt zdezorientowany, by móc to lepiej pojąć. Nie wiedział, ile trwał w takim
zawieszeniu, pojęcie czasu i przestrzeni przestało mieć dla niego znaczenie,
nie miał żadnego punktu zaczepienia. Minęła godzina? Doba? Tydzień? A może
sekunda zaledwie? Nie wiedział. Wiedział za to, że głosy wokół stają się coraz
wyraźniejsze. Spośród tego słownego hałasu wyłapywał pojedyncze słowa, ale
brzmiały one tak bezsensownie, że nawet się nad nimi nie zastanawiał. Trwał
więc w tym dziwnym otępieniu, starając się zrozumieć coś z otaczającego chaosu,
a czas płynął, bądź stał w miejscu, a może nie było go wcale?
- Jak to nie wiecie?! Jak to, do diabła,
nie wiecie?!
Ktoś wrzeszczał. Ktoś krzyczał z prawdziwą
wściekłością. Ten głos był dla niego dziwnie znajomy. Wiedział, że powinien
wiedzieć, do kogo należy, ale nie mógł sobie przypomnieć do kogo…
- Uspokój się…
Kolejny znajomy głos…
- Nie uspokoję się! Nie uspokoję się, kurwa
twoja mać! Dlaczego nie wiecie?! Dlaczego wy wiecznie nic, kurwa, nie wiecie?!
- Już ci powiedziałem, jego stan jest
poważny, jest w śpiączce…
- Kiedy się obudzi?
- Nie możemy tego jednoznacznie stwierdzić…
Przestań tak patrzeć! Nie jesteśmy bogami, do licha! Robimy co możemy…
- To róbcie więcej!
Miał dziwne wrażenie, że rozmowa toczy się
o nim. Po prostu… po prostu czuł podskórnie, że głosy, które znał, a których
nie potrafił nazwać, z jakiegoś niepojętego powodu dyskutują o nim. I to tak,
jakby go nie było. A przecież był. Słyszał ich. Przecież, do licha, siedział.
Nawet otworzył te cholerne, sklejone oczy. Zdążył nawet ogarnąć, że znajduje
się w sali szpitalnej. Po co więc było tyle hałasu?
- Idę do niego.
- Aomine, zaczekaj!
- Nie będę czekał! Nie będę, kurwa, czekał!
I zejdź mi z drogi, bo wyciągnę pistolet i urządzę wam tu pierdoloną masakrę!
Aomine…
Aomine.
Aomineaomineaomineaomine!
Oczywiście. Aomine. To mógł być tylko on.
Tylko dlaczego ten dupek wszczynał burdy w szpitalu? Niewychowany gnój.
Wzdrygnął się, gdy drzwi z trzaskiem
otworzyły się. Oho. Daiki był wściekły. Otwierał usta, by coś powiedzieć, ale
to, co stało się z twarzą Aomine, odebrało mu głos. Oczy Aomine skierowane w
jego stronę, ale nie patrzące bezpośrednio na niego były… Z trudem na nie
patrzył, czując dziwną mieszaninę zażenowania i zawstydzenia. Nigdy nie widział
takich oczu u niego. Nigdy więcej nie chciał ich widzieć. To… to do niego nie
pasowało. To było nawet więcej niż straszne. Aomine Daiki nie jest stworzony do
tego, by w jego oczach widać było zdruzgotanie…
- Aomi… - zaczął z wahaniem, jednak umilkł
szybko, gdy Daiki ruszył w jego stronę. Nie wiedział, co powiedzieć, by to
dziwne coś tkwiące w jego oczach zniknęło.
- Ty skończony ośle… - Drżący szept uleciał
z ust Aomine, a Kagami poczuł, jak ciarki przechodzą mu po ciele. O co temu
debilowi chodziło? I czemu nie patrzył na niego? Kagami śledził wzrokiem rękę
Aomine, która z wahaniem nakryła dłoń spoczywającą na białej pościeli. Czując,
jak coś ściska go w gardle podążył wzrokiem w górę, wzdłuż ramienia i nieomal
nie wyskoczył ze swojej skóry. Wróć. Wróć! Jakie nieomal! On to zrobił!
O kurwa.
O kurwa mać…
Nie… Nie. No nie. No kurwa mać po prostu
NIE!
O kurwa, o kurwa, jak w jakimś pieprzonym
filmie. To się, do diabła, nie dzieje, no to się nie dzieje.
Spanikowany cofał się w tył prawie
przewracając. Dobrzy bogowie, ja pierdole, no kurwa nie! Oddychać. Oddychać.
Przede wszystkim oddychać. To sen. To jakiś cholerny, pojebany sen, z którego w
końcu się obudzi.
Nie, nie, nie, nie.
Czuł, że to stanowczo za dużo dla niego.
Stanowczo za dużo. Nawet jak na posrany sen. Prawie na oślep opuścił pokój,
czując, że jeżeli zostanie tam choćby sekundę dłużej, to po prostu eksploduje
mu od tego mózg. Wyszedł na korytarz, rozglądając się w popłochu. Długi, biało-zielony
korytarz pełen drzwi i oszklonych szyb. Przez chwilę przyglądał się lekarzom i
pielęgniarkom, którzy co i rusz wędrowali po korytarzu, jednak żadne z nich
zdawało się go nie widzieć.
