Przepraszam, ale naćpałam się.
Naćpałam się tak muzyką, że musiałam to z siebie wyrzucić i stało się to. Nawet
nie wiem, co tam jest, bo nawet tego nie czytałam i wciąż czuję się, jakby mnie koś stuknął w głowę, także no. Bez udziału mojego mózgu, który radośnie hasa w
przestworzach.
I chyba koniecznie do tego. Najlepiej
przez cały czas. Tak sądzę. Bo to wszystko przez to.
~~*~~
-
Nie byłem w stanie zasnąć. Poszedłem do domu, zjadłem, wykąpałem się, a potem
położyłem. Ale nie byłem w stanie usnąć. Byłem kompletnie wykończony, ale kiedy
zamykałem oczy, widziałem urywki meczu.
To
była okropna noc.
Cienie błądzą po ścianach. Pełzną po
szorstkiej fakturze, wspinają się coraz wyżej i dalej pożerając biel
bezlitosnymi szczękami. Powietrze jest martwe. Wszystko jest martwe. Mimo
uchylonego okna firanka ani drgnie. Za gorąco, by się okryć, za zimno, by
odrzucić kołdrę. Sprężyny łóżka skrzypią, przy którymś z kolei obrocie. Duszno.
Za duszno. Za zimno, by stopą dotknąć podłogi. Zbyt ciężko, by wstać.
Przewalił się na plecy, po raz kolejny
wbijając wzrok w sufit. Cienie zjadły już niemal połowę bieli. Przymknął
zmęczone powieki, czując pod nimi piasek. Nie mógł spać. Znowu. Niewyspanie go
dusiło. To beznadziejne uczucie, za którym kiedyś, głupi, tęsknił, trzyma
stalowym chwytem jego żołądek. Za każdym razem, gdy jego oczy pochłania mrok
zamkniętych powiek, jego własny, prywatny film uruchamia się z precyzją i
dokładnością sadysty. Każda sekunda, każda minuta, każda kropla potu. Wszystko.
Wszystko, wszystko, wszystko. Wszystko bombarduje jego zmysły, jakby znowu tam
był, znowu grał, znowu… Znowu przegrywał. Otworzył oczy, przekręcając się na
brzuch i wbijając twarz w poduszkę. Idźcie. Idźcie sobie. Spać. Zasnąć.
Zapomnieć. Nie pamiętać. Spać. Wsunął ręce pod poduszkę, czując, jak mięśnia
odzywają się rwącym bólem zakwasów. Ból był dobry. Ból był słodko-gorzką
namiastką przeżytej walki. Ale ten potwór wisiał nad nim szczerząc kły i
napawał się jego stanem. I zaraz go udusi, zaraz go pochłonie. Ile można nie
spać? Ile można czuć, że coś miażdży ci żołądek?
Spać. Tak bardzo spać. Nie może. Wszystko
wokół czai się na chwilę jego słabości, na chwilę bezbronności, na ten obnażony
moment, gdy zasypiasz, gdy jeszcze nie pogrążyła cię niemoc snu, a już nie
jesteś wstanie unieść rąk w obronie.
Oparł policzek na ramieniu, gapiąc się na
zaciągniętą niedbale zasłonę. Światło księżyca oświetlało ją srebrnawym
blaskiem. Cienie nie dotarły jeszcze go okna. Jego jeszcze nie pochłonęły. Ale
pełzły już po łóżku. Weszły na kołdrę pożerając ją centymetr po centymetrze.
Potarł mocno czoło, czując jak zgromadzone
tam napięcie zaczyna zmieniać się w ból. Dusi się. Musi wstać. Musi wyjść. Bo
cienie go pochłoną. Odrzucił gwałtownie kołdrę, wstając z łóżka. Czuł, jak
dreszcze przeszywają jego ciało. Było tak cholernie zimno. Ubrał się
błyskawicznie i wyszedł z domu. Oddychać. Dajcie mu oddychać. Ostre, zimne
powietrze niemal nie docierało do jego płuc.
Wszędzie panowała cisza. Lampy rzucały na
chodniki jasne koła światła. Omijał je szerokim łukiem. Wcisnął dłonie do
kieszeń, czując, że drętwieją mu z zimna. Za zimno. Za gorąco, by zasunąć
kurtkę. Potrząsnął głową, czując, jak ogarnia go senność. Oślizgły,
nieprzyjemny dreszcz płynął lodowatą stróżką po kręgosłupie. Ciemność
pochłaniała wszystko. Cienie śledziły każdy krok wyjąc szyderczo „przegrany”.
