Co żeś zrobiła?
Tego chciałaś?
Czym się stałaś?
Samotnie przechodzisz z
nieba do piekła.
Teraz znasz swą drogę w tym
szaleństwie.
Wzrosły twe moce, a
łańcuchy zostały zerwane.
Cierpisz już tak długo,
nigdy się nie zmienisz.
*
Czarny kruk lekko poszybował w dół, lecąc
tuż nad koronami drzew. Bystre oko omiatało teren, po czym ptak zanurzył się
między listowia i z cichym szumem wylądował pośród gałęzi. Przesuwając się po
konarze, pochylił łebek przyglądając się dwóm postaciom, które przechodziły tuż
pod nim.
- Powiem to grzecznie po raz ostatni,
odwal się! – Poirytowany głos dziewczyny sprawił, że kruk przekrzywił głowę,
zerkając okiem dwójkę ludzi.
- Go za głupia baba! – warknął mężczyzna,
kopiąc z rozmachem zabłąkany kamień.
- Kontynuuj, a za chwilę nie będziesz w
stanie zliczyć dziur w swoim brzuchu. –
Lodowaty ton głosu przerwał chłopakowi. Lśniąca katana zabłysła między nimi.
Kizuki popatrzył ironicznie na Haruno, po czym bez ceregieli odtrącił dłonią
ostrze i podszedł do niej. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, z czego
jedno z nich było pełne wściekłości, a drugie kpiny.
- To było głupie. – Ryuu uśmiechnął się
jeszcze szerzej po swoim stwierdzeniu. – Jesteś idiotką.
Mi zacisnęła zęby i uniosła brodę. Przez
moment w jej oczach zabłysła czerwień, lecz był to dosłownie krótki moment. W
następnej sekundzie zadała cios. Prosty i szybki. Ostrze przebiło chłopaka na
wylot. Ryuu zgiął się w bólu, a jego oczy o mało nie wyszły z orbit. Dysząc
głośno, złapał dłonią za ostrze, którego kawałek dzielił go od dziewczyny. Na
jego ustach pojawił się uśmieszek.
- Fajna… sztuczka… - stęknął, czując
stróżkę krwi płynącą po brodzie. Szlag… to właśnie tak się umiera? Cholernie…
niewygodne uczucie. Cholernie. Nagle zatoczył się w tył, odruchowo łapiąc się
za brzuch, w którym jeszcze sekundę wcześniej tkwiła katana.
- To jest moje ostatnie ostrzeżenie.
Oddychając nieregularnie, spojrzał spod
grzywki na dziewczynę, która mierzyła go obojętnym, pełnym chłodu spojrzeniem.
Że też przyszło mu uganiać się z kimś takim… A niech to diabli wezmą.
Uśmiechnął się szeroko, gdy nieprzyjemne
uczucie po genjutsu opuszczało go powoli.
- Mam powtórzyć? – spytał, mrużąc drwiąco
powieki. – Pomyślałaś chociaż przez chwilę, co ty najlepszego robisz?
Oczy Miyoshi zwęziły się.
- Każdy… - stęknął cicho, prostując się.
– Każdy trup jest jak pierdzielony drogowskaz, idiotko, równie dobrze możemy
usiąść i poczekać na pogoń. – Uśmiechnął się wrednie.
Jakby sobie nie zdawała z tego sprawy. Co
za dupek. Doskonale wiedziała, co oznacza każdy pozostawiony za nimi trup,
każde ciało było jak krzycząca o uwagę wskazówka. Dlatego go poganiała, dlatego
chciała ruszać jak najszybciej.
- Uprzedzam – ton głosu Ryuu zmienił się
nagle, a powaga obiła się w jego oczach – jeszcze jedno ciało, a radzisz sobie
sama, będę musiał podziękować. Zacznij nad sobą panować.
Poruszyła się niespokojnie, gdy jego
spojrzenie stało się dziwne, jakby badawcze. Było to spojrzenie, którego
cholernie nie lubiła, a które coraz częściej ją śledziło. Z kolei Kizuki miał
ochotę kląć na czym świat stoi, widząc jej wystudiowaną obojętność i brak
jakiejkolwiek emocji i reakcji.
- Skończyłeś? – spytała lodowato, po czym
odwróciła się na pięcie i bez słowa pobiegła przed siebie.
Gdy przeklinający mężczyzna podążył w
ślad za towarzyszką, czarny kruk zerwał się do lotu i poszybował w górę.
*
- Ona niszczy.
- Wiem.
- Wyniszcza człowieka od środka. Jest…
zapętleniem. Błędnym kołem.
- Z którego nie sposób się wyrwać, tak.
- A jednak ludzie ją akceptują…
- Nie akceptują, wykorzystują. Jest
motorem działań. Jest sensem a zarazem celem życia.
- Jest chorobą.
- Tak. Najstraszniejszą, jaka istnieje.
Niszczy ludzkie wnętrza.
- Najstraszniejsza choroba… Miłość, która
zbłądziła z drogi. Nienawiść. Czy to nie ironia losu, tato?