Sen. To sen. To na pewno sen. Jeden z tych
najgorszych. Sen o umieraniu. To sen. To musi być sen. Nie ma innej opcji.
- Witam.
Kagami podskoczył w miejscu, tłumiąc okrzyk
przerażania i odwrócił się gwałtownie. Patrzyły na niego duże, jasne oczy
niskiej, naprawdę niziutkiej kobiety.
- Wystraszyłam cię. Przepraszam –
powiedziała, jednak jej twarz pozostała niewzruszona. Kogoś Kagamiemu
przypominała, jednak nadal był zbyt zdezorientowany, by potrafił sobie to
przypomnieć.
- Eeee… Dzień dobry… - wydusił z siebie.
Delikatny, niemal niezauważalny uśmiech wygiął jej usta. Oboje spojrzeli na
lekarza, który ich minął. Kagami otworzył usta, chcąc go zaczepić, jednak
ubiegła go kobieta.
- Nie widzą nas.
Spojrzał na nią. Była naprawdę niziutka,
ledwie sięgała mu czubkiem głowy do połowy piersi. Jasne oczy patrzyły na niego
spokojnie, w ten najbardziej z możliwych deprymujący sposób, że miał ochotę
przestąpić z nogi na nogę jak jakiś uczniak.
- Ty… - zaciął się. Nie przejdzie mu to
przez gardło. Jak to powie, będzie oznaczało, że akceptuje ten fakt. A to… A to
był tylko jebany koszmar, do cholery.
- Ja cię widzę. Ale oni nie widzą ani
ciebie, ani mnie.
- Czemu? – wydukał, mając wrażenie, że to
spojrzenie niemal prześwietla go na wylot…
Kobieta patrzyła na niego wzrokiem
nieruchomym i kompletnie nieczytelnym, po czym jej usta po raz kolejny wygięły
się w leciutkim uśmiechu.
- Przejdźmy się – powiedziała i, nie
czekając na jego reakcję, ruszyła przed siebie. Kagami podążył za nią, czując
się jak… Jak… To było tak dziwne i nierealne, że nawet nie wiedział jak, nie
potrafił tego nazwać. Kobieta milczała, więc postanowił sam się odezwać, przy
okazji zaspokajając swoją ciekawość. To, co wykiełkowało w jego głowie,
kompletnie mu się nie podobało.
- Umarłem? – spytał bez ogródek.
Kobieta zerknęła na niego kątem oka.
- Prawie.
- Prawie? Co to znaczy „prawie”? Można
„prawie” umrzeć? – Zmarszczył zirytowany brwi, czując się, jakby ktoś robił
sobie z niego jaja.
- Jeszcze nie zdecydowałeś.
- Jeszcze nie… Co? Czekaj, czekaj! –
Zatrzymał się, postanawiając sobie, że gdziekolwiek idą, on się, do cholery,
nigdzie nie ruszy, dopóki nie uzyska satysfakcjonujących odpowiedzi. Za dużo
filmów i światełek w tunelu. Nie ma bata, by dalej gdziekolwiek szedł. Kobieta
zatrzymała się, patrząc na niego ze spokojem.
- Umarłem? – spytał nieco napastliwie.
- Jeszcze nie – powtórzyła cierpliwie.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że jeszcze nie poszedłeś
dalej, nie przekroczyłeś progu.
- Jakiego progu? – Zmrużył powieki.
- Granicy między życiem a śmiercią.
- A… Aha. To ten… Jest coś dalej?
Delikatny, tajemniczy uśmiech pojawił się
na jej ustach.
- Na to pytanie nie mogę ci odpowiedzieć.
To twoja decyzja, czy chcesz się tego dowiedzieć.
- Ale dlaczego… Czekaj, to jest moja
decyzja? – ożywił się. - Nie muszę tam
iść, tak? Wcale nie muszę wyciągać kopyt? Wąchać kwiatków od spodu? Robić za
pokarm robaków? Nie muszę?
Brew kobiety uniosła się do góry.
- To twoja decyzja.
- Uf… Ha… Hahaha! To mi ulżyło! – zaśmiał
się, czując, jak schodzi z niego napięcie. - Już myślałem… Ale ten, to jak mogę
wrócić do siebie? Zakładając, że to nie jest jakiś pojebany sen, a mam wielką
nadzieję, że jest.
- Zapytaj kim jestem – powiedziała.
- Co? – Uniósł brwi zaskoczony.
- Zapytaj kim jesteś.
- O co… Ten… To kim jesteś? – W sumie
powinien od razu o to zapytać, w końcu była jedyną, która go widziała.
- Jestem Żniwiarzem.
Kagami zrobił wielkie oczy, cofając się o
kilka kroków.
- Zamierzasz mnie ciachnąć jakąś straszną kosą
czy coś? Ej, ale sama powiedziałaś, że wcale nie muszę nigdzie, kurna, iść! – Z
rozmachem usiadł po turecku na podłodze, zakładając ręce na piersi. - I ja tu
zostaje, nigdzie się, kuźwa, nie zamierzam stąd ruszać!
Kobieta zaśmiała się pod nosem, sprawiając,
że Kagami zamknął usta, stukając o siebie zębami.