Przystanął słysząc odgłos uderzanej o
ziemię piłki. Podążył za dźwiękiem, nie wiedząc nawet, że jego chód z każdym
krokiem przyspiesza. Zatrzymał się przy wejściu na boisko, śledząc lot piłki,
od wypuszczających ją dłoni aż po obręcz kosza. Przesunął spojrzeniem od toczącej
się po ziemi piłki po postać stojącą na środku boiska. Oczy zalśniły w mroku.
- Czekałem na ciebie.
Coś się popsuło. Wiedział to. Po skończonym
meczu coś było inaczej. Może to nawet lepiej, że się nie widzieli. Żaden z nich
nie należał do zbyt gadatliwych. Obaj byli zbyt dumni, by tak łatwo łyknąć
przegraną. Zbyt byli wycofani, by przegryźć to w czyimś towarzystwie.
Byli tacy sami. Dokładnie tacy sami.
Wiedział to. I chociaż zabiłby każdego, kto próbowałby wejść do jego azylu
pełnego cieni, to brak jego obecności był jak zadra. Jak drzazga wbita pod
paznokieć.
- Długo kazałeś na siebie czekać.
Uśmiechnął się ironicznie, a usta Kagamiego
zrobiły to samo. Podszedł do niego wolno, stając z nim ramię w ramię.
Nieczytelne, zmrużone oczy patrzyły na niego. Lśniące stłumionym blaskiem lamp
i księżyca.
- Jeden na jeden?
Jedyny, który może go pokonać, to on sam.
Jego własne ja patrzyło na niego. Czujne, napięte, ostrożne. Gdzie było, gdy
cienie chciały go zjeść? Uniósł kącik ust, a ta radosna dzikość w oczach Taigi
zamigotała niczym tlący się ogień. On znał. On wiedział. Było inaczej. Musieli
to przegryźć. Musieli to przetrawić. Musieli. Ktokolwiek by wtedy wygrał tak
właśnie by było. Tak właśnie by musiało być. Bo zdeptana duma boli. Bo oni mają
dumę większą niż kosmos. Bo w ich życie wpisane jest tylko zwycięstwo.
Czuł, jak dźwięk uderzanej o beton piłki
budzi w nim radość i złość. Kagami pochylił się i skoczył w ataku. Jak bestia.
Jak drapieżnik. Jak tygrys. Żadnej taryfy ulgowej. Żadnego cackania się z
urażoną dumną. Kagami to wiedział. On wiedział. On wszystko wiedział. On
wiedział, że tak trzeba. Że plaster zawsze trzeba oderwać jednym szarpnięciem.
Zmęczone ciało wyło w bólu. Niewyspanie
napinało je nieprzyjemnie. Łokieć rwał paskudnym bólem, utrudniając ruchy.
Jakby miał się zaraz rozpaść. Ale ból był dobry. O, jak był dobry, gdy te oczy
patrzyły z wyzwaniem, z siłą, z dominacją, z którą trzeba było wygrać. Którą
trzeba było złapać i zmiażdżyć w dłoniach. Którą trzeba było uczynić swoją.
Wbił piłkę w kosz i opadł na ziemię,
zderzając się z Kagamim. Popchnął go chwiejnym chodem w tył. Taiga syknął, gdy
uderzył plecami o siatkę ogrodzenia. Przycisnął go swoim ciałem, a duszne,
gęste pożądanie tliło się coraz mocniej. Oparł dłonie po obu stronach jego
głowy, przysuwając twarz do jego twarzy. Drżące, zasapane oddechy mieszały się
ze sobą.
Było inaczej. Było. Trzeba to zmienić. Ma
być jak wcześniej. Wszystko wyjaśnione. Nic się nie zmieniło. Nie będzie
niedopowiedzeń. Chodź. Ma być jak kiedyś. Jak wcześniej. Jak przed meczem.
Chodź. Teraz. Natychmiast. Chodź.
Usta Kagamiego opadły na jego wargi w
gwałtownym pocałunku.