- Życie to pasmo paradoksów i sprzeczności,
synu.
- Tylko że… Nienawiść niesie ze sobą
tylko więcej nienawiści.
- Wiem o tym. Ale ludzie nie potrafią,
nie chcą przerwać tego łańcucha nienawiści, tego błędnego koła.
- Chciałbym tego dokonać…
- Nie wiesz, o czym mówisz, mój drogi.
- Wiem, właśnie, że wiem!
- Nie wiesz. I nigdy nie będziesz
wiedział. Jeżeli los cię uchroni, nigdy nie będziesz patrzył, jak zabijają
twoją rodzinę, nigdy nie ujrzysz, jak giną twoi przyjaciele.
- Jestem ninja…
- Jesteś ninja. Będziesz miał dość siły,
by zacisnąć zęby, gdy zabiją mnie, twoją matkę, twoje siostry?
- Przestań.
- Powiedz – będziesz mógł zacisnąć zęby?
Będziesz potrafił wybaczyć? Tak z głębi serca, tak naprawdę? Pokonasz w sobie
przerażającą pustkę? Ten palący gniew? Nie wiesz, jak mocno on pali, nie wiesz,
jak nieśmiertelny on jest, nie wiesz, że jego nie sposób ugasić. Nie szafuj
zapewnieniami.
- A ty? Przecież przeżyłeś tak wiele… A
jesteś inny niż oni…
- Ja walczę. Ciągle walczę, mój synu.
Nawet nie wiesz, jak trudna jest to potyczka. A czasami… Czasami jest tak
ciężko… Czasem wydaje ci się, że już więcej nie udźwigniesz, że już więcej nie
wytrzymasz. Czasami… zamiast serca masz głaz, lodowaty kamień. Albo gorzej,
krwiożerczego demona, brudnego od krwi i pragnącego krwi. Zwalcz go, mając
tylko gołe pięści. Czasami jest bardzo ciężko.
- Ale jesteś dowodem na to, że da się z
tym walczyć, tato, to się da zrobić…
- Nie wiesz, co mówisz. Wielu nazwałoby
mnie idiotą. Co smutne, jednym z niewielu.
- Oni… nie chcą walczyć, tak?
- Nie. Oswajają się z ciemnością. Zaczynają
czerpać korzyści z nienawiści. A ona jest bardzo mądrą towarzyszką. Ona da ci,
co tylko zapragniesz, da ci wszystko, siłę, potęgę, przerażającą moc, której
inni nie znają, tak potężną, że jest w stanie się ucieleśnić. Da ci wszystko.
Co tylko zapragniesz.
- A potem?
- Potem zabierze ci duszę. I już wszędzie
będzie piekło. Gdziekolwiek byś się nie udał.
- To jest… Niepojęte. Straszne. Tato…
- Zemsta sama na siebie ściąga porażkę.
Pochłonie cię, aż nic nie zostanie.* Zamykają oczy. Na wszystko. Bo gdy je
zamkniesz nic cię nie zaskoczy. Nic więcej nie zrani. Jesteś ślepy, nie widzisz
niczego wokoło siebie, nie widzisz ludzi, więzi, uczuć, niczego, co byłoby cię
w stanie uratować, co tylko czeka na to, by udzielić pomocy. Mnie się udało.
Zawsze był ktoś w pobliżu.
- My też zawsze byliśmy w pobliżu… Zawsze
przecież byśmy byli…
- Wiem. Wiem, mój synu. Tylko to nie
takie proste. Bo widzisz, kto raz spojrzał w ciemność, niesie ją ze sobą już do
końca życia.**
-…
-…
- Nie zdążymy, prawda?
- Nigdy nie trać nadziei. Może jest dla
głupców, ale bez niej umarlibyśmy. Nie od ciosów wroga, nie zabiłaby nas żadna
choroba. Umarlibyśmy tutaj, we własnym umyśle. Ludzie bez nadziei, to ludzie…
- …topiący się w ciemności.
- Tak.
- Ciemność. Gra. Przepaść… Jak z tym
walczyć? Jak to pokonać, jak… Jak zniszczyć ten mur? Jak wyrwać się z tego
więzienia?
- …
- Tato…
- Chodź, synu, trzeba ruszać.
*
Widziałeś kiedyś morze? Otwarta
nieprzebyta przestrzeń. Masa wody, niemająca ani końca, ani początku, a gdzieś
przecież zaczynająca się i kończąca. Tak rozległa, iż masz wrażenie, że za
horyzontem jest wyrwa, że tam nie ma już nic, że tam kończy się świat. Tam śpią
strachy, tam śpi słońce. Chowa się w otchłani. Na krańcu światów.