- Jesteś naprawdę zabawny, Kagami Taiga.
Dużo życia jeszcze w tobie tkwi. Wiedziałam, że nie będziesz łatwą osobą.
- Co to niby ma znaczyć? – wyburczał
nachmurzony.
Kobieta również przysiadła na podłodze.
- Jak już mówiłam, jestem Żniwiarzem.
Jestem twoim przewodnikiem. Jeszcze nie umarłeś. Twoje ciało wciąż żyje, ale ma
się na tyle źle, że jesteś właśnie tutaj, na granicy. – Spojrzała poważnie w
jego oczy, a Kagami zacisnął dłonie na kolanach. – Możesz zdecydować, czy
chcesz zostać, czy chcesz pójść ze mną.
- To chyba jasne, że wolę zostać!
- Jesteś tego pewien? Jesteś tego
absolutnie pewien? – Oczy kobiety zabłysły, a Kagami przypomniał sobie, kogo mu
przypominają.
- Dlaczego… Dlaczego przypominasz kogoś,
kogo znam? – mruknął, chrząkając.
Uniosła brwi, patrząc na swoje ciało.
- To nie był mój wybór, tylko twój.
- Co? – wydukał.
- Zwykle przybieramy postać, która byłaby
najbardziej odpowiednia dla kogoś, tak, aby się jej nie wystraszył.
- Żadnej kosy? – spytał sceptycznie.
- Czasem bywa i tak – uśmiechnęła się. –
Kogo ci przypominam?
- Przyjaciela – mruknął. – Oczy. – Machnął
w jej stronę ręką. - Ma takie same. – W głowie mu się nie mieściło, że chciał,
żeby ten cholerny dziad, Kuroko, odprowadzał go do jakiejś pieprzonej krainy
wiecznego snu.
- Rozumiem. – Pokiwała głową. – Ale nie
odpowiedziałeś na pytanie.
- Czy chcę tu zostać? Jasne, że chce! Kto
by, kurna, chciał umierać?
- Zmęczeni bólem. Zmęczeni cierpieniem. Gotowi
na śmierć. Zdesperowani. Nieszczęśliwi. Chorzy. Załamani. Niezdecydowani.
Niepewni…
Kagami czuł, jak zimny dreszcz wędruje
wzdłuż jego kręgosłupa. Przecież, do licha, to jasne, że chciał żyć…
- Zanim zdecydujesz, musisz wiedzieć, że
twoje ciało jest w kiepskim stanie. Czeka cię ból, Kagami Taiga. – Jej głos
zabrzmiał stalą, która posłała kolejne dreszcze po jego ciele. – Czeka cię dużo
bólu. A jeszcze więcej bólu czekać cię będzie przez resztę życia. Ludzie zawsze
czują ból. Całe ich życie to ból. Ludzie to cierpienie, Kagami Taiga.
Kagami czuł się, jakby oczy kobiety
zamieniły się w dwa przerażające magnesy, od których nie mógł oderwać wzroku,
które przykuły go do miejsca.
- Jeżeli pójdziesz ze mną, nie będziesz
czuł bólu, już nigdy więcej. Twoje istnienie uwolni się od ludzkiej
niedoskonałości, już nigdy nie poczujesz bólu.
- Co… Co jest po drugiej stronie?
- Na to nie mogę ci odpowiedzieć. Zadaj
inne pytanie.
- Ale skąd mam wiedzieć, co jest lepsze,
jak nie wiem, co mnie czeka? – warknął zirytowany. – Nie mówisz mi całej
prawdy.
- Mówię tylko prawdę. Mówię tyle, ile masz
wiedzieć. Czeka cię życie ludzkie w bólu lub całkowite uwolnienie od niego.
- Ale już nie życie, tak?
Kobieta uśmiechnęła się tylko tajemniczo, a
Kagami warknął z frustracją.
- Jesteś tak samo wkurwiająca jak on –
syknął. Cholerny Kuroko.
- Jaka jest twoja decyzja?
- Nie wiem.
- Chcesz zostać czy pójść ze mną?
Chciał na nią warknąć, chciał wrzasnąć, że
oczywiście, że chciał żyć. Ale milczał.
Kobieta westchnęła cicho.
- Zastanów się, Kagami Taiga. Dam ci trochę
czasu. Jeżeli jesteś pewien swojego, twoje ciało cię przyjmie. Jeżeli nie, to
znaczy, że się wahasz, a wtedy decyzja należy do ciebie. Rozważ to dobrze.
Przyjdę znowu i powiesz mi, co postanowiłeś.
Kobieta wstała i ruszyła wzdłuż korytarza
znikając za najbliższym zakrętem. Kagami gapił się w to miejsce, czując się,
jakby miał nad głową jeden wielki znak zapytania. Pieprzyć to. Pieprzyć to
wszystko, do cholery.
Wstał pospiesznie i udał się do sali, na
której leżał. Drzwi były uchylone i Kagami zerknął do środka. Wzdrygnął się,
widząc siebie samego, w bandażach, podłączonego do miliona rurek i pikających
maszyn. To było… To było najgorsze doświadczenie, jakie człowiek może mieć. To
było… To było…
- Dai-chan…
Oderwał wzrok od swojego ciała, czując, że
zbiera mu się na wymioty i popatrzył na siedzących koło łóżka Aomine i Satsuki.