O tak, właśnie tak. Dreszcz szarpnął jego
lędźwiami. Nic się nie zmieniło. Tak miało być.
Wszczepił palce w jego włosy, przyciskając
go mocniej i mocniej. Kagami z warknięciem szarpnął go i okręcił nim,
popychając go na siatkę, która zagrzechotała głośno. Kagami przycisnął go do
niej całym ciałem, gryząc go w szyję. Pociągnął go za włosy, atakując z pasją
jego usta. Duszne, gorące pożądanie krążyło po jego żyłach. Żądza rozpalała
każdy skrawek ciała. Skóra Taigi była rozpalona. Spocona, twarda, rozpalona.
- Nie tutaj.
Zawarczał liżąc jego szyję, dłońmi
przesuwając pod bluzką po muskularnych plecach.
- Nie tutaj!
Odepchnął go, opierając rękę na jego
piersi. Chciał na niego warknąć, rzucić się. Jak nie tutaj, jak teraz. Tutaj.
Zaraz. Już. Ale oczy Kagamiego płonęły. Płonęły gwałtowną, mroczną żądzą, która
silnymi dreszczami miażdżyła jego kręgosłup.
Gorący język wolno przesunął się po jego
policzku.
- Chodź.
Poszedł. Krok w krok za nim. Jak polujący
drapieżnik za swoją zwierzyną. Jak bestia za ofiarą. Każdy nerw jego ciała
drżał w napięciu i oczekiwaniu. Już. Teraz. Szybko. Wbijał rozgorączkowane
spojrzenie w kark idącego pospiesznie przed nim Kagamiego. W kark, w który
chciał się wgryźć, naznaczyć. Niemal dysząc jak po biegu, wpadli do mieszkania
Kagamiego, a on rzucił się na Taigę. Pożądanie zaraz go rozerwie. Dłonie
Kagamiego zdzierały z niego ubrania, niecierpliwie sunęły po skórze, mięśniach,
które prężyły się pod tym dotykiem. Chodź, chodź, chodź. No chodź, szybko,
mocno, teraz. Nie było cię, nie było cię, gdy cienie wędrowały po suficie, nie
było, nie było. To teraz chodź, już możemy, teraz już tak, tak jak powinno być.
Głośny jęk Kagamiego obił się o ściany
pośród wirujących po nich cieniach. Dysząc głośno przywarł do ust zagryzanych
do bólu przed zęby. Językiem rozchylił je, wdarł się do środka. Paznokcie
drapały jego plecy zostawiając na nich czerwone pręgi. Gęste, duszące pożądanie
otaczało ich jak kokon. Lepki, pachnący piżmem i żądzą pot spływał po ciałach.
Oszalałe, rozgorączkowane oczy patrzyły na siebie w szaleństwie.
Tak powinno być. Właśnie tak. Nie inaczej.
Tylko tak. Gwałtownie. Silnie. Pospiesznie. Do utraty tchu. Do utraty sił. Do
postradania zmysłów. By zatopić się w pożądaniu, by utonąć w rozkoszy, by
zachłysnąć się zapachem, by kompletnie się zapomnieć. By w końcu spaść. By
spaść z samego szczytu i spadać poprzez ogień pasji, by w nim spłonąć. By
wszystko się spaliło na popiół, a zostało przyjemne oszołomienie. Spaść z nieba
w samo piekło, spaść piekłem w niebo i niebem wedrzeć się do piekła.
Jego oddech gorącem rozbijał się o spoconą,
ciepłą skórę. Dłonie wolno przesuwały się po jego plecach, a drobne, delikatne
dreszcze iskrzyły pod tymi palcami. Przymknął powieki, dotykając ustami szyi, w
miejscu, w którym z wolna uspokajał się puls. Dłoń zakradła się między jego
wilgotne włosy. Zamruczał, czując, jak senność przyciska go do ciepłego ciała.
Palce gładziły leniwie jego kark, popychając go w ramiona snu. Chciał coś
powiedzieć. Nie pamiętał co. Ale chciał, bo chyba powinien, ale co to było? Sen
skleił jego powieki i za chwilę utonie w miękkiej ciemności.
- Kagami…
- Śpij. Będę tutaj.
Z westchnieniem potarł nosem o ciepłą
szyję, a spokojny sen ogarnął go bez reszty.