A co byś powiedział, gdyby to morze
zamiast błękitnej wody, wypełnione było czernią? Krwią tak bordową, tak gęstą,
iż przypominałaby czarną maź. Co byś powiedział, gdybyś zamiast morskiej fauny,
widział pływające kości? Gdyby zamiast niebieskiego nieba, nieboskłon był tak
jasny, a zarazem szary, że aż kłułby w oczy. Co byś powiedział, gdybyś na
własne oczy zobaczył, jak zachodzące słońce krwawi? Jak ginie? Jego
przedśmiertną agonię? Co byś powiedział, gdybyś miał tylko rozpadającą się
tratwę i płynął nie widomo gdzie, nie wiadomo w jakim celu w krainie „Nigdzie”?
Ran z przerażeniem patrzyła, jak deski
tratwy odpływają na boki pod jej stopami. Próbowała zachować równowagę, ale to
nic nie pomogło, ostatnia deska została pochłonięta przez masy posoki. Z ulgą
przyjęła to, iż może poruszać się po powierzchni cieczy, nie mając z nią
żadnego fizycznego kontaktu… Niczym zjawa przesuwała się naprzód i naprzód.
Widziana przez nią postać, gdzieś przed
nią, nie była dla niej zaskoczeniem. Już nie. Nie po tylu nocach, nie po tylu
snach. Ale nigdy tak wyraźnie i tak… dosadnie.
Miyoshi
była naga, zanurzona po pas we wszechobecnej krwi. Delikatne krwawe fale
obijały się o jej ciało. Dziewczyna miała oczy zamknięte, a głowę spuszczoną.
Jej ciało wygięło się lekko, gdy nagle rozległ się odgłos wygrywanego w równym
i tym samym rytmie werbla. Wiedziała, co to znaczy, w ogóle nie zdziwiła jej
zbliżająca się Postać i okropny chłód towarzyszący jej za każdym razem.
Obie się zbliżały. Obie były coraz
bliżej. Zakapturzona postać przyległa do pleców Miyoshi. Ręce dziewczyny, do
tej pory luźno opuszczone po bokach, teraz zaczęły się unosić, a strumienie
krwi spływały po jej skórze, łokciach… Dłonie Kobiety wolno sunęły po tułowiu
Mi, pozostawiając na nim smugi krwi. Kaptur zsunął się w jej głowy, gdy
delikatnie dotknęła ustami ramienia dziewczyny. A potem uniosła wzrok.
To.. to też była Miyoshi. Patrzyła prosto
na Ran. W nią. Wzrokiem pełnym jakiegoś cwaniactwa, pewności, wręcz ironii.
Kare tęczówki były wręcz po brzegi wypełnione kpiną, a zarazem jakimś chorym
podnieceniem, samozadowoleniem. Zmrużyła delikatnie powieki, a jej uśmieszek
poszerzył się, gdy dłonią przejechała na lewą pierś tej… „prawdziwej” Miyoshi,
która wygięła się, a jej oczy otworzyła się nagle gwałtownie. Ona również
patrzyła na Ran, a jej wzrok…
To był obłęd. Czysty, prawdziwy i jedyny.
Rubinowe oczy miały w sobie tyle szaleństwa, a zarazem chorej pasji, że aż
trudno było uwierzyć, że jeden człowiek jest to w stanie wytrzymać. To był
wzrok tak zwierzęcy, a zarazem trzeźwy, świadomy. Taka otchłań niebędąca jednak
pustką, bo po brzegi wypełniona czymś… Chorym, czymś karykaturalnym, czymś tak
niszczycielskim jak ogień. Czymś… złym. Złem w całej amoralnej postaci,
nielogicznej i cholernie sprytnej, szalonej, obłąkanej. Taka żądza krwi, taka
radość z krzywdy…
Druga Miyoshi śmiała się bezgłośnie,
jakby nabijała się z reakcji Ran, jakby dobrze wiedziała, co ta sobie myśli.
Bystre i cwane spojrzenie otwarcie kpiło z Ran.
Koniec,
koniec, coraz bliżej… Zadawała
się nucić druga Miyoshi. Chodź, złap
mnie, powstrzymaj.
Nie podeszła. Nie złapała. Nie
powstrzymała. Nie miała siły. Nie mogła się ruszać. Nagle, tak jak zawsze,
zaczęła spadać, gdzieś w dół. A może w górę? Można spadać w górę? Można żyć, a
zarazem nie żyć? Można czuć, a zarazem być bezwładnym? Można nie widzieć nic, a
zarazem widzieć cały czas te same oczy, ten sam chory wzrok, to samo obłąkane
spojrzenie mimo zaciśniętych powiek? Można nie śnić, śpiąc? Można nie spać, a
śnić? Można krzyczeć, nie wydając żadnych dźwięków? Można pragnąć życia a
skoczyć śmierci w ramiona?
To jakaś dziwna gra. To gra z regułami,
których nikt nie rozumie. To układ, to jakaś matania. To dziwne, anormalne. Gra
o ludzkie dusze.
Gra, gdzie człowiek to pionek. Niemający
znaczenia.
Kim była Miyoshi?
____________
Within Temptation - A Demon's Fate.
* Nie wiem skąd, ale nie
moje.
** Z filmu, chyba
„Egzorcyzmy Emily Rose”