Twarz Aomine była w lepszym stanie niż wtedy, gdy zobaczył go po raz pierwszy,
ale Kagami widział napięcie na niej, znał go zbyt dobrze, wiedział, że to tylko
maska. W dodatku bardzo źle założona, która pękała i kruszyła się, choć usilnie
próbował nad nią panować. Przygnębiona Momoi przesuwała dłonią po ramieniu
Daikiego.
- Dowiedziałaś się czegoś? – mruknął
ochryple Aomine, masując palcami powieki.
- Tyle co i ty. Trzeba czekać…
Aomine syknął głośno ze złością, a Satsuki
umilkła.
- Czekać i czekać! Ile, do cholery, można
czekać? – warknął rozeźlony.
- Dai-chan, tak trzeba, nic więcej się nie
da zrobić, a złością nic nie osiągniesz…
- Jak mam się nie złościć?! – huknął,
łapiąc ją za ramiona. – Jak mam nie być wściekły?! Powiedz mi, do cholery! –
Potrząsnął nią. - Jak mam na niego patrzeć i siedzieć z założonymi rękami?!
- A-aomine… - załkała, nie wiedząc, czym
jest bardziej przerażona - jego złością, czy tym, co szalało w jego oczach.
Aomine ciężko wydmuchiwał powietrze przez nos, patrząc na nią z taką mieszanką
złości i rozpaczy, że nawet nie wiedziała, że tyle emocji jest w stanie
pomieścić człowiek.
Ręce Aomine puściły ją i oparł czoło o jej
ramię. Drżącymi ramionami objęła go, głaskając po napiętych plecach.
- Powiedz, że to się nie dzieje –
wychrypiał zduszonym głosem, a Satsuki z trudem hamowała cisnące się do oczu
łzy. – Jeżeli on… - Przełknął ciężko ślinę. – Ja nie wiem, co się stanie,
Satsuki, nie wiem.
- Nie mów tak! Aomine, wszystko będzie
dobrze, musi być dobrze! Kagami-kun wyjdzie z tego, zobaczysz! Nawet nie waż
się myśleć, że będzie inaczej!
Stojąc przy łóżku, Kagami patrzył na nich,
czując, jak coś rozdziera go od środka. Jak coś rozszarpuje mu wszystkie
wnętrzności, miażdży. Cholera. I co… I co ten cholerny Aomine? Co to z jakieś
załamywanie, do licha, kurwa no! To jasne, że będzie dobrze! Że wyjdzie z tego
i zrobi to tylko po to, żeby, do cholery, skopać mu to miękkie dupsko, kuźwa
mać. Kagami zerknął na swoje ciało. Z bliska wyglądało jeszcze gorzej. Ale
wróci. Zniesie wszystko. Wszystko. Wszystko będzie lepsze od tego, co widział w
oczach Aomine. Dotknął dłoni swojego ciała, jednak jego ręka przeszła przez
nie. Położył ją na piersi, lecz efekt był ten sam. Nie mógł… Nie mógł wrócić.
Tylko do jasnej cholery, dlaczego? Dlaczego, do kurwy nędzy?! Przecież tego
chciał! Halo, tępe chuje na górze, chce wrócić i to już, zaraz, natychmiast!
Warknął ze złością, gdy kolejne próby nic nie
dały i zaraz zasępił się. Ta cholerna Żniwiarka podobna do Kuroko powiedziała,
że nie wróci, jeżeli nie będzie pewien. Ale przecież był! Chciał! Choćby nie
wie jak miało boleć… Choćby… Zniesie to, zniesie wszystko. Kurwa.
***
Kagami próbował wielu sposobów. Dotykał
ręki, nóg, głowy, serca, raz nawet położył się na łóżku. Ale ni chuja. Nie
działało. Jego zjebane ciało nie chciało go z powrotem. No jak to tak można,
właściciela nie przyjmować? Co za czasy nastały, żeby człowiek do własnego
ciała nie mógł się dostać. Prócz prób wejścia z powrotem w swoją skórę, Kagami
starał się odszukać tę cholerną Żniwiarkę, żeby mu, do licha, pomogła jakoś
wrócić, bo przecież nie było innej opcji, nie zamierzał umierać.
Nie zamierzał też nigdy więcej patrzeć na
Aomine takim, jakim był teraz. To było… To było ponad jego siły. Mimo że jego
ciało leżało na łóżku to czuł, jakby coś rozszarpywało jego serca na
drobniutkie kawałeczki. Aomine właściwie nie opuszczał jego sali, wychodził
tylko wtedy, gdy musiał, lecz zaraz wracał z powrotem i siedział na tym
niewygodnym krześle w kompletnym milczeniu. Czasem zasypiał, kładąc głowę na
łóżku, tuż przy jego ręce. Kagami nie raz próbował w takiej chwili dotknąć go,
pogłaskać po tych zmierzwionych włosach, przycisnąć usta do jego karku, jak
robił to wielokrotnie w domu, gdy budził się pierwszy do pracy, a Aomine
jeszcze spał, a on mógł się przez chwilę pogapić na niego w całkowitej ciszy i
pozwolić sobie na jakąś taką osobistą, miękką refleksję, na własną, prywatną czułość,
co bardzo rzadko lub prawie wcale nie robili. Ale nie mógł. Nie mógł go
dotknąć, tak samo jak nie mógł dotknąć własnego ciała. A niczego innego nie
pragnął jak właśnie tego. Jak objęcia tego dupka. Mimo że się pokłócili.