Odłączyłam słuchawki i zamarłam. Niesamowite. Niesamowite. Niesamowite. Powtarzałam w myślach. Naprawdę. Zaciągałam się powietrzem, bo miałam wrażenie, że nie czułam go całe lata. To było niezwykłe. I miałam łzy w oczach, ale... ale to nie były łzy smutku, czy współczucia. Inaczej, niż przez łzy, nie dało się roznieść emocji, które we mnie wywołało to opowiadanie. To było...jakby jakieś potężne łańcuchy oplotły się dookoła mnie. Niesamowite. Niesamowite. I nawet pisząc komentarz, co jakiś czas biorę głęboki oddech, żeby samą siebie przekonać, że potrafię oddychać, że już jest dobrze, że jestem wolna... niezwykłe. Ciarki przechodziły mi po plecach. Jeszcze, jakże złośliwy jest los!, właśnie wróciłam z jazdy na rolkach i niemiłosiernie bolą mnie nogi. To tylko podwajało szalejące we mnie emocje. Wycieram łzy, bo to głupie uśmiechać się i płakać jednocześnie, nie wiedząc, czy jest w mnie więcej smutku czy radości, czy w ogóle już nic nie ma. Utonęłam w tym. Utonęłam. Myślałam, że może napiszę coś idiotycznego, jak zawsze. Że się pośmieje, że może opowiem jakieś głupoty, ale... ale śmiać się, płakać, uśmiechać i nie czuć ciała przez... przez jedno opowiadanie? Niesamowite. Proszę, ćpaj więcej tej muzyki. Naprawdę. Ćpaj ją, pisz to. Pisz, bo myślę, że to naprawdę coś cudownego. Piękne....
OdpowiedzUsuńi love it :*
OdpowiedzUsuńCzytałam, nie komentowałam, ale teraz, no muszę. Takiego tekstu nigdy w życiu jeszcze nie czytałam, po prostu zapiera dech w piersiach i wyłącza wszelkie zmysły. Wszystko, co nie jest tymi słowami, cieniami, muzyką oraz Kagamim i Aomine przestaje się liczyć. Cholernie niesamowity, klimatyczny (to może złe słowo, ale kompletnie nic innego nie przychodzi mi do głowy i nie sądzę, żeby istniało jakiekolwiek, które by oddało to, co przekazuje) tekst. Po prostu uwielbiam. Kocham. Zostało tylko wydrukować i oprawić w złotą ramę.
OdpowiedzUsuńMatko z ojcem, zapomniałam, że kiedyś z nudów założyłam tamtego bloga, ale no... "święty dogmat" mojej doktor od logiki jest jednak święty - ludzie z filozofii tracą kontakt ze wszystkim, potrafią nawet przyleźć na wykład w kapciach i szlafroku, w środku zimy.
UsuńTeż jestem zaćpana i tekstem, i muzyką, i w ogóle próbuję jakoś pojąć ten tekst, ale efekt zawsze ten sam - totalne wyłączenie się, czy się czyta go na wykładzie o diabli wiedzą czym, czy przed dziekanatem w kompletnym chaosie. Może w przyszłym tygodniu pojmę całość (i przy okazji pozbędę się tego mentalnego kaca po "Waiting game"), a wtedy pan profesor z pewnością nie obrazi się za odpowiedź "Aomine i Kagami" na pytanie o znaczeniu zmysłów u Arystotelesa.
I nie dziękuj, bo to ja dziękuję za to, że stworzyłaś coś tak cudownego.
Łohoho, szalejmy XDD Wrócę. Na pewno ;*
OdpowiedzUsuńKocham twój styl. Kocham twoje opka. Kocham twoje pomysły. Ten farcol poprawił mi humor. Był jednym wielkim WOW. Najbardziej podobał mi się motyw cienia. Takie realny wyprodukowałam na moim ciele gęsią skórkę. Coś niesamowitego. Pisz mi. Jeszcze. Więcej. Dużo. I SEKS <3 Przez twoje opko coraz bardziej kocham Taigę xD Wykapany tygrysy :D
UsuńTeż jestem za tym, żeby ktoś utemperował Croucha i chcę, żeby koniecznie był to Evan :D
Reg *pac pac* chcesz udawać niewzruszonego twardziela? No jak tak można! MIŁOŚĆ <3
Jim przede wszystkim oszukuje siebie. Życie takie trudne :D
Haha, Syriusza zawsze wyobrażałam sobie jak idealnego z urody, wyglądająjego jak mężczyzna z katalogu albo jakieś powieści xD
Jednak nauki Syriusza nie poszły w las, haha, nie no nie mogę z miny Łapy, gdy się dowie, ze Potter wyrywa jego brata na boku :D
Nie wypowiadam się w sprawie Nicolasa *milczy jak zaklęta* :D
Naprawdę czuć? Nawet nie wiesz jak się cieszę z tego powodu :D
Nieziemskie, borze, cudowne.