Kagami przypomniał sobie, że tego dnia się
pokłócili. Ostatnio dość często się żarli. Wróć, oni wiecznie się żarli, ale to
było momentami nawet zabawne, jednak zaczęli sobie działać na nerwy dużo
bardziej. Dużo mocniej. Tak bardzo, że Kagami czasem zastanawiał się, czy to
wszystko tak naprawdę ma sens. Czy nadal… czy nadal to ciągnąć, skoro napadały
go coraz większe wątpliwości. Tamtego dnia pokłócili się tak poważnie. Tak
chyba za bardzo. Pamiętał, że powiedział mu, żeby się wyniósł, jak mu nie pasuje.
A Aomine obiecał, że to zrobi.
Kagami czuł duszność na samo wspomnienie.
Tak wiele bólu ludzie są w stanie sobie zadać. A im bardziej sobie to
uświadamiał, tym bardziej odczuwał, jak to tkwienie na granicy mu ciąży.
Pamiętał, że był zły. Że był tak cholernie
wściekły i rozgoryczony. Miał wrażenie, że więcej już nie zniesie, że chyba… Że
chyba tego nie czują. Ale nie miał czasu, by rozmyślać nad tym, bo dostali
wezwanie. Płonęła hala targowa. To tam się to stało. To tam mało nie zginął.
Pobudzony złością dołączył do ekipy wchodzącej do płonącej hali. A potem… Potem
było dużo ognia, gorąca, smrodu, dymu… I ten przerażający, potworny zgrzyt
walącej się konstrukcji…
Wzdrygnął się nieprzyjemnie, kierując
spojrzenie na Aomine, który westchnął ciężko przez sen. Po raz chyba tysięczny wyciągnął
rękę, by go dotknąć i jak zawsze jego dłoń przeszła przez niego. To, co czuł w
takich chwilach, chyba było rozpaczą.
Aomine tkwił przy nim dniami i nocami. Nie
chodził do pracy. Nie opuszczał go nawet na krok, a Kagami z rosnącą desperacją
patrzył, jak w tych niebieskich oczach coraz silniej goreje szaleństwo.
Nie raz i nie dwa wędrował po sali, klnąc i
pomstując na tego idiotę, by się ruszył, by wrócił do domu, by się wyspał, by
coś zjadł, bo wygląda jak jakaś zmora, a jego facet nie może wyglądać jak
zmora.
Nie raz kibicował Aomine, gdy ten warczał,
syczał i wydzierał się na tego pieprzonego glona, który tylko powtarzał, że
trzeba czekać aż się wybudzi, że nic nie mogą zrobić. Ile, kurwa, można
czekać?! Co oni są? Za co oni biorą te kokosy?! Żadnego z nich pożytku, jak
nawet nie są wstanie pomóc człowiekowi wrócić do własnego ciała!
Nie raz miał ochotę przegonić wszystkich
odwiedzających go. Nie umiał się cieszyć tym, że przychodzą, że pamiętają, że
się troszczą. Nie umiał. Nie potrafił. Nie, gdy patrzył na siedzącego w kącie
Aomine, który próbował zachować kamienny spokój, a Kagami wiedział, że za tą
kiepskiej jakości maską kryje się ból… Złość, zirytowanie, zniecierpliwienie,
przygnębienie, rozpacz. Którego nikt nie miał prawa oglądać. Nikt. Bo Aomine
nie chciał, by ktokolwiek to widział. Bo Kagami nie chciał, by ktokolwiek
widział go tak obnażonego. Bo sam widział go takiego po raz pierwszy.
Kagami westchnął ciężko, kładąc się niemal
nos w nos z Aomine. Palcem wodził w powietrzu po liniach jego twarzy, nosie,
czole, ustach… Ile by dał, by móc go dotknąć tak naprawdę. Aomine sapnął i
uchylił powieki, a Kagmi zamarł, czując, jak wszystko ściska go w środku, gdy
te zamglone snem, ale wciąż zmęczone oczy patrzyły prosto w jego oczy tak, że
przez chwilę miał wrażenie, że Daiki może jednak go widzi… Przyglądał się, jak
Aomine unosi się, pocierając pełną napięcia twarz i przeczesuje rozczochrane
włosy. Daiki westchnął po raz kolejny, opierając łokieć na łóżku i patrząc w
jego nieprzytomną twarz. Przez dłuższą chwilę w pokoju słychać było tylko
pikanie maszyn. Po raz kolejny powietrze z szelestem upuściło usta Aomine, gdy
ten oparł czoło na jego ręce.
Kagami z trudem przełknął ślinę, czując
duszące uczucie w gardle. Ten… ten cholerny dziad. No mógłby się ogarnąć, a nie
robić im tego. Przecież… No przecież będzie dobrze…
- Długo każesz czekać na siebie…
Kagami zamarł, słysząc cichy, stłumiony i
mrukliwy głos Aomine. Jak zaklęty patrzył na palce, które wolno sunęły po jego
nieruchomej ręce.
- To durne gadać do kogoś, kto cię nie
słyszy, ale spróbuj mnie zostawić… - zaciął się, przełykając ciężko ślinę. –
Tylko spróbuj. A znajdę cię. Znajdę cię nawet na dnie piekła i zamorduję za to.
Kagami parsknął śmiechem, czując jak coś
rozmymłanego dusi go w gardle i miał ochotę palnąć tego debila w łeb.
- Mógłbyś się już obudzić. Nie mam kogo
pokonać w kosza, nawet nie mam siły, żeby grać. Wszystko smakuje nie tak jak
powinno i cholera, nie mogę spać, jak nie kopiesz mnie tymi przeszczepami i nie
zabierasz mi kołdry, i nie gadasz przez sen w tym durnym języku, którego nie
rozumiem – zaśmiał się cicho, a był to śmiech tak rozpaczliwy, że Kagami
zacisnął oczy, pocierając je palcami.
Zamknij się, no zamknij się.
- To cholernie pedalskie, zjebie, ale
brakuje mi nawet tego twojego przykrywania jak wstajesz pierwszy i tego
całowania w kark.
Kagami wzdrygnął się, czując, jak zalewa go
palące zażenowanie. No jak by go walnął w ten durny łeb, to by się przekonał!
Zajebie go! Zajebie, jak tylko się obudzi! Kurwa, na kanapę z tym dupkiem, a
nie rozczulać się nad nim, zjeb jeden!
- Kurwa, Taiga, wracaj, bo nie jest dobrze…
Drżący głos nie pasował do Aomine. Kagami
chciał go uderzyć, kopnąć, potrząsnąć nim. Cokolwiek. Cokolwiek byle nie
słyszeć tego w jego głosie, byle tylko…
Obejrzał się, gdy drzwi do pokoju otworzyły
się i weszła Satsuki. Omiotła ich spojrzeniem i zacisnęła zawzięta usta.
- Dai-chan, masz wrócić do domu –
powiedziała twardo.
- Satsuki – mruknął Aomine, podnosząc się i
pocierając twarz.
- Wstawaj. Masz iść do domu. Wykąpać się i
przespać jak człowiek. – Podeszła do niego, łapiąc za ramię.
- Oi, zostaw mnie – burknął, wyrywając
rękę.
- Aomine! – Tupnęła nogą. – Nie możesz tak
robić! Wyglądasz jak jakaś zmora a nie człowieka! Kagami-kun by cię za to
kopnął w ten uparty tyłek.
Kagami z zapałem przytaknął Momoi, warcząc
pod nosem, żeby Daiki w końcu się ruszył, bo jeden prawie trup im wystarczy.
Był pełen podziwu dla Satsuki. Potrafiła tak wjechać człowiekowi na sumienie,
że aż mu się głupio robiło. Chyba powinien się od niej uczyć, jak kopać w dupę
tego kretyna. Podążył za nimi. Ktoś w końcu musiał czuwać na tym idiotą. Idąc
wraz z nimi do wyjścia ze szpitala, Kagami zauważył osobę, której nie widział
już od jakiegoś czasu i poczuł irytację.
Kobieta patrzyła na niego jasnymi,
spokojnymi oczami.
- Witam.
- Cześć i nara – prychnął, podążając za
Aomine i Satsuki.
- Jak odejdziesz za daleko od swojego
ciała, możesz nie wrócić i zapomnieć. – Silny chwyt zatrzymał go w miejscu.
Kagami popatrzył na nią z góry.
- Nie martw się, trafię z powrotem. –
Wyszarpnął się z jej uścisku i wyszedł ze szpitala idąc za nimi do domu, do
mieszkania jego i Aomine.
Siedział na krześle przy stole,
przypatrując się i wsłuchując w krzątaninę Aomine. Kagami miał wrażenie, że
Daiki z trudem nad sobą panuje. Nie żeby wcześniej było z nim najlepiej, ale
teraz, sam w pustym mieszkaniu… Wyobrażał sobie, jakby sam się czuł w takiej
sytuacji i chyba by oszalał…
Gapił się, jak Aomine sięga po czajnik i
drżącą ręką próbuje zalać kawę. Woda pociekła po jego po jego palcach, a kubek
poleciał w ścianę. Kagami zacisnął oczy, słysząc trzask rozbijanego naczynia. I
kolejnego. I kolejnego. Aomine miotał się po kuchni aż w końcu kopnął z całej
siły w krzesło, które z hukiem uderzyło o lodówkę. Usiadł przy stole i w trzaskiem
uderzył głową w blat stołu. Przez chwilę panowała cisza, a Kagami rozejrzał się
po zdemolowanej kuchni, po czym utkwił wzrok w Aomine, który raz po raz uderzał
czołem w stół, obejmując się ramionami. Ciche przekleństwa, które mantrował pod
nosem coraz bardziej się załamywały, były coraz bardziej ciche, zduszone, coraz
bardziej wilgotne… Kagami z przerażaniem patrzył, jak najważniejsza osoba w
jego życiu ledwie panuje nad szlochem.
Aomine wziął głęboki wdech, prostując się i
zaciskając oczy. Kagami wstał podchodząc do niego, ale jego ręka po raz kolejny
trafiła w próżnie. Kurwa. Kurwa, kurwa!
Ocierając oczy sięgnął do kieszeni wyjmując
z niej portfel. Czując się coraz bardziej przygnębiony i sfrustrowany, Kagami
patrzył, jak Daiki grzebie przez chwilę w portfelu i wyciąga… zdjęcie? Nachylił
się nad nim, gapiąc się z uwagą na fotografię i czując, jak coś przewraca mu
się w żołądku. Nigdy by nie podejrzewał go o coś takiego. Nigdy… Nawet mu przez
myśl nie przeszło, że ktoś taki jak Aomine może posiadać ich wspólne zdjęcie. I
nosić je w portfelu. I patrzeć na nie. To było zdjęcie z ich wspólnych wakacji.
Aomine w ciemnych okularach, a on sam wyszczerzony jak kompletny głupek.
Bogowie, jak można coś takiego nosić w portfelu, przecież wyszedł tu jak dureń.
- Wyglądasz jak debil, Taiga – Aomine
westchnął ciężko, uśmiechając się jednak lekko.
Że kurwa, co? Kagami spojrzał na niego w
irytacją, odruchowo uderzając go w łeb, jednak jego ręka przeszła przez nią.
Aomine odchylił głowę, zamykając oczy. Kagami patrzył na niego i patrzył, i
zastanawiał się, czego jeszcze nie wiedział. Nie mógł ukrywać, że miał wrażenie
– przynajmniej od dłuższego czasu – że w tym związku to on jest tą osobą która…
której bardziej zależy. Czasem ciężko było wyłapać w zachowaniu Aomine, kiedy
jest poważny, a kiedy żartuje i Kagami nie mógł się oszukiwać, że nie raz
myślał, że Daiki jest z nim, bo mu to po prostu pasowało. Było wygodne.
Bynajmniej nie domagał się żadnych zasranych wyznań każdego dnia, sam też nie
zamierzał ich czynić, nie jest kurwa jakąś cholerną babą. Ale czasem… Czasem
miał wątpliwości. Czasem nie wiedział, na czym stoi, czy to jest coś
stabilnego, czy… czy coś innego. I nie mógł powiedzieć, że nie sprawia mu to
bólu. A nie umieli o tym rozmawiać. No po prostu… po prostu nie. W zamian tego
działali sobie na nerwy. I to czasem tak, że Kagami miał tego wszystkiego dość,
a sens tego wszystkiego po prostu niknął mu sprzed oczu. Ale teraz… Teraz
Kagami wiedział. Po prostu wiedział.
Czuwał przy Aomine całą noc. Patrzył jak
śpi, jak rzuca się przez sen, jak owija się kołdrą, by nad ranem skopać ją z
siebie. Jak zawsze. Chciał ją poprawić – też jak zawsze – ale nie mógł.
Wrócił razem z nim do szpitala. Patrzył
przez długi czas na samego siebie i czuł, że już wie, czego chce. Że… że już
nie ma żadnych wątpliwości.
- Witam.
Kagami kiwnął głową, nawet nie patrząc na
kobietę.
- Rozumiem, że zdecydowałeś.
- Tak. Zamierzam wrócić. Jestem tego
pewien.
Spojrzał na kobietę, której spokojne jasne
oczy były wpatrzone w niego.
- Będę to pamiętał?
- To zależy od ciebie, od twojej siły.
Możesz zapomnieć, możesz coś pamiętać, różnie to bywa.
- Chciałbym to pamiętać. – Przeniósł wzrok
na śpiącego przy łóżku Aomine i uśmiechnął się lekko. – Mógłbym mu nawtykać, że
płakał za mną jak nastolatka. – Zaśmiał się, ale był to śmiech pełen miękkich
nut i czułości.
- Jesteś pewien?
- Jak niczego innego w życiu. Ten debil tak
szybko się ode mnie nie uwolni. – Podszedł do łóżka.
- Miło było cię poznać, Kagami Taiga.
Obyśmy się szybko nie spotkali. – Oczy kobiety zamigotało, a usta wykrzywiły w
uśmiechu.
- Możesz wpaść, jak już będę starym, ledwo
zipiącym dziadem. – Parsknął śmiechem. – No, to lecę. Witaj, kurwa, w domu. –
Dotknął swojego ciała i po raz pierwszy poczuł, że czegoś dotyka…
Czuł, że oddycha z trudem, jakby coś
ciężkiego zaległo mu w piersi. Uch, był taki zdrętwiały, taki obolały… Z trudem
otworzył oczy, a rozmazany obraz raził go w oczy. Szlag by to trafił, pieprzony
szpital. Czuł się jakiś taki otępiały i pognieciony, jakby go ktoś rozwałkował.
Uhhh, a jak go wszystko bolało. Nawet nie był wstanie powiedzieć co, po prostu
wszystko rwało i pulsowało bólem. Z trudem przekręcił głowę w bok, dostrzegając
śpiącego Aomine z głową na łóżku.
Aomine…
Aomine.
Aomineaomineaomineaomine!
Uśmiechnął się lekko, czując, że nawet
twarz go boli i uniósł z wysiłkiem rękę, kładąc dłoń na tej rozczochranej
głowie i czując tak niewysłowioną ulgę, że wyczuwa pod palcami miękkość jego
włosów, że miał ochotę się rozpłakać.
Aomine wzdrygnął się unosząc i patrząc na
niego nieprzytomnymi, rozespanymi oczami. Przez dłuższą chwilę gapili się na
siebie bez słowa, aż Aomine zerwał się z krzesła i ruszył do wyjścia. Kagami
chciał za nim zawołać, ale gardło miał tak zaschnięte, że nie mógł sobie z tym
poradzić. Lecz Aomine wrócił po minucie i patrząc na niego w napięciu,
przysiadł na łóżku.
- Kontaktujesz?
- Tak… debil…u – wychrypiał, przymykając
oczy. Uuuh, ale był zmęczony.
- Jak się czujesz?
- Jak…cholerny…trup…
Aomine przez chwilę milczał, a Kagami z
trudem otworzył oczy.
- To nie jest, kurwa, śmieszne, ty zjebie –
zawarczał. Kagami wykrzywił usta w delikatnym uśmiechu, a do sali wszedł
Midorima i pielęgniarka, zmuszając Aomine do odsunięcia się. Nawet nie wiedział, o co go pytali,
najważniejsze było, że pozwolili mu spać. Pogrążył się miękkim śnie, z którego
znikał ból, a pojawiło się przyjemne odrętwienie i niemoc, wywołane lekami
przeciwbólowymi.
Otworzył oczy, patrząc się przez chwilę w
sufit, aż obraz zaczął nabierać ostrości. Krzesło zaszurało o podłogę, a Kagami
dostrzegł pochylającego się nad nim Aomine wpatrującego się w niego z
napięciem. Z czymś dziwnym, dusznym w oczach. Z czymś, co Kagami instynktownie
rozumiał. Wiedział. Czuł.
- Cześć – wychrypiał, a Aomine bez słowa
podał ku kubek ze słomką. Upił kilka łyków, czując, że jego gardło powoli wraca
do życia.
- Ile dni spałem?
- Kilka – mruknął Aomine, przysiadając na
łóżku i chyba nie za bardzo wiedział, co ma począć z rękami. Kilka, oczywiście.
Mimo otępienia i pulsującego bólu gdzieś na
granicy świadomości, Kagami czuł się irracjonalnie lekko. Pewnie, lekko i jakoś
tak… dobrze…
- Byłeś tu cały czas – bardziej spytał niż
stwierdził, a Aomine odwrócił głowę, wzruszając ramionami. Kagami westchnął sam
do siebie. Uparte to to jak cholera. Chyba znowu to on musi robić za ciotę.
- Daiki…
Aomine wzdrygnął się, kierując ponownie
wzrok na niego. Taiga wyciągnął rękę, którą Aomine z wahaniem złapał i
przysunął się bliżej.
- Jak się czujesz? – spytał cicho, bawiąc
się jego palcami.
- Cholernie chce mi się spać.
- Tyle dni gnicia w łóżku, a tobie dalej
chce się spać, głupku? – parsknął, a jednak Kagami wiedział, że jest to śmiech
mający mało wspólnego ze śmiechem.
- Miałem takie koszmary, że hoho. –
Uśmiechnął się delikatnie. – Ale zdaje się, że muszę coś powiedzieć, bo chyba
nie ruszymy dalej.
- Co? – Aomine popatrzył na niego
zdezorientowany.
- Miałem koszmary, ale to nie ważne… Jestem
taki zmęczony… Ech. Ale kocham cię, Daiki.
Aomine zdębiał. Gapił się bez słowa na
Kagamiego, który patrzył na niego spokojnie, z lekkim uśmiechem na ustach i po
prostu… no po prostu…
- W baby się bawimy? Co to za wyznania? –
zakpił, wykrzywiając usta w uśmiechu, ale Kagami widział, jak jego oczy
ciemnieją.
- Kocham cię, Daiki – powtórzył cierpliwie,
zmierzając tym razem dowiedzieć się… wiedzieć wszystko. Bez chowania się. -
Chcesz to usłyszeć jeszcze raz?
Aomine milczał, patrząc i patrząc, a jego
maska kruszyła się i sypała, a Taiga czuł, jak coś boleśnie wbija mu się w sam
środek serca.
Aomine oparł czoło na jego piersi. Kagami
uniósł rękę, kładąc ją na jego głowie i po raz kolejny rozkoszując się tym, że
czuje jego ciepło.
- Też cię kocham – wychrypiał stłumionym
głosem, a Kagami uśmiechnął się lekko. – Zabiłbym cię, gdybyś…
- Wiem, wiem. Nawet w piekle.
Aomine zesztywniał, a Kagami miał ochotę
zaśmiać się, ale był taki zmęczony. Tak bardzo zmęczony i obolały…
- Pomówimy o ślubie i dzieciach potem. Jutro.
Spać mi się chce. Więc chodź tu. – Pociągnął go lekko za włosy.
Daiki przesunął się w górę, kładąc u jego
boku. Czy istniało coś lepszego niż ciepło drugiego ciała? Niż to, że może czuć
ten zapach, który rozpoznałby nawet na końcu świata?
Miękkie usta dotknęły jego ucha, a nos
przesunął się po skroni.
Nie, nie ma nic lepszego.