OdpowiedzUsuńUwielbiam <3
m.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję! <33 @_@ *dalej łazi jak naćpana*
UsuńJezu. Mam tak podły humor, że ledwo się wysławiam, wchodzę dk Ciebie i czytam ten tekst. Szkoda, że nie miałam muzyki. Wyszło pięknie, kocham Cie za to. Dopadło mnie dziwne uczucie pustki, wyciszyłam się, chce jeszcze. Wiesz, że miałyśmy ten sam pomysł - Aomine po meczu gdy nie mógł spać. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tego nie napisałam. Ta notka jest po prostu wyjątkowa. Dziękuję Ci za nią. *po raz pierwszy od bardzo dawna napisałam składny komenatarz, ta notka jest naprawdę niesamowita* Teraz ze spokojem mogę pójść spać, mam wrażenie, że przez te emocje, ktòre we mnie wywołała będzie mi się śnić. Oby, byłby to piękny sen.
OdpowiedzUsuńCoś wspaniałego. Cudownego. Rozkosznego. Ja pierdole, to było zajebiste!!!
OdpowiedzUsuńNapisane tak, że nieraz po prostu brakowało mi powietrza, albo sciskało za serce (zwłaszcza na początku).
Jestem zachwycona! Tym jak Aomine nie mógł sobie poradzić z własną porażką, buntem organizmu, tymi wszystkimi sprzecznosciami, a potem jak rozpaczliwie próbował złapać Kagamiego... <3
Cytat dodał klimat :) wiedziałam, że moze mi się spodobać.
Na co dzień nie czytuję AoKaga, na co dzień tego po prostu nie czuję. Dziś zmieniłaś moje nastawienie. Mistrzostwo.
AoKagaszki. AoKagaszki wszędzie. Chyba umarłam i jestem w niebie xD To jest takie piękne że moje OTP jest teraz wszędzie xD. Teraz tylko czekam aż w fandomie się wysypie AoMomo, wtedy będę mogła umrzeć szczęśliwie. Ale wątpie w to bo hetero ;w;
OdpowiedzUsuńBałdzo klimatyczne. Ogólnie podziwiam, bo w tego typu opowiadaniach bardzo łatwo przedobrzyć i wychodzi taka melodramatyczna wiocha, ale ty idealnie to wszystko skonstruowałaś, tak że wyszło superaśnie.
I potarł noskiem jego szyje! *W*
Powracam, po zniknięciu w odmętach szkoły i dramatycznym braku wi-fi.
OdpowiedzUsuńZbieram się do konstruktyenego napisania czegoś , a z myśli mam papkę.
Ćpij więcej tej muzyki, daje bardzo dobre efekty. Jestem pod... wpływem tego tekstu, składne myśli i odpowiednie przymiotniki mi uciekły D:
Głupio mi cokolwiek pisać po przeczytaniu tego, wszystko wydaje się być takie ewww nie wystarczające by oddać to co bym chciała. Masz talent wiesz? Taki wielki, chce się robić łaaaa*
*to mój komentarz po pierwszym czytaniu, chwilę temu. Teraz po drugim niecierpię samej siebie, zepsułam sobie wszystko. To przez te cienie. Bo Kuroko jest cieniem no i wiesz, to nabiera innego wyglądu gdy tak się na to patrzy xd"
Mam zaległości, lecę czytać dalej~
(i nie wiem co tu jeszcze napisać, soraski c:")
Łaaaa jak cię dawno nie byłooooo! <3 Tęskniło mi się za tymi komentarzami Twoimi XD
UsuńJak będzie tylko dobra muzyka do ćpania, to mogę ćpać XD I cieszę się, że się podobało, nie każdy lubi takie pokręcone teksty ^